Rozdział drugi. Fra Angelico

Minęło prawie sto lat, odkąd Giotto żył i pracował we Florencji, gdy w tej samej górzystej okolicy, w której wypasał owce, narodził się kolejny wielki malarz.

Wielu innych artystów przychodziło i odchodziło, dodając złote ogniwa piękna do łańcucha sztuki łączącego stulecia. Pewnego dnia poznasz wszystkie ich nazwiska i dzieła. Ale teraz wybierzemy tylko kilku z nich, może wybitniejszych niż pozostali. Tak samo gdy patrzymy w jasną noc na gwieździste niebo, nie zdołamy zapamiętać wszystkich gwiazd, więc najpierw uczymy się tych, które najłatwiej rozpoznać, bo świecą silnym jasnym światłem na tle tysięcy mniejszych, jak gwiazdozbiór Wolarza czy Wielka Niedźwiedzica.

Drugi z malarzy znany jest pod imieniem Fra Angelico, ale zyskał je dopiero w późniejszych latach. Po urodzeniu nazwano go Guido, a jego dom znajdował się we wsi niedaleko tej, w której urodził się Giotto.

Nie był biedakiem i nie musiał pracować w polu ani pilnować owiec pasących się na wzgórzach. W rzeczy samej, wkrótce mógł się stać bogaty i sławny, bo niezwykły talent malarski przyniósłby mu szybko zaszczyty i bogactwo, gdyby wyruszył w świat. On jednak w wieku lat dwudziestu postanowił wstąpić do klasztoru w Fiesole i zostać mnichem zakonu dominikanów.

Każdy brat zakonny albo frater, jak ich nazywano, opuszczając świat i wstępując do zakonu otrzymuje nowe imię i nigdy już nie używa starego. Młody Guido stał się zatem Fra Giovanni czyli bratem Janem. Ale nie pod tym imieniem jest znany, tylko jako Fra Angelico – brat anielski. Zyskał je później ze względu na swoje czyste i piękne życie oraz niebiańskie obrazy, jakie malował.

Mając niezwykły talent w rękach, a przed sobą lata młodości i uciech, pożegnał się z ziemskimi radościami i wybrał służbę Chrystusowi, bo taką drogę uznawał za słuszną. Mnisi od świętego Dominika byli w tamtych czasach wielkimi kaznodziejami, którzy starali się naprawiać świat, mówiąc ludziom, co powinni robić, i ucząc ich uczciwego i dobrego życia. Ale są inne sposoby nauczania niż głoszenie kazań i młody mnich, który spędzał czas nad iluminowanym modlitewnikiem, widząc oczami wyobraźni świętych i anioły w białych szatach, przy gotował się do tego, by być większym nauczycielem od nich wszystkich. Kazania mnichów przeminęły i świat niewiele dzisiaj na nie zważa, a nauczanie Fra Angelico, jego nieme lekcje zawarte w pięknych obrazach, są dziś tak świeże i czytelne, jak były w tamtych odległych czasach.

Wielkie zmartwienie czekało mnichów w małym klasztorze w Fiesole, do którego wstąpili Fra Angelico i jego brat Benedetto. We Włoszech toczyły się ciężkie walki między różnymi stronnictwami religijnymi i pewnego dnia mała grupa głoszących kazania zakonników została zmuszona do opuszczenia spokojnego domu w Fiesole i poszukania schronienia w innych miastach. Było to jednak, jak się okazało, szczęśliwe zrządzenie losu dla młodego mnicha-malarza, bo w górzystych miasteczkach Umbrii, gdzie bracia szukali azylu, znalazł obrazy, które mógł studiować z zachwytem, ucząc się z nich tego, czego nigdy by nie poznał na łagodnych stokach Fiesole.

Górzyste miasta Włoch wyglądają dzisiaj tak samo jak wtedy. Długie kręte drogi wiodą z równiny do bram miasta, zbudowanego na szczycie wzgórza. Wysokie białe domy tłoczą się jeden obok drugiego, a ich wystające podstrzesza zdają się niemal spotykać nad wąskimi brukowanymi ulicami. Zawsze jest też tam wielki plac z kościołem pośrodku.

Przejazd białą drogą wiodącą z Perugii przez równinę do małego miasteczka Asyżu zajmował prawie cały dzień i wiele wiosennych poranków widziało mnicha-malarza wyruszającego na klasztornym osiołku przed wschodem słońca i wracającego po jego zachodzie. Wspinał się w górę między drzewami oliwnymi aż do bram miejskich i wjeżdżał do miasteczka bez przeszkód. Następcy świętego Franciszka, ubrani w brązowe habity, z radością witali nieznajomego mnicha, choć jego czarny strój wskazywał na to, że należy do innego zakonu. Nikomu, kto przyjeżdżał podziwiać dumę Asyżu – pokryty pięknymi freskami Giotta kościół, w którym spoczywał święty – nie odmawiano przyjęcia.

Jakże często musiał więc Fra Angelico przyklękać w przyćmionym świetle kościoła dolnego w Asyżu, by pobierać lekcje na kolanach, jak to miał w zwyczaju. Potem wracał do siebie, z oczami napełnionymi pięknymi obrazami i ręką tęskniącą za ołówkiem i pędzlem, by móc wzbogacić własne prace tym, czego się nauczył.

Minęło kilka lat i braciszkom pozwolono wrócić do klasztoru dominikańskiego w Fiesole. Nie wiemy dokładnie, jakie obrazy namalował nasz mnich-artysta w tamtych spokojnych latach, ale jesteśmy pewni, że chłonął mądrymi, uważnymi oczami otaczające go wokół piękno.

U jego stóp leżała Florencja z wieżami i pałacami, przez nią jak srebrna nić przepływała rzeka Arno, a w oddali widniały purpurowe toskańskie wzgórza. Na ocienionym zboczu rosły zielone winnice i drzewa owocowe, oliwki i cyprysy. Wiosną pola żarzyły się szkarłatnymi zawilcami lub wielkimi, złocistymi tulipanami i krzewami różanymi pokrytymi pękami różowych kwiatów. Nic dziwnego, że piękno natury wnikało głęboko w serce artysty i możemy oglądać w jego obrazach czyste, świeże barwy wiosennych kwiatów, nieskażone cieniem spraw mrocznych czy złych.

Wkrótce stał się sławny poza murami klasztoru i wieść o nim dotarła do Cosimo de Medici, jednego z potężnych władców Florencji. Zaproponował mnichom nowy dom, a gdy osiedlili się w klasztorze świętego Marka we Florencji, poprosił Fra Angelico, by namalował freski na jego ścianach.

Niebiańskie obrazy jeden za drugim pokrywały ściany cel i krużganki nowego domu zakonników. Jak tłumnie musieli się tłoczyć bracia, by zobaczyć każdy ukończony fresk, i jak niecierpliwie wyczekiwali, który obraz znajdzie się w pobliżu łóżka każdego z nich. Na wszystkich freskach – czy przedstawiały Maryję Pannę schylającą głowę przed aniołem posłańcem, czy starały się ukazać chwałę Naszego Pana wstępującego do nieba, pojawiał się jeden lub kilku dominikańskich świętych, by mnisi mogli poczuć, że freski należą do nich. Fra Angelico miał uprzejme słowo i uśmiech dla każdego z braci. Nigdy nie tracił cierpliwości i nikt nie widział go zagniewanego, bo był łagodny i pokorny jak święci, których tak lubił malować.

Mówi się też o nim, że nie wziął do ręki pędzla czy ołówka, nim się nie pomodlił, by jego praca mogła służyć chwale Bożej. Często, gdy malował cierpienia Naszego Pana, widziano łzy spływające po jego policzkach i niemal przesłaniające mu oczy.

Stara legenda mówi o pewnym mnichu, który był zajęty iluminowaniem strony mszału, kiedy wezwano go do posługi dla biednych. Poszedł niechętnie, bo bardzo chciał dokończyć święty obrazek, który malował, ale gdy wrócił, zobaczył, że jego praca została dokończona ręką anioła.

Legenda ta przychodzi nam często na myśl, gdy patrzymy na obrazy Fra Angelico i wydaje się nam, że ta sama anielska ręka pomagała mu w pracy. Czy naprawdę dotknęła jego oczu, by mógł przez chwilę zobaczyć niebo, gdzie święci kołyszą złotymi kadzielnicami, a aniołowie w białych szatach tańczą na ukwieconych łąkach raju? Tego nie wiemy, ale jesteśmy pewni, że żaden inny artysta nie pokazał nam takiej chwały niebios.

Anielski malarz najbardziej lubił przedstawiać sceny z życia Naszego Pana. Na jednym z obrazów doskonale widać z jaką czułością narysował główkę Dzieciątka Jezus w małej złotej aureoli i Madonnę w sukni z najczystszego błękitu, trzymającą dziecko w ramionach, świętego Józefa opiekuna idącego z boku, a wokół kwiaty i drzewa, które tak bardzo lubił w cichym klasztorze w Fiesole.

Marzycielski malarz aniołów nie dbał o sławę czy władzę i kiedy papież zaprosił go do Rzymu, by pomalował ściany kaplicy, nie myślał o chwale i zaszczytach bardziej, niż wtedy gdy wzywano go, by pomalował kolejną celę w klasztorze świętego Marka.

Ale gdy papież zobaczył, co potrafi cichy mnich, wezwał artystę do siebie.

– Artysta, który maluje takie obrazy, na pewno jest dobrym człowiekiem i zawsze robi jak najlepiej wszystko, czego się podejmie. Czy chcesz zatem wykonać dla mnie inną pracę i zostać arcybiskupem Florencji?

Malarz przeraził się.

– Nie umiem nauczać, głosić kazań ani rządzić ludźmi – odpowiedział. – Potrafię tylko używać swego malarskiego talentu na chwałę Bożą. Pozwól mi zostać tam, gdzie jestem, bo bezpieczniej jest słuchać niż rozkazywać.

Ale choć sam nie przyjął zaszczytu, powiedział papieżowi o swoim przyjacielu, skromnym bracie Antonino z klasztoru świętego Marka, który jego zdaniem nadawał się do tego zajęcia. Papież posłuchał rady malarza, a wybór był tak mądry i trafny, że florentyńczycy mówili z miłością i szacunkiem o swoim dobrym biskupie Antonino.

Fra Angelico zmarł w czasie swej pracy w Rzymie, więc jego ciało nie spoczęło w ukochanej Florencji. Ale gdy ciało leży w Rzymie, jego łagodny duch zdaje się krążyć nad starym klasztorem świętego Marka i tam możemy go najlepiej poznać i polubić. Nic dziwnego, że po latach spojrzano na niego niemal jak na świętego i nadano mu tytuł „beato” – błogosławionego malarza aniołów (1).

Amy Steedman

(1) 18 lutego 2000 roku papież Jan Paweł II ogłosił Fra Angelico błogosławionym i patronem malarzy i artystów.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Rycerze sztuki. Fascynujące opowieści o malarzach.