Rozdział pierwszy. Dzieciństwo

Ludwik Comollo przyszedł na świat 7 kwietnia 1817 roku w diecezji turyńskiej, położonej w urodzajnym regionie Cinzano, w małej mieścinie zwanej Apra. Rodzicami jego byli Karol (1) i Joanna Comollo, oboje rolnicy. Pomimo skromnych warunków życia byli bogaci w znacznie cenniejsze dobra: cnotę i bojaźń Bożą. Ludwik odziedziczył po nich duszę prostą i szlachetne serce. Był łagodny i posłuszny; szybko spostrzeżono u niego wschodzące pierwsze zalążki cnoty i pobożności, które miały jeszcze cudownie wzrastać w przeciągu jego życia.

Odkąd nauczył się wypowiadać najświętsze imiona Jezus i Maryja, zawsze pozostały one dla niego przedmiotem czułości i czci. W przeciwieństwie do innych dzieci, modlitwa nie nudziła go nigdy. Co więcej, im bardziej modlitwa się przedłużała, tym więcej mu się podobała i tym większą napełniała go radością. Często po zwyczajowej modlitwie prosił swoją matkę: „Mamo, jeszcze jedno Ojcze nasz w intencji biednych dusz czyśćcowych”.

Ludwik z łatwością nauczył się czytać i pisać. A ponieważ miłość bliźniego głęboko zaszczepiła się w jego młodym serduszku, wkrótce zaczął korzystać z tych pierwszych elementów wiedzy na korzyść swoją i innych. W dni świąteczne, kiedy inne dzieci spędzały czas na zabawie, gromadził wokół siebie gromadkę kolegów i czytał im bądź opowiadał budującą historię opatrując ją komentarzem, do jakiego wówczas był zdolny. W ten sposób zdobył sobie taki szacunek i respekt rówieśników, że żaden nie odważyłby się na najmniejszą nieuczciwą uwagę lub na komentarz nie na miejscu w jego obecności. A jeśli nawet, przypadkowo, mimo wszystko to się przytrafiło, natychmiast ktoś interweniował i ostrzegał: „Cicho bądź, Ludwik cię usłyszy”. A jeśli zaskoczył kogoś na rozmowie o wątpliwej treści, natychmiast ją ucinał. Gdy zaś usłyszał słowa urażające moralność lub sprawy wiary reagował z godną podziwu słodyczą: „Nie mów tak, nie wypada, żeby takie słowa wychodziły z ust młodego katolika”.

Pewna osoba z jego stron rodzinnych, która znała go, gdy był dzieckiem, tak się o nim wyraziła:

„Spędziłem kilka lat w towarzystwie Comollo, za czasów jego dzieciństwa. Miał on opinię małego świętego, ja zaś byłem bardzo roztrzepany, znosił mnie jednak i udzielał mi rad, które zachowywałem głęboko wyryte w pamięci. Pewnego dnia próbowałem go zachęcić ażeby poszedł ze mną na kiermasz wydać pieniądze.

– Co chcesz zrobić z pieniędzmi – zapytał – i na co je wydać?

– Chcę kupić sobie słodyczy.

– Ja nie mam pieniędzy.

– A nie wiesz jak je zdobyć?

– Nie.

– Uważaj żeby twój ojciec nie zauważył i weź po kryjomu z jego kieszeni.

– A jak się o tym dowie, odbije się to na moich policzkach i siedzeniu!

– Ależ twój ojciec nigdy się o tym nie dowie. Żeby dojść do czegoś w życiu trzeba odwagi.

– O nie! Nigdy nie można czynić zła. Ze wszystkich sił się temu sprzeciwiam.

– Cicho bądź, dość już tego! Weź te pieniądze, kupimy cukierków i pojemy do woli, a twój ojciec niczego się nie dowie.

– Żartujesz sobie ze mnie, chcesz mnie oszukać! Czy mój ojciec się dowie czy nie, jeśli ukradnę, to będę draniem. Przypuśćmy, że mój ojciec się o tym nie dowie, być może będę mógł uniknąć jego kary, ale nie spod kary Boga, który widzi wszystko w niebie, na ziemi i w każdym miejscu.

Później, owa myśl, że Bóg widzi wszystko i znajduje się w każdym miejscu powstrzymała mnie od grzechu przy niejednej okazji. Nieraz o mało nie popełniłem błędu w domu lub gdzieś indziej, ale wspomnienie o tym, że Bóg mnie widzi i że może mnie natychmiast ukarać, wzbudzało natychmiast w moim sercu wstręt do złego i nigdy mnie nie opuszczało”.

Comollo wyprowadzał bydło na łąkę; było to jego pracą. Zawsze jednak trzymał się z dala od dziewcząt. Sam lub z innymi chętnie czytywał książki duchowne, z którymi nigdy się nie rozstawał. Aby przyciągnąć kolegów, a oddalić ich od zła, nakazywał im się modlić, opowiadał im piękne historie, albo śpiewał wraz z nimi fragmenty Officium Divinum.

I tak, budując swoich małych przyjaciół, był równocześnie przedmiotem zachwytów starszych osób. Wszyscy byli zadziwieni znajdując tyle cnót w tak młodym chłopcu.

„Miałem syna – opowiada pewien ojciec rodziny – z którym nie wiedziałem jak sobie poradzić: próbowałem raz to słodyczy, innym razem surowości, lecz nadaremnie. Wpadłem na pomysł by posłać go do Ludwika. Być może jemu udałoby się go poskromić i sprawić by nie czynił mi więcej zmartwień – pomyślałem. Początkowo mój łobuziak okazał się mało skłonny do spotykania się z kimś tak różnym od niego. Lecz wkrótce zwyciężony wewnętrznym urokiem Ludwika został jego przyjacielem i naśladowcą jego szlachetnych cnót. I to do tego stopnia, że jeszcze do dziś zachował ducha posłuszeństwa i dobre maniery, które ów chłopiec z powodzeniem mu wpoił”.

Ludwik był niezwykle posłuszny swoim rodzicom. Od swojego wuja, uczonego księdza, proboszcza Cinzano, nauczył się posłuszeństwa, cnoty, która zawiera w sobie, utrzymuje i zachowuje wszystkie pozostałe. I tak przedkładał ją ponad wszystko i dawał temu wyraz jak tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Skory i ochoczy do wszystkiego, co nakazywali mu rodzice, na najmniejszy znak z ich strony przerywał swoje zajęcia i z całą gorliwością przykładał się do tego by rzetelnie spełnić ich polecenia. Był pociechą i radością rodzinnego domu. Gdy domownicy zamartwiali się suszą, gradem lub pomorem bydła, Ludwik zachęcał ich do tego by wszystkie przeciwności przyjmowali jako przejaw Bożej dobroci. „Widocznie tego potrzebujemy” – mawiał. – „Za każdym razem kiedy ręka Pana Naszego nas doświadcza, okazuje nam przez to swą dobroć. To Jego sposób, by okazać nam, że o nas nie zapomina, że o nas pamięta…”

Nigdy nie oddalał się od swoich rodziców bez ich wyraźnego zezwolenia. Pewnego dnia udał się z wizyt ą do rodziny w Caselle. Ustalono dokładnie godzinę jego powrotu. Gospodarze straciwszy poczucie czasu, zachwyceni rozmową równie przyjemną, co budującą, zatrzymali go przekraczając tym samym wyznaczoną porę. Z tego powodu odczuł tak głęboki żal, że schował się i w ukryciu ronił łzy z powodu nieposłuszeństwa. Powróciwszy do domu natychmiast poprosił o przebaczenie winy popełnionej nieumyślnie.

Jeśli czasem uciekał od towarzystwa to po to, by schronić się w jakimś kąciku domu i modlić się lub rozmyślać. „Często – opowiada sąsiad – widziałem go jak w pośpiechu kończył posiłek i uwijał się by skończyć pracę. Podczas gdy inni odpoczywali, szuka ł ukrycia, pod jakimkolwiek pretekstem, w winnicy, pod kopką siana, lub chował się w jakimś kącie domu. Tam odmawiał swoje modlitwy, brał do ręki pobożną książkę i uczył się na pamięć budujących opowieści, aby następnie ku radości powtarzać je swoim kolegom”. Tym samym widzimy, w jaki sposób Bóg prowadzi ludzi prostych i jeszcze niewykształconych wzniosłymi drogami świętości.

cdn.

Św. Jan Bosko

(1) Carlo Comollo, rodem także z Cinzano, był przykładnym ojcem rodziny. Przez całe życie starał się za cenę ciężkiej pracy zapewnić rodzinie skromne utrzymanie, aby umożliwić jej życie w świętej bojaźni Bożej. Był cierpliwy w przeciwnościach, a jego zdanie się na wolę Bożą pozwalało mu panować nad trudnościami. Przez wszystkich lubiany za łaskawość względem wszystkich potrzebujących, kim by nie byli. Trzymał się z dala od bójek, obca mu była pycha, wszelka porywczość i złość. Ponadto wstrzemięźliwy w piciu, skromny w ubraniu i słowach, nie chował urazy do nikogo, był zaś pełen szacunku i miłości względem każdego. Przez wiele lat pełnił rolę rajcy miejskiego, a w końcu mera. Piastując to stanowisko nie szczędził trudów dla dobra pracowników, przez co zawsze traktowano go jak ojca i przyjaciela. Jednym słowem był godnym uczniem swego brata, nieodżałowanego proboszcza Comollo. Ostatecznie, po krótkiej, lecz uciążliwej chorobie, z radością wypisaną na obliczu, opatrzony wszelkimi sakramentami naszej świętej religii, Carlo Comollo oddał w pokoju swą duszę Bogu we wrześniu 1862 roku. Miał wówczas siedemdziesiąt jeden lat.

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Ludwik Comollo. Wzór młodych.