Rozdział pierwszy. Dzieciństwo i lata szkolne

Drugiego czerwca 1835 roku, w miasteczku Riese położonym na Nizinie Weneckiej, urodziło się dziecko, któremu przeznaczone było wpisanie się w karty historii.

Giuseppe (1) Melchiorre Sarto był najstarszym z ośmiorga żyjących dzieci Giovanniego Battisty Sarto, urzędnika miejskiego i listonosza Riese, oraz jego żony Margherity. Byli to ludzie ubodzy i nierzadko z trudem wiązali koniec z końcem. Żywili się bardzo skromnie, a przyszły papież ubrany był – jak to określił jego włoski biograf – w co Bóg zesłał. Jednak zarówno Giovanni Battista, jak i jego żona, należeli do ludzi bardzo pracowitych i bogobojnych, którzy mężnie znosili przeciwności losu i cierpieli w milczeniu, tego samego ucząc swoich dzieci.

Mały Bepi odznaczał się wyjątkową inteligencją oraz niespożytą energią. Nauczyciel miejscowej szkoły od razu zwrócił uwagę na tego obiecującego ucznia; często – jak mówią – zmuszony był korzystać z ostrzejszych raczej środków perswazji niż łagodnych, by poskromić jego temperament. To prawda, typowo chłopięca część natury Bepiego ożywiała znacznie anielsko łagodny element jego charakteru.

– Ten urwis! – miał wykrzyknąć jeden ze starszych mieszkańców Riese na wieść o wyborze kardynała Sarto na tron papieski. – Tyle moich wiśni znalazło się w jego brzuchu!

Wkrótce Bepi opanował podstawy czytania i pisania, czyli wszystko to, co mogła mu zaoferować miejscowa szkoła. Sprawnie służył do Mszy świętej, a jego wpływ na rówieśników był tak wielki, że jako dziesięcioletni chłopiec stanął na czele niesfornej zgrai ministrantów służących w lokalnym kościele. Młody mistrz ceremonii doskonale potrafił sprostać swoim zadaniom. Za jego nieco może zbyt surowymi metodami krył się tak pogodny i dobry charakter oraz tak wspaniałe poczucie humoru, że nikt nie sprzeciwiał się autorytetowi młodego Bepiego.

W umysłach wielu chłopców, którzy codziennie służą do Mszy świętej, prędzej czy później zakiełkuje myśl o kapłaństwie. W przypadku niektórych z nich nadejdzie ona niczym wielka fala. Powołanie Giuseppe’a wzrastało wraz z nim, od najmłodszych lat wydawało się być sensem jego życia. Niecały kilometr za miasteczkiem Riese stoi kapliczka poświęcona Najświętszej Pannie z rzeźbą Madonny delle Cendrole. Tam właśnie kierował swe kroki młody Bepi, by modlić się, składać swoje smutki i radości u stóp Matki Bożej. To zapewne Jej pierwszej wyjawił, że pragnie poświęcić swe życie Bogu. Kapliczkę tę darzył szczególnymi względami także w późniejszym życiu, bowiem wokół niej skupiały się jego najszczęśliwsze wspomnienia z dzieciństwa.

W wieku dwunastu lat chłopiec przyjął Pierwszą Komunię świętą. Czy uważał, że przyszło mu na nią zbyt długo czekać? Czy ten obraz pragnień młodego serca spowodował po latach, że zdecydował się skrócić czas oczekiwania dzieci na Komunię świętą?

Bepiego fascynowało nieodparcie wszystko to, co zmierzało do bliższego poznania Boga. Chłopiec nie opuścił żadnej lekcji religii, na których proboszcz don Tito Fusarini oraz jego wikariusz, don Luigi Orazio, nauczali dzieci doktryny chrześcijańskiej. Bepi wykazywał tak wielką bystrość umysłu i pojętność, że don Luigi, który uczył wtedy swojego młodszego brata łaciny, przyjął także i Bepiego. Postępy chłopca w nauce przekonały szybko wikariusza, że Bepi ma zadatki na uczonego. Obaj księża postanowili przygotować Bepiego do nauki w szkole podstawowej w Castelfranco.

Castelfranco, odległe o jakieś sześć kilometrów od Riese, z racji swojej średniowiecznej i romantycznej atmosfery, zabytkowej fortecy, malowniczego placu targowego rojącego się od ludzi, należy do najatrakcyjniejszych miast regionu weneckiego. To tutaj w 1447 roku urodził się malarz Giorgione, tutaj w pięknej starej katedrze, można oglądać jedną z jego najsłynniejszych Madonn. Po jednej stronie Maryi Panny, która siedzi na tronie z Boskim Dzieciątkiem na ręku, stoi święty Franciszek z Asyżu, po drugiej – patron Treviso – święty Liberiusz, przedstawiony jako młody rycerz w zbroi. Mały Giuseppe zapewne niejednokrotnie wślizgiwał się do cichego wnętrza katedry by modlić się przed Madonną. Czy prosił o mężne rycerskie serce i pokorę zakonnika, czy też pragnął kochać jak Chrystus i żyć w czystości jak Jego Matka? Wszyscy, którzy znali go w późniejszym życiu, mogli poświadczyć, że wszystkie te cechy były mu dane.

Dzień w dzień, bez względu na pogodę, chłopiec szedł sześć kilometrów do Castelfranco, z butami przerzuconymi przez ramię, kawałkiem chleba i polentą w kieszeni. W czwartym i ostatnim roku nauki w szkole, do Giuseppe dołączył jego brat Angelo, a ponieważ ich ojcu powodziło się nieco lepiej, bracia mogli teraz podróżować rozklekotanym wózkiem ciągniętym przez osła.

Kiedy chłopcy wracali ze szkoły czekało ich jeszcze wiele obowiązków. Sporo trzeba było zrobić zarówno w domu, jak i obejściu. Należało oporządzić krowę i osła, pracować w polu i ogrodzie. Bepi chętnie pomagał matce w pracach domowych i opiekował się młodszym rodzeństwem, żeby miała chwilę wytchnienia. Wesołe usposobienie, rozwaga i brak egoizmu sprawiały, że Bepi był ulubieńcem wszystkich. Młodsze siostry i bracia darzyli go szacunkiem niemalże takim samym, jakim obdarzali rodziców.

Od samego początku nauki w szkole w Castelfranco, Giuseppe Sarto udowodnił, że jest pracowitym i zdolnym uczniem, mimo że te cechy nie zawsze idą ze sobą w parze. Pod koniec czwartego roku nauki zdawał egzaminy w seminarium diecezjalnym w Treviso i z każdego przedmiotu wypadł najlepiej ze wszystkich. Dwaj księża z Riese byli słusznie dumni z chłopca i wróżyli mu wspaniałą przyszłość. Jednakże wykształcenie miało swoją cenę. Rodzina Sarto nie tylko była uboga, ale i liczna – trzeba było zadbać aż o ośmioro dzieci. Dla każdego, kto stykał się z Bepim, było oczywiste, że chłopak ma powołanie duszpasterskie. Któż jednak miał zapłacić za kolejny etap nauki, jakim miało być seminarium duchowne? Pensja włoskiego proboszcza nie wystarczała, by sfinansować takie przedsięwzięcie. Don Tito Fusarini wybrał się więc do prefekta do spraw studiów w seminarium, kanonika Casagrande, z nadzieją, że zainteresuje go błyskotliwy młodzieniec, który zdał śpiewająco egzaminy ze wszystkich przedmiotów.

Tak się złożyło, że patriarchą Wenecji był wtedy kardynał Jacopo Monico – syn chłopa z Riese, tego samego miasteczka, z którego pochodził Bepi. Ceniony nie tylko za erudycję, ale i za religijne zaangażowanie, miał prawo wyznaczyć stypendium w seminarium duchownym w Padwie. Nie dziwiło nikogo, że jego serce radowało się na myśl o młodzieńcu z rodzinnego miasta, który – tak jak on sam – pochodził z ludu i z braku środków nie mógł kontynuować nauk duchownych. Prośba don Fusariniego, który zwrócił się do kanonika Casagrande, by ten wybłagał zgodę na naukę dla młodego Giuseppe’a spotkała się więc z natychmiastowym i serdecznym odzewem.

Riese czekało na odpowiedź w napięciu, ale i z nadzieją. Ojciec Bepiego był człowiekiem głębokiej wiary, który nigdy nie stracił pokładanej w Bogu ufności. Jego matka, Margherita, modliła się nieustannie. Sam Bepi czuł natomiast, że cała jego przyszłość została rzucona na szalę, a spełnienie największego marzenia zależało teraz od odpowiedzi patriarchy. List w końcu nadszedł. Kanonik Casagrande oznajmiał w nim don Fusariniemu, że Giuseppe Sarto został przyjęty do seminarium w Padwie, a sam patriarcha napisał nawet do biskupa diecezji, polecając w opiekę młodego Sarto.

Radość Giuseppe’a podszyta była smutkiem na myśl o opuszczeniu po raz pierwszy skromnego domu rodzinnego i wszystkiego, co najdroższe. Szarym, listopadowym porankiem, piętnastoletni chłopak spakował swoje rzeczy do małego dwukołowego wózka, który w tamtych czasach stanowił jedyny środek transportu, i dzielnie, choć z trudem powstrzymując łzy, pożegnał się z rodziną.

Skoro średniowieczny urok Castelfranco wywarł głęboki wpływ na młodego ucznia, Padwa miała do zaoferowania znacznie więcej, by zaspokoić jego umiłowanie piękna. Na całym świecie znana jest trzynastowieczna bazylika Il Santo, poświęcona świętemu Antoniemu. Jej ściany zdobią rzeźby Donatella, płaskorzeźby Lombardiego, obrazy takich artystów, jak Mantegna, Veronese, czy Giotto. Inny zabytek, katedra, została odbudowana przez Michała Anioła po częściowym zniszczeniu w dwunastym wieku. Dalej, założony w trzynastym wieku uniwersytet, szczycący się tym, że w jego murach studiowali tacy ludzie, jak Vittorino da Feltre, wielki pedagog, czy przyjaciel Petrarki, Giovanni da Rawenna. Uniwersytet słynął w średniowieczu ze swojej katedry medycyny oraz prawa.

Seminarium duchowne w Padwie zostało założone w roku 1577. Znacznie rozbudowane sto lat później, szczyci się pięknym kościołem i wspaniałą biblioteką z cennymi rękopisami. Była ona prawdopodobnie pierwszą biblioteką, którą Bebi zobaczył, a na pewno pierwszą, z której mógł korzystać do woli. Można sobie wyobrazić radość młodego seminarzysty, który wędrując po przepastnych pomieszczeniach bibliotecznych, zdaje sobie sprawę, że te skarby stanowią teraz część jego nowego życia.

Inteligencja i pogodne usposobienie Giuseppe, oraz jego wrodzony urok osobisty, zjednały mu wkrótce kolegów i nauczycieli. „Ma bystry umysł – pisał jeden z nauczycieli w liście do don Pietro Jacuzziego, następcy don Orazio na stanowisku wikariusza parafii w Riese, dobrego przyjaciela chłopca – a także silną i dojrzałą wolę i jest niesłychanie pilny”. Panujący w seminarium rygor nie stanowił dla niego żadnego problemu, bo przecież przez całe życie odmawiał sobie wielu rzeczy. Zresztą zdroworozsądkowe posłuszeństwo wobec autorytetów towarzyszyło Giuseppe Sarto przez całe życie. Już będąc papieżem, miał kiedyś powiedzieć, że:

– Żeby wydawać polecenia, trzeba najpierw nauczyć się posłuszeństwa wobec innych.

Pod koniec pierwszego roku nauki w Padwie, Giuseppe był prymusem we wszystkich przedmiotach. Przyjazd do domu rodzinnego stał się zarówno dla młodego seminarzysty, jak i dla jego rodziny źródłem niczym nie przyćmionej radości. Wakacje Bepi spędził w towarzystwie przyjaciół z dzieciństwa, w miejscu, które kochał. Don Jacuzzi i don Fusarini traktowali go jak ukochanego syna, a on większość czasu spędzał albo na plebanii, albo na długich przechadzkach z wikariuszem. Podczas wakacji nie zaniedbywał też studiów, więc jesień minęła bardzo szybko.

Po powrocie do Padwy, Giuseppe zabrał się ochoczo do pracy, nie przeczuwając, że wkrótce jego szczęście przyćmi wielki smutek. W maju, po kilkudniowej chorobie, zmarł jego ojciec, pozostawiając żonę i liczną rodzinę w trudnej sytuacji materialnej. Świadomość walki, jaką matka musiała toczyć z biedą, ciążyła na sercu Giuseppe’a niczym wielki kamień. Był najstarszym z rodzeństwa i powinien wesprzeć matkę w tych ciężkich chwilach. Ale wielkoduszna Margherita za nic w świecie nie pozwoliłaby swojemu synowi na porzucenie kapłaństwa. Odważnie podchodziła do życia, a ponieważ jego bracia zaczynali już dorastać, wkrótce to oni mogli wesprzeć matkę. To nie był jednak koniec smutnych wieści. Don Tito Fusarini, który z racji podupadającego mocno zdrowia już od dłuższego czasu polegał głównie na oddanym wikariuszu, musiał w końcu zrezygnować z pracy w parafii w Riese.

Jego następcą na stanowisku proboszcza został don Pietro Jacuzzi, który od dnia, w którym pojawił się w miasteczku, stał się dobrym przyjacielem Giuseppe’a i doradcą we wszelkich jego młodzieńczych wątpliwościach. Chłopak darzył don Jacuzziego wielkim szacunkiem i uważał go za wzór tego, co powinien uosabiać prawdziwy kapłan. Podczas pobytu w Padwie, Giuseppe prowadził z nim nieustanną korespondencję. To jemu zawdzięczał miłość do muzyki i wiedzę na jej temat, która po latach miała okazać się tak cenna. Uczestniczył w przeobrażaniu miejscowego chóru pod okiem uzdolnionego don Pietra. Na własne oczy widział, jak proboszcz niestrudzenie i bezinteresownie oddany był obowiązkom kapłańskim, co zjednywało mu miłość i szacunek parafian. Niestety, w przeciągu roku Giuseppe miał stracić także i tego przyjaciela. Ku rozpaczy mieszkańców Riese, don Pietro został przeniesiony do parafii w Vascon.

Giuseppe uzmysłowił sobie ogrom poniesionych strat, kiedy przyjechał do domu w czasie przerwy wakacyjnej, jesienią 1853 roku. Riese nie było już takie same bez don Tita i don Pietra. Nowy proboszcz, którego raczej posępny charakter tak bardzo odbiegał od pogodnej dobroci jego poprzedników, nie cieszył się zbytnią popularnością wśród parafian. Nie lubił, gdy w środku nocy wzywano go do chorych, co otwarcie wyjawił wiernym z ambony. A przecież choroba i śmierć mają to do siebie, że nie biorą pod uwagę wygody proboszcza. Mieszkańcy Riese zdawali sobie z tego doskonale sprawę.

Bycie studentem seminarium wymagało od Giuseppe’a utrzymywania poprawnych stosunków z duchownymi. Z drugiej jednak strony chłopak utrzymywał kontakty z mieszkańcami miasteczka, nie mógł więc nie słyszeć poważnej krytyki, wysnuwanej pod adresem księdza. I chociaż musiał sam przed sobą przyznać, że zachowanie proboszcza było cokolwiek osobliwe, to jednak lojalność i prawość jego charakteru nie pozwalały mu na dyskutowanie na te mat księdza z przyjaciółmi. W tej trudnej i niezręcznej sytuacji ten siedemnastolatek wykazywał takt i wnikliwość godną o wiele bardziej doświadczonego człowieka. „To nieszczęśliwe wakacje” – pisał Giuseppe w liście do don Jacuzziego, który od innych ludzi dowiedział się, jak się mają sprawy. „Staram się nie wychodzić z domu, a kiedy odwiedzam krewnych próbuję unikać grząskich tematów”.

„Nie ma dotkliwszej boleści
Niźli dni szczęścia wspominać w niedoli” (2).

Giuseppe cytował Dantego, którego dobrze znał. – „Już nawet śpiewu nie ma. Tęsknię za moim małym pokoikiem w seminarium i cichym życiem wśród książek”.

Rok 1856 przyniósł Giuseppe jeszcze więcej uznania. Już tylko dwa lata dzieliły go od ukończenia seminarium, gdzie pomimo wspaniałych wyników w nauce, nadal pozostawał skromnym i pełnym pokory uczniem. Z racji pogodnej natury, wrodzonej dobroci i zrozumienia dla innych, Giuseppe miał ogromny wpływ na swoich rówieśników. Przełożeni seminarium pokładali w nim tak wielką ufność, że został wybrany prefektem do spraw utrzymania porządku w pokoju do nauki. „Nauczyciele nazywają mnie Giubilato” – pisał w liście do don Pietra Jacuzziego. – „Nie wiem jak mam okazać im wdzięczność za tę dobroć”. Ale bardzo ucieszył się z osobnego pokoiku, jaki przydzielono mu na ostatnie dwa lata nauki w Padwie. „Tu czytam i pracuję – pisał dalej do swojego przyjaciela – i przygotowuję się do życia w odosobnieniu i nauce, jakie czeka mnie, gdy zostanę księdzem”. Giuseppe ze szczególnym zainteresowaniem studiował Biblię i teksty Ojców Kościoła. Listy pasterskie i encykliki papieskie z późniejszych lat dowiodą, że przez całe życie trwał w tym zamiłowaniu.

Jego wiedza połączona z miłością do muzyki sprawiła, że powierzono mu prowadzenie chóru seminaryjnego. „Pracowałem tak intensywnie przygotowując muzykę na obchody świętego Alojzego, że czuję się całkowicie wypalony” – napisał w czerwcu 1857 roku.

Wcześniej, 27 lutego tego roku, Giuseppe otrzymał święcenia subdiakonatu w katedrze w Treviso, a w dniu święta Serca Jezusowego pojechał nauczać do Riese. „W zeszłą niedzielę pojechałem do Riese by wygłosić niewielkie kazanie na temat Serca Jezusowego” – napisał do don Pietra Jacuzziego. Nie wspomniał tylko, że to skromne kazanie okazało się tak uderzające i wymowne, że wierni przyjęli je z ogromnym entuzjazmem.

Z końcem sierpnia 1858 roku, jego nauka w seminarium dobiegła końca. Ponieważ Giuseppe miał dopiero dwadzieścia trzy lata, a według prawa kanonicznego święcenia kapłańskie mógł otrzymać w wieku dwudziestu czterech lat, biskup Treviso napisał do Rzymu z prośbą o dyspensę. Młody kleryk ukończył naukę w seminarium z takimi samymi wspaniałymi wynikami z każdego przedmiotu, z jakimi kończył pierwszy rok. Profesorowie zgodnie wychwalali nie tylko intelekt Giuseppe’a, ale i cechy jego charakteru. W dokumentach seminarium w Padwie nadal można podziwiać zapis jego celujących osiągnięć. Dyspensa przyszła we wrześniu, a wraz nią nastał długo oczekiwany dzień, w którym Giuseppe Sarto miał na zawsze oddać się w służbę Bogu. Biskup Treviso przebywał wtedy w Castelfranco i tam właśnie miało nastąpić wyświęcenie.

Jesienna mgła, niczym welon przykryła krajobraz, który Giuseppe znał tak dobrze. Młody mężczyzna jechał drogą wiodąca z Riese do Castelfranco. Mimo, że koń biegł szybkim kłusem, droga dłużyła się jak nigdy dotąd. A przecież ileż razy pokonywał ją w dawnych latach szkolnych, w kurzu, błocie czy śniegu, bosymi stopami, by oszczędzić buty, które dla rodziny Sarto stanowiły poważny wydatek. I tylko myśl o dniu, który właśnie nastąpił, a wtedy wydawał się tak odległy i nierealny, była dla niego inspiracją i dodawała mu sił w znoszeniu trudów życia w nędzy. Poczucie ogromnego szczęścia, które go ogarnęło, przesłoniło smutne wspomnienia z przeszłości. Na widok obrośniętych bluszczem murów Castelfranco, serce Giuseppe’a zaczęło bić tak mocno, że omal się nie udusił. „Dzisiaj zostanę księdzem”, oto jedyna myśl, którą był tego dnia owładnięty. A kiedy, nieco później, klęczał przed ołtarzem katedry, w której tak często modlił się jako dziecko, a w której teraz miał otrzymać święcenia, wydawało mu się, że świat nie może już mieć mu nic więcej do zaoferowania.

Następnego dnia jako świeżo wyświęcony ksiądz odprawił swoją pierwszą Mszę świętą w kościele parafialnym w Riese. Nie da się opisać radości matki, gdy ukochany głos syna, czysty i dźwięczny, jakim miał pozostać nawet do późnej starości, a jednak drżący nieco z radości i tremy, wypowiedział słowa Wielkiej Tajemnicy. Msza dobiegła końca, a wierni podchodzili gromadnie by ucałować ręce młodego księdza, którego znali i kochali od dziecka – ręce, które tego dnia po raz pierwszy dotknęły Ciała Chrystusowego.

Jeśli stwierdzimy, że dzień ten był świętem dla Riese, tylko w niewielkim stopniu oddamy nastrój ogromnej radości, jaki zapanował w całym miasteczku.

Kilka dni później don Giuseppe otrzymał list, a w nim dalsze instrukcje. Biskup Treviso mianował go wikariuszem don Antonia Constantiniego, proboszcza parafii w Tombolo.

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) Giuseppe po włosku to Józef; Beppo, Beppino, Bepi oraz Beppe są zdrobnieniami tego imienia. Sarto znaczy „krawiec”.

(2) Dante, Boska Komedia, Piekło, Pieśń Piąta, 121–122, tłum. Edward Porębowicz, Warszawa 1975.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Pius X. Dobry pasterz.