Rozdział pierwszy. Chrześcijański model wychowania

Czym powinniśmy się kierować w wychowaniu naszych dzieci? Ile mamy w nie wpoić akceptacji, ile odrzucenia, a ile woli zmiany dzisiejszego świata? Jak najlepiej przygotować je na to, co przewidział dla nich Bóg w dalekiej przyszłości?

Zanim pochłonie nas wychowanie naszych dzieci, odpowiedzi na powyższe i podobne pytania są pozornie proste. „Stosuj tradycyjne zasady chrześcijańskie…” „Ucz je w duchu chrześcijańskim…”

Kiedy jednak każdy dzień stawia przed nami niezliczone decyzje, nie zawsze łatwo określić te tradycyjne chrześcijańskie zasady wychowania, ani wybrać te, które można lub należy stosować w praktyce.

Na ile, na przykład, powinno się pozwolić chłopcom podążać za najnowszymi modelami ubrań? Zabawek? Słodyczy? Jeśli pozwolić im na bycie takimi, jak wszyscy, o ile nas na to stać, za wyłączeniem rzeczy jawnie grzesznych czy prowadzących do grzechu, czy w ten sposób będziemy dawać naszemu dziecku najlepsze przygotowanie, by różnił się od „wszystkich” w tym, co grzeszne? Gdzie istnieje granica, jaką powinien wyznaczyć rodzic?

Kiedyś to społeczeństwo dawało rodzicom punkty odniesienia i popierało ich decyzje autorytetem społecznym. Istniały powszechnie akceptowane zwyczaje i konwenanse, jakimi rządziło się życie społeczne; istniał określony porządek, przynajmniej w swych fundamentach chrześcijański. Rodzice mogli zazwyczaj liczyć na wsparcie wspólnoty, w której żyli, przy wychowaniu swych dzieci według chrześcijańskiego modelu życia. Dziś jednak rzadko spotkać można „wspólnoty” w dawnym tego słowa znaczeniu.

Nie istnieją już prawdziwe modele społeczne, niewiele pozostało zwyczajów i konwenansów, które mogłyby nam pomóc w sztuce chrześcijańskiego życia. Musimy sami starać się przekazać naszym dzieciom chrześcijański światopogląd i chrześcijańskie podejście do życia.

Musimy to robić żyjąc w społeczeństwie nie tyle przeciwnym naszemu „punktowi widzenia” (jak ująłby to agnostyk), co głęboko zdezorientowanym we własnych poglądach, co utrudnia nam nieprzejednane obstawanie przy swoich przekonaniach i niezłomne postępowanie z nimi w zgodzie. Przyszło nam wszczepiać w nasze domy chrześcijański sposób życia pośród społeczeństwa ni to chrześcijańskiego, ni to pogańskiego, za to zdecydowanie laickiego, odizolowanego od obecności Boga lub „bogów” na ile to tylko możliwe.

Kultura chrześcijańska, jaką my, rodzice, mamy kultywować każdego dnia w naszych domach, musi być zarówno mocna, jak elastyczna, sprecyzowana, ale z miejscem na modyfikacje. Musi bowiem przygotować nasze dzieci żyć jako chrześcijanie zarówno w naszych czterech ścianach, jak i poza domem, teraz, ale i w przyszłości.

Jak najlepiej podejść do tego zadania? Jeśli potraktować je jak układankę, dopasowując do siebie wskazówki od przeróżnych, najbardziej nawet poważanych autorytetów, nadal pozostaną nam tylko ułożone ze sobą kawałeczki. Jeśli sami nie obierzemy jakiegoś punktu, planu, według którego zdecydujemy, czy przyjąć model modlitwy księdza X, czy siostry Y, czy w kwestii dyscypliny postępować według zaleceń psychologa A, czy równie wybitnego katolickiego psychiatry B, wówczas zamiast świętego spokoju wpędzimy się w niezłe kłopoty.

Taki plan mamy zresztą tuż pod nosem – to plan autorstwa Pana Boga, zgodnie z którym wszystkie Jego dzieci mają wzrastać „w Chrystusie”. Jak wszystkim wiadomo, wychowanie pochodzące od Boga ma charakter sakramentalny. Bóg używa widzialnych i namacalnych znaków, by przybliżyć nas do poznania i umiłowania tego, co niewidzialne. Bóg uczy nas, jak posługiwać się mocami ciała i duszy, jak korzystać z widzialnych tworów Jego wszechświata, w Jego służbie i chwale.

On sam jest wielkim „sakramentem”, widocznym znakiem niewidzialnego Boga, który sam obrał się naszą drogą, naszą prawdą i naszym życiem. Nasze zbawienie dokonało się przez życie, cierpienie i śmierć Boga-Człowieka. W swym Ciele, widzialnym Kościele, przedłuża i wypełnia swe dzieło przez wieki.

Poprzez życie Kościoła Chrystus przekazuje nam ustami swych posłańców Boską prawdę – poprzez słowa, obrazy i przypowieści zaczerpnięte z naszego świata i ludzkiego bytu. Wylewa na nas swe życie mocą swych sakramentów, kierując bieg naszego życia ku sobie.

Sakramenty otrzymujemy z rąk naszych bliźnich, ich łaska spływa na nas przez namacalne rzeczy i słowa kapłanów. Uczymy się, jak Mu odpowiadać w modlitwie naszych umysłów, mocy twórczej i woli, by objąć swoją rolę w Jego dziele, całą naszą mocą i talentem służąc Mu i miłując Go w naszych bliźnich. W końcu, podsumowując nasze życie, mamy swój udział w widzialnej sakramentalnej ofierze Mszy świętej.

Plan Boży tkwi zatem w dziele Chrystusa, naszego Pana, Boga-Człowieka – w Jego dziele zbawienia ludzkości. Jeśli wychowanie naszych dzieci ma być w istocie chrześcijańskie, powinno opierać się na tych samych zasadach. Powinniśmy z całych sił starać się, by zostało uświęcone przez sakramenty, w zgodzie z zamysłami Boga.

Nauczajmy nasze dzieci o niewidzialnych prawdach wiary poprzez widzialne dzieło stworzenia wokół nas, poprzez przykład dawany im na co dzień. Wpajajmy im nawyk postrzegania wszystkiego jako przejawów mocy, mądrości i miłości Bożej. Uczmy nasze dzieci, jak przemieniać nasze własne myśli, słowa i czyny w prawdziwe znaki miłości Boga, które będziemy mogli Mu złożyć razem z najświętszą ofiarą Chrystusa w Mszy świętej.

Ten model wychowania może wydawać się niezwykle oczywisty i banalny, aż zastanowimy się nad jego możliwymi następstwami. Większość z nas uważa na przykład, że zrobiła wszystko, co możliwe, by każdorazowo uświęcać nasze posiłki dziękczynieniem Panu. Przypuśćmy jednak, że poszlibyśmy dalej sakramentalną drogą następstw naszych posiłków… W Przenajświętszej Eucharystii, Ciało i Krew Chrystusa, Jego życie i łaska, nasz dar z siebie dla Boga i dar Boga z samego siebie dla nas – wszystko to uobecnia się pod postacią chleba i wina, ludzkiego pożywienia. W myśl tego, co mówią nam współcześni uczeni, w swym zamyśle Msza święta miała odzwierciedlać żydowski posiłek. Posiłki w naszych domach mają zatem również za zadanie przekazywać nam prawdy o uczcie eucharystycznej. Nasze pożywienie i posiłki są skromnymi ludzkimi wyobrażeniami błogosławionego posiłku eucharystycznego, który z kolei jest odbiciem wiecznej uczty w niebie.

W świetle tych rozważań, wyobraźmy sobie posiłek, na który ojciec rodziny zapracował oszukując kogoś na sumę równą całodziennemu wyżywieniu; wyobraźmy sobie pożywienie, które matka zdobyła wepchnąwszy się bez kolejki po promocje w supermarkecie, który przygotowała w złości i wydała rodzinie na niechlujny stół; wyobraźmy sobie jedzenie wyglądem przypominające coś zgoła innego i pozbawione jakichkolwiek wartości odżywczych; wyobraźmy sobie posiłek, do którego dzieci siadają niedomyte, potrącając się po drodze w pośpiechu, spożywany w nieżyczliwym milczeniu albo przy wtórze ciągłych narzekań matki na sąsiadów.

Taki posiłek zdecydowanie w niczym nie przypomina Stołu Pańskiego. Nie jest obrazem mogącym dzieci nauczyć czegokolwiek o Wieczerzy Pańskiej. Nie da im najmniejszego pojęcia dlaczego niebo mogłoby zostać przyrównane do uczty. Tak spożywany posiłek jest czynnością najzupełniej świecką, niechrześcijańską, nieprzystającą godności człowieka.

Pomyśleć tylko o możliwościach drzemiących w naszych rodzinach, gdyby zarówno ojciec, który chleb zdobywa, jak i matka, która go przygotowuje, starali się by każdy posiłek i wszystko co z nim związane stawał się pokornym ludzkim znakiem i odbiciem uczty eucharystycznej. Gotowanie i przygotowanie posiłków, codziennie, rok po roku, często pozornie beznadziejne zadanie wyuczenia dzieci by zachowały czystość i dobre maniery przy stole, nabrałyby wówczas realnego celu i sensu, podobnie jak dużo bardziej długotrwała i trudna praca nad swobodną, zajmującą i życzliwą rozmową przy stole.

Przypuśćmy na przykład, że ojciec zarabia na posiłek prowadząc mały okoliczny sklepik z artykułami żelaznymi, umożliwiając sąsiadom zakup niezbędnych rzeczy w uczciwych cenach; mógłby na dobrą sprawę zarabiać w jakikolwiek inny uczciwy sposób, byle przyczyniał się jakoś w ten sposób do dobra swych bliźnich. Przypuśćmy, że matka kupiła jedzenie na obiad w miejscowym sklepiku, którego właściciel także starał się służyć swej społeczności, a nie robić fortunę.

Przypuśćmy jeszcze, że matka pozwoliłaby swym dzieciom pomagać jej odpowiednio do ich wieku i umiejętności, i przygotowałaby, w miarę możliwości, najlepiej jak tylko by potrafiła, posiłek, który zarówno byłby odżywczy, jak i dobrze smakował. Gdyby podała go ostrożnie i z wdziękiem, gdyby dzieci zachowywały się niekoniecznie jak aniołki, ale chociaż jak na młodych chrześcijan przystało, usiadły do stołu z czystymi rękami i grzecznie jadły, co nie zawsze im się udawało.

Gdyby tak również odmówić dziękczynienie przed i po posiłku, gdyby do rozmowy włączali się wszyscy członkowie rodziny, a dzieci wprawiały się w zważaniu na duchowe potrzeby innych: zainteresowania, miłości i uwagi, jak i na fizyczne potrzeby: posolenia zupy czy po smarowania masłem chleba. Taki posiłek miałby prawdziwie chrześcijański charakter, stanowiłby prawdziwy obraz uczty eucharystycznej.

Wówczas nie miałoby już znaczenia, jeśli wspólny rodzinny posiłek pod innymi względami nie różnił się wiele od innych – stół był bardziej lub miej ubrudzony, dzieci co rusz coś wylewały i jadły palcami a nie sztućcami, a rodzice traciliby co chwilę cierpliwość przez trud jednoczesnego jedzenia i ciągłego upominania.

Żadna z tych rzeczy nie wpłynęłaby na fakt, że rodzice starają się ze wszystkich sił, by w świetle sakramentalnego charakteru Eucharystii, zwrócić wszystko, co związane z ich chlebem powszednim ku wymogom, jakie należy spełnić, by uczestniczyć w pełni w tej wieczerzy, która jest znakiem i dowodem wiecznej uczty weselnej w niebie. (W każdym razie, Bóg sam ustanowił materialną postać niebiańskich rzeczywistości surową i w pewnym sensie niegodną swych odpowiedników w niebie, abyśmy traktowali je jedynie jako znaki, a nie rzeczywistość.) Św. Tomasz zauważa, że z tych samych względów Pismo Święte używa rzeczy surowych, a nie szlachetnych, dla oddania przenośni i metafor. Jako rodzice nie powinniśmy zatem krępować się surowością naszego obrazkowego języka, naszego codziennego życia w całym jego nieporządku, niezgrabności, zamieszaniu i niedoskonałości. Jeśli bowiem będziemy starać się uporządkować wszystkie jego elementy w świetle tego, co oznacza małżeństwo – łączności z Chrystusem i Kościołem, i ku osiągnięciu przez wszystkich jedności z Bogiem przez zwykłe życie, wówczas z pewnością będziemy mieli wszystko, czego nam potrzeba.

Próbując zatem myśleć i postępować zgodnie z sakramentalnymi wytycznymi powinniśmy powoli nabierać wprawy w decydowaniu, co kupić, gdzie i jak (i dobrej przyczyny, by warto było samemu uprawiać swoje warzywa i owoce), w ocenianiu, jak najlepiej spożytkować czas i siły przy przygotowaniu posiłków… i tak dalej…

Przypuśćmy, że ten sposób postępowania zaadaptowałyby liczne inne rodziny. Jak wiele sfer ludzkiego życia powoli wracałoby do Chrystusa!

A nasze dzieci, wychowane w tym duchu, potrafiłyby, z Bożą pomocą, dużo dalej widzieć i lepiej oceniać system komercyjny i dominujący styl życia w świetle nauki Chrystusa, wiedząc jak najlepiej oświecać drogę sobie i innym na ciemnych dróżkach dzisiejszego świata (1).

Tu leży właściwe zadanie chrześcijańskich świeckich – sakramentalizowanie codziennej egzystencji, wszystkich towarzyszących jej rzeczy, postępowania i zajęć. Kapłani pośredniczą między nami a Bogiem; przybliżają nam łaskę Chrystusa przez sakramenty i swoją modlitwę i polecają nas Bogu przez Chrystusa w każdej Mszy świętej. A my, „laos”, lud Boży, na ich wzór mamy pośredniczyć pomiędzy Mistycznym Ciałem Chrystusa i niechrześcijańskim światem ludzi i rzeczy. Mamy pomóc przywieść nie tylko nasze własne dzieci, ale także naszych niekatolickich bliźnich przez chrzest przed oblicze Chrystusa.

Mamy budować domy, które kapłani będą błogosławić i mieszkać w nich z mocą tego błogosławieństwa. Mamy układać dni, tygodnie i lata naszego życia zgodnie ze świętym wzorem zalecanym przez liturgię Kościoła. Mamy pracować we wszelkich godnych człowieka zawodach i rozporządzać nimi i wszystkim, co za sobą pociągają do życia i służby członkom Chrystusa, na chwałę Bożą. W ten sposób wypełniać będziemy naszą rolę w przywracaniu wszystkiego Chrystusowi, w dalszym uświęcaniu świata, jakie zapoczątkował nasz Pan, Jezus Chrystus, swym przyjściem.

Naturalnie niełatwo określić, ile z dziedzin życia da się, jeśli w ogóle, sakramentalizować. Nie jest jednak trudno pojąć, jak nasz dom może stać się jeszcze pełniej chrześcijański i „ochrzczony”, mowa tu bowiem o dość prostych i fundamentalnych prawdach: jedzeniu, spaniu, ubieraniu się, pracy i zabawie.

Jeśli jako rodzice zaczniemy tak czynić w tym miejscu, gdzie jesteśmy, najlepiej jak potrafimy, wsparci światłem i łaską Chrystusa, z czasem coraz wyraźniej zobaczymy, co można dokonać tuż obok nas, na naszej ulicy. Zdamy sobie wówczas sprawę, jak najlepiej połączyć nasze umysły i wpływy dla dobra takiej czy innej działalności rodzin katolickich.

Zaczniemy rozumieć jak rozszerzać wpływ Chrystusa na ulice, do sklepów, gospodarstw i fabryk.

Jeśli wychowamy nasze dzieci, by myślały o życiu w duchu sakramentalnym i tak też żyły, uda nam się to w zgodzie z prawdziwymi chrześcijańskimi zasadami. Ponadto, dzieci tak wychowane będą w stanie dużo wyraźniej niż my teraz dostrzec, jak można uświęcić współczesne życie i zwrócić je Chrystusowi. Będziemy zatem przygotowywać je zarówno na kolejną przejażdżkę tramwajem, jak i na przyszłą służbę dla Chrystusa.

W ten sposób będziemy opracowywać, tu i teraz, plan, normę, której nam potrzeba przy weryfikowaniu dobrych rad specjalistów względem naszych konkretnych potrzeb i przy podejmowaniu niezliczonych decyzji dotyczących codziennego życia.

Weźmy zatem kilka elementów naszego codziennego życia, które wydają się najbardziej zlaicyzowane przez ducha naszych czasów i rozważmy, jak najlepiej przywrócić je na łono Kościoła, włączając je do naszego chrześcijańskiego życia i wychowania.

Po pierwsze, ludzie. Wiele na ten temat mówiono, pisano, rozważano, z tak wielu niereligijnych punktów widzenia, że najpierw potrzeba przemyśleć konsekwencje tego, że my, nasze dzieci i wszyscy bliźni jesteśmy przede wszystkim dziećmi Bożymi, odkupionymi przez Chrystusa, mającymi udział w Jego dziele na ziemi i w Jego chwale wiecznej w niebie.

Dalej, rzeczy i miejsca. Trzeba ponownie rozważyć prawdziwy chrześcijański pogląd w tych kwestiach.

Praca również została odseparowana od Boga, Jego planu i opatrzności, a widać to chociażby w tym, jak większość dzisiejszych ludzi realizuje się w życiu zawodowym. W powszechnej zgodzie chrześcijan na ten stan rzeczy ma swe źródło pogląd niechrześcijański, że jedynie wybrani – księża – mają powołanie, reszta zaś ma po prostu pracę.

Powyższe elementy naszego życia zostaną omówione w poszczególnych rozdziałach tej książki nie dlatego, że dotyczą każdego etapu naszego życia, ani dlatego, że rozważania na ich podstawie stanowić będą doskonałą ramę dla programu wychowawczego, ale ponieważ są elementami, które wyraźnie potrzebują ponownego włączenia w plan chrześcijańskiego życia do pełnej radości z niego płynącej, jeśli w naszych domach ma nastąpić odnowienie wszystkich rzeczy w Chrystusie.

Zagadnienia do dyskusji (2)

1. Co można zrobić, by uświadomić dzieciom duchowe znaczenie pożywienia i posiłków? Jak skłoniłbyś dzieci, by punktualnie siadały do posiłków i zachowywały się grzecznie przy stole?

2. Jak często należy poruszać tematykę religijną w trakcie rodzinnych posiłków? Kto powinien odmawiać modlitwę przed i po posiłku?

3. Omów znaczenie określenia „sakramentalizacja życia codziennego”. Na ile udaje nam się osiągnąć ten ideał w naszym społeczeństwie?

4. Czy możliwa jest sakramentalizacja życia rodzinnego bez zmiany otoczenia, w którym żyjemy?

5. Czy punkt widzenia autorki nie wydaje się zbyt idealistyczny, by był praktyczny we współczesnym, zabieganym świecie? Co rozumiemy pod pojęciem „praktyczny”?

Pytania sprawdzające

1. Dlaczego dziś, bardziej niż pięćdziesiąt lat temu, rodzice mają trudności z wychowywaniem dzieci w duchu chrześcijańskim?

2. Co oznacza stwierdzenie, że „wychowanie pochodzące od Boga ma charakter sakramentalny”?

3. Jaką rolę przy przygotowywaniu prawdziwie chrześcijańskiego posiłku odgrywa mama, tata, a jaką dzieci?

4. Jakie różnice można dostrzec pomiędzy posiłkiem w rodzinie monastycznej i chrześcijańskiej?

5. Jaką rolę pełnią świeccy w świecie?

Mary Perkins

(1) Nie trzeba dodawać, że ideał chrześcijańskiego życia rodzinnego nie pokrywa się z modelem monastycznym. Św. Benedykt oparł rodzinę monastyczną na chrześcijańskiej, co nie oznacza, że rodzina chrześcijańska powinna stosować układ dnia zakonników. Życie zakonne ma prowadzić do chrześcijańskiej doskonałości, ma „prowadzić ścieżką Bożych przykazań”, ale rodzina ma przygotować swych członków do powzięcia tej drogi i nauczyć ich, jak nią kroczyć. Idealny rodzinny posiłek, na przykład, powinien zawierać element rozmowy, gdyż częścią przygotowania do chrześcijańskiego spożywania posiłku jest umiejętność uprzejmej, radosnej wymiany doświadczeń i poglądów przy jednoczesnym dzieleniu się pokarmem. Przez takie całkowite „dzielenie się” nadajemy kształt naszemu odbiciu uczty eucharystycznej. Posiłek zakonny spożywany jest w milczeniu lub przy czytaniu duchowych pism, by wznieść umysły mnichów na najwyższy poziom, prowadząc przez „obraz” posiłku ku jego rzeczywistej postaci. Za posiłkiem zakonników kryją się jednak lata praktykowania rodzinnych posiłków, w życiu rodzinnym raczej odciągałoby to od Boga, a nie prowadziło ku Niemu.

(2) Zagadnienia do dyskusji opracowane przez Emersona i Arleen Hynes.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Perkins Dom rodzinny. Wychowanie chrześcijańskie.