Rozdział pierwszy. Chrystus w rodzinie

Kiedyś, gdy ludzie marzyli o świętości, a choćby tylko o życiu wewnętrznym, pragnęli tylko jednego – usunąć się ze świata, usunąć się na pustynię, albo przynajmniej uciec w kapłaństwo lub stan duchowny.

Święty naszych czasów

Zostać świętym pozostając w świecie, osiągnąć prawdziwe i głębokie zjednoczenie z Bogiem pozostając w świecie, ćwiczyć się w całkowitej abnegacji i dążyć do doskonałości w świecie – zdawało się raczej niemożliwe. Ludzie zaczynają lepiej zdawać sobie sprawę, że istnieje coś takiego, jak świętość pośród świata.

Oddajemy cześć tym, którzy wybrali powołanie kapłańskie lub drogę życia konsekrowanego. Oni wybrali tę lepszą cząstkę, której nie będą pozbawieni.

Lecz czy mamy z tego wyciągnąć wniosek, że ludzie świeccy, skoro żyją w świecie, skoro wstąpili w związek małżeński, mają zadowolić się lichszym stopniem doskonałości? Czy mamy założyć, że praktykowanie największych cnót nie jest dla nich? Że nie muszą dążyć do zjednoczenia z Bogiem i ukrytych radości śmiałej wierności inspirowanej przez miłość?

Całe szczęście jest wielu, którzy zdają sobie sprawę z fałszu takiego wnioskowania. Św. Franciszek Salezy wzywał świeckich do dążenia ku wielkiej świętości.

„Świat dzisiejszy tęskni do obcowania ze świętym naszych czasów, który zająłby miejsce obok dawnych, czcigodnych postaci naszej historii”, zauważa Rademacher, autor Religii i życia. „Domaga się on człowieka świątobliwego ze świata, który w swojej osobowości łączyłby harmonijnie wszystkie strony szlachetnego humanizmu opartego na właściwych wartościach, całkowicie uzbrojonego w żywą wiarę, mocne umiłowanie Boga oraz prężne, radosne uczestnictwo w życiu Kościoła… Nawet teraz, na tej ziemi, powinien znaleźć się święty pracownik, święty kupiec, święty przemysłowiec, święty chłop, święta żona, święta kobieta – ukształtowani przez chrześcijańską kulturę i formację. Rolą takiego świętego w dzisiejszym świecie jest być pionierem nowej rodziny, nowego państwa, nowego społeczeństwa, Królestwa Bożego, które jest zawsze nowe”.

Żaden zawód sam w sobie nie jest przeszkodą w drodze do świętości. Żaden stan człowieka nie jest tu przeszkodą; a małżeństwo, jeżeli jest właściwie pojmowane, nie tylko domaga się świętości, ale prowadzi tych, którzy wypełniają wszystkie jego wymagania, właśnie do prawdziwej świętości.

Próbując nakreślić obraz świętego przyszłych wieków, autor protestancki, Foerster, nie zawahał się napisać: „Jak w czasach minionych świętego cechowała odwaga wyznawania wiary aż do oddania życia, jako że uważał wiarę za swą największą wartość, za którą musiał być gotowy cierpieć; jak świętego w średniowieczu, a nawet nam współczesnego, cechowało dziewictwo, ponieważ zarówno wówczas jak i obecnie, i to zwłaszcza w naszych czasach, wymaga ono walki, by przezwyciężyć wiele pokus dla zachowania osobistej czystości – tak być może święty przyszłego wieku będzie doskonałą żoną czy doskonałym mężem, ponieważ wielkim ideałem, za który powinniśmy dzisiaj chętnie cierpieć, jest świętość małżeństwa”.

Jest dużo prawdy w tych słowach. Lecz może się okazać, że epoka męczenników nie jest aż tak bardzo odległa, jak autor chciałby, żebyśmy uważali. A dziewictwo wśród duchownych, Bogu dzięki, stanowi nadal silne wezwanie dla wielu dusz. Ale czyż patetyczne słowa Foerstera nie są słuszne, gdy stwierdza, że święci żyjący w małżeństwie, w wierności małżeńskiej, są krzyczącą koniecznością naszego czasu, w celu przeciwdziałania atakom na rodzinę, a zwłaszcza atakom na nierozerwalność małżeństwa?

A jakie pragnienie pożera mnie, gdy zaczynam tę książkę z zakresu lektury duchowej? Czy jest to pragnienie świętości? Jak daleko gotów jestem się posunąć?
Muszę ocenić siłę swego pragnienia, swojej szczerości.

Świętość laikatu

Być może autor tzw. „Zasad współczesnej filozofii” chciał być dowcipny, gdy na kilka lat przed wybuchem wojny 1939 roku napisał następujący komentarz na temat świętości:

„Świętość – to bałwochwalcze słowo, którym nikt już się nie interesuje inaczej, jak tylko w kategoriach historycznych. Społeczności: wojskowa i cywilna zachowały swoich bohaterów; społeczność religijna straciła swoich świętych, a jeśli jeszcze jacyś pozostają, nie słychać już o nich… Epoka wielkiej gorliwości chrześcijańskiej rzeczywiście odeszła… Nie chcąc uchodzić za profana, sądzę, że katolicyzm miałby trudności ze znalezieniem męczenników w pełni przekonanych do swej wiary i gotowych poświęcić się dla niej aż do utraty życia”.

Prawdziwa, heroiczna cnota jest rzadko spotykana i mało o niej słychać tam, gdzie występuje! Jak dużo jest prawdziwej świętości! Świętości, która może nigdy nie znaleźć odbicia w kanonizacji, a jednak rzeczywistej: np. świętości lekarza, który spala się ze względu na miłość Boga i dla cierpiących członków Chrystusa bez liczenia kosztów; świętości służącej, prowadzącej swój żywot w posłuszeństwie i stałym wyrzeczeniu, z pokorą i nadprzyrodzonym duchem – wielorakich rodzajów świętości, ukrytych i nieznanych, ale skutecznych i będących słodyczą dla Serca Bożego. Chcielibyśmy oczywiście, żeby świętość się bardziej rozprzestrzeniała, lecz nie możemy zaprzeczyć temu, co już istnieje.

Ponadto, okazje do męczeństwa nie są czymś często spotykanym i świętość uwieńczona palmą męczeństwa nie jest jedynym rodzajem świętości. Jak bardzo prawdziwa jest opinia Rene Bazina: „Ludzie nie są skłonni uznać ofiary życia, jeżeli nie dokonuje się ona w jednym momencie”. Męczeństwo realizowane poprzez małe płomyki cichych aktów wierności, wierności ciągle dotrzymywanej, poprzez udręki pokus – dzielnie i z determinacją odrzucanych, poprzez skrupulatne i pełne miłości wypełnianie obowiązków wobec Boga i bliźniego, poprzez modlitwę – wiernie praktykowaną mimo zniechęcenia, oschłości i presji pracy – czy to nie jest męczeństwo? Któż może ocenić wartość jego niezliczonych ofiar, które nie są reklamowane, ale które kosztują… i które się liczą!

Nie jest najistotniejszym problemem, ile jest dzisiaj na świecie świętości; ważne jest natomiast, ile jej być powinno, jakie są w tym względzie potrzeby świata oraz czego wymaga chwała Boża i dobrze rozumiany interes chrześcijaństwa.

Mówiąc kiedyś do grupy kardynałów, Ojciec Święty Pius X postawił im takie pytanie:

– Co jest według was najistotniejszą sprawą jeśli chodzi o zbawienie?

– Budowa szkół – odpowiedział jeden z kardynałów.

– Nie.

– Budowa nowych kościołów – zasugerował inny.

– Znowu nie.

– Większa liczba księży – odezwał się trzeci.

– Nie, nie – odpowiedział Pius X. – Wszystkie te rzeczy są ważne, lecz dzisiaj najważniejszą sprawą jest mieć w każdej parafii grupę świeckich – bogatych w cnoty, zdeterminowanych, oświeconych światłem wiary i będących prawdziwymi apostołami.

Rozważmy teraz tylko te dwa wyrażenia: „bogaci w cnoty” i „zdeterminowani”
Ojciec Święty mówiąc „bogaci w cnoty” miał na myśli ludzi świeckich.
Czy ja też należę do tych ludzi „bogatych w cnoty”?

Dr Vittoz z Lozanny zwykł mówić „Co za szczęście nie być świętym! Bo wówczas mogę wytężać się, by nim zostać!”.
Pius X nie bez kozery dodał jeszcze słowo: „zdeterminowani”. Bo czy moje postanowienie zostania świętym jest zdecydowane i jest efektem zdrowej determinacji?

Fantazja czy święty obowiązek

W swej ciekawej książce Człowiek istota nieznana Alexis Carrel stwierdza: „Warunki rozwoju nakierowują każdą jednostkę na drogę, która popchnie ją albo w nieuczęszczane góry, albo w błoto bagien, którym zadowala się ludzkość”.

Niewłaściwie zrozumiane, stwierdzenie to mogłoby sugerować, że za przyczyną pewnego rodzaju pierwotnej harmonii, nad którą nie mamy kontroli, jesteśmy w sposób nieuchronny sterowani, wbrew samym sobie, bądź ku wyżynom, bądź nizinom.

Może być tak, że wskutek odziedziczonych predyspozycji, tradycji rodzinnych, przykładów, które być może obserwowaliśmy, lub z racji wykształcenia, jakie otrzymaliśmy, jesteśmy bardziej skłonni bądź do wygodnictwa, bądź do poświęcania się dla innych. Jednakże każdy jest sam odpowiedzialny za to, czy stanie się tym, kim być powinien.

Zagadnienie zbawienia oraz osiągnięcia określonego stopnia świętości jest zasadniczo problemem indywidualnym człowieka. Zbawiamy się lub skazujemy na potępienie; zwyciężamy siebie lub dajemy się zwyciężyć – tu wszędzie używamy czasowników osobowych.

„Każdy ma ten obowiązek”, taka jest prawda. Nie jest to kwestia zaspokojenia fantazji czy też bardziej lub mniej poetyckiej chęci wzniesienia się na wyżyny. Tym lepiej, jeżeli wyżyny mnie kuszą! Tym gorzej, jeżeli jestem ofiarą zdecydowanego nastawienia się na niskie ideały. Nie muszę starać się o ideały chrześcijańskie tylko z racji jakiegoś nieodpartego, zniewalającego zainteresowania. Otóż nie, jestem zobowiązany starać się o nie, lecz ten obowiązek płynie z nakazu Ewangelii, nakazu danego wszystkim: „Bądźcie więc doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”.

A może mam zwyczaj widzieć w Ewangelii tylko nałożone na siebie zakazy, patrzeć na religię tylko od strony negatywnej? Muszę przyzwyczaić się do postrzegania Ewangelii w jej pozytywnym aspekcie – wezwania do świętości. Kapitalny problem dla chrześcijanina chcącego być prawdziwym chrześcijaninem – to nie problem grzechu, lecz problem doskonałości.

Nie cofać się!

Znacznie częściej i z lepszym efektem – powstawać!

W Dzienniku Salavina George’a Duhamela, Salavin ubolewa nad sobą z niesmakiem: „Jak można pogodzić się, by być tylko tym, czym się jest, i jak dążyć do tego, by być czymś innym, niż się jest”.

Później oświadcza: „– Po jakimś nieokreślonym czasie odejdę.

– A dokąd odejdziesz?

– Donikąd”.

Ucieczka – gdy tymczasem należałoby piąć się w górę.

Dla mnie jako chrześcijanina droga jest znana. Ja wiem, dokąd iść. I instrukcje są jasne. Ktoś zawarł je w trzech punktach:

1. Popełnić w tym roku jak najmniej grzechów.

2. Nabrać w tym roku jak najwięcej cnót.

3. Uczynić w tym roku jak najwięcej dobra innym.

Oto program, który nie tylko pozwoli uniknąć przepaści, ale poprowadzi ku wyżynom.

Moje osobiste powołanie

Nie ma nic bardziej interesującego, a jednocześnie bardziej ekscytującego, jak zgłębianie swej konkretnej roli w odwiecznych przeznaczeniach dotyczących świata… co Bóg zaplanował dla mnie wobec całej wieczności… jakiego rodzaju świętym chce, abym został… dzięki jakiej kombinacji i kolejności okoliczności umieścił mnie tam, gdzie jestem… wszystko, co mi dał – chrześcijańską ojczyznę, chrześcijańską rodzinę, chrześcijańskie wychowanie, niezliczone łaski zewnętrzne, jak i wewnętrzne, sakramenty, wewnętrzne inspiracje, zaproszenia do wzrostu duchowego – a następnie odkrycie, w jakim stopniu chce wykorzystać mnie, by prowadzić innych do zbawienia i doskonałości.

Oddawać cześć w duchu i prawdzie – cóż to takiego? Polega to na tym, że w swoim życiu osobistym uczestniczę w świętości samego Boga oraz że współpracuję z Bogiem, by życie innych ludzi obfitowało w łaskę i by pomagać im w ciągłym wzroście w nich życia nadprzyrodzonego.

Nie ma więc kwestii wieczności, torującej sobie drogę do mojego życia, bez mojego otwarcia się na nią; ona przenika mnie od wewnątrz wraz z wolnością, jaką jej daję.

Nie wolno mi też dążyć do własnej tylko świętości. Odpowiadam za dusze, nie tylko za własną, lecz również za te liczne, które są w jakiś sposób związane z moją. Zbawienie świata zależy po części od świętości, która staje się moim udziałem.

Pewien autor trafnie wyraża tę myśl: „Każda jednostka we wszechświecie musi działać ze świadomością, że została wybrana, by spełnić zadanie, które tylko ona potrafi spełnić. Gdy tylko odkryje to zadanie i zacznie się mu poświęcać, może być pewna, że Bóg jest z nią i czuwa nad nią. Niech będzie pełna ufności i radości! Jest powiązana z dziełem stworzenia”. A my moglibyśmy dodać: „z dziełem Odkupienia”. Powinna niezmiennie odbierać jako cud to, że mimo świadomości własnej słabości i grzeszności, jest jednak wezwana, i to bezspornie, do uczestnictwa w dziele o unikalnej wartości: do uwielbienia Boga w sobie i rozpowszechnienia i rozszerzenia Jego obecności wśród ludzi!

Powinienem starać się uświadamiać sobie coraz głębiej ogromne znaczenie mego osobistego powołania; rozważać stopień i rodzaj świętości, do jakiej jestem powołany; mierzyć, jak daleko powinna sięgać moja gorliwość wobec dusz – rodzina, parafia, miasto…

Wszystko w moim życiu powinno odnosić się do Boga. Jak powiedział św. Augustyn: „Totum exigit te qui fecit te – Ten, od którego wszystko otrzymałeś, żąda wszystkiego”. Muszę zatem sprawić, ażeby wszystkie dary, którymi On mnie obdarował, służyły tylko Jego chwale. Nie powinienem wyrzekać się tych darów, ani odkładać je na bok; przeciwnie, powinienem je używać, ale dla Niego. Cytując znowu św. Augustyna: „Niech wszystko użyteczne, czego nauczyłem się jako dziecko, będzie poświęcone na Twoją służbę, mój Panie. Niech służy Ci to, że mówię, czytam, piszę, liczę!”. Św. Augustyn nie przestał używać swego umysłu, angażować swej inteligencji, stosować swych świeckich dyscyplin naukowych, ale podporządkował to wszystko rozpowszechnianiu chwały Bożej i rozszerzaniu apostolatu wśród ludzi.

Może mnie to inspirować do przyjęcia podobnej zasady w życiu. Mogę wykorzystać dary ludzkie i Boskie do osiągnięcia szczytu swego powołania. Nie jestem tym, kim jest mój sąsiad, ani on nie jest tym, kim ja jestem. Ja mam własną rolę do spełnienia i nikt inny poza mną nie może jej spełnić. Muszę znać swój kapitał i roztropnie określić swoje inwestycje.

Jakim typem duszy jestem

Ktoś powiedział: „Wszyscy otrzymują takie samo światło, lecz każdy przyjmuje je inaczej. Niektórzy są jak białe powierzchnie odbijające światło wokół siebie; te dusze są najbardziej niewinne. Inne są jak czarne powierzchnie pochłaniające światło w swojej czerni; te dusze podobne są do zamkniętych kufrów. I znowu, niektóre rozdzielają światło, zatrzymując część dla siebie i odbijając resztę, podobnie jak powierzchnie różnobarwne, i również jak te różnobarwne powierzchnie, zmieniają intensywność światła i cienia w zależności od pory dnia; to dusze najbardziej emocjonalne. Są inne, które jak przezroczyste powierzchnie, pozwalają całemu światłu przechodzić przez siebie, nie zatrzymując z niego nic; te dusze są najbliżej Boga. Niektóre można porównać do luster, w których cała natura i ludzie na nie patrzący nigdy nie przestają się widzieć i odbijać; te dusze są najbliżej nas, i sama ich obecność wystarczy, by nas osądzić. Niektóre czynią z nas coś na kształt pryzmy, w której białe światło rozszczepia się na barwy widma…”

Do której kategorii się zaliczam?

Nie potrzebuję oddawać się niezdrowej i próżnej retrospekcji, lecz starać się zdobyć przynajmniej jasne wyobrażenie co do Bożych zamiarów wobec mnie. Znam przypowieść o talentach. Nie wolno mi zazdrościć bogactw innym, lecz powinienem dokładnie określić kapitał, z którego z woli Bożej mam korzystać dla Jego większej chwały, mojego własnego uświęcenia, dla dobra wszystkich dusz, z którymi moje uświęcenie jest związane, od znajdującej się najbliżej mnie aż do najbardziej odległej na końcu świata. „Tu qui es? – Kim Ty jesteś? – zapytali sędziowie Pana. – Et quid dicis de teipso? – i co mówisz o sobie samym?”

Kim jestem? Tajemnica każdej osobowości! To tajemnica, której nawet najdoskonalsza i najintymniejsza więź z inną osobowością nie jest w stanie całkowicie przeniknąć, jak na przykład w małżeństwie. Mamy do czynienia z nieograniczoną różnorodnością osobowości, ponieważ Bóg stworzył dusze w sposób oryginalny, w żadnym przypadku nie kopiując poprzedniego modelu. Jakże rozkoszna jest ta różnorodność: róża, zawilec, fiołek; niezwykła różnorodność, stopniowanie bez ograniczeń w kroju czy kolorze…

Kim jestem? Jakie są moje zasoby? Jakie są moje dobre strony? Jakie moje wady? Jaki jest odcień moich pragnień, siła mojej woli, intensywność moich potrzeb religijnych, moje pragnienie spójnego życia, moja chrześcijańska gorliwość, wartość mojej wierności?

Kim jestem? To coś innego od tego, co mówię, kim jestem lub co daję do zrozumienia, kim jestem. Nie, nie jestem hipokrytą; nie próbuję oszukiwać dla oszukiwania. Lecz jestem, jak każdy inny, i niechcący, nie mówiąc tego bezpośrednio, poprawiam stronice historii mojego kraju – staram się, żeby widziano mnie tylko od najbardziej chwalebnej strony. Ludzie uważają, że jestem lepszy, niż jestem. A w każdym razie, mają o mnie inne mniemanie, niż jest w rzeczywistości.

Kim jestem? Jaka jest różnica pomiędzy tym, kim faktycznie jestem a tym, co pozwalam innym odkrywać ze mnie i z mojej najskrytszej jaźni?

Święty Augustyn modlił się: „Pozwól mi, Panie, bym poznał siebie, po to, bym mógł poznać Ciebie”. Nie pragnął niczego innego. Ja również chcę uczynić to przedmiotem mojej modlitwy.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 1: Małżeństwo.