Rozdział pierwszy. Alicja, Ambroży, Anna

Alicja

Pewnego razu żyła sobie w Burgundii księżniczka o imieniu Alicja (1). Kiedy miała dwa lata, jej ojciec, król Rudolf, rzekł do włoskiego króla Hugona:

– Twój syn, Lotar, to przystojny i bystry chłopak. Byłby w sam raz dla mojej córki za jakieś czternaście lat. Co powiesz na zaręczyny?

Hugonowi spodobał się ten pomysł i obaj królowie podpisali umowę, że Alicja i Lotar się pobiorą. Uczczono to wspaniałą biesiadą – dorośli pili musujące wino, a dzieci dostały malinowy deser.

Kiedy Alicja miała szesnaście lat, została królową Italii. Nic nie mąciłoby jej szczęścia, gdyby nie brat Lotara, Berengariusz. Był ponury i niegodziwy, a Lotar pogodny i dobry. Berengariusz bardzo zazdrościł bratu i jego żonie, ponieważ sam chciał objąć tron.

Młoda para rządziła krajem dobrze i sprawiedliwie przez trzy lata, a potem Lotar zmarł. (Niektórzy powiadają, że otruł go brat.) Berengariusz próbował namówić Alicję, aby wyszła za jego syna. Kiedy odmówiła (nie przepadała zbytnio za tym chłopakiem), wściekły brat Lotara uwięził ją w swoim zamku nad jeziorem Garda.

Alicji zdawało się, że nastał koniec świata. Po latach, w których otaczano ją miłości ą i traktowano po królewsku, znalazła się w ponurym zamkowym lochu w szorstkiej, gryzącej sukience, która na nią nie pasowała, a wstążki i klejnoty nie zdobiły już jej pięknych włosów, przyciętych teraz nierówno tępymi nożycami. Dobrze, że nie miała lustra i nie mogła się w nim przejrzeć. Tak nie powinno się traktować królowej, myślała, powstrzymując łzy. Była sama, opuszczona i pozbawiona przyjaciół. Nawet płacz sprawiał jej ból, bo nos miała czerwony i obolały od zimna i wilgoci.

Wtedy przemówił do niej Bóg – cicho, aby jej nie przestraszyć.

– Bądź dobrej myśli, Alicjo. Czy nie wiesz, że uratuję cię we właściwej chwili? Otrzyj łzy, nadstaw uszu i słuchaj.

Do Alicji dochodził jedynie odgłos czarnych żuków o twardych pancerzach przemykających tam i z powrotem po ścianach, podłodze i pod drzwiami. Z daleka jednak usłyszała też jakiś stukot. Wpadał przez zakratowane okno tkwiące wysoko w ścianie.

Stąpając ostrożnie po kamiennej podłodze pełnej żuków, Alicja podeszła do okna, wspięła się na palce i zobaczyła starego kapłana, z którym się przyjaźniła, kiedy mieszkała w pałacu. Nie zapomniał o swojej królowej i obmyślił plan, jak ją uwolnić. Chciał najpierw wykopać tunel prowadzący pod jej celę, a potem podejść pod jeden z kamieni tkwiących w podłodze, który Alicja miała poluzować.

Plan wydawał się Alicji niewykonalny, ale przypomniała sobie, że z Bożą pomocą wszystko jest możliwe. Modliła się, aby nie przyłapano duchownego i by czarne żuki nie obgryzły jej stóp, gdy na niego czekała. Po kilku dniach usłyszała pukanie pod kamieniem, na którym akurat klęczała. Podważyła go i ujrzała twarz swojego przyjaciela – kapłana.

– Chodź szybko za mną – szepnął – i wciągnij za sobą kamień na swoje miejsce.

Spełniła jego polecenie i wtedy do celi wpadł strażnik, by sprawdzić co to za hałasy. Zauważył jak kamień lekko się poruszył.

– Och, nie, nie rób tego! Wasza wysokość, wracaj zaraz! Nie uciekaj! Przykro mi, wasza wysokość, ale lepiej uważaj, bo idę za tobą!

I wskoczył do dziury za nimi. Oni jednak przepchali się przez tunel z łatwością i szybko znaleźli na zewnątrz. Kapłan pożegnał się z Alicją, ponieważ musiał wrócić na plebanię na obiad, aby jego gospodyni nie nabrała podejrzeń. Alicja podziękowała mu i ruszyła przez ciemny, nieznany las.

Nagle zaczęła się zapadać w bagnie. Pogrążyła się po kostki, potem po kolana, aż w końcu poczuła, że utknęła zupełnie w zimnej, gęstej mazi. Kiedy błoto sięgnęło jej do pasa, wezwała swojego Anioła Stróża, aby pomógł jej się wydostać.

Odgłos galopujących koni zbliżał się coraz bardziej, a gdy błoto sięgnęło Alicji po pachy, ujrzała grupę żołnierzy w nieznanych strojach. Ich dowódca zeskoczył z konia i stając na twardej, kamienistej ziemi, wyciągnął Alicję z bagna.

Oznajmił, że nazywa się Otton, jest niemieckim cesarzem i przybył do Italii, żeby pokonać złego Berengariusza.

– Jak dobrze! – odparła Alicja.

Gdy osiągnął swój cel, nie musiała się już ukrywać. Była wolna. Otton, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, poprosił, by wyszła za niego i została cesarzową Niemiec. Alicji bardzo się ten pomysł spodobał, ponieważ ona także pokochała Ottona, kiedy wyciągnął ją z bagna. Wzięli ślub na Boże Narodzenie.

Mieszkańcy Niemiec pokochali Alicję i nazwali ją „cudem gracji i urody”. Rzeczywiście wydawała się niezwykła, ponieważ w swym życiu była księżniczką, królową, cesarzową, żoną, a także zakonnicą (po śmierci Ottona).

Wszystko, co jej się przydarzało, przyjmowała z wdziękiem. Mimo to zawsze przebiegał ją dreszcz, gdy słyszała odgłos czarnych żuków pokrytych twardymi pancerzykami, przemykających w ciemnościach.

Ambroży

Pewnego razu żył pewien święty o imieniu Ambroży, którego słowa były tak słodkie i „dobre jak plaster miodu”. Kiedy był bardzo mały i spał w kołysce na dziedzińcu pałacu, obsiadł go rój pszczół.

Pszczoły zakryły całą jego twarz i usta, spacerowały po nosie i uszach. Matka Ambrożego krzyknęła z przerażenia, gdy to zobaczyła i już miała podbiec by je odgonić, lecz ojciec chłopca ją powstrzymał.

– Zostaw je, moja droga – rzekł. – Na pewno go użądlą, jeśli im przeszkodzimy. Gdy będziemy cicho, powinny zaraz odlecieć.

Po kilku minutach rój pszczół wzbił się w górę i głośno brzęcząc zniknął z widoku. Ojciec, który był szanowanym namiestnikiem północnej Italii, doszedł do wniosku, że to niezwykłe wydarzenie zapowiada, iż pewnego dnia Ambroży zostanie kimś ważnym. Może zarządcą, tak jak ojciec? Bo co innego mogłoby bardziej ucieszyć i wprawić w dumę rodziców?

Ambroży dorastał, dużo się uczył i w końcu został prawnikiem i sędzią. Jego ojciec zmarł i pewnie opowiedział wszystkim w niebie o swoim utalentowanym synu – tak myślał Ambroży.

Probus, prefekt Rzymu (szef wszystkich namiestników cesarstwa rzymskiego) uważał, że Ambroży jest bystry i wystarczająco mądry, aby zostać zarządcą Mediolanu. Wysłał go więc tam życząc powodzenia i dał mu pełno złota i przyborów do pisania.

– Jedź tam i zachowuj się jak biskup, a nie jak sędzia – zażartował.

Mieszkańcy Mediolanu szybko się przekonali, że Ambroży rządzi mądrze i sprawiedliwie i pokochali go za to. Potrafi ł świetnie zażegnywać spory, a w jego kantorze zawsze było pełno skłóconych sąsiadów, którzy wygrażali sobie nawzajem, bili się i ciągnęli za włosy. Przyjmowali jednak bez słowa skargi wszystko, co postanowił Ambroży. Jego słowo było prawem. Wiedzieli, że potrafi znaleźć najlepszy sposób rozwiązania ich problemów.

W tamtych czasach żyli ludzie, którzy nazywali siebie arianami. Wyznawali chrześcijaństwo, ale nie wierzyli, że Chrystus naprawdę był Bogiem. Było ich całkiem sporo, a pośród nich znajdowało się wielu bardzo bogatych i szanowanych obywateli kraju. Należała do nich nawet cesarzowa Justyna. Ambroży starał się utrzymywać pokój między tymi dwiema grupami chrześcijan, ponieważ sprawował pieczę nad wszystkimi.

Pewnego dnia ariański biskup niespodziewanie zmarł i zanosiło się na spory. Szykowano się do wyboru nowego biskupa i obie strony chciały wygrać. Ambroży udał się na wybory i próbował uspokoić rozwrzeszczany tłum. Na chwilę zapadła cisza i z ciżby dobiegł dziecięcy głos, wyraźny i jasny:

– Ambroży biskupem!

Tłum podchwycił to natychmiast i wszyscy wołali:

– Tak, tak! Chcemy Ambrożego!

On jednak roześmiał się, słysząc te niedorzeczności. Powiedział, że nie jest nawet ochrzczony, choć w głębi duszy uważał się za chrześcijanina. A w dodatku nie był duchownym. Jak więc mógłby zostać biskupem?

Ludzie nie zwracali uwagi na te słowa i krzyczeli jeszcze głośniej:

– Ambroży biskupem!

Zaczął się niepokoić. Poszedł do domu, a tłum podążył za nim i zaczął walić w bramy jego pałacu.

Ambroży postanowił schronić się w posiadłości swego przyjaciela do czasu, aż wymyśli, co robić. Gdy zapadła noc, wyszedł przez sekretne, boczne drzwi. W ciemnościach ledwie widział drogę i skręcił w niewłaściwą stronę. Przez całą noc krążył wokoło, co nigdy mu się do tej pory nie zdarzyło. Kiedy zaczęło świtać, okazało się, że jest z powrotem przy pałacu, gdzie ludzie wciąż na niego czekają.

Otoczyli go i powiedzieli, że nie pozwolą mu odejść, dopóki nie obieca, że zostanie biskupem. Posłał więc list do perfekta Probusa z prośbą o pomoc, lecz Probus odparł, że jego zdaniem Ambroży świetnie nadaje się na biskupa. Dodał, iż niezmiernie go cieszy, że ludzie tak bardzo poważają zarządcę.

Ambroży doszedł do wniosku, że to wola Boga i nie ma sposobu na uniknięcie przeznaczenia. W ciągu siedmiu dni ochrzczono go, wyświęcono na duchownego i wybrano na biskupa Mediolanu. Wszystko, co miał, oddał biednym, a swoje ziemie ofiarował Kościołowi. Sprzedał też wiele złotych i srebrnych ozdób z kościoła, aby kupić żywność, opał oraz wełniane pończochy dla głodnych i zmarzniętych.

Niektórzy ludzie kręcili na to nosem, mówiąc, że nowy biskup nie powinien w taki sposób traktować własności Boga i to wstyd, że nie docenia piękna.

– Jak wam się wydaje, co jest ważniejsze – odpowiadał na to spokojnie Ambroży – ornamenty, które zdobią zimne i martwe piękno, czy żywi ludzie posiadający dusze?

Nazywał pieniądze rozdawane biednym „złotem Chrystusa, które chroni ludzi przed śmiercią”.

Cesarzowa Justyna, która nie chciała, żeby Ambroży został biskupem, postanowiła przeznaczyć jeden z jego kościołów na ariańską świątynię. Uważała, że skoro jest cesarzową, może brać sobie, co chce.

Ambroży się jednak sprzeciwił.

– Przykro mi, wasza wysokość. Pałace to sprawa cesarzowej, ale kościoły należą do biskupa. To, czego się domagasz, nie jest właściwe, nie mogę więc dać ci kościoła.

Justyna wpadła w furię. Pomyślała, że pokaże temu małemu, marnemu biskupowi, kto tutaj rządzi. (Ambroży był niewysoki i miał szopę jasnych włosów przypominających dmuchawca, nazywano go więc maluczkim.) Rozkazała żołnierzom przejąć w Palmową Niedzielę największą katedrę, gdzie Ambroży zwykle wygłaszał kazania.

Biskup, wiedząc o zamiarach cesarzowej, nawoływał tego dnia w kazaniu do przestrzegania postu, trwania w wierze i nie porzucania Kościoła z powodu strachu. Powiedział wiernym o planie cesarzowej i żołnierzach, którzy właśnie otaczali katedrę. Ludzie poszeptali między sobą, a następnie zawołali:

– Zostajemy z tobą, Ambroży! Nikt nie opuści tego świętego przybytku, ani tutaj nie wejdzie.

Aby wypełnić czas, Ambroży zaczął uczyć ich hymnów, które układał podczas bezsennych nocy. Gdy nauczyli się tekstów i prostych melodii, rzekł:

– A teraz zaśpiewajmy na głosy!

Przydzielił kobietom, mężczyznom i dzieciom różne linie melodyczne i kiedy razem zaśpiewali, wokoło rozeszła się pieśń niczym wijące się smugi kadzidlanego dymu. Była tak piękna, że nawet pszczoły na kwiatach przy ołtarzu przestały brzęczeć i słuchały.

Śpiewali przez cały dzień, a także następny i jeszcze jeden, a kiedy wyczerpał im się repertuar, Ambroży wyciągał kolejny psalm lub fragment z Księgi Przysłów, do którego ułożył melodię, i zaczynali od początku.

W Wielki Piątek cesarzowa dała za wygraną. Nie zmieniła zdania, ale wiedziała, że nie wygra. Sympatia ludzi w kraju była po stronie Ambrożego i jego śpiewających wiernych. Nawet żołnierze przed kościołem zaczęli nucić psalmy i uczyć ich swoich przyjaciół. Podobno też sama cesarzowa śpiewała je sobie głośno, kiedy była sama w komnacie. (Tak przynajmniej opowiadała pokojówka, która ścieliła łóżka w królewskiej sypialni.)

Ambroży był ukochanym przez wszystkich biskupem przez wiele lat, a dokładnie dwadzieścia trzy. Drzwi do jego domu były zawsze otwarte dla każdego, kto potrzebował porady, a nocami przy świecy pisał książki, listy i hymny.

Słowa, które wypowiadał lub spisywał, były pełne słodyczy, prostoty i mądrości. Działały uzdrawiająco i koiły niczym łyżeczka miodu. Pewnie każdy zna deser o nazwie ambrozja, składający się ze schłodzonych pomarańczy, jabłek, wiórków kokosowych i miodu, podawany w upalne dni w pięknych kryształowych pucharkach.

Jest tak słodki, odżywczy i po prostu niebiański jak słowa Ambrożego!

Anna

Pewnego razu żyła sobie babcia o imieniu Anna, która była kimś szczególnym. Wiadomo, że wszystkie babcie są niezwykłe, zwłaszcza nasze własne. Są niczym dodatkowy prezent pod choinką, którego nikt się nie spodziewa. Pozwalają nam spać w wielkich mosiężnych łóżkach, w wykrochmalonej pościeli, pod puchową kołdrą, i podają na śniadanie naleśniki z jagodami. Mają dużo czasu na przesiadywanie w bujanym fotelu. Nie protestują, gdy klepiemy je po włosach lub ramieniu, i uwielbiają, kiedy przynosimy im dmuchawce. Pozwalają obierać jabłka na szarlotkę, rozwieszać pranie na sznurze i udawać, że to żagle pirackich statków. Babcie są w dużej mierze takie jak matki, tylko rzadziej nas strofują.

Anna wyróżniała się tym, że była babcią Jezusa. Nie spodziewała się wnuków. Nie sądziła nawet, że zostanie matką. Razem z mężem Joachimem przez wiele lat modliła się o potomstwo i czekała, aż Bóg da im dziecko. Lata mijały, Anna powoli się starzała i starała się przezwyciężyć ból, wynikający z tego, że Bóg nie wysłuchał jej prośby.

– Jeśli taka właśnie jest wola Boga – wzdychała – muszę się z tym pogodzić, ale nie rozumiem dlaczego.

Próbowała ukryć smutek, stając się ulubioną ciocią dla wszystkich. Piekła duże okrągłe ciasteczka z lukrem dla dzieci z sąsiedztwa, obmywała ich podrapane kolana i zszywała dziury w ubraniach, kiedy matki dzieci były zbyt zajęte.

Pewnego dnia, kiedy Joachim udał się na pustynię, by pościć i modlić się, Anna siedziała pod drzewem laurowym, gdy nagle pojawił się przed nią anioł i rzekł:

– Anno, Pan wysłuchał twych próśb. Poczniesz i urodzisz dziecko, a o waszych potomkach będzie mówić cały świat!

Anna uwierzyła aniołowi i nie posiadała się z radości. Przyrzekła, że podaruje dziecko Bogu, obojętnie, czy będzie to chłopiec czy dziewczynka. W tym samym czasie anioł objawił się także Joachimowi, który modlił się na pustyni, i przyniósł mu podobne wieści. Na początku Joachim myślał, że zbyt długo przebywał na słońcu. Kiedy jednak wrócił do domu i Anna powitała go radosną nowiną, uwierzył, że Bóg wreszcie ich wysłuchał, i przepełniony szczęściem uściskał żonę.

Kiedy urodziła im się córka, nazwali ją Maryja. Anna pamiętała o swej obietnicy. Gdy tylko Maryja zaczęła chodzić, zabrała ją do świątyni i powiedziała o niej kapłanom, a oni orzekli, że dziewczynka przyniesie radość nie tylko rodzicom, ale także całemu światu.

Niewiele więcej wiadomo o Annie, za wyjątkiem tego, że Bóg zdecydował, iż to właśnie ona najlepiej nadaje się na matkę Maryi i babcię Jezusa. Anna to święta patronka wszystkich babć, bez których życie nie byłoby nawet w połowie tak wesołe jak jest. Nikt nie obdarzałby nas tyloma czułościami, gdyby ze świata znikły wszystkie babcie.

Być może nie znasz swojej babci, ale kiedyś ją spotkasz. Pewnie siedzi teraz i rozmawia w niebie z Anną o przyjęciu, które wydadzą, kiedy do nich dołączysz.

Ethel Pochocki

(1) Alicja znana jest także pod imieniem Adelajdy.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ethel Pochocki Dawno, dawno temu. Opowieści i legendy o świętych.