Rozdział piąty. Zmysł nadprzyrodzonego

Mój kuzyn George zaczyna mnie nawiedzać, jak mówią średniowieczni teologowie. Złożył mi kolejną wizytę i woń jego osobowości wciąż unosi się w moim pokoju.

Pozwoliłem mu zobaczyć fragmenty moich poprzednich uwag na jego temat, a ponieważ jest dość dobroduszny, czuł się raczej połechtany, niż obrażony. „Mój drogi – powiedział – to bardzo dobrze, że jesteś taki zainteresowany. To zupełna prawda. Nigdy nie miałem żadnego uczucia religijnego, które bym pamiętał. Wydaje mi się, że radzę sobie bez tego zupełnie dobrze, a co do posępności – cóż, wydaje mi się, że raj szaleńca jest znacznie bardziej posępny, niż miłe miasteczko, w którym mnie umieściłeś. Ono w każdym razie istnieje, nawet ty to dopuszczasz. To drugie nie istnieje, przynajmniej ja nie uznaję jego istnienia, a ty nie możesz tego dowieść… Na miłość Boską, porozmawiajmy o czymś innym!”

Co ma wyniknąć z tego zjawiska? Czy zatem mimo wszystko trzeba przyznać, że uczucie religijne jest jak zamiłowanie do muzyki czy upodobanie do podróży i że ludzie mogą realizować cel swego istnienia równie dobrze, nie posiadając go?…

Pozwólcie mi rozwinąć tę tezę i w ten sposób rozproszyć moje wątpliwości.

Wyczucie muzyki czy zamiłowanie do podróży są faktami, które trzeba brać pod uwagę. To całkowita prawda, że wiele osób wydaje się komfortowo funkcjonować bez nich, ale jest inną kwestią, na ile świat w ogóle mógłby się bez nich obyć. Na przykład w miejscu Ameryki na naszych mapach wciąż rozciągałyby się mile jałowej wody, gdyby Kolumb nie został natchniony Boskim szałem. St. James’s Hall nigdy nie pojawiłby się na Piccadilly, ani teatr operowy nie stanąłby w Bayreuth, gdyby Beetowena i Wagnera nie poruszył impuls, którego nawet oni sami nie potrafili wytłumaczyć, skłaniając ich do gryzmolenia kropek i kresek na pięciu liniach ustawionych jak płotek oraz pomiędzy nimi. Świat byłby uboższym miejscem bez tych niewytłumaczalnych emocji, które ludzie praktyczni mogą potępiać jako sekrecje wątroby, ale które jednak przemierzyły morza, wspięły się na szczyty gór, odkryły inspirację w brzmieniu instrumentów, zmiękczyły serca kochanków poprzez zetknięcie jeźdźca i mechanizmu kota, obudziły umarłych do życia i sprawiły, że świat zaczął śpiewać w tonacji A.

Rozważmy raz jeszcze te cechy, które wszyscy ludzie akceptują i z których wszyscy czerpią zysk, a których jednak nikt nie może wytłumaczyć. Takie rzeczy jak rycerskość, czy pokonanie silnych przez słabych, wyrzeczenie, które staje się wzniosłe dopiero wtedy, gdy coś pewnego poświęca się przez wzgląd na niepewne, albo coś większego dla mniejszego, albo znane dla nieznanego, jak kiedy dojrzała matka raduje się, że może umrzeć za nieznośne dziecko – tych spraw nie można obronić żadnymi argumentami, które George jest zdolny przytoczyć. Przeciwnie, mogą zostać niemiłosiernie potępione przez kodeks, do którego on się tak chętnie odwołuje. „Przeżycie najsilniejszych”, „walka o byt” zmierzają ku nim jak gigantyczni zabójcy, a jednak chciałbym spotkać materialistę, który, gdyby kryzys był bliski, nie interweniowałby w tej rzezi niewiniątek.

Zatem uczucie religijne cieszy się, zajmując miejsce obok tych swoich nielogicznych sióstr i oczekując w pełnym blasku na uniewinnienie przez świat. „Zobaczcie, co dla was robię”, woła z ufnością w oczach i z zarumienionymi policzkami. „Czyż ja również nie przemierzam mórz, nie ratuję więźniów, nie wspinam się na wysokie góry, nie niosę was do Raju, nie zwieszam się z wami ponad czerwoną paszczą piekła, nie nawołuję was tu i tam, i nie pokazuję wam rzeczy, które mają nadejść? Czyż nie ocalam was od zbrodni, kiedy rozum was namawia, nie zapalam lamp, kiedy rozsądek je gasi, nie umacniam słabych kolan i nie sprawiam, że chromy zaczyna skakać, nie otwieram ślepych oczu i głuchych uszu, nie ubarwiam wspaniałością szarego świata? A jeśli to wszystko są zbyt słabe dowody, aby mnie usprawiedliwić – czyż nie pracuję w kamieniołomach i nie zamieniam ich w łuk i wieżyczkę, czy w iglicę z ornamentem geometrycznym? Czyż nie ogradzam murem uroczych domów pokoju, kiedy wszyscy ludzie są na wojnie? Czyż nie stroję twoich skrzypek, nie dmę w twoje organy, nie śpiewam poprzez ludzkie gardła, nie sprawiam, że martwe słowa płoną i nie podnoszę was, wbrew wam samym, i śmierci, i piekłu, i przeciwnym okolicznościom? Czyż nie idę z wami, jak z dziećmi, nie trzymam was za rękę na niebezpiecznych ścieżkach, nie pocieszam was darami lepszymi, niż zdrowie czy bogactwo, nie szepczę wam tajemnic, kiedy leżycie, umierając? Zatem, czy możecie nie być zadowoleni, znosząc moje istnienie, nawet jeśli nie znacie mojego początku i pochodzenia? Nie wystarczy, że przychodzę do was przez drzwi waszego serca i że moimi przyjaciółmi są sztuka i rycerskość – przyjaciółmi na śmierć i życie, ponieważ jeśli mnie zabijecie, znajdziecie je martwe u mego boku”.

Taka zatem wydaje się być jego odpowiedź na drwiny, że religii nie można dowieść. Z pewnością nie można, przynajmniej w sensie nauk ścisłych, ale nie można też dowieść dziewięciu dziesiątych z tego, co uważamy za rzecz oczywistą. Nie mogę dowieść piękna Gloire-de-Dijon (1), ani uczciwości mego przyjaciela, ani przyjemności, jakiej doświadczam w początkowej fazie upijania się. Jednak z tego powodu nie lekceważę ich jako czysto subiektywnych wrażeń, prawdziwych dla mnie, ale wątpliwych dla innych. Przeciwnie, idę do mego ogrodu, aby przyjemnie spędzić czas, pożyczam Johnowi pięć funtów, powstrzymuję się od wypicia więcej niż dwóch szklaneczek piwa – z całkowitym zaufaniem do tego, że moje motywy są, jeśli nie rozsądne, to przynajmniej emocjonalne, co wcale nie oznacza, że można na nich mniej polegać.

Albo rozważcie to z innego punktu widzenia.

Monotonia ludzi niereligijnych to fakt poza wszelkimi wątpliwościami. Ziewają w swoim wzajemnym towarzystwie. Jestem zatem idealnie przygotowany, aby ruszyć na spotkanie z nimi i ogłosić, że ich filozofia jest zbyt nudna, aby była prawdziwa.

Ich odpowiedź brzmi, że filozofia, którą ja reprezentuję, jest zbyt dobra, aby była prawdziwa. Świat byłby zbyt wesoły, aby przetrwać, gdyby cuda i nawrócenia, i inne tego rodzaju rzeczy były czymś więcej, niż miłymi złudzeniami. Na to znów ja odpowiadam przez analogię, którą oni zobowiązani są respektować.

Mówię im, ich ustami, że samodzielne zjawiska są nieinteresujące jedynie dla tych, którzy są zbyt ślepi, aby widzieć. Na przykład sterta śmieci, albo połać piasku, albo trawiasty stok są nudne tylko dla osób niespostrzegawczych. Monotonia zatem nie jest faktem, ale złudzeniem. Leży w mózgu, nie w postrzeganym obiekcie. Po prostu nie istnieje ograniczenie dla zakresu zainteresowań, który spoczywa u stóp każdego człowieka. Teleskop czy mikroskop jedynie zabierają go o stopień dalej na drodze nieskończoności. Fakt jest nie tylko bardziej osobliwy niż fikcja, jest też daleko większy. Muszą zatem pozwolić mi odnieść ten kanon do spraw postrzeganych przez zmysł religijny. Są to obszary myślenia, jak mi mówią, niewarte rozsądnego badania człowieka. Odpowiadam, że po pierwsze, w ich słowach „właściwym przedmiotem badań ludzkości jest człowiek”, a zatem tak zdecydowane odrzucenie, jako nieistotnego, znaczenia czegoś, co twierdzi, iż stanowi rzeczywiste doświadczenie, jest przyznaniem się do ograniczenia i sektarianizmu. Po drugie, ponieważ, jak również przyznają, prawda jest zarówno większa, jak i dziwniejsza niż fikcja, wyobrażenie sobie czegoś, co przekracza fakty, znajduje się poza zdolnościami człowieka – może on przedstawić Boga jako rodzinę na Olimpie, ale nie może osiągnąć Jego nieskończoności. Może wierzyć w czary, ale nie może pojąć otchłani duchowej wrogości, która go otacza. Zatem fakt, że możemy wyobrazić sobie Zbawiciela wskazuje, iż musi być większy, niż nasze marzenia. Fakt, że przedstawiamy sobie ulice Miasta Niebieskiego jako brukowane złotem pokazuje nam, że są brukowane czymś znacznie lepszym. Korony światła, do których dążymy, muszą być wysadzane wspaniałymi klejnotami, jakich nigdy nie widzieliśmy i muszą być wykute w warsztacie niewyobrażalnej chwały. Innymi słowy, „Ani oko nie widziało…” i tak dalej.

Tak, George, to wybujały idealizm wyrażony za pośrednictwem zwiewnej retoryki. Ale pamiętaj, że te dwie rzeczy dokonały razem więcej, aby uczynić świat (który uważasz za tak wspaniały) tym, czym jest, niż ty i twoi przyjaciele razem wzięci, i parowce, i Giełda, i „Towarzystwa Propagowania Zdrowego Myślenia”, zrobiłyby w dwukrotnie dłuższym czasie. Ty sam, na przykład, nie istniałbyś, gdyby twój ojciec nie pomyślał, że twoja matka ma być kimś, kim nie była i gdyby znacznie nie wyolbrzymił tego, o czym oboje wiedzieli, iż jest prawdą. Także żaden parowiec nie mógłby zanieczyszczać naszych rzek, i cieszyć serc naszych kupców, gdyby Stephenson, czy ktokolwiek inny, nie pomyślał sobie, że być może w czajniku jest coś więcej, niż tylko woda.

Wydawałoby się zatem, że podczas gdy jednostki są w stanie egzystować bez upodobania do sztuki, podróży, czy religii, to jednak pierwsza połowa ich życia, a w dodatku ta jedyna połowa, która jest warta życia, powstała z wytworów owych dążeń, podobnie jak dwie trzecie z tego, co pozostało w sferze czysto materialnej. Usuńcie ze świata dążenie do sztuki, prowadzenia badań i religii, a staniecie wobec grupy świń, mieszkających, w najlepszym razie, w domach z błota, pokrytych sierścią, nieświadomych tego, co leży po drugiej stronie najbliższe go drzewa, nie robiących nic poza jedzeniem, piciem, oddychaniem i płodzeniem dzieci na swoje własne podobieństwo, dla których (nic dziwnego) mają niewiele uczucia i żadnej nadziei…

Co zatem można powiedzieć takim ludziom, jak mój daleki kuzyn?

Można wiele powiedzieć przeciwko nim. Są barbarzyńscy zamiast wykształceni, głupi, a nie mądrzy, i – co będą mieli najbardziej za złe – wsteczni, zamiast postępowi. Te nieliczne zalety jakie mają – nie w porównaniu z resztą świata, ale ze swymi dzikimi przodkami – przypadły im dzięki otaczającej ich atmosferze przyjaciół i pewnym dziedzicznym obciążeniom. Otrzymali skarby doświadczenia przez swoje urodzenie i okoliczności, a chociaż trwonią je tak szybko, jak się da, to jednak wciąż kilka wytartych monet leży w ich zakurzonych kredensach, co na ten moment wystarczy, aby zapewnić im prawo wejścia do porządnego towarzystwa i domagania się zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. Mój kuzyn nie miałby ani ubrań do noszenia, ani słów do wyrażenia swych nielicznych i jałowych myśli, gdyby jego przodkowie nie byli w wystarczającym stopniu artystami, by zrozumieć, że fałdzista tkanina jest bardziej elegancka niż ta barwiona na kolor indygo, a ich rzymscy najeźdźcy, mordercy i cywilizatorzy nie byli na tyle szaleni, aby uważać, że podróż w malowanej łodzi jest bardziej romantyczna, niż spędzanie całego życia w willi i oczywiste jest, że gdyby George pojawił się u mych drzwi nagi, wyjący i z krzemienną siekierą, byłbym zmuszony powiedzieć mojej służącej, że mnie nie ma, aby go nie wpuścić.

Nawet gdyby został wpuszczony, ani ja bym go nie zrozumiał, ani on mnie. Jednak kiedy faktycznie przyszedł, obaj byliśmy w miarę zrozumiali dla siebie nawzajem, ponieważ on w jakiś sposób podkradł zastosowanie i znaczenie słownictwa religijnego, o którym mówi, że nim gardzi. Kiedy mówił o „życiu, które jest bardzo przyjemne w tym niewielkim miejscu”, wyraźnie rozpoznawał, po pierwsze, różnicę pomiędzy życiem i śmiercią, a zatem pośrednio istnienie Nieba i Piekła, po drugie – obecność w człowieku świadomej zdolności, której korzenie sięgają jego nieśmiertelnej duszy, po trzecie – kosmiczne prawa, które prowadzą nas niemal bezpośrednią drogą do relacji między duchem i materią, immanencją i transcendencją Boga, a nawet do centralnej tajemnicy chrześcijańskiego objawienia. Wyznał też swoją wdzięczność wobec scholastycznych gramatyków, ponieważ prowadził swą przemowę mniej więcej według ich napomnień. Używając pewnych słów, dał świadectwo inwazji normańskiej, podjętej z błogosławieństwem i sankcją Kościoła. Faktycznie, okazał się posłusznym dziedzicem stuleci chrześcijaństwa, zamiast, jak sobie naiwnie wyobraża, ich beznamiętnym burzycielem.

Można jednak powiedzieć na jego temat więcej, niż tylko owe usprawiedliwienia, które byłby gwałtownie odrzucił, gdyby wiedział, że wysuwałem je w jego imieniu.

Kiedy stawiam sobie pytanie, dlaczego George nie udusił mnie, kiedy pochyliłem się, aby przegarnąć ogień, jestem zmuszony odpowiedzieć, że nie wierzę, iż powstrzymał go wyłącznie strach przed policją. Uważam George’a za stosunkowo moralnego człowieka. To oczywiście także by odrzucił. Słowo „niemoralny” jest zawsze na jego wargach. Jednak wiedzie życie, które przyniosłoby hańbę chrześcijańskiemu baronowi wieków średnich. Jestem świadom, że kiedy czasami siedzi przed swym kominkiem z podatnym na wpływy młodzieńcem, wtedy głosi Ewangelię ojcowskiego cynika, ale tak jak wielu innych kaznodziejów, nawet nie śniłby o praktykowaniu kodeksu, który deklaruje.

Muszę zatem wyciągnąć wniosek, że ten duch religijny dominuje nie tylko w jego słownictwie, jego sposobie myślenia i jego zachowaniu, ale nawet w umyśle, który znajduje się poza nimi wszystkimi i czyni je tym, czym są. Innymi słowy, George jest głęboko religijnym człowiekiem.

Przyznaje, że w jego życiu istnieje kodeks, do którego nie może zaproponować żadnych istotnych uwag i że nieustannie zadaje kłam swemu twierdzeniu, iż grzech nie leży w działaniu, a w braku umiaru.

Korzysta z wdzięcznością z niezliczonych pożytków wiary, nadziei i miłości, które jego przyjaciele i przodkowie zapewnili tak życzliwie, aby go wspierać, chociaż nie chce przyznać, z jakiego źródła pochodzą. Leży, jak dziecko przy piersi matki, pijąc słodycz, której nie rozumie i siłę, która czyni go tym, kim jest. Wiedzie życie według zasad zbyt jasnych dla jego osłabionych oczu, aby mógł na nie patrzeć. Twierdzę zatem, że mistycznie i skutecznie pojmuje Boga, chociaż zaprzecza, na tyle, na ile jego zagłodzona i zatruta świadomość jest tym zainteresowana, że istnieje jakakolwiek taka Osoba. Jednak kiedy wszystko już zostało powiedziane, to, co sądzi o Bogu nie jest istotną okolicznością. Liczy się to, co Bóg sądzi o nim – i próbowałem pokazać, że istnieją powody, aby wierzyć, iż opinia ta nie jest całkiem niepochlebna.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Odmiana róży pnącej.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Zapiski pariasa.