Rozdział piąty. Upragnione niebo

„Zaprowadź nas do nieba, gdzie będziemy mieszkać” – św. Augustyn.

Posłaniec wielkiego króla

Pięciu małych chłopców w białych szatach bawiło się w ogrodzie nad brzegiem morza. Był cudowny, letni dzień, a światło migotało na powierzchni ciemnoniebieskiego morza, lilie i róże wyciągały swe pączki ku złotym promieniom, łagodna bryza unosiła wokół aromat mirtu, a ptaki śpiewały radośnie w krzewach głogu.

Chłopcy biegali wokół i zrywali purpurowe geranie i delikatne begonie na girlandy. Gonili się po cienistych ścieżkach i zielonych trawnikach ogrodu. Jednak po chwili zmęczyli się zabawą, usiedli pod wysokim drzewem akacjowym i zastanawiali się w co jeszcze mogliby się pobawić.

Jeden proponował taką grę, drugi inną, a trzeci jeszcze inną, ale jedna wydawała im się zbyt dziecinna, a inna była zbyt męcząca w tym upale. Byli tak pochłonięci rozmową, że nie zauważyli, gdy zbliżył się do nich obcy. On także był ubrany na biało i przepasany długim pasem. Jego twarz jaśniała jakby przebywał na świętej górze z Bogiem, przyciskał dłonie do piersi kiedy ich mijał. Powietrze wypełnił niebiański aromat gdy przemówił, a jego słowa wpadały w ucho niczym najsłodsza muzyka.

– Moje dzieci – powiedział, wchodząc między pięciu chłopców. – Przynoszę wam wiadomość od Króla władającego krajem znajdującym się daleko stąd, za oceanem. Chodźcie ze mną nad brzeg morza, a wszystko wam wytłumaczę.

Chłopcy wstali i poszli za nim w cichym onieśmieleniu. Wyprowadził ich przez bramę ogrodu na złotą plażę. I wtedy z ich ust wydobył się okrzyk zdziwienia, gdyż tuż przed nimi, na wesołych falach ciemnoniebieskiego morza tańczyło pięć małych łodzi, każda z czystego złota i w kształcie serca. Ich żagle były białe niczym śnieg, a każdy maszt wieńczył mały krzyż. Każdą łódź wyposażono w kryształową lampę błyszczącą w mroźne noce niczym gwiazda.

Posłaniec Króla powiedział, że łodzie należą teraz do nich i są osobistym prezentem od Króla.

– Popatrzcie – powiedział wskazując na wyspę w oddali, w miejscu, w którym wydawały się spotykać niebo i ziemia. – Oto Kraina Sławy, jeśli jej szukacie, będziecie musieli stawić czoła wielu niebezpieczeństwom. Być może nigdy tam nie dotrzecie, na wasze łodzie spadnie wiele ciosów, które zniszczą ich urodę i przyćmią ich blask. Są tam także Wyspy Bogactwa, Szaleństwa, Ulotnych Rozkoszy i Luksusu, i wiele innych. To Wyspy Fałszywego Szczęścia i wielu rozbiło się próbując do nich dotrzeć. Lecz daleko stąd, tak daleko, że nie można tego zobaczyć, znajduje się kraj Wielkiego Króla, któremu służę jako posłaniec. Jeśli wybierzecie się tam i utrzymacie kurs, On wyśle ku wam posłańców, aby pomogli w potrzebie. A nawet więcej – On sam przybędzie, aby was poprowadzić.
– Czy nie możemy odwiedzić tych wysp po drodze? – zapytał jeden z chłopców.

– Lepiej nie – odpowiedział nieznajomy. – Możecie stać się niewolnikami, splamicie biel swych szat, a złoto na waszych łodziach utraci swój blask. Omijajcie je, omijajcie zawsze, moje dzieci, i płyńcie do kraju Wielkiego Króla gdzie panuje radość, piękno i wieczna miłość – gdzie On sam powita was i nagrodzi waszą odwagę koroną z najczystszego złota, a jeśli będziecie walczyć z piratami morskimi, włoży w wasze dłonie palmę zwycięstwa.

– Czy na morzu są piraci? – zapytał jeden z chłopców bojaźliwie.

– Tak, lecz Król nie pozwoli, aby was pokonali, jeśli będziecie mężnie walczyć i wezwiecie Jego pomocy. Nie, nie traćcie ducha – dodał zachęcająco, gdyż nieśmiałe dzieci pobladły i zaczęły drżeć. – Szybko ich rozpoznacie, gdyż ich okręty są pstrokate, często brudne, ich żagle często nie są śnieżnobiałe, na szczytach masztów nie świecą krzyże, a oni sami są brzydcy i mają odpychający wygląd.

– Czy na morzu spotkają nas sztormy? – zapytał ponownie chłopiec.

– Och tak, lecz Król nie pozwoli wam upaść, jeśli zaufacie Mu i zawołacie Go w chwili niebezpieczeństwa. Musicie także wiedzieć, że wasze łódeczki potrafią żeglować. Teraz dam wam mapy i książki. Przestudiujcie je uważnie, a znajdziecie w nich wskazówki, jak sterować łódkami. Na koniec, Król życzy sobie, abyście najpierw poszli do miasta po drugiej stronie ogrodu i znaleźli jakieś biedne, chore lub opuszczone dziecko. Musicie je przewieźć łodzią przez morze, gdyż Król chce, abyście byli ofiarni i opiekowali się ludźmi z miasta, pogrążonymi w smutku i cierpieniu, i dbali o nich. A teraz, żegnajcie, moje dzieci, myślcie często o Królu, którego ujrzycie w całym Jego majestacie w dalekim kraju. Droga nie będzie taka długa, a na kursie utrzyma was pragnienie ujrzenia Króla. Wszystkie problemy wydadzą się nieskomplikowane. Żegnajcie.

Jasny obłok otoczył nieznajomego i powoli zniknął, a dzieci nie potrafiły powiedzieć, ani jak to zrobił, ani dokąd odszedł.

Odwiązali cumy łodzi i pociągnęli je wzdłuż brzegu.

– Są małe – powiedział najstarszy chłopiec, Genestal. – Nie utrzymają jeszcze jednego dziecka.

– Och! – powiedział inny, zwany Nuraną. – Są delikatne, zastanawiam się czy przetrzymają te wszystkie sztormy i bujanie na falach morza.

– Dobrze – powiedział inny chłopiec, Petronel. – Ja wyruszam natychmiast, ale nie zabiorę nikogo więcej. Chcę pożeglować do Wyspy Sławy, zdobędę wszystkie dobra jakie może mi ofiarować, a później ruszę w dalszą podróż do kraju Króla.

– Dobry pomysł – przyklasnął mu Genestal. – Ja sam także zamierzam odwiedzić niektóre z tych wysp po drodze, wiecie przecież, że i tak będę je mijać.

– Ale – powiedział Ireneusz, chłopiec o pięknej, spokojnej twarzy i łagodnym głosie. – Posłaniec przekazał nam dokładnie życzenia Króla i zobaczcie, kurs wyrysowany na naszych mapach biegnie daleko na prawo od tych wysp. Pomyślcie także o niebezpieczeństwach, przed którymi nas ostrzegał.

– Niebezpieczeństwa sprawiają, że serce dzielnego człowieka bije szybciej z radości, a nie drży z lęku – odpowiedział Petronel dumnie. – Nie mam zamiaru tracić czasu na rozmowy. Spodziewam się dopłynąć do dalekiego kraju równie szybko co ty.

Powiedziawszy te słowa zepchnął łódź do morza, wskoczył do niej i dźwięcznie się śmiejąc i machając do kolegów odpłynął w kierunku Wysp Fałszywego Szczęścia.

Genestal podążył za przykładem Pertonela. Nura-na wahał się przez kilka chwil, aż w końcu pomyślał, że poczeka i zobaczy co zrobią inni. Był bojaźliwy i nieśmiały, i ciągle odkładał podjęcie ostatecznej decyzji.

– Idę do miasta – powiedział zdecydowanie Ireneusz. – Michale, ty pójdziesz ze mną i spróbujemy trzymać się razem podczas podróży.

Chwycił swojego małego towarzysza za rękę, odwrócił się od morza, lecz uszedł ledwie parę kroków w kierunku miasta, gdy Nurana pobiegł za nim i wziął go za drugą rękę.

– Ja też z tobą pójdę – powiedział. – Ale Ireneuszu, czy nie sądzisz, że moglibyśmy też odwiedzić wyspy, tylko żeby zobaczyć jak tam jest?

– Nie – odpowiedział stanowczo Ireneusz. – Jeśli będziesz zawsze zwlekał z podjęciem decyzji i podążał ślepo za innymi, to nie idź z nami, gdyż tylko zniechęcisz Michała.

Nurana jednak poszedł za nimi do miasta, choć często zawracał i wytężając wzrok próbował dostrzec łodzie Petronela i Genestala, które były już tak daleko, że wyglądały jak ptaki ślizgające się po powierzchni oceanu. Droga w dół do miasta była stroma i wyboista i Nurana myślał o powrocie, kiedy będzie musiał się wspinać i to nie sam, lecz prawdopodobnie z ciężarem. Jednak ciągle się wahał i po części ze strachu, a po części z prawdziwego, szczerego pragnienia przypodobania się Królowi, poszedł z Ireneuszem aż do samych bram miasta.

Jak Petronel rozpoczął podróż ku wyspie sławy

Petronel rozpoczął podróż z lekkim sercem, tak miło było unosić się w małej, ślicznej łódce w górę i w dół na ciemnoniebieskim morzu, słońce otaczało go jasnymi, złotymi promieniami, a bryza chyżo unosiła łódkę. Czasem zastanawiał się co porabiają teraz jego towarzysze i trochę żałował, że wyruszył w podróż tak pospiesznie, nie zastanawiając się nad tym, co przekazał im posłaniec Króla.

Czuł się także nieco samotny. Dni mijały, a on był tak daleko od wybrzeża, że nie mógł już rozróżnić drzew w ogrodzie na brzegu.

Ku jego zaskoczeniu przez wiele dni nie pojawili się żadni wrogowie, nie rozpętał się żaden sztorm, podróż przebiegała spokojnie i łatwo. Był już tak daleko, że nie widział wybrzeża i zaczął nawet tęsknić za przygodami – te jednak nie nadchodziły.

Wyglądał Genestala, lecz nie znalazł go. Później zaczął się zastanawiać jak daleko jeszcze do wyspy i czy będzie z niej mógł zobaczyć piękny kraj Króla.

Spojrzał na mapę i zrozumiał, że każda mila, która przybliżała go do wyspy, jednocześnie oddalała go od krainy Króla. Przez kilka chwil rozważał zmianę kursu i podjęcie podróży prosto do kraju, o którym opowiadał posłaniec.

– Nie – powiedział do siebie. – Jeśli odbędę obie podróże, tym więcej chwały dla mnie. Król z pewnością będzie podziwiać moją odwagę i wręczy mi większą nagrodę niż tym, którzy po prostu popłynęli tylko do jego krainy.

– Brawo, Petronelu! – zawołał ktoś ze statku płynącego tuż za łodzią chłopca.

Petronel obrócił się zaskoczony. O kilka metrów od jego łodzi znajdował się duży okręt, z jednym mężczyzną przy sterze. Okręt był przesadnie ozdobiony złotem, gdyby Pertonel uważniej się przyjrzał, zauważyłby, że nie było to czyste złoto jakie ofiarował chłopcom Król, a jedynie zwykła, powierzchowna pozłota. Na łodzi wymalowano kwiaty i ptaki w jaskrawych kolorach, żagle nie były czysto białe, lecz w jasnym odcieniu purpury. Na szczycie masztu nie umieszczono krzyża.

Mężczyzna zaś nosił wymalowaną maskę, lecz jego oczy były okrutne i przebiegłe, a głos, mimo że próbował złagodzić ton, szorstki i zgrzytliwy.

– Skąd znasz moje imię? – zapytał Petronel. – I dokąd płyniesz?

– Często cię widywałem – odpowiedział mężczyzna. – Bawiłeś się w ogrodzie nad brzegiem morza, a później odbiłeś łodzią i posterowałeś w kierunku wyspy. Wiele razy cię obserwowałem.

– Nigdy cię nie widziałem – powiedział Pertonel nieufnie. – Czy jesteś jednym z posłańców Króla?

– Nie, ja nie – odparł nieco szyderczo mężczyzna. – Ja sam sobie jestem królem. Widzisz… – dodał wyciągając spod kamizelki błyszczącą koronę z fałszywego złota i kamieni – oto moja korona.

Petronela oszołomił sztuczny blask, lecz jednocześnie usłyszał wewnętrzny głos ostrzegający go, aby nie słuchał nikogo poza Królem, który przysłał mu łódź i zaprosił do swego kraju.

– Czy byłeś kiedyś na Wyspie Sławy? – zapytał mężczyznę nie mogąc oprzeć się ciekawości. – I czy możesz mi opowiedzieć jak ona wygląda? Czy warta jest tego, abym dla niej zszedł z obranego kursu i narażał się na niebezpieczeństwa?

– Czy tam byłem? – roześmiał się mężczyzna. – Przecież to ja właśnie jestem tam jednym z głównych władców, tylko nieliczni mieszkańcy wyspy odwrócili się ode mnie. A wracając do pytania czy jest warta tego, abyś zboczył z obranej drogi – sam to powinieneś ocenić. Ja powiedziałbym: „tak”, ale być może nie starczy ci odwagi, aby stawić czoła niebezpieczeństwom.

– Czyżby? – odpowiedział wyniośle Petronel, a jego twarz poczerwieniała z urażonej dumy. – Nikt nie nazwie mnie tchórzem. Jeśli to tylko kwestia niebezpieczeństwa, to dopłynę do wyspy, bez obawy.

– Dobrze więc – odparł fałszywy król. – Teraz muszę odejść i zająć się swoimi sprawami. Jasno widzę, że wkrótce będziesz jednym z moich najbardziej wiernych poddanych na wyspie. Życzę sukcesów i pomogę ci w twoich wysiłkach, aby dotrzeć do wyspy. Żegnaj do następnego spotkania.

– Żegnaj – powiedział Petronel przystając, by zobaczyć, co się stało z jego łodzią, ponieważ kil okrętu nieznajomego otarł się o nią i pozostawił długą, szpetną szramę na jasnym złocie.

– To nie wygląda dobrze – powiedział do siebie chłopiec. – Ale na pewno będzie to można jakoś załatać na wyspie.

Nagle zerwał się huragan wzburzając oszalałe fale wysokie niczym góry i kręcąc nimi wokół tak, że przyprawiały o zawrót głowy. Rzucał łódeczką Petronela w górę i w dół, wciągał w gnane wiatrem odmęty i chłopiec zaczął się obawiać, że jego krucha łódka podda się sztormowi. Spodziewał się, że w każdej chwili może zatonąć i pogrążyć w żarłocznych bałwanach i bezlitosnej pianie.

Wtedy przypomniał sobie o tym, co powiedział posłaniec Króla o błaganiu Go o pomoc w chwili niebezpieczeństwa i w udręce załamał dłonie, głośno przyzywając Króla.

Natychmiast pojawiło się przepiękne Dziecko w śnieżnobiałej szacie, w koronie cierniowej na skroniach i z przebitymi dłońmi i stopami. Z Jego serca wydobywały się promienie światła. Jego twarz była najłagodniejsza i najbardziej miła na świecie. Stało przy sterze i sterowało łodzią lewą dłonią. Jego prawa dłoń wyciągnęła się ponad fale, a te uspokoiły się na Jego rozkaz.

– Moje dziecko – powiedziało, gdy porywisty wiatr przycichł i zamienił się w szemrzącą bryzę, a fale delikatnie opływały łódkę – podążaj kursem, który ci wskazałem. Zawróć z drogi, którą obrało twoje zbłąkane serce. Zdążaj ku krainie, która jest w oddali – tak piękna, jakiej jeszcze nigdy nie widziano i o jakiej nie słyszano, a chwała i szczęście, jakie cię tam oczekują, nigdy nie zagościły jeszcze w sercu człowieka.

Delikatnie głaszcząc kędzierzawą głowę chłopca Dziecię zniknęło w chmurze złotego światła.

– Rzeczywiście – powiedział zadumany Petronel. – Chyba zrezygnuję z Wyspy Sławy i popłynę prosto do tego pięknego kraju.

Sprawdził swoje mapy i przez trzy dni podążał kursem, który wskazało mu piękne Dziecię i cieszył się na samą myśl o dotarciu do krainy Króla.

Jednak pewnego dnia, gdy leżał wyciągnięty na burcie łodzi, leniwie przyglądając się przepływającym szybko rybom, ścigającym się ze sobą w ogrodach ze szkarłatnego koralu i tęczowych morskich anemonów, usłyszał nagle przywołujący go głos. Gdy się rozejrzał, zobaczył mężczyznę w pstrokato wymalowanej łodzi, przy którym blisko trzymał się inny chłopiec, w łodzi podobnej do łódeczki Petronela, choć przemalowanej tak, aby przypominała statek mężczyzny i z przeświecającym już tylko gdzieniegdzie czystym złotem.
– Ależ Petronelu – zawołał mężczyzna, a jego głos wydawał się bardziej szorstki i ostry niż poprzednio. – Dokąd to płyniesz tak szybko, a co z Wyspą Sławy?

Petronel opowiedział o wydarzeniach poprzedniej nocy i strasznym huraganie, i dodał, że teraz, dzięki mapie, kieruje się prosto na krainę Króla.

– A co ze wspaniałą Wyspą Sławy? – zapytał mężczyzna. – I z rozgłosem, który cię otoczy, jeśli do niej dotrzesz? Czy rzucasz na wiatr wszystkie plany i porywy męstwa? Czyżby jeden mały sztorm na morzu napełnił strachem twoje serce?

– Nie, nie boję się – odparł śmiało Petronel. – Ale piękne Dziecię, które uciszyło szalejącą burzę, kazało mi kontynuować podróż w tym kierunku.

– Ja płynę na Wyspę Sławy – odezwał się drugi chłopiec. – Po chwałę zwycięstwa w zamian za pokonanie trudności – po coś prawdziwego, pewnego, znajdującego się zasięgu ręki. A ten kraj, o którym mówisz, gdzie on jest? Tak daleko, że nie można go nawet zobaczyć. Kto wie czy uda ci się przebyć niebezpieczny bezmiar wód stąd do krainy? Któż mógłby liczyć na to, że uda mu się dotrzeć do tak dalekiego brzegu?

– Jednak Dziecię, które już raz mi pomogło, przybędzie znów w chwili niebezpieczeństwa – odpowiedział Petronel. – Jestem pewien, że skoro potrafiło jednym słowem uciszyć burzę, to zaprowadzi mnie też bezpiecznie do portu.

– A jeśli się nie pojawi, co wtedy? – szydził mężczyzna. – Co jeśli będzie wtedy towarzyszyć komuś innemu i będzie tak zajęte, że nie pomyśli nawet o tobie? A jeśli o tobie zapomni?

– Posłaniec Króla powiedział, że On pomoże nam w potrzebie – odpowiedział Petronel. – W każdym razie ja Mu zaufam, bo raz mi już pomógł. Nie jestem takim niewdzięcznikiem i niedowiarkiem, aby myśleć, że w przyszłości zostawi mnie na stracenie.

– Jeśli tak – odparł mężczyzna – to dlaczego nie popłyniesz na Wyspę Sławy po drodze? Musiałbyś tylko trochę zboczyć z kursu. To takie chlubne, dokonać czegoś, co było trudne dla osiągnięcia dla innych. I pomyśl o tym jakbyś pojawił się w tej dalekiej krainie z koroną zwycięstwa na skroni!

Ponieważ Petronel zawahał się, mężczyzna ciągnął dalej.

– Pomyśl o Genestalu, Nuranie i tym małym tchórzu Ireneuszu, jakby patrzyli na ciebie w wieńcu laurowym wiedząc, że twoje imię jest znane we wszystkich zakątkach świata.

– Ile czasu potrzeba, aby dotrzeć do Wyspy Sławy? – niepewnym głosem zapytał Petronel, choć coś w głębi duszy mówiło mu, że źle czyni pertraktując z kusicielem.

– Och, zaledwie parę dni – odpowiedział mężczyzna. – Zaledwie parę dni i już tam dotrzesz.

– Dalej! – powiedział drugi chłopiec. – Płyń razem ze mną. Ścigajmy się o zwycięstwo. Ten, kto dotrze tam pierwszy, zostanie uznany za najbardziej godnego chwały. Dalej! Ruszajmy po zaszczyty, chwałę i sławę!

Petronel ociągał się, spoglądał na swoją mapę, myślał o chwale jaką by zdobył odwiedzając Wyspę Sławy, myślał o Dziecięciu w koronie cierniowej, przypominał sobie słowa posłańca Króla i w końcu zdecydował zmienić kurs i popłynąć na wyspę.

Przez jakiś czas wszystko układało się doskonale. Mężczyzna trzymał swoją łódź na kursie obok łódeczki Petronela i opowiadał różne zabawne historyjki o chłopcach odbywających tę samą podróż i o swoich przygodach, co sprawiało, że droga wydawała się krótka i łatwa. Zgodnie z tym, co mówił mężczyzna, na wyspie żyło się przyjemnie i szczęśliwie.

Natykali się na sztormy, jednak wtedy mężczyzna w kolorowej łodzi śpiewał, śmiał się i opowiadał o przyjemnościach i chłopcy nie zwracali uwagi na gniewne fale i porywisty wiatr.

W końcu ukazały im się drzewa i góry na wyspie i serca obu chłopców zabiły szybciej. A wtedy mężczyzna w łodzi opuścił ich mówiąc, że musi zachęcić innych, którzy zamarudzili po drodze. Teraz chłopcy przestali być przyjaciółmi, ponieważ każdy z nich zbyt gorliwie chciał wyprzedzić drugiego. Patrzyli na siebie z zazdrością, nie myśląc o niczym innym jak o wyścigu po chwałę.

Petronel w przemożnym pragnieniu zdobycia sławy zlekceważył wszystkie lekcje, jakich nauczył się w dzieciństwie, wszystkie słowa posłańca Króla, wszystkie podszepty niewidzialnych aniołów w Niebie.

Byli już bardzo blisko wyspy i mogli dojrzeć jej mieszkańców w purpurowych szatach i wieńcach laurowych, o liściach wykonanych z błyszczących w słońcu szmaragdów. Jednak małe łódki uderzyły o zdradliwe, podwodne skały, które obdarły je mocno ze złota i zatarły delikatną grawiurę. Minęła ich łódź ze starym mężczyzną o długiej brodzie. Wyrzucił swój wieniec do morza i zamienił purpurowy strój na proste, brązowe ubranie. Jego oczy były pełne łez, a głos smutny i łagodny.

– Moje dzieci – zawołał mijając ich. – Nie dajcie się zwieść, tutaj nie można znaleźć szczęścia. Zawróćcie, zanim będzie za późno i popłyńcie ze mną do krainy, w której wszystko jest niekończącym się szczęściem.

Jednak Petronel i drugi chłopiec nazwali staruszka tchórzem i głupcem, i wyminęli go. Peronel był już bardzo blisko wyspy, gdy jej mieszkańcy zebrali się i zaczęli w niego rzucać kamieniami, aby nie mógł zacumować. Cały był w siniakach i prawie zemdlał, lecz nie poddał się.

W końcu udało mu się dobić do brzegu, a jeden z miejscowych pomógł mu wyciągnąć łódkę z wody. Och! Jakże była umazana błotem, jego bryzgi przyćmiły jasność złota i nie dało się ich zetrzeć z burt, ponieważ wgryzały się w najczystszy metal, nawet złoto i srebro.

Petronel otrzymał purpurową szatę i złoto-szmaragdowy wieniec. Był taki dumny siebie, że zszedł z łodzi i brodził bez celu w błocie przy brzegu, pusząc się niczym paw w wieńcu na głowie.

Wkrótce jednak odkrył, że wyspa nie była tak błogim miejscem, jak to sobie wyobrażał. Panowała tam zazdrość i zawiść, ciągle wybuchały konflikty i sprzeczki. Urągano sobie i obrzucano się błotem i kamieniami, aby splamić purpurowe szaty i ugodzić w samo serce.

Gdy odbywało się jakieś święto, każdy starał się być pierwszy i każdy chciał być królem i mówił źle o tym, kogo w końcu wybrano.

Detronizowano jednego króla po drugim i traktowano ich z największym okrucieństwem. Petronel także był źle traktowany i zamiast odpowiadać dobrem na zło, walczył i zmagał się z innymi tak samo, jak pozostali ludzie.

Pewnego dnia, gdy zazdrość szczególnie kąsała jego serce, postanowił sam zostać królem. Nie modlił się już ani nie słuchał głosu swego Anioła Stróża. Myśl o tym, aby być pierwszym zawładnęła nim kompletnie; musiał zostać królem za wszelką cenę, a później odpłynie pod żaglami, w królewskich szatach i koronie wprost do krainy Wielkiego Króla, gdzie powitają go jak monarchę. Biedny, głupi chłopak, nie zdawał sobie sprawy z tego, że Król pokory kochał jedynie prostotę i skromność w sercach i nie uznawał żadnego zdobywcy oprócz tego, kto przezwyciężył świat i swoje grzeszne namiętności!

Tak więc Petronel chodził po wyspie i opowiadał złośliwe historie o panującym królu i o tym w jaki cudowny sposób odkrył nikczemność króla.

Mieszkańcy wyspy, zawsze skorzy uwierzyć w zło kryjące się w innych, dali wiarę wszystkim tym historiom i uknuli spisek, by pozbawić króla życia. Jednak nie chcieli mu po prostu zadać śmiertelnego ciosu, lecz miał być torturowany. Banda niegodziwców weszła do jego domostwa pod osłoną nocy i uwięziła go. Zaprowadzono go nad brzeg morza i zadano wiele ran sztyletami, a następnie udławiono błotem i pozostawiono zupełnie samego, aby wydał ostatnie tchnienie.

A gdy król umarł, wśród morderców zapanował straszliwy zamęt. Każdy z nich chciał być królem. Jednak to Petronel został w końcu nim obwołany, dzięki wsparciu kilku stronników, którzy go podziwiali, sprytowi i chwaleniu się swoimi zasługami.

– Nareszcie – powiedział do siebie. – Teraz będę szczęśliwy.

Jednak jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak paskudnie. Prześladował go strach przed nagłą i zdradziecką śmiercią, wątpił w szczerość każdego, kto mu schlebiał lub uprzejmie z nim rozmawiał, jego serce było strapione i rozdarte kąśliwymi słowami wrogów. Czasami myślał o tym, aby po prostu wyjść i pożeglować do krainy Króla, lecz morze wyglądało na tak głębokie i bezkresne, że jego wiara upadała. Prawie już zapomniał o swoich starych nadziejach i przekonaniach, prosta miłość i ufność leżące w jego charakterze zostały wykorzenione z jego serca. Niewinność, czyniąca jego życie w ogrodzie tak beztroskim, została skalana.

Więc zwlekał jeden dzień po drugim i siłą woli zmusił wszystkich ludzi, aby się go bali i byli mu posłuszni. Wtedy przybył mężczyzna w pstrokato pomalowanej łodzi i pomógł mu rządzić i schlebiał mu i zwodził go tak, aby wydawało mu się, że jest szczęśliwy lub przynajmniej spokojny. Jednak przez cały czas ten fałszywy przyjaciel tak naprawdę tylko zatruwał umysł chłopca i rozkoszował się swym podłym dziełem. Każdego dnia ból w sercu Petronela stawał się coraz bardziej nieznośny. Myślał teraz w rozpaczy o szczęśliwych czasach spędzanych w ogrodzie wspólnie ze swoimi małymi towarzyszami zabaw i pragnął, aby dobry Ireneusz – Łagodny, jak go nazywali – był teraz blisko niego.

Pewnego dnia, gdy wyszedł na ulicę, jakiś człowiek nazwał go za jego plecami haniebnym imieniem. Podchwycili je inni i szydząc z niego, przezywając i śpiewając kpiącą piosenkę, ścigali go aż do bram jego domostwa.

– To już koniec – pomyślał Petronel. – Przegapiłem prawdziwe szczęście, straciłem wiarę, muszę umrzeć. Król na pewno mnie nie przyjmie, przecież zlekceważyłem wszystkie Jego wiadomości i ostrzeżenia. Moja łódka została oszpecona i zniszczona, jest brudna i wypłowiała, żagiel poplamiony krwią króla, którego pomogłem zabić – nie, którego śmierć sam spowodowałem, krzyż zniknął. Nie wiem dokąd pójść, przegrałem własne życie.

Podszedł do szafki, wyciągnął z niej małą, ciemną fiolkę i podnosząc do ust opróżnił do ostatniej kropli. Wkrótce potem nadszedł mężczyzna z kolorowej łodzi i znalazł Petronela leżącego na plecach na ziemi i martwego, z palcami mocno zaciśniętymi wokół małej fiolki. Śmiejąc się szyderczo zabrał Petronela do swojego nieszczęśliwego kraju, gdzie panowała ciemność, płacz i zgrzytanie zębów.

Podróż Genestala do wyspy przyjemności

Genestal był niefrasobliwy i leniwy i gdy tylko odbił łódką od brzegu, nie zawracał już sobie głowy posłańcem czy dobrymi życzeniami Króla.

Obserwował jak łódź Petronela muskała ocean niczym jaskółka i pozostawiała go daleko w tyle i tylko się uśmiechał i mówił do siebie: „Ten Petronel zawsze się spieszy, ja potraktuję to bardziej lekko”.

Jego podróży nie zakłócały żadne sztormy. Nie atakowali go wrogowie. Spokoju nie zakłócał żaden żal, nadzieje czy obawy. Prawie nie zadawał sobie trudu, by w ogóle myśleć, jednak opanowała go pewna niewyraźna satysfakcja na myśl o oczekujących przyjemnościach.

Podróż upływała bardzo, bardzo spokojnie i chłopiec był niezwykle zaskoczony, gdy zauważył, że jego łódź zbliżyła się już tak bardzo do wyspy. Nie miał żadnych trudności z dotarciem na brzeg, jego łodzi nie porysowały skały, po prostu wyciągnął ją na piasek i został ciepło przyjęty przez chłopców i dziewczynki bawiących się na plaży.

Kamyki i muszelki leżące na plaży były kolorowe: niebieskie, czerwone, zielone, żółte i pomarańczowe. Jeden z chłopców poradził mu, aby włożył któryś do ust i okazało się, że były to pyszne cukierki i czekoladki. Piasek zrobiony był z najsłodszego cukru, skały górujące nad plażą z weselnego tortu. Genestal dziwił się, dlaczego jeszcze ich nie zjedzono.

– Och, wiesz – powiedział jeden z chłopców – czasem zaczynają nas nużyć, a poza tym, skoro wiemy, że zawsze możemy po nie sięgnąć, nie mamy ochoty na jedzenie. Ale chodź dalej, pokażemy ci jeszcze cudowniejsze rzeczy.

Wyspa była przepełniona złotymi i srebrnymi pałacami, wyposażonymi w najpiękniejsze meble, jakie tylko można sobie wyobrazić. Drzewa w lasach rodziły pyszne owoce, a każdy orzech kokosowy krył w sobie śliczną zabawkę.

Całymi tygodniami Genestal nie robił nic innego, jak tylko jadł, pił i spał. Jednak pewnego dnia przypomniał sobie o swojej łódeczce i zszedł nad brzeg, aby na nią popatrzeć.

Pełzały po niej wielkie zwierzęta – odrażające stworzenia jakich Genestal jeszcze nigdy przedtem nie widział. Pełzając zostawiały za sobą długi, śluzowaty ślad, którego żadnym sposobem nie można było zetrzeć, choć Genestal próbował to zrobić. Na pokładzie wyrosło kilkanaście muchomorów, a gdy chłopiec wyrwał je, pozostawiły po sobie ciemne plamy.

W rzeczywistości wyspa i przyjemności, po które wystarczyło sięgnąć ręką, zaczynały męczyć Genestala. Jednak nie mógł znaleźć na łódce swojej mapy.

Zapomniał o wszystkim, co powiedział mu posłaniec Króla i jedynie niewyraźnie przypominał sobie o wiecznej radości czekającej na niego i jego towarzyszy w dalekiej krainie.

Zostawił więc łódkę na pastwę stworzeń i muchomorów i wrócił do pałacu gdzie spędzał całe dnie na jedzeniu, piciu i spaniu, ponieważ stawał się coraz bardziej leniwy.

Miał do swej dyspozycji niewolników – śliczne dziewczyny i chłopców – którzy śledzili każdy jego gest, gotowi spełnić najdrobniejsze życzenie, zanim jeszcze zdążył je wypowiedzieć.

Był dla nich bardzo okrutny, mimo że tak wiernie mu służyli i jeśli tylko zdołał się dostatecznie ożywić, często ich bił.

Był teraz tak leniwy, że nie zadawał sobie nawet trudu, aby odwiedzić przyjaciół. Zapomniał jak się czyta, a zabawki już go nie rozweselały.

Czasem niewolnicy śpiewali mu lub grali na instrumentach. I został ukarany za swą żarłoczność – jego wątroba otłuszczyła się i sprawiała mu ból, zaczął bardzo cierpieć, stał się smutny i znienawidził swe życie. Później zaczął pić duże ilości pewnego rodzaju alkoholu mającego przynosić zapomnienie.

Pewnego dnia śnił o tym, że bawi się w ogrodzie z Petronelem, Ireneuszem i małym Michałem. Był tam krzew z dużymi, czerwonymi jagodami, które smakowały tak samo słodko i soczyście jak wyglądały.

Genestal i Michał zbierali pełne garście owoców i jedli je, gdy nagle pojawił się anioł, dotknął krzewu, a ten zwiądł i usechł, a jagody skurczyły się i upały na ziemię.

Zakrzyknął w gniewie, lecz anioł wyjaśnił mu, że jagody były trujące.

A później Ireneusz przeczytał z książki fragment o cudownym drzewie, rodzącym dwanaście rodzajów owoców i to każdego miesiąca. Jednak drzewo to znajdowało się w dalekiej krainie, z której nie powrócił jeszcze żaden podróżnik.

Genestal obudził się, ale nie mógł przestać myśleć o dalekim kraju i gdy tak leżał w ciemnej komnacie stwierdził, że mógłby naprawdę wyruszyć następnego dnia do kraju Wielkiego Króla.

Jednak o poranku, gdy przyszli niewolnicy i rozsunęli zasłony, a światło słoneczne wdarło się przez okno do środka pomyślał, że żadna kraina nie może być piękniejsza od tej. A alkohol i wino stopniowo zatarły sen w jego pamięci.

Pewnego dnia znów zapragnął odmiany i wyruszył na wybrzeże, lecz po drodze wypił tyle wina, że stracił przytomność i upadł na drogę.

A wtedy pojawił się mężczyzna w kolorowej łodzi i zabrał go do ciemnej krainy nieustającego bólu, której mieszkańcy zostali na zawsze wypędzeni sprzed oblicza Boga.

Przygody Ireneusza, Michała i Nurany

Ireneusz przekonał swych towarzyszy, aby poszli za nim do najbiedniejszej części miasta, gdzie ulice były tak wąskie i brudne, że Nurana miał ochotę zawrócić z obrzydzenia i nawet małemu Michałowi zrobiło się niedobrze i słabo.

Jednak Ireneusz skłonił ich, by szli dalej, aż dotarli do na wpół zrujnowanego domu, tak brudnego, że nawet porządna świnia czułaby się niewygodnie, gdyby ją tam ulokować.

Weszli do środka i w pokoju na parterze znaleźli trzech małych żebraków – jeden był kulawy, drugi niewidomy, a najstarszego pokrywały najbardziej odrażające ślady trądu.

I to właśnie to ostatnie dziecko Ireneusz zaprosił do odbycia wspólnej podróży. Michał wyprowadził niewidomego chłopca, a Nurana, na rozkaz Ireneusza, wziął w ramiona kalekę i niósł go aż na wybrzeże.

Wokół nich na ulicach gromadziło się wielu ludzi i pytało dokąd zmierzają. Niektórzy szydzili z nich, inni łagodnie próbowali wyperswadować im ich pomysł. Niektórzy nawet przytrzymywali ich, lecz Ireneusz dzielnie i obojętnie mijał ich, zachęcając towarzyszy do dalszej drogi i żaden z chłopców nie cofnął się, gdy okrzyki i słowa zamieniły się w ciosy i kamienie oraz błoto rzucane w ich kierunku.

Tak jak przewidywali, wspinaczka po zboczu wzgórza była bardzo trudna. Nadciągnęła silna burza i podczas gdy błyskawice i deszcz niemal ich oślepiły, mokra ziemia przyczepiała im się do stóp, a obluzowane kamienie nie dawały już bezpiecznego oparcia.

Mimo to byli nieustraszeni, choć czasami zsuwali się po zboczu o kilka kroków w tył, a czasem upadali na kolana.

– Ireneuszu – wołał co jakiś czas Nurana. – Nie mogę już iść. Wtedy Ireneusz podawał mu wolną rękę i pomagał jak potrafił.

Mały Michał nigdy się nie cofał. Zawsze podążał za przykładem Ireneusza i szanował go jako swego przewodnika i był zadowolony, że może iść ramię w ramię ze swoim towarzyszem, nawet jeśli spotykały ich kłopoty i trudy.

W końcu burza ucichła i wyszło słońce. A gdy jego ostre promienie padły na ich nie okryte głowy, zaczęli cierpieć jeszcze bardziej niż podczas burzy. W końcu jednak dotarli do szczytu wzgórza i łatwo zbiegli po trawiastym zboczu nad samo morze.

– Chodźcie – powiedział Ireneusz. – Pójdziemy do ogrodu i wybierzemy kwiaty do ozdobienia naszych łódek.

Przy bramie ogrodu spotkali posłańca Króla. W ręce trzymał trzy cierniowe korony i trzy wieńce z kwiatów.

– Wybierzcie – powiedział. – Wasz Król nosił koronę cierniową, gdy podróżował po tym kraju.

– Daj mi to, co nosił mój Król – powiedział Ireneusz biorąc koronę cierniową i wkładając ją na głowę.

Michał wybrał wieniec z białych i niebieskich fiołków, a Nurana koronę ze szkarłatnych maków.

A później wsiedli na statek, nie bez żalu za pięknym ogrodem, w którym bawili się jako małe dzieci i za przyjaciółmi i krewnymi w mieście, ponieważ myśleli, że już nigdy ich nie ujrzą.

– Będziesz próbował trzymać się ze mną, prawda Ireneuszu? – zapytał błagalnie mały Michał. – Zgubię się, jeśli zostanę sam.

– Tak, będziemy się trzymać tak blisko siebie, jak to tylko możliwe – odpowiedział Ireneusz. – Powinniśmy sobie wzajemnie dodawać otuchy.

Morze było niespokojne. Nad wodami przemykał gwałtowny wiatr. Pod powierzchnią wody pływały dziwne potwory, często wydawało się, że chcą przewrócić łodzie, zadając im wściekłe ciosy. Ciernie w koronie wbijały się głęboko w głowę Ireneusza, pozostawiając na niej czerwone i bolesne rany.

– Wyrzuć tę koronę – powiedział Nurana. – Nie zniesiesz tego bólu.

– Będę nosił to, co nosił mój Król – odpowiedział Ireneusz, a gdy to mówił krople krwi spływające z jego skroni zamieniły się w jasnoczerwone róże, piękniejsze niż kiedykolwiek widzieli, piękniejsze nawet od róż w cudownym ogrodzie nad brzegiem morza.

Płynęli już kilka dni środkiem oceanu, gdy ujrzeli zbliżającą się łódź. W tej samej chwili wiatr rozproszył ich łódki. Zbliżał się wieczór i w pogłębiającym się mroku nie mogli się wzajemnie dostrzec.

Wiatr przypędził znad horyzontu ciemne chmury, zbliżała się godzina próby. Ireneusz ukląkł w swojej łódce i modlił się nie tylko za siebie, ale także za swoich towarzyszy. Wróg zbliżył się i śmiejąc się głośno i szyderczo zawołał:

– Hej, Nurano! Czy widzisz te chmury nad gniewnym morzem? Czy słyszysz wycie wiatru? Wydaje ci się, że kiedykolwiek dotrzesz do dalekiego wybrzeża, tak dalekiego, że po tylu dniach żeglugi, nadal nie możesz go nawet dostrzec? Nie, nie, Nurano. Chodź ze mną – pomogę ci i zaprowadzę do Wysp Bogactwa, Przyjemności i Sławy. Tam morze jest spokojne i chmury tam nie sięgają. Chodź, przecież nigdy nie dotrzesz do tej krainy.

– Nie, nie, Nurano – powiedział kulawy chłopiec. – To wróg. Popatrz! Nie ma krzyża na maszcie, jego żagle nie są białe, a łodzi nie zrobiono z czystego złota.

– Nie ma krzyża – szydził mężczyzna. – Myślisz, że krzyż cię ocali? Nie, nie, biedni głupcy, nie dajcie się tak łatwo nabrać. Popatrzcie na swoje mapy, a zobaczycie, że nie przepłynęliście nawet połowy drogi z waszego ogrodu do kraju Króla. Nie minęliście nawet połowy niebezpieczeństw jakie na was czekają.

Wtedy Nurana, nie mając już w pobliżu Ireneusza, który by mu dodał otuchy, poddał się i podążył za wrogiem, błagając tylko, aby szybko zabrał go od burzy i niebezpieczeństw.

Mały kaleki chłopiec postanowił nie iść z nim. Rzucił się do morza, błagając Króla, aby wysłał swych posłańców i uratował go. I oto pojawiły się dwa anioły i uniosły go do dalekiej krainy i ułożyły u stóp Króla, ucałowały go delikatnie i podarowały wspaniałą koronę za jego cierpliwość w znoszeniu cierpienia i niebiańską harfę, aby już zawsze mógł śpiewać pieśń Zbawiciela.

Wróg zwabił Nuranę na Wyspę Bogactwa, a chłopiec zebrał tam tak wiele złota – ponieważ na ziemi zamiast kamieni leżały pieniądze – że zamknął się w dużej piwnicy, aby je policzyć.

Jednak gdy chciał z niej wyjść, nie potrafił odryglować drzwi. Nikt nie wiedział gdzie jest Nurana, ponieważ nie zyskał żadnych przyjaciół, postanawiając zatrzymać złoto tylko dla siebie. I tak zmarł z głodu pośród złota, które nie przyniosło mu szczęścia.

W tym samym czasie Ireneusz i Michał pozostali niewzruszeni mimo wielu ataków wroga. Zrywały się burze, lecz w końcu mijały. Podróż wydawała się czasem długa i przykra, jednak wierzyli w obietnice Króla i wiedzieli, że w końcu bezpiecznie dotrą do domu.

Zerwał się niepomyślny wiatr i znów ich rozdzielił, a Ireneusz rozglądając się za swoim małym kolegą ujrzał w oddali jasne światło. Jego serce zabiło szybciej, ponieważ wiedział, że była to ziemia obiecana. Wyrastała przed nim wysoka ściana z błyszczącego jaspisu, zbudowana na fundamencie z różnych cennych kamieni. Przez perłową bramę zobaczył ulice miasta z czystego złota – jakby była wykonana z przejrzystego szkła – połyskująca w świetle chwały Boga i Baranka.

Nagle wokół siebie ujrzał olbrzymie potwory z gorejącymi oczami i długimi pazurami. Nastała ciemność, nagle zakręciło mu się w głowie, potwory rzucały łodzią na wszystkie strony pływając w wodzie.

Przez chwilę myślał, że jest zgubiony. Spojrzał w kierunku trędowatego chłopca, którego pielęgnował podczas podróży, któremu oddał najlepsze miejsce w łódce i którego obdarzył najczulszą opieką. Jednak chłopiec zniknął, a Ireneusz był zupełnie sam w ciemnościach.

Wtedy usłyszał jak olbrzymie wody i potężne gromy zawołały:

– Alleluja, Pan Bóg wszechmocny panuje nad nami.

Usłyszał wiele głosów i dźwięk harf.

Później ogłuszył go głośny, szyderczy śmiech, rozlegający się tuż przy nim i chrapliwe krzyki:

– Precz z nim! Chwyćcie go! Nie dajcie mu przejść!

Chłopiec ukląkł, modlił się, zawierzył Królowi i głośno się rozpłakał gdy niebezpieczeństwo wydawało się największe i opuściła go odwaga. Wokół panowała ciemność. Łódka wirowała i wirowała, wody się rozstąpiły i daleko w dole ujrzał okrutne, żarłoczne płomienie wyciągające się po niego, jakby go chciały pochwycić wbrew jego woli.

Słyszał przerażający lament i jęki. Z otchłani unosił się w górę cuchnący, gęsty, przyprawiający o mdłości dym. Ireneusz wciąż się modlił ufając Królowi i powtarzając:

– Panie, ocal mnie, ginę.

Nagle demony rozproszyły się wyjąc przy tym zawiedzione, że pokrzyżowano ich złośliwe plany. Powietrze znów było czyste i jasne. Chłopiec stał przed samymi bramami miasta.

Perłowe bramy otworzyły się, gdy jego łódka dotknęła brzegu. W środku, pomiędzy niezliczonymi zastępami aniołów i świętych, stał Król w koronie cierniowej jaśniejącej światłem jakiego żaden śmiertelnik nie potrafi sobie wyobrazić. Uśmiechał się tak miło, Jego otwarte w powitalnym geście ręce były przebite. Kiedy przytulił Ireneusza do piersi, Jego głos był słodszy niż głos gwiazd zarannych śpiewających wspólnie z radości, że świat został stworzony.

Miłość płynąca z Jego serca wypełniła duszę chłopca, a gdy powiedział: „Powołani, wybrani i wierni, radujcie się swym Panem” chór pochwał i radości rozległ się we wszystkich zakątkach Nieba.

Później otoczony tłumem ubranych w białe szaty świętych, wśród których Ireneusz rozpoznał trędowatego chłopca i Michała, wszedł do pięknej krainy, aby przyłączyć się do wiecznej pieśni pochwalnej na cześć Pana Boga Wszechmogącego i podążać za Barankiem dokądkolwiek by się udał.

A. Fowler Lutz

Powyższy tekst jest fragmentem książki A. Fowlera Lutza Krzyżowiec Wilfred oraz inne fascynujące opowieści.