Rozdział piąty. Święty Dawid z Walii

Istnieje stara legenda, według której dobry święty Patryk, nim powrócił na Zielną Wyspę, gdzie był niegdyś niewolnikiem, na pewien czas zatrzymał się w Walii i myślał nawet, żeby się tu osiedlić na stałe. Spodobały mu się tutejsze dzikie góry i głębokie wąwozy, szemrzące strumienie i purpurowe klify wznoszące się dumnie nad brzegiem błękitnego morza. Wiedział, że jest tu mnóstwo pracy, którą należy wykonać, ale pewnego wieczora, kiedy o zachodzie słońca usiadł na stromych skałach Cam Ilidi, w cudownej wizji przybył do niego posłaniec od Boga i wyznaczył mu inny cel. Miejsce, w którym siedział i pora dnia były bardzo odpowiednie na Boską wizję. U stóp Świętego, aż hen po brzeg morza ścieliły się wrzosowiska, błękitna morska toń mieniła się w świetle zachodu niczym oprawne w złoto szafiry, zaś nad tym wszystkim chmury rozwijały na niebie swe sztandary utkane z różu i szkarłatu. Było tak pięknie, że anioł, który stanął u boku świętego zdawał się tylko częścią tego przepysznego zachodu słońca.

– Czy widzisz, hen za złocistym morzem, na horyzoncie, mglistą błękitną linię? – zapytał anioł. – To jest ziemia, gdzie masz zamieszkać i prowadzić swą pracę dla Boga, kraj, z którego wyruszysz na swój wieczny spoczynek. Kraina, w której teraz przebywasz, nie tobie jest przeznaczony, ale temu, który urodzi się za trzydzieści lat.

I tak święty Patryk udał się do Irlandii, zaś Walia czekała cierpliwie na swojego świętego, którego obiecał jej zesłać Bóg.

Minęło przepowiedziane trzydzieści lat, nim urodził się święty Dawid, patron Walii. Powiadają, że jego ojciec był krewnym króla Artura, a jego matka ubogą irlandzką mniszką, która porzuciwszy klasztor zamieszkała w chatce nad brzegiem urwiska, nad małą zatoczką, nazwaną potem jej imieniem. Właśnie tutaj, nocą, gdy gwałtowne wichry niosły drobinki wody aż na szczyt urwiska i wyły jak demony wokół małej chatki, narodziło się dziecię.

W Walii zawsze najbardziej lubiano imię Dawid, czyli Dewi – czasami zapisuje się je również Dafyd, a zdrobnienie „Taffy” być może wymyślili Anglicy, którzy mieli kłopoty z wymówieniem tego słowa. To imię nadano też dziecku urodzonemu w burzliwą noc w owej targanej wichrami chatce, nie wiedząc, że stanie się ono imieniem patrona Walii.

Jak inne dzieci, które dorastają dzikie i wolne jak ptaki, tak i Dawid wyrósł na silnego i wytrzymałego chłopca. Nauczył się wspinać na skały jak młody koziołek, a jego życie upływało na dworze: niebo służyło mu za dach nad głową, a pachnąca tymiankiem trawa za dywan. Ale te czasy minęły, gdy dorósł, ponieważ wysłano go do szkoły klasztornej.

Paulinus, jego nauczyciel, pokochał chłopca z całego serca, stwierdziwszy, że jest on bystry i szybko się uczy. W starych legendach o życiu świętego Dawida niewiele można znaleźć informacji o jego dzieciństwie, ale wiadomo, że „wyrósł na pełnego wdzięku i przystojnego młodzieńca. Uczył się w szkole psalmów, miał lekcje przez cały rok, uczestniczył też w Mszy i Komunii świętej; a jego koledzy ze szkoły widzieli na jego wargach gołębicę o złotym dziobie, śpiewającą hymny na cześć Pana”.

Nieskalane wargi, których nigdy nie zbrukało brzydkie słowo, uprzejma mowa, która zmieniała wrogów w przyjaciół, prawda i honor, to wszystko zauważali u młodego Dawida jego towarzysze, i być może dlatego mówili o siedzącej na jego wargach gołębicy o złotym dziobie.

Kiedy Dawid dorósł i został przełożonym klasztoru, czekały go ciężkie czasy. Walię raz po raz plądrowali najeźdźcy, a wielu tutejszych bardów i plemiennych wodzów nienawidziło chrześcijaństwa i uważało Dawida za wroga. W tym kraju równie mocno jak miecz kochano muzykę i poezję, a bardowie byli nauczycielami ludu i poetami, którzy śpiewali o wielkich czynach herosów i pięknym wierszem opiewali ich klęski i zwycięstwa. Dlatego tak ważnym zadaniem było pozyskanie tych pieśniarzy dla służby Chrystusa, a Dawid uznał za swe wielkie zwycięstwo moment, kiedy wysłuchali jego nauk i zapragnęli wstąpić na służbę Pana. Klasztory witały ich chętnie, wiedząc, że muzyka ich harf wznosić będzie ludzkie dusze ku niebu.

I tak sztandar Chrystusa załopotał triumfalnie nad Walią, a Dawid zakładał liczne klasztory, które dawały schronienie ludziom gotowym służyć pod tym sztandarem. W owych czasach życie zakonników nie było łatwe, a reguła świętego Dawida była wyjątkowo surowa. Tylko ci, którzy szczerze pragnęli trudzić się dla Boga, znajdowali upodobanie w takim życiu. Szorstkie i niewygodne ubrania szyto ze skór zwierząt, jedzenie było bardzo proste, a praca trwała od rana do wieczora. Jednak naśladowcy Dawida znosili takie życie z radością. Z każdą porą dnia wiązały się jakieś obowiązki: albo modlitwa, albo ciężka praca na polach. Zamiast wołów czy koni mnisi sami zakładali na siebie uprząż i orali ziemię, cierpliwie wykonując powierzone im zadanie.

Mimo takich trudów miłość do piękna, muzyki i poezji nigdy nie zaginęła wśród tych prostych mnichów, a przeciwnie, stawała się coraz silniejsza. Nade wszystko kochali jedną rzecz, kopiowanie Pisma Świętego, a każdy pragnął by jego kopia była piękna i niezwykła. Tak bardzo ukochali tę pracę, że trzeba było wprowadzić specjalną regułę, która nakazywała, by gdy tylko rozlegnie się dzwon bracia natychmiast przerywali pracę, porzucając w połowie zdania, a nawet wyrazy. Gdyż natychmiastowe posłuszeństwo było jedną z pierwszych rzeczy, jakiej uczyli się mnisi Dawida, i to właśnie ono nauczyło ich jak podbić świat.

Na tej samej skale, gdzie niegdyś święty Patryk doznał swojej wizji, powstał ulubiony klasztor Dawida. A kiedy walijski Święty patrzył stamtąd na morze i wyniosłe purpurowe klify, które ukochał nade wszystko, do niego również przybył niebiański posłaniec przynosząc wezwanie: „Chodź na wyżyny przyjacielu”.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Święta Brygida i wilk króla. Fascynujące opowieści o świętych.