Rozdział piąty. Świętość i grzech

Święty, Święty, Święty! (Iz 6, 3). Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników (1 Tm 1, 15).

Bardzo niezwykła para zarzutów – i daleko bardziej kluczowa, niż owe bardziej lub mniej ekonomiczne oskarżenia o światowość i bujanie w obłokach, które właśnie rozważaliśmy – dotyczy standardów dobra głoszonych przez Kościół i jego własnej rzekomej niezdolności do życia według nich.

Można to krótko podsumować stwierdzeniem, że połowa świata uważa Kościół za zbyt święty dla ludzkiego życia, a druga połowa – za nie dość święty. Możemy nazwać tych krytyków, odpowiednio, poganami i purytanami.

To poganin oskarża Kościół o nadmierną świętość. „Wy katolicy – mówi nam – jesteście o wiele za surowi w kwestii grzechu i niewystarczająco pobłażliwi dla biednej ludzkiej natury. Weźmy na przykład grzechy cielesne. Oto jest zestaw pragnień zaszczepionych przez Boga lub naturę (jakkolwiek byśmy nie nazwali Siły, która stoi za powstaniem życia) dla mądrych i naprawdę istotnych celów. Te pragnienia są prawdopodobnie najgwałtowniejszymi znanymi człowiekowi i z pewnością najbardziej kuszącymi. Natura ludzka jest, jak wiemy, czymś niezwykle nierównym i niezdecydowanym. Jestem świadom, że nadużywanie tych namiętności prowadzi do katastrofy i że natura ma swoje nieubłagane prawa oraz kary. Ale wy katolicy dodajecie do życia nowe okropieństwo, poprzez absurdalny i irracjonalny nacisk na obrazę Boga, jaką powoduje owo nadużycie. Bowiem nie tylko zaciekle potępiacie «dzieła grzechu», jak je nazywacie, ale ośmielacie się pójść głębiej, jak się zdaje, aż do samego pragnienia. Jesteście dostatecznie niepraktyczni i okrutni, aby powiedzieć, że sama myśl o grzechu, pieszczona z premedytacją, może odciąć duszę, która sobie na to pozwala, od łaski Boga.

Albo, idąc dalej, rozważcie niemożliwe ideały, przy których obstajecie względem małżeństwa. Te ideały mają w sobie pewne piękno dla osób, które mogą je przyjąć. Mogą one być, używając katolickiego zwrotu, Radami Doskonałości, ale jest niedorzecznością upieranie się przy nich, jako zasadach postępowania dla całej ludzkości. Natura ludzka jest naturą ludzką. Nie możesz skrępować wielu marzeniami nielicznych.

Albo, przyjmując szersze spojrzenie, rozważmy ogólne standardy, które pokazujecie nam w żywotach waszych świętych. Zwykłemu, pospolitemu człowiekowi owi święci nie wydają się w ogóle godni podziwu. Nie wydaje się nam godne podziwu, że św. Alojzy niemal nie odrywał oczu od ziemi, ani że św. Teresa zamykała się w celi, ani że św. Franciszek biczował się cierniami ze strachu przed popełnieniem grzechu. Tego rodzaju postawa jest w całości zbyt fantastyczna i wymagająca. Wy, katolicy, zdajecie się mierzyć w standard, który jest po prostu nieatrakcyjny. I wasze cele i wasze metody są równie nieludzkie i równie nieodpowiednie dla świata, w którym musimy żyć. Prawdziwa religia jest z pewnością czymś daleko bardziej rozsądnym niż to. Prawdziwa religia nie powinna wystawiać na próbę i zmagać się z niemożliwym, nie powinna dążyć do poprawiania natury ludzkiej poprzez proces okaleczenia. Pod pewnymi względami macie wspaniałe cele, a pod innymi – wspaniałe metody, ale w najwyższych wymaganiach zupełnie przekraczacie granicę. My, poganie, ani nie zgadzamy się z waszą moralnością, ani nie podziwiamy tych, których życie uważacie za swój sukces. Gdybyście byli mniej święci, a bardziej naturalni, mniej idealistyczni, a bardziej praktyczni, lepiej przysłużylibyście się światu, któremu pragniecie pomagać. Religia powinna być silnym, jędrnym odrostem, a nie delikatnym cieplarnianym kwiatem, którym ją czynicie”.

Drugi zarzut pochodzi od purytanów. „Katolicyzm nie jest wystarczająco święty, aby być Kościołem Jezusa Chrystusa. Spójrzcie bowiem, jak szalenie łagodny jest on dla tych, którzy znieważają i krzyżują Go na nowo! Być może mimo wszystko nie jest prawdą, że katoliccy księża istotnie pozwalają swym penitentom popełniać grzech. Ale wyjątkowa łatwość, z jaką udzielana jest absolucja bardzo się do tego przybliża. Zatem, daleki od ideału Kościoła, który dźwiga ludzką rasę, Kościół faktycznie obniża jej standardy poprzez swoją postawę wobec tych swoich dzieci, które nie są posłuszne prawom Boga.

Weźcie też pod uwagę, czym były niektóre z tych jego dzieci! Czy są w historii jacyś przestępcy tak pomnikowi, jak przestępcy katoliccy? Czy kiedykolwiek jacyś ludzie upadli tak nisko, jak powiedzmy rodzina Borgiów w średniowieczu, jak Gilles de Rais (1) i dwudziestu innych, jak mężczyźni i kobiety, którzy być może byli w swojej wierze wystarczająco «dobrymi katolikami», jednak w swym życiu okazali się hańbą dla człowieczeństwa? Spójrzcie na kraje łacińskie, z ich namiętnymi rejestrami zbrodni, na seksualną niemoralność Francji czy Hiszpanii, niepokoje i niegospodarność Irlandii, prymitywną brutalność katolickiej Anglii. Czy istnieją jakiekolwiek inne wyznania chrześcijaństwa, które demonstrują tak żałosne okazy, jak zbiegłe zakonnice, kapłani odstępcy, nikczemni papieże katolicyzmu? Jak to jest, że o niegodziwościach katolicyzmu opowiada się takie historie, jak o żadnej innej sekcie chrześcijańskiej? Weźmy poprawkę na jaką chcecie przesadę, na wszystkie uprzedzenia historyków, na całą złośliwość wrogów, a jednak z pewnością pozostanie wystarczająca ilość katolickiej przestępczości, aby pokazać, że Kościół ten w najlepszym razie nie jest lepszy niż jakakolwiek inna religijna wspólnota, a w najgorszym – jest nieskończenie gorszy. Zatem Kościół katolicki nie jest wystarczająco święty, aby być Kościołem Jezusa Chrystusa”.

Kiedy zwracamy się ku Ewangelii, stwierdzamy, że dokładnie te dwa zarzuty znajdują się faktycznie pośród zarzutów, które kierowano przeciwko Naszemu Panu.

Po pierwsze, niewątpliwie, nienawidzono Go za Jego świętość. Któż może wątpić, że wspaniały standard moralności, który głosił (a którego głoszenie przez katolików jest także jednym z zarzutów pogan) stanowił główną przyczynę Jego odrzucenia. Poza wszystkim, był bowiem Tym, który pierwszy ogłosił, że prawa Boga obowiązują nie tylko czyn, ale także myśl. To On pierwszy orzekł, że jest mordercą i cudzołóżcą człowiek, który w swym sercu zapragnął tych grzechów. To On określił standard chrześcijaństwa jako standard doskonałości, Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5, 48) i zobowiązał ludzi do dążenia, by być tak dobrym, jak Bóg!

Zatem to Jego świętość pierwsza ściągnęła na Niego wrogość świata – ta promieniująca, rozżarzona do białości świętość, w którą przyodziało się Jego uświęcone człowieczeństwo. Kto z was udowodni Mi grzech? (J 8, 46) Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień (J 8, 7). To były słowa, które przebiły gładki formalizm uczonych w Piśmie i faryzeuszy, i obudziły dozgonną nienawiść. To było z pewnością coś, co w sposób nieunikniony doprowadziło do ostatecznego odrzucenia Go na sądzie Piłata i do wyboru w Jego miejsce Barabasza. „Nie tego! Nie ten przykład nieskazitelnej doskonałości! Nie tę świętość, która odsłania wszystkie serca, lecz Barabasza (J 18, 40), tego wygodnego grzesznika, tak podobnego do nas samych! Tego rabusia, w którego towarzystwie czujemy się odprężeni! Tego mordercę, którego życie, w każdym razie, nie stanowi pełnego wyrzutu kontrastu dla naszego życia!” Jezus Chrystus został uznany za zbyt świętego dla świata.

Został też jednak uznany za nie dość świętego. I to jest właśnie ów wyraźny zarzut, który stawiają Mu wciąż na nowo. To było okropne dla tych strażników prawa, że ów Głosiciel Sprawiedliwości siada z celnikami i grzesznikami, że ten prorok pozwala się dotykać takiej kobiecie, jak Magdalena. Gdyby ten człowiek był naprawdę prorokiem, nie mógłby znieść kontaktu z grzesznikami. Gdyby był naprawdę gorliwy dla Królestwa Bożego, nie mógłby ścierpieć obecności tak wielu z tych, którzy są jego wrogami. Jednak siedzi tam przy stole Zacheusza, milczący i uśmiechnięty, zamiast wezwać dach, aby się zapadł. Powołuje Mateusza z jego komory celnej, zamiast zniszczyć ją razem z nim. Dotyka trędowatych, których prawo samego Boga ogłasza nieczystymi.

Takie są zatem zarzuty podnoszone przeciwko uczniom Chrystusa, tak samo, jak przeciwko ich Mistrzowi i nie da się zaprzeczyć, że w obu tych zarzutach tkwi prawda.

To prawda, że Kościół katolicki głosi moralność, która jest całkowicie poza zasięgiem ludzkiej natury pozostawionej samej sobie, że standardy Kościoła są standardami doskonałości i że woli on nawet najniższy szczebel nadprzyrodzonej drabiny niż najwyższy szczebel naturalnej.

Jest też bez wątpienia prawdą, że upadły albo niewierny katolik jest nieskończenie bardziej zdegradowanym członkiem ludzkości niż upadły poganin czy protestant, że pomnikowi przestępcy w historii są to przestępcy katoliccy i że potwory tego świata – na przykład Henryk VIII, świętokradca, morderca i cudzołożnik, Marcin Luter, którego wydane drukiem Rozmowy przy stole (2), są nieodpowiednie dla jakiegokolwiek przyzwoitego domu, królowa Elżbieta, winna krzywoprzysięstwa, despotka i osoba nieczysta – byli ludźmi, którzy mieli wszystko, co Kościół katolicki mógł im dać: standardy jego nauczania, przewodnictwo jego dyscypliny i łaskę jego sakramentów. Jak można zatem wyjaśnić ten paradoks?

Po pierwsze Kościół katolicki jest Boski. To znaczy, że zamieszkuje w miejscach niebiańskich. Zawsze spogląda na twarz Boga. Przechowuje w swym sercu, jak w relikwiarzu, święte człowieczeństwo Jezusa Chrystusa i nieskazitelną doskonałość Niepokalanej Matki, z której zostało wzięte owo człowieczeństwo. Jak można sobie zatem wyobrazić, że zadowoli się jakimkolwiek standardem, któremu brak doskonałości? Gdyby był społecznością wywodzącą się z tego, co na dole – to jest społecznością czysto ludzką – nie mógłby nigdy wyjść poza te standardy, do których w przeszłości wspięły się najszlachetniejsze z jego dzieci. Ale ponieważ mieszka w nim nadprzyrodzone – ponieważ Maryja została obdarzona darem z wysokości, do którego nie może się wznieść żadna istota ludzka, ponieważ samo Słońce Sprawiedliwości zeszło z niebios, aby wieść ludzkie życie według ludzkich zasad – jak Kościół może kiedykolwiek zadowolić się czymś mniejszym, niż owe wysokości?

Kościół jest jednak także ludzki, osiedlony pośród ludzkości, umieszczony w świecie dla wyraźnego celu gromadzenia w sobie i uświęcania poprzez swoje łaski owego świata, który odszedł od Boga.

Ci wygnańcy i ci grzesznicy są materiałem, na którym Kościół musi pracować. Te odpadowe produkty życia ludzkiego, te oszpecone typy i okazy ludzkości nie mają żadnej nadziei poza nadzieją pokładaną w Kościele.

Przede wszystkim bowiem Kościół pragnie, jeśli może – a często jest w stanie – rzeczywiście wynieść ich najpierw do świętości, a potem na swoje ołtarze. To właśnie on i tylko on może podnieść z pyłu biedaka i posadzić go wśród możnych (1 Sm 2, 8). Zatem Kościół nie stawia przed Magdaleną i przed złodziejem niczego innego, jak tylko swój własny standard doskonałości.

Chociaż z jednej strony Kościół nie zadowala się czymś mniejszym, niż ów standard, to jednak z drugiej strony zadowala się prawie zupełnie niczym. Jeśli może doprowadzić grzesznika choćby tylko na krawędź łaski, jeśli może wydrzeć umierającemu mordercy tylko jeden okrzyk skruchy, jeśli może sprawić, aby jego oczy rzuciły tylko jedno spojrzenie na krucyfiks, jego trudy zostaną tysiąckrotnie nagrodzone. Jeśli nie przywiódł grzesznika do szczytu świętości, przywiódł go przynajmniej do jej stóp i postawił go tam, pod drabiną nadprzyrodzonego, która sięga z piekła do nieba.

Bowiem tylko Kościół ma taką moc. Tylko on jest tak całkowicie ufny w obecności grzesznika, ponieważ tylko on posiada tajemnicę jego uleczenia. Tam, w jego konfesjonale jest Krew Chrystusa, która może znowu uczynić duszę grzesznika czystą, a w jego tabernakulum jest Ciało Chrystusa, które będzie dla grzesznika pożywieniem życia wiecznego. Tylko Kościół ośmiela się być przyjacielem grzesznika, ponieważ tylko on może być jego Zbawicielem. Jeśli zatem jednym znakiem tożsamości Kościoła są jego święci, to kolejnym są jego grzesznicy.

Kościół jest bowiem nie tylko majestatem Boga zamieszkującego na ziemi. Jest także Jego miłością. Dlatego ograniczają go jedynie granice tej miłości. Słońce miłosierdzia, które świeci i deszcz dobroczynności, który spływa strumieniami, na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt 5, 45), są to słońce i deszcz, które dają życie Kościołowi. Gdy wstąpię do nieba, tam jest, tronujący w Chrystusie, po Prawicy Boga. Jest przy mnie, gdy się w Szeolu położę (Ps 139, 8), odsuwając dusze od krawędzi, skąd tylko on może je uratować. Kościół jest bowiem ową drabiną, którą dawno temu widział Jakub, owymi schodami postawionymi tutaj we krwi i szlamie ziemi, wznoszącymi się tam, ku nieskazitelnemu światłu Baranka. Świętość i brak świętości – obie tak samo przynależą do Kościoła, a on nie wstydzi się żadnej z nich, ani świętości swej własnej Boskości, która należy do Chrystusa, ani braku świętości owych odrzuconych członków swego człowieczeństwa, o których się troszczy.

Zatem mocą Kościoła, która także jest Chrystusowa, Magdalena staje się pokutnicą, złodziej – pierwszym odkupionym, a Piotr, miałki piasek człowieczeństwa – Skałą, na której sam Kościół jest zbudowany (Mt 16, 18).

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Gilles de Rais (1404–1440), francuski arystokrata. Gorący zwolennik Joanny d’Arc, po jej śmierci poświęcił się okultyzmowi, składał krwawe ofiary szatanowi. On i jego towarzysze zostali skazani na śmierć za torturowanie, gwałty i wymordowanie setek dzieci.

(2) Dzieło o spornej autentyczności; spisane przez uczniów Lutra dyskusje, prowadzone przez niego w gronie przyjaciół na temat doktryny.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.