Rozdział piąty. Pomóc dźwigać krzyż

Oto dzieje się dziwna, oszałamiająca, zaskakująca rzecz. Wszechmocny Chrystus, On, który mógłby powiedzieć do góry „odsuń się stąd”, a ona by to uczyniła, nie może już nieść swojego krzyża. Potrzebuje kogoś do pomocy, żeby dokończyć misję zbawienia.

Chrystus upada, Chrystus słabnie, Chrystus omdlewa. Chrystus potrzebuje pomocnika, On wybawca całej ludzkości potrzebuje wybawienia. Czy w tej chwili druzgocącego dramatu Bóg wysyła anioła albo proroka, płomienną osobowość, taką jak Jan Chrzciciel? Nie, Bóg wysyła człowieka, o którym nikt nigdy nie słyszał. Wybiera przypadkowego przechodnia, aby podniósł brzemię Jezusa i ruszył obok Niego w drogę na Golgotę. Najbardziej tajemnicze jest to, że najbardziej zwyczajny i przypadkowy z gapiów jest wyniesiony do nieśmiertelności, wybrany, by użyczyć swojej siły Wszechmogącemu, kiedy Ten jest bezradny. Czy Boski Chrystus, uzdrowiciel trędowatych, przywracający wzrok niewidomemu i życie zmarłemu, nie może ukończyć swojego dzieła bez pomocy tego Szymona z Cyreny, który zabłąkał się na scenę i, jak możemy sądzić, raczej nie znajdował upodobania w noszeniu krzyży potępionych kryminalistów.

Rzeczywiście to jest tajemnica, tajemnica tajemnic. To wydarzenie jest tak zagadkowe, jak wzmianka św. Pawła o dopełnianiu niedostatków udręk Chrystusa we własnym ciele (Kol 1, 24). Chociaż wiemy, że Bóg mógł naprawić upadłą ludzką naturę zwykłym aktem swojej woli, jednak On żąda dla naszego zbawienia aktu naszej woli, współpracy z Jego łaską.

To jest tajemnica ludzkiej wolności, bez której człowiek tak naprawdę w ogóle nie może nosić miana człowieka. Aby na nie zasłużyć, musi dokonywać wyborów. Człowiek, żeby być tym, kim jest, czyli obrazem na podobieństwo Boga, musi odróżniać dobro od zła i wybierać dobro. Jak inaczej człowiek ma mieć jakąkolwiek godność? Jak inaczej człowiek ma upodobnić się do Boga? Jak inaczej człowiek ma być szczęśliwy, jeśli szczęście nie polega na wiedzy, że ktoś postąpił dobrze, tak jak powinien, i uniknął zła, którego winien uniknąć? Jak człowiek może dzielić się szczęściem z Bogiem na zawsze, jeżeli nie utożsamił się ze szczęściem przez wolny wybór Boga i Jego drogi? To tak, jak pytać kogokolwiek z nas, czy podoba mu się piękno zachodu słońca, kiedy nawet na ten zachód nie spojrzeliśmy albo oceniać radość ze słuchania muzyki symfonicznej, której nie słyszeliśmy. Nie możemy poczuć tego, co dyrygent orkiestry bez uczestniczenia w jego doświadczeniu w miarę naszych możliwości. Nie możemy czerpać żadnej radości z muzyki, jeżeli jej nie słuchamy. Nie możemy też zaznać wiecznej Boskiej radości bez wybrania przyczyny tej radości, a więc Boskiej dobroci.

Znajdą się tacy, którzy będą na to ślepo narzekać, którzy wolą aby Bóg zmusił ich do szczęścia bez żadnego wysiłku z ich strony. To jest niemożliwe. Równie dobrze możemy spodziewać się, że poznamy radość miłości, podczas gdy odrzucamy miłość albo poznamy przyjemność posiadania wiedzy, a uchylamy się od nauki. Jeśli nie znasz nawet słowa po angielsku, a zdecydowanie odmawiasz przyswajania tego języka, byłoby głupotą skarżenie się, że nie możesz poznać radości czytania Szekspira w oryginale. Przez swój wybór jesteś po prostu niezdolny do dzielenia doznań i poglądów Szekspira.

Tak samo jest między Bogiem i człowiekiem. Jezus otworzył drzwi, pokazał drogę, dał nam wszystkie środki, żebyśmy przygotowali się do szczęścia w Niebie. Ale gdy odwrócimy się plecami, odejdziemy w innym kierunku i odrzucimy metody, odkryjemy, że w odniesieniu do Boskiego szczęścia przypominamy niewidomego próbującego cieszyć się widokiem kwiatów, głuchego chcącego słuchać muzyki i sparaliżowanego tęskniącego za tańcem i poezją ruchu. Musimy wykonać swoją część zadania. Musimy podnieść ten ciężar, jak to zrobił Szymon i pójść z Chrystusem, jak Szymon. Musimy dopełnić niedostatek udręk Chrystusa we własnym ciele.

Chodzi o to, że to, czego pozbawiona jest męka Chrystusa jest moją małą cząstką i twoją małą cząstką. Z jednej strony Jezus sam wspinał się na Kalwarię. Z drugiej strony podążał w środku niezliczonych tłumów innych wspinających się, z których każdy dźwigał mały własny krzyż, swój własny mały obowiązek, własny mały udział w bezinteresownym oddaniu się miłości. Męka Chrystusa odbywała się w pewnym czasie i w pewnym miejscu, ale rozciąga się wstecz do czasów Adama i Ewy oraz w przyszłość do ostatniego mężczyzny i ostatniej kobiety.

Kiedy rozważamy poświęcenie Jezusa, powinniśmy dostrzec, że nie jest to tylko Jego ofiara, ale ofiara powiększona o niezliczoną rzeszę innych serc i dusz. Na tym polega Mistyczne Ciało Chrystusa. Na tym polega Kościół. Kościół jest Chrystusem ocalającym nas wszystkich przez zjednanie naszej ochoczej współpracy. Kościół jest Chrystusem, tobą, mną i olbrzymim zgromadzeniem innych ludzi niepokonanie zmagających się w drodze ku śmierci, która jest początkiem życia wiecznego. Każdy z nas jest lub powinien być Szymonem Cyrenejczykiem idącym przez życie z Jezusem, znoszącym mężnie koleje życia i mającym oczy zwrócone w kierunku celu aż go osiągnie.

Jeśli Szymonowie nie wykonają swojego zadania, nie mogą osiągnąć tego, do czego Chrystus dał im siłę. Wszystko to jest tajemnicą, a powinno być jasne jak słońce.

Pozwólmy sobie wyrazić to w taki sposób: konfesjonały są zawsze otwarte i wina może być natychmiast zmazana z naszych dusz. Ale nie wtedy, gdy nie wejdziemy do konfesjonału. Jeśli tego nie uczynimy, bez skruchy niczego nie zdołamy zrobić. Nikt nie będzie żałował za nas. Sami musimy odwrócić się od zła, żeby przyjąć dobro. Z chwilą, gdy tego dokonamy, staniemy się zdolni do życia w Bogu, w miłości i dobru. W rzeczywistości, zaczniemy dzielić Boskie, nadprzyrodzone życie na ziemi. Mamy przedsmak wiecznych radości. Wchodzimy do przedpokoju Nieba.

Jednak tak długo, jak człowiek kocha zło, nie kocha dobra i nie może zaznać szczęścia, które wynika z jego przyjęcia. Zrobię proste porównanie. Jeśli nie znoszę smaku oliwek, oliwki nie dadzą mi przyjemności. Jeśli chcę odczuwać przyjemność kosztując oliwki, muszę się zmienić. Jeżeli mam dzielić szczęście z Bogiem, muszę przystosować się do bycia szczęśliwym szczęściem Boga. Muszę stać się podobny do Boga. Muszę zdecydować się, aby być Szymonem z Cyreny, który będzie gotowy kroczyć wraz z Chrystusem i nie odwracać się od Niego.

Szymon mógłby być wielbicielem wygody, który tak bardzo osłabił swoje ciało dogadzaniem sobie i luksusem, że był niezdolny do podniesienia krzyża Jezusa. Ale kiedy przyszła pora sprawdzianu, pasował do Niego, ponieważ miał silne mięśnie i ochoczą duszę. Każdy z nas przeżywa chwile podobieństwa do Szymona, kiedy jesteśmy wezwani do wzięcia skromnego udziału w męce Jezusa, prowadzącej do wskrzeszenia w chwale z Nim. Naszym obowiązkiem i zaszczytnym przywilejem jest być zawsze przygotowanym.

Joseph A. Breig

Powyższy tekst jest fragmentem książki Josepha A. Breiga Mądrość Krzyża szczęściem rodziny.