Rozdział piąty. Pierwsze owoce

Kiedy mnisi przyszli do Friesach, powitało ich całe miasto. Jego mieszkańcy nigdy dotąd nie widzieli zakonników, których powołaniem było chodzenie od miasta do miasta i głoszenie Słowa Bożego. Znali tylko dwa rodzaje duchownych: mnichów z zakonu Świętego Benedykta, których klasztory leżały gdzieś daleko w kraju i kanoników z katedry, którzy udzielali sakramentów i odmawiali oficjum w określonych porach dnia. Ale to, że są ludzie, którzy oddali się w służbę Bogu, pozostając w świecie i chodząc codziennie wśród ludzi, głosząc kazania i nauczając, tak jak ci świeżo przybyli mnisi z Rzymu, było czymś zupełnie nowym. Tak nowym, że zainspirowało kilku młodych ludzi we Friesach. Po paru dniach poprosili o przyjęcie do zakonu.

Arcybiskup Salzburga nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy powitał Jacka w pewne lipcowe popołudnie. Młody przeor był taki poważny!

– Cóż, synu, czy nie podoba ci się tutaj we Friesach? – zapytał uprzejmie. – Czy nie udało nam się sprawić, byś przez ostatnie sześć tygodni czuł się tu jak u siebie w domu?

Jacek westchnął głęboko.

– Ekscelencjo, ty i wszyscy inni byliście dla nas bardzo mili. Ale… cóż, rozmawiałem właśnie z kolejnym dobrym człowiekiem, który mówi, że chce zostać mnichem.

– Wspaniale! A ilu to już będzie?

– Pięćdziesięciu, ekscelencjo. Ale nie w tym rzecz.

– Nie?

– Nie. Widzisz, ten akurat młody człowiek pochodzi z bardzo bogatej rodziny. Może wiesz, o kim mówię?

W oczach arcybiskupa znów zamigotało rozbawienie.

– Masz na myśli Helgera, syna hrabiego Hochsteina?

– Tak, ekscelencjo.

– Ale to dobry chłopak! Tak samo jego przyjaciel Ulryk. W rzeczy samej, Ulryk otrzymał specjalne błogosławieństwo od Boga. Kiedy się modli, dzieją się cudowne rzeczy. Nie popełnij błędu, synu. Nie będziesz żałował, że przyjąłeś tych dwóch do zakonu.

Jacek znowu westchnął.

– Nie martwię się o Helgera i Ulryka, ekscelencjo. Ale gdy pomyślę o pięćdziesięciu młodzieńcach… wśród których są książęta i hrabiowie… wygląda na to, że będziemy musieli przedłużyć pobyt we Friesach. Skoro Bóg zesłał nam te dzieci, na pewno chce, żebyśmy się o nie zatroszczyli… choć przez moment?

Arcybiskup powoli pokiwał głową. Ale gdy szukał słów, by pocieszyć młodego mnicha, którego plany tak się pokrzyżowały, zauważył, że Jacek wcale nie jest bardzo zawiedziony. Tak naprawdę w głębi duszy odczuwał spokój. Codziennie jednoczył się wraz ze swą małą gromadką z wolą Bożą. A działanie z natchnienia Ducha Świętego zawsze daje wspaniałe rezultaty, nawet mimo zewnętrznych trudności. Zdawało się, iż Bogu podoba się taka manifestacja wiary i miłości. Ponieważ Jacek oddał się całkowicie w Jego ręce, napełnił jego duszę największymi łaskami.

– Może mi powiesz, jak długo powinienem zostać tu we Friesach? – zapytał nieoczekiwanie młody przeor. – A także co mam zrobić z tymi pięćdziesięcioma nowicjuszami?

Arcybiskup wyjrzał przez okno. Na rynku zebrał się wielki tłum, a wszystkie twarze były zwrócone w stronę schodów kościoła. Najwidoczniej ktoś z grupy Jacka mówił kazanie i dostojnik zauważył z wdzięcznością, że słuchacze chłoną każde słowo. „Jak dobry jest Bóg – pomyślał – że zesłał Austrii prawdziwych apostołów – ludzi, którzy dosłownie odrodzili Friesach!” Codzienne kazania na rynku były tylko częścią pracy, jakiej podjęli się mnisi, gdy przybyli tutaj sześć tygodni temu. Długie kolejki kobiet i mężczyzn ustawiały się po kazaniach do spowiedzi. Kler w całym mieście był zajęty jak nigdy dotąd. A ponieważ przyjmowano więcej sakramentów, występek niemal zniknął z Friesach. W rodzinach i życiu każdego mieszkańca było teraz więcej szczęścia.

– Jeśli chcesz wiedzieć, co naprawdę o tym myślę, ojcze Jacku – odrzekł z namysłem arcybiskup – to ci powiem: zostań u nas do października. Przez ten czas znajdziemy jakiś dom dla nowicjuszy. Wybierzesz przełożonego spośród swoich zakonników. Potem zostanie poświęcony nowy konwent…

– A potem pójdę do Salzburga?

Arcybiskup potrząsnął głową.

– To byłoby za duże poświęcenie, synu. Nie, w październiku pójdziesz do Polski. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, zaczniesz wreszcie pracę wśród swojego ludu.

W kilka tygodni później arcybiskup oddał do dyspozycji Jacka duży budynek koło katedry, który po niewielkich przeróbkach zaczął służyć mnichom jako klasztor. Był nawet dość podobny do klasztoru Świętej Sabiny i Jacek zachwycał się cudownymi drogami Bożej Opatrzności. W mieście, którego nigdy nie widział, stał teraz klasztor dominikański, zapełniony w ciągu zaledwie paru miesięcy! A jego założyciel, polski ksiądz, nie był w zakonie nawet od roku!

– Wuj Iwo powie pewnie, że dla tak szczytnego celu warto było znieść rozczarowanie samotnej podróży do Krakowa – powiedział do siebie Jacek któregoś ranka. – Pomyśleć tylko! Tu, we Friesach, znajduje się pierwszy w świecie klasztor dominikanów mówiących po niemiecku!

Tak, to była wspaniała świadomość i cała wspólnota odmawiała codziennie dziękczynne modlitwy w kaplicy. Ale nawet podczas modlitwy Jacek myślał o tym, że będzie musiał zmierzyć się wkrótce z kolejnym problemem. Wrzesień dobiegał końca. Za kilka dni trzeba wyruszyć do Krakowa, gdzie wuj czeka na niego niecierpliwie. A nim odejdzie, musi wybrać przeora nowego klasztoru.

„Ale kto nim będzie?”, zastanawiał się często, klęcząc przed krucyfiksem w swojej celi. „Najdroższy Panie, wiem, że któregoś dnia będę musiał rozstać się ze swoim bratem Czesławem, ale czy naprawdę muszę go zostawić tutaj we Friesach? Powiedz mi, proszę”.

Pewnego dnia, gdy właśnie skończył odmawiać tę samą modlitwę, usłyszał pukanie do drzwi. Podniósł się z klęczek, by otworzyć. Okazało się, że to brat Herman przyniósł mu wiadomość. Dwóch młodych mężczyzn, którzy chcieli rozmawiać z przeorem, czekało na dole. Wyglądali na studentów uniwersytetu, prawych młodzieńców z dobrych rodzin, którzy chcieli wstąpić do zakonu.

– Czy możesz porozmawiać z nimi teraz, ojcze, czy mam im powiedzieć, żeby przyszli później?

Jacek potrząsnął głową.

– Nie, zaraz ich przyjmę. Ale najpierw chciałbym pomówić z tobą, bracie. Wejdź, proszę.

Herman wszedł do celi przełożonego. Była bardzo mała i mogła należeć do najskromniejszego brata ze wspólnoty. W rogu stało łóżko z desek, a pod oknem duży stół z krzesłami po obu stronach. Na surowych tynkowanych ścianach nie było obrazów, tylko krucyfiks i mała chrzcielnica z wodą święconą. Ale było tu parę książek, zniszczonych i zaczytanych, świadczących o tym, że w małym pokoiku mieszkał prawdziwy ojciec kaznodzieja – taki, który się modlił i studiował, zanim wyszedł, by kierować innymi i nauczać.

– Usiądź, synu – powiedział łagodnie Jacek. – I nie martw się o tych dwóch młodych ludzi na dole. Zaraz się nimi zajmę.

Gdy Herman zajął krzesło wskazane przez przeora, ogarnęła go radość. Dawno nie miał okazji porozmawiać osobiście z ojcem Jackiem. Był on ostatnio bardzo zajęty – głoszeniem kazań na rynku, otwarciem nowego klasztoru, przyjmowaniem i nauczaniem pięćdziesięciu nowicjuszy. A wieczorami też nie odpoczywał, modląc się długo przed Najświętszym Sakramentem, bo dobrze wiedział, że człowiek sam z siebie nie jest w stanie wykonać najprostszego zadania. Wszelka łaska i siła pochodzi od Boga, a jest jej więcej, jeśli modlimy się o nią często i z pokorą na kolanach.

– Naprawdę mądrze myślisz, bracie Hermanie – powiedział Jacek, gdy usiedli do stołu. – Modlitwa to z pewnością najlepsze lekarstwo na świecie. A nikt z nas nie jest dość silny, by dać sobie bez niej radę.

Tak jak wiele razy przedtem, Herman nawet nie spostrzegł, że Jacek czyta w jego myślach. Pochylił się do przodu z dziecinnym entuzjazmem.

– Modlitwa jest cudowna, ojcze. Czy wiesz, że w zeszłym tygodniu ułożyłem własną i dedykowałem ją Najświętszej Matce? Przynosi mi wielką pociechę.

– Tak? A jaka to modlitwa, bracie?

– „Słodki Jezu, spraw, bym chwalił ustami, wielbił sercem i czcił swoimi uczynkami Twoją i moją ukochaną Matkę”.

Jacek milczał, patrząc długo i z czułością na młodego zakonnika. A gdy tak patrzył, ogarnęła go niespodziewana radość. Herman jest święty! Miesiącami modlił się wiernie do Najświętszej Matki, by pomagała mu w pracy. Ponieważ wstępując do zakonu był przekonany, że jest głupi i do niczego się nie nadaje, jego modlitwę cechowała niezwykła pokora. Odkąd pojął własną nicość, cieszył się nawet, że pozostanie głupi, jeżeli taka jest wola Boga. Jednak starał się robić postępy. Zawsze pamiętał, że ojciec Dominik z jakiegoś szczególnego powodu ubrał go w habit braci kaznodziejów, więc musi uczynić wszystko, by pozostać wierny swemu powołaniu. Wymagano od niego modlitwy, wytrwałej i pokornej, ale również pracy, i Herman wcześnie w swoim zakonnym życiu odkrył wartość tych dwóch bliźniaczych narzędzi, przy pomocy których każdy człowiek musi zbudować swoją drabinę do nieba. Odkrył je i wezwał Najświętszą Matkę, by pomogła mu ich używać. A Ona oczywiście odpowiedziała na ufną modlitwę swego dziecka. Z każdym dniem, powoli, lecz pewnie, Herman robił postępy w życiu duchowym i intelektualnym.

Teraz Jacek wstał i położył dłoń na ramieniu młodego mnicha.

– Czy wiesz, bracie, że miałem do rozwiązania poważny problem, zanim tu przyszedłeś? A teraz nagle wszystko się ułożyło?

Herman powstrzymał się od pytań.

– Cieszę się z tego, ojcze. Za dużo masz ostatnio na głowie.

– Być może. Ale czy wiesz, na czym polegał mój problem?

– Nie, ojcze. Chyba że miało to coś wspólnego z tymi dwoma młodzieńcami, którzy czekają na dole. Ale… nie wiesz przecież, kim są… a zapomniałem ich spytać, jak się nazywają…

– Bracie, oto co mnie gnębiło. Muszę jak najszybciej wracać do Krakowa, ale przed moim odejściem trzeba wyznaczyć przeora, który będzie czuwał nad pierwszym konwentem naszych braci w Austrii. Myślałem o moim bracie Czesławie, ale coś mi mówi, że jest on przeznaczony do innej pracy. Czy wiesz, kto byłby dobrym przełożonym domu zakonnego we Friesach?

Herman zawahał się. Kim był, żeby wypowiadać się w takiej sprawie? Ale skoro ojciec Jacek pyta…

– Brat Henryk jest dobrym człowiekiem, ojcze. Jest Czechem, ale mówi płynnie po niemiecku, a to będzie tutaj potrzebne. Poza tym niedługo skończy studia przygotowujące do stanu kapłańskiego…

Jacek potrząsnął głową.

– Brat Henryk nie będzie naszym pierwszym przeorem we Friesach. Zostaniesz nim ty, synu.

Hermanowi ze zdumienia odebrało mowę. On przeorem? On miałby przejąć całkowitą odpowiedzialność za nowy klasztor, włącznie z nauczaniem pięćdziesięciu nowicjuszy? Na pewno źle zrozumiał ojca Jacka. Jak to, tyle mu jeszcze brakowało do kapłaństwa! A co do jego kazań…

– Nasza Pani pomoże ci w nowej pracy – ciągnął spokojnie Jacek. – Pamiętaj, że miała zaledwie szesnaście lat, gdy zjawił się anioł Gabriel i oznajmił Jej, że zostanie matką Boga. I co odpowiedziała?

– „Oto ja, służebnica Pańska. Niech mi się stanie według słowa Twego” – odrzekł powoli Herman.

– Właśnie. Cóż, mam nadzieję, że będziesz rozważał te słowa przez resztę dnia. I nie martw się, że zostałeś przeorem Friesach, choć nie jesteś jeszcze księdzem. Nasza Pani będzie nadal oświecać twój umysł, by nauka przychodziła ci coraz łatwiej. We właściwym czasie otrzymasz święcenia i poprowadzisz wielu ludzi do Boga.

Hermanowi zdawało się, że śni.

– Tak, ojcze. Dziękuję, ojcze. Ale… ale co ja mam teraz robić?

W oczach Jacka zamigotało rozbawienie, gdy wziął nowego przeora pod ramię i poprowadził do drzwi.

– A ci dwaj młodzieńcy na dole? Teraz ty jesteś przełożonym i oni przyszli porozmawiać o swoim powołaniu z tobą, nie ze mną. Idź, synu, i zobacz, czy Bóg wzywa ich, by zostali braćmi kaznodziejami.

Herman nagle upadł na kolana.

– Daj mi najpierw swoje błogosławieństwo – poprosił. – Ja… czuję się taki słaby, ojcze.

Jacek podniósł więc rękę w geście kapłańskiego błogosławieństwa i z całą żarliwością wzywał Ojca, Syna i Ducha Świętego, by wspierali nowo mianowanego przeora. Pozornie wyglądało na to, iż szansa, że Hermanowi się powiedzie, jest niewielka, ale Jacek już dawno nauczył się śmiać z ludzkiej miary rzeczy. To była chwila wymagająca całkowitego poddania się woli Bożej, całkowitej pewności, że łaska pojawi się przy najtrudniejszych zadaniach, jeśli tylko będzie się o nią prosić jak ufne dziecko.

– Idź, synu – powiedział w końcu. – Oddaję w twoje ręce ten klasztor, pierwszy owoc naszej pracy. Niech wyda naprawdę wspaniały plon!

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Św. Jacek Odrowąż.