Rozdział piąty. Kim jest ten Król

Apostołowie wrócili do Jezusa po swej wyprawie, nauczaniu i uzdrawianiu, i opowiedzieli Mu o wszystkim, czego dokonali. Nasz Pan wysłuchał ich i rzekł:

– Wybierzmy się w spokojne miejsce z dala od miast i odpocznijmy.

Tłumy bowiem wciąż postępowały za Jezusem i domagały się tyle uwagi, że nie było czasu nawet, żeby usiąść i zjeść posiłek. Apostołowie wzięli więc łódź i znów przepłynęli Jezioro Galilejskie. Po jego drugiej stronie wspięli się na górę, by odpocząć w spokoju.

Jednak ludzie zobaczyli ich jak wypływają i domyślili się ich zamiarów. Podążyli za Jezusem i apostołami jak mogli najszybciej, tak że Pan i Jego uczniowie nie mieli wiele czasu na odpoczynek – zaraz w pobliżu zaroiło się od ludzi, wspinających się na górę po drugiej stronie jeziora, gdzie zatrzymał się Jezus.

Gdy Nasz Pan zobaczył, że przyszli tak daleko by Go odszukać, użalił się nad nimi. Zapomniał o zmęczeniu i zaczął ich nauczać i uzdrawiać chorych, których ze sobą przynieśli.

Wieczorem na górze było wciąż tysiące ludzi, daleko od swych domów, i w ogóle od jakichkolwiek domostw i wsi. Apostołowie widząc, że jest późno, poprosili Jezusa by rozesłał ludzi, dopóki był jeszcze czas na kupienie czegoś do zjedzenia na kolację w miasteczkach i wioskach u podnóża góry.

Pan jednak odparł:

– Nie trzeba by gdziekolwiek szli. Wy dacie im jeść.

Filip odpowiedział:

– Musielibyśmy mieć o wiele więcej pieniędzy, żebyśmy mogli kupić każdemu choć po kęsku jedzenia!

Myślę, że apostołowie myśleli, że Jezus żartuje, gdyż Andrzej, brat Piotra, rzekł:

– Jest tu chłopiec, który ma pięć chlebów i dwie ryby, ale cóż to jest dla tak wielu?

Nasz Pan jednak nie żartował. Polecił apostołom:

– Każcie wszystkim usiąść w grupkach po pięćdziesiąt osób.

Zgromadzeni ludzie usiedli na zielonej trawie i czekali co będzie dalej.

Zobaczyli, że Jezus błogosławi jedzenie, następnie bierze jeden z bochenków chleba i przełamuje go, i daje kawałki chleba apostołom. To samo zrobił z rybami. Kiedy apostołowie mieli już pełne ręce chleba i ryb, tak że ledwie mogli je unieść, zaczęli roznosić jedzenie ludziom siedzącym na trawie. Potem wrócili zobaczyć czy jeszcze go trochę zostało. Musiało ich dziwić dlaczego Nasz Pan zaczął od karmienia zebranej rzeszy, skoro mieli jedzenia tak mało, że ledwie starczało dla nich i dla Jezusa!

Jednak kiedy wrócili do Niego, zobaczyli, że wciąż było mnóstwo chleba i ryb. I tak to trwało. Pięć bochenków i dwie ryby nie mogły się skończyć. W końcu wszyscy najedli się do syta – całe pięć tysięcy mężczyzn, nie licząc o wiele większej liczby kobiet i dzieci.

Wówczas Nasz Pan przykazał apostołom by zebrali resztki i włożyli je do koszów, by się nie zmarnowały. Oni zaś zebrali całe dwanaście koszy. Pewnie wzięli sobie część z tego na kolację.

Gdy pięć tysięcy mężczyzn zrozumiało co dla nich zrobił Jezus, doszli do wniosku, że to On jest Mesjaszem. Uradzili między sobą, że porwą Go i ustanowią swym królem. Nasz Pan jednak nie chciał być królem takiego królestwa, o jakim marzyli ci ludzie.

Przykazał apostołom by wrócili nad jezioro i odbili łodzią od brzegu, a On dołączy do nich kiedy już odeśle tłumy. Myślę, że apostołowie byli równie wzburzeni co zebrani ludzie i pewnie równie chętni by obrać Jezusa królem! Lecz uczynili to, co im kazał, kiedy zaś już wyruszyli, Nasz Pan polecił tłumom odejść, a później sam oddalił się wyżej na górę by się modlić.

Tymczasem apostołowie w łodzi zmagali się z pogodą. Zaczął wiać silny wicher i chociaż wiosłowali z całych sił nie posuwali się naprzód.

Około trzeciej nad ranem ujrzeli Jezusa idącego po morzu w kierunku łodzi. Gniewne fale przetaczały się pod Jego stopami. Apostołowie przerazili się, myśląc, że widzą ducha, i zaczęli krzyczeć. Jak tylko Jezus ich usłyszał, zawołał do nich:

– To ja jestem! Nie bójcie się!

Piotr odpowiedział na to:

– Panie, jeśli to naprawdę Ty, każ mi przyjść do Ciebie po morzu, tak jak Ty.

Zaś Pan rzekł do Piotra:

– Chodź!

Piotr wyszedł z łodzi i ruszył przed siebie w stronę Jezusa, krocząc po falach. Myślę, że było to bardzo odważne posunięcie z jego strony, prawda? Nie potrafił jednak długo zachować tej odwagi. Poczuł na sobie silny wiatr, przestraszył się i zaczął tonąć wołając:

– Panie, ratuj!

Jezus chwycił go za rękę i powiedział:

– Dlaczego zwątpiłeś, człowiecze małej wiary?

I razem wrócili do łodzi. Kiedy do niej weszli, wicher ucichł, a morze się uspokoiło.

Apostołowie podeszli do Naszego Pana i pokłonili się przed Nim, oddając Mu cześć. Mówili:

– Naprawdę jesteś Synem Bożym.

Wciąż jednak nie wiedzieli co to naprawdę znaczy.

Następnego dnia, wczesnym rankiem, dobili do brzegu po drugiej stronie jeziora. Ludzie zaraz rozpoznali Jezusa i z pośpiechem przybiegli do Niego, niosąc chorych by ich uleczył.

Tymczasem ludzie, którzy zostali po drugiej stronie jeziora, szukali wszędzie Jezusa i nie mogli Go znaleźć. Wiedzieli, że nie wsiadł do łodzi razem z apostołami, byli też pewni, że żadna inna łódź nie odbijała od brzegu w najbliższej okolicy.

Wkrótce jednak nadpłynęły łodzie, a wioślarze oznajmili, że widzieli Jezusa rano po drugiej stronie wody.

Poszukujących Jezusa ogromnie to zadziwiło. Przeprawili się – kto mógł – na drugą stronę jeziora, a gdy znaleźli Pana zapytali:

– Mistrzu, kiedy tu przybyłeś?

Jezus odpowiedział:

– Nie przyszliście do mnie dlatego, że widzieliście cuda, ale ponieważ dałem wam chleb. Nie troszczcie się o pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy.

Oni odparli:

– Co mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?

Pan rzekł im:

– Dzieło zamierzone przez Boga polega na tym, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał.

Zgromadzeni odpowiedzieli:

– Jakiego więc dokonasz cudu, abyśmy go ujrzeli i uwierzyli Tobie? Nasi ojcowie jedli mannę na pustyni, i czytamy w Piśmie: „Dał im do jedzenia chleb z nieba”.

Czyż nie byli zachłanni? Nasz Pan uczynił poprzedniego dnia wielki cud, nakarmił ich, a oni prosili o następny. Do tego napomykali, że najbardziej by im się podobało, gdyby Jezus dał im za darmo wspaniały posiłek! („Manna” to pokarm, którym Bóg karmił Izraelitów w czasie wędrówki przez pustynię, gdzie nie było nic do jedzenia.)

Nasz Pan odrzekł:

– Nie Mojżesz dał waszym ojcom chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba, który życie daje światu.

Kiedy to usłyszeli, zaczęli mówić:

– Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!

Lecz odpowiedź Pana zdumiała ich i nimi wstrząsnęła:

– Ja jestem chlebem życia. Kto do mnie przychodzi, nigdy nie będzie głodny, a kto we mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.

Ludzie, którym Jezus to mówił, nigdy nie słyszeli czegoś podobnego, zaczęli więc szemrać między sobą:

– Czyż nie jest to Jezus, syn Józefa i Maryi? Jak może twierdzić, że zstąpił z nieba?

Nasz Pan, wiedząc co szepczą, powtórzył swe słowa jeszcze dobitniej:

– Ja jestem chlebem życia. Wasi ojcowie jedli mannę na pustyni i pomarli. Ja jestem żywym chlebem, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

Słuchający Jezusa byli jeszcze bardziej zdumieni i wstrząśnięci. Zaczęli mówić:

– Jak ten Człowiek może nam dać swe Ciało do jedzenia?

Nasz Pan wyjaśnił im:

– Jeśli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Gdyż Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Ten kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we mnie, a ja w nim. To jest chleb, który zstąpił z nieba – nie taki jak ten, który jedli wasi ojcowie i poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

Gdy słuchacze zrozumieli, że Jezus naprawdę mówi to poważnie, wielu z nich, w tym nawet niektórzy Jego uczniowie, odeszło i więcej już nie towarzyszyło Naszemu Panu.

Jezus patrzył jak odchodzą, a potem zwrócił się do apostołów i zapytał:

– Czy i wy chcecie odejść?

Na to odpowiedział za nich Piotr:

– Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Bożym.

Łatwo nam teraz osądzić, że uczniowie, którzy nie chcieli już być z Jezusem po tym, co usłyszeli, to niemądrzy ludzie. Gdybyśmy jednak nie wiedzieli co to jest Komunia Święta, też byśmy się dziwili. W tamtych czasach nikt o czymś takim nie słyszał, nawet od Jezusa, nic więc dziwnego, że byli zaskoczeni. Jednak Nasz Pan uczynił tak wiele by ukazać swą moc, że uczniowie powinni bardziej starać się uwierzyć i zrozumieć.

W każdym razie, myślę, że mamy szczęście, żyjąc w dzisiejszych czasach, kiedy to możemy karmić nasze dusze Panem, odkąd mamy siedem lat, i mamy możność rozumienia tych świętych tajemnic.

Czy wiecie, że „Betlejem”, nazwa miasta gdzie urodził się Jezus, oznacza „Dom Chleba”?

Faryzeusze oskarżali uczniów Jezusa, że nie obmywają rąk przed posiłkiem. Oczywiście dobrze jest przed obiadem umyć ręce, jednak zaniedbanie tego nie jest grzechem, prawda? Chyba, że rodzice kazali nam to zrobić, ale wtedy jest to grzech nieposłuszeństwa, a nie grzech brudnych rąk! Jednak faryzeusze od dawna nauczali, że nieumycie rąk to poważne wykroczenie.

Kiedy Jezus posłyszał o tych zarzutach, powiedział faryzeuszom, że zło pochodzi z wnętrza człowieka, i takie właśnie zło czyni człowieka nieczystym w oczach Boga, a nie jedzenie nieumytymi rękami.

Mniej więcej w tym czasie Jezus zawędrował do dwóch miast poza granicami Palestyny – do Tyru i Sydonu – nie opowiem wam jednak co tam robił, nie przypomnę wam też historii o tym jak wracając do ojczyzny uleczył głuchoniemego.

Muszę pominąć pewne szczegóły, jak już wyjaśniałam wcześniej, a wy możecie sami znaleźć obie te historie w Nowym Testamencie.

Kiedy Jezus wracał do domu z Dekapolis, gdzie leżą te dwa wspomniane wyżej miasta, postępował za Nim wielki tłum. I znów okazało się, że jeśli ich odeśle, nie będą mieli nic do jedzenia na kolację. Po raz drugi więc Jezus nakarmił wszystkich, tym razem siedmioma chlebami i kilkoma małymi rybkami, i tym razem apostołowie zebrali siedem koszy resztek.

Kolejnym miastem, do którego przyszedł Jezus, była Dalmanuta, stąd zaś popłynęli do Betsaidy. Skoro Jezus tylko stanął na brzegu, przyprowadzono Mu ślepca. Jezus wziął go za rękę i wyprowadził poza miasto. Tu położył trochę własnej śliny na oczy niewidomego i spytał go czy coś widzi.

Niewidomy rozejrzał się i rzekł:

– Widzę ludzi podobnych do chodzących drzew.

Myślę, że próbował z całych sił, ale wciąż jeszcze dobrze nie widział. Wówczas Jezus położył dłonie na oczach ślepca, a ten zaczął widzieć, tym razem wyraźnie.

Jezus kazał mu wrócić do domu i nie mówić nikomu w mieście o tym, co się wydarzyło.

Teraz nadchodzi bardzo ważna chwila. Nasz Pan wraz z apostołami wędrowali do miasta zwanego Cezareą Filipową. Kiedy tak szli, Jezus spytał apostołów, za kogo uważają Go ludzie.

Uczniowie opowiedzieli Mu o różnych pogłoskach, kim jest Jezus. Niektórzy ludzie powiadali, że to prorok Eliasz powrócił na ziemię, inni, że jest On Janem Chrzcicielem, który powstał z martwych, jeszcze inni, że to prorok Jeremiasz albo któryś z proroków Izraela. Nasz Pan wysłuchał tego, po czym zapytał:

– A wy za kogo mnie uważacie?

Odpowiedział za wszystkich święty Piotr mówiąc:

– Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego.

I Piotr naprawdę zrozumiał, co oznacza określenie „Syn Boga”, gdyż Pan odparł na to:

– Błogosławiony jesteś, Szymonie synu Jony, gdyż ciało i krew nie objawiły ci tego, ale mój Ojciec, który jest w niebie.

Te słowa znaczyły: „Nie powiedziałem ci tego, a więc musiał to zrobić Bóg Ojciec”. Jezus nazwał Piotra Szymonem, co, jak pamiętacie, było jego poprzednim imieniem.

Pan mówił dalej:

– Powiadam ci: Ty jesteś Piotr, I na tej skale zbuduję mój Kościół, A bramy piekielne Go nie przemogą. I tobie dam klucze Królestwa Niebieskiego. I cokolwiek zwiążesz na ziemi, Będzie związane w niebie. A cokolwiek rozwiążesz na ziemi, Będzie rozwiązane w niebie.

W języku, w którym mówił Jezus, „Piotr” oznacza „skałę, opokę”, toteż słowa te znaczyły: „Ty jesteś skała, a na tej skale zbuduję mój Kościół”.

Czy pamiętacie przypowieść o człowieku, który zbudował swój dom na skale, i przyszły wichry, wezbrały potoki, lecz dom nie runął, ponieważ był zbudowany na skale? Właśnie taką skałą jest święty Piotr, a zbudowany jest na niej Kościół, Królestwo Boga. Nic nie jest w stanie poruszyć Kościoła lub go zburzyć; jest bezpieczny aż do końca świata. Świętemu Piotrowi została też dana władza wprowadzania ludzi do Królestwa lub zamykania go przed nimi. To miał na myśli Nasz Pan mówiąc: „Tobie dam klucze Królestwa Niebieskiego”, a słowa „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” oznaczają, że Piotr ma władzę nad całym Królestwem.

Święty Piotr stał się więc bardzo ważną osobą, prawda? Miał zostać pierwszą głową Kościoła katolickiego na ziemi. Po jego śmierci wybrano jego następcę, by sprawował taką samą władzę i służył Kościołowi, a po nim znów kolejnego – wiecie, kto jest głową Kościoła teraz: papież Benedykt XVI. Święty Piotr był pierwszym papieżem – razem było ich do tej pory dwustu sześćdziesięciu pięciu!

Jezus przykazał apostołom, aby nikomu jeszcze nie mówili kim On jest, a oni spytali dlaczego nie mogą tego zrobić. Pan odpowiedział:

– Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć i zostanie skazany na śmierć przez kapłanów i uczonych w Piśmie, a trzeciego dnia po śmierci zmartwychwstanie.

Jezus po raz pierwszy powiedział o tym jak ma umrzeć. Piotrowi, uradowanemu i pewnie trochę dumnemu z tego, że ma być głową Królestwa Naszego Pana, nie podobała się myśl, że Jezus ma zostać zabity.

Wziął Jezusa na bok i powiedział:

– Panie, nie myśl o takich rzeczach! To się na pewno nigdy nie zdarzy!

Ale Nasz Pan zwrócił się do niego i rzekł:

– Odejdź ode mnie, szatanie! Gdyż nie myślisz o tym co Boże, ale o tym, co ludzkie.

Biedny Piotr! Był tak uszczęśliwiony i uważał, że robi dobrze. Jezus użył słowa „szatan”, ale to nie znaczy, że było to wyzwisko. Nazywamy diabła szatanem, co oznacza kusiciela, gdyż diabeł kusi nas do złego. Mimo to, wystarczająco nieprzyjemne było, że Nasz Pan nazwał Piotra kusicielem, prawda? Zaskakuje nas, że Jezus, zwykle tak cierpliwy wobec apostołów, nagle tak rozgniewał się na Piotra. Możemy to jednak zrozumieć, wiedząc jak straszne cierpienia czekały Naszego Pana, i że On sam modlił się później, by Go ominęły.

Następnie Jezus mówił:

– Jeśli ktoś chce pójść za mną, Niech się zaprze samego siebie, Weźmie swój krzyż I niech mnie naśladuje. Gdyż kto chce ocalić swoje życie, Straci je, A kto straci swe życie Z mego powodu, Zachowa je. Co bowiem przyjdzie człowiekowi z tego, Że cały świat zyska, Jeśli poniesie szkodę na duszy? A kto się zaprze Mnie i moich słów, Tego Syn Człowieczy Zaprze się, gdy przyjdzie w swej chwale, Przed swoim Ojcem I aniołami. Mówię wam: Są niektórzy, którzy tutaj stoją, Co nie zaznają śmierci, Póki nie ujrzą Królestwa Bożego.

Jakiś tydzień później Jezus wziął Piotra, Jakuba i Jana na wysoką górę. Miały się tam wydarzyć bardzo ważne rzeczy, jak zawsze gdy Jezus wychodził na górę – co pewnie już zauważyliście. Tym razem Nasz Pan zaczął się modlić. Kiedy się modlił, Jego twarz odmieniła się, a Jego szaty stały się białe i promieniujące światłem. Apostołowie ujrzeli dwóch ludzi stojących obok Pana i poznali, że to najwięksi prorocy, Mojżesz i Eliasz, przechadzają się z Jezusem i rozmawiają o Jego śmierci. Piotr, Jakub i Jan poczuli się jakby śnili. Piotr usłyszał siebie samego jak mówił:

– Panie, dobrze nam tu być. Zróbmy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza.

Kiedy jeszcze to mówił, jaśniejący obłok zakrył Jezusa i proroków, i apostołowie usłyszeli donośny Głos mówiący:

– To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.

Apostołowie, przerażeni Głosem i widokiem dziwnego, lśniącego obłoku, upadli na ziemię na twarze. Za chwilę jednak poczuli, że Jezus dotyka ich i mówi:

– Wstańcie i nie lękajcie się.

Powstali więc i rozejrzeli się wokół, ale nikogo już nie było z wyjątkiem Jezusa, który wyglądał tak jak zwykle.

To wydarzenie nazywane jest „Przemienieniem”. Piotrowi, Jakubowi i Janowi dane było przez kilka chwil ujrzeć Naszego Pana takim, jakim zobaczymy Go w niebie – już nie wyglądał jak wiejski cieśla, ale dostojnie i wspaniale jak Wielki Król – właśnie takim wyobrażali sobie Króla apostołowie.

Jezus i trzej uczniowie zeszli z góry, a Nasz Pan przykazał im by nikomu nie mówili o tym co widzieli, dopóki On nie powstanie z martwych. Dziwili się co miał na myśli, ale nie śmieli Go pytać.

U podnóża góry czekała na nich rzesza ludzi. Wśród nich był człowiek, którego syna opętał zły duch, szczególnie złośliwy, tak że uczniowie nie byli w stanie go wyrzucić. Jezus wypędził tego demona.

Stąd ruszyli przez Galileę z powrotem do Kafarnaum i zostali tu przez jakiś czas mieszkając w pewnym domu. Kiedy dotarli do Kafarnaum, Jezus spytał uczniów o czym rozmawiali w trakcie wędrówki. Apostołowie nie wiedzieli co powiedzieć, gdyż właśnie spierali się kto z nich będzie największy w Królestwie Bożym.

Widzicie, apostołowie wciąż myśleli, że będzie to takie królestwo jak to, którym władał Salomon, i że dostaną wysokie stanowiska w jego rządzie!

Oczywiście, Nasz Pan wiedział o ich sporze, chociaż Mu tego nie powiedzieli. Usiadł i zawołał dziecko, mieszkające w domu gdzie się zatrzymali, by do nich przyszło.

Kiedy dziecko przybiegło Jezus ucałował je i postawił wśród apostołów.

– Jeśli nie staniecie się jak dzieci – powiedział – nie wejdziecie do Królestwa Bożego. I ktokolwiek z was poda jednemu z tych małych kubek zimnej wody do picia w Imię moje, otrzyma swoją nagrodę. Lecz człowiekowi, który stał się powodem do grzechu jednego z tych małych, którzy we mnie wierzą, byłoby lepiej przywiązać do szyi kamień młyński i wrzucić go w morze. Nie lekceważcie tych małych, gdyż ich aniołowie zawsze wpatrują się w twarz mojego Ojca w niebie.

Tak czynią Aniołowie Stróżowie, prawda?

Pan mówił dalej:

– Jeżeli twój brat uczyni coś przeciwko tobie, upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię posłucha, znów będziecie przyjaciółmi. Jeśli cię jednak nie usłucha, przyprowadź ze sobą dwóch lub trzech świadków i idźcie do niego, i może ich posłucha. A jeśli tego nie zrobi, powiedz Kościołowi. Jeśli i Kościoła nie usłucha, niech będzie dla ciebie niczym poganin albo celnik.

Potem Jezus dał apostołom, będących zaczątkiem tego właśnie Kościoła, władzę, którą wcześniej przyznał Piotrowi – władzę związywania i rozwiązywania – czyli moc stanowienia praw dla Kościoła. Piotr miał moc, gdyż był głową Kościoła, a pozostałych jedenastu dzieliło tę moc wspólnie, pomiędzy siebie, gdyż byli pierwszymi biskupami.

Wtedy Jezus powiedział coś jeszcze:

– Jeśli dwóch z was będzie wspólnie prosić o coś mego Ojca, Ojciec mój, który jest w niebie, uczyni to dla was. Gdyż tam, gdzie dwóch albo trzech jest zgromadzonych w Imię moje, tam ja jestem wśród nich.

Z Kafarnaum Jezus wybrał się do Jerozolimy, na jedno z wielkich świąt żydowskich, zwane Świętem Namiotów. Podczas świątecznych dni nauczał w Jerozolimie. Słuchali Go faryzeusze i jeszcze bardziej pragnęli, by skończyć z Jezusem i Jego nauką. Jednak jak dotąd nie mieli na to wystarczającego powodu.

Wcześnie rano, gdy Jezus przybył do Świątyni i siedział tam nauczając, przybyli tłumnie faryzeusze i uczeni w Piśmie. Prowadzili ze sobą kobietę, mocno ją trzymając jakby była więźniem. Postawili ją przed Jezusem i oznajmili, że kobieta ta była tak zła i grzeszna, iż według prawa Mojżeszowego powinno się ją ukamienować. Kara kamienowania polegała na tym, że na winnego rzucano wielkie kamienie, aż do jego śmierci.

Faryzeusze doszli do wniosku, że nadeszła sposobna chwila by usidlić Naszego Pana. Jeśli powie: „Dlaczego więc jej nie ukamienujecie”, doniosą o tym Rzymianom, którzy rządząc krajem nie pozwalali Żydom skazywać nikogo na śmierć. Jeśli zaś Jezus powie: „Nie powinno się jej skazywać na śmierć”, wtedy faryzeusze będą mogli Go oskarżyć, że sprzeciwia się Mojżeszowi!

Jezus nie powiedział nic. Pochylił się i zaczął pisać palcem po ziemi. To jedyny raz, o którym wiemy, że Nasz Pan coś pisał – nikt nie wie o czym. Faryzeuszów to jednak nie ciekawiło. Zaczęli znów pytać:

– Co mamy zrobić z tą kobietą?

Jezus wyprostował się i powiedział:

– Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień.

Po czym schylił się i dalej pisał po ziemi.

Faryzeusze i uczeni w Piśmie stali przez chwilę w milczeniu. W końcu najstarszy spośród nich odwrócił się i cicho wymknął ze Świątyni, a pozostali jeden po drugim wychodzili za nim. W końcu w Świątyni nie pozo stał nikt oprócz Jezusa i owej grzesznej kobiety. Kiedy wszyscy faryzeusze odeszli, Pan znów się wyprostował i spojrzał na kobietę.

– Gdzie są ci wszyscy, którzy cię oskarżali? – spytał. – Czy nikt cię nie potępił?

Kobieta odpowiedziała:

– Nikt, Panie.

Zaś Nasz Pan rzekł:

– I ja cię nie potępiam. Idź i więcej nie grzesz.

Była to jedna z wielu pułapek, jakie faryzeusze zastawiali na Naszego Pana. Byli zdecydowani by Go przychwycić na mówieniu lub robieniu czegoś, o czym mogliby donieść Rzymianom lub władzom żydowskim, aby nastawić je przeciw Jezusowi.

W czasie jednej z tych potyczek Jezus powiedział faryzeuszom, że dobrze wie co próbują zrobić. To ich oczywiście jeszcze bardziej rozwścieczyło! Jeszcze nie ostygli z gniewu, gdy Jezus wypowiedział coś, czego nigdy przedtem nie słyszeli:

– Jeśli ktoś przestrzega moich słów, nie zazna nigdy śmierci.

Innymi słowy, dusza takiego człowieka nigdy nie zginie i będzie na zawsze żyć szczęśliwie w niebie. Faryzeusze jednak myśleli, że Jezus potrafi uchronić ludzkie ciało przed śmiercią. Uznali, że to nonsens, i jeden z nich rzekł:

– Teraz wiemy, że jesteś opętany przez diabła. Czy jesteś większy niż Abraham? On umarł! Za kogo się uważasz?

Jezus odparł:

– Abraham uradował się z moich narodzin – ujrzał mój dzień i ucieszył się.

A faryzeusze na to:

– Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś?

Jezus odpowiedział niezwykłymi i przerażającymi słowami:

– Zanim Abraham się stał, ja jestem.

Faryzeusze bardzo dobrze zrozumieli o czym mówi. Bóg dawno temu przekazał Mojżeszowi, że Jego prawdziwe Imię to „Jestem, Który Jestem”. Imię to pokazuje, że dla Boga nie ma żadnego „wczoraj” ani „jutro”, jest tylko „teraz”. Jest to dla nas zbyt trudne do pojęcia, ale możemy o tym wiedzieć i próbować przynajmniej domyślić się co to Imię znaczy.

Faryzeusze wiedzieli teraz za kogo się Jezus uważa i wpadli w taką furię, że chwycili kamienie by nimi rzucić w Jezusa i zabić Go, podobnie jak chcieli uczynić z grzeszną kobietą. Jednak dla Naszego Pana czas śmierci jeszcze nie nadszedł, toteż ukrył się i wyszedł ze Świątyni, a nikt nie potrafił powiedzieć jak się wymknął i gdzie teraz jest.

Gdy Nasz Pan wciąż jeszcze przebywał w Jerozolimie, przechodził pewnego dnia z uczniami obok Świątyni. Ujrzeli tam żebraka siedzącego i żebrzącego, a był on ślepy. Jeden z uczniów spytał Jezusa:

– Czy zgrzeszył ten człowiek, czy jego rodzice?

Zastanawiali się nad tym, gdyż uważali, że ślepota jest karą, i ciekawiło ich kto zgrzeszył: na pewno nie ten człowiek, który był niewidomy od urodzenia.

Jezus odpowiedział:

– Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby na nim objawiły się sprawy Boże. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata.

Po czym Jezus splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego. Powiedział mu też by poszedł i obmył je w niedalekiej sadzawce nazywanej Siloam. Niewidomy ostrożnie, macając drogę, podszedł do sadzawki i obmył oczy; a kiedy to zrobił, odkrył, że może widzieć tak dobrze, jakby nigdy nie był ślepy.

Gdy wieczorem wrócił do domu, sąsiedzi zobaczyli go i mówili między sobą:

– Czy to ten człowiek, który siedział i żebrał cały dzień, gdyż był niewidomy?

Jedni twierdzili:

– Tak, to on!

Inni powiadali:

– Nie, to nie może być on, to ktoś do niego podobny.

Lecz człowiek, który był ślepy, powiedział im:

– To ja, ten sam!

Wtedy oczywiście chcieli się dowiedzieć co się zdarzyło. Uzdrowiony opowiedział im:

– Człowiek zwany Jezusem uczynił błoto i nałożył je na moje oczy, i kazał mi obmyć się w sadzawce Siloam. Poszedłem, obmyłem się i widzę!

Pytali go, gdzie teraz jest Jezus, ale nie wiedział. Wtedy powiedzieli sobie, że muszą o tym usłyszeć faryzeusze, tak więc zaprowadzili uzdrowionego człowieka do nich i powtórzyli całą historię.

A że zdarzyła się ona w szabat, więc możecie się domyślić, co faryzeusze powiedzieli:

– Jezus nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu.

Jednak kilku z nich miało lepsze rozeznanie, bo zauważyli:

– Skoro jest grzesznikiem, to w jaki sposób może czynić takie cuda?

I zaczęli się o to kłócić. Potem niektórzy zwrócili się do uzdrowionego i spytali:

– A ty co o Nim myślisz?

On zaś odparł:

– To prorok.

Faryzeusze nadal się spierali i wkrótce uznali, że uzdrowiony człowiek z pewnością nigdy nie był niewidomy, ale sam wymyślił całą tę historię. Posłali więc po jego rodziców, a kiedy ci przybyli, faryzeusze spytali ich o syna. Rodzice byli przestraszeni tym, że ich wezwano i że musieli odpowiadać faryzeuszom. Potwierdzili, że uzdrowiony jest ich synem i że był niewidomy od urodzenia, ale nie wiedzieli nic o tym, jak to się stało, że zaczął widzieć. Dodali, że ich syn jest już dorosły i może sam odpowiadać na pytania. Bali się, że faryzeusze posądzą ich, że są po stronie Jezusa i że wyłączą ich z synagogi. Była to ciężka kara, coś jak ekskomunika w dzisiejszych czasach – nie wolno było wtedy chodzić do kościoła, i nikt nie chciał mieć z wyłączonym nic do czynienia.

Kiedy faryzeusze zobaczyli, że rodzice nic im nie pomogą, posłali znów po uzdrowionego ślepca. Kiedy wrócił, powiedzieli mu:

– Oddaj chwałę Bogu. My wiemy, że Jezus jest grzesznikiem.

Chcieli przez to powiedzieć, że lepiej będzie, jeśli wyzna, że to nie dzięki Jezusowi został uleczony. Lecz on odparł:

– Nie wiem czy jest grzesznikiem. Wiem tylko, że byłem niewidomy, a teraz widzę.

Faryzeusze znów spytali:

– Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył ci oczy?

On odpowiedział:

– Już wam powiedziałem, a wyście mnie nie wysłuchali. Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami?

Możecie sobie wyobrazić, jak to rozgniewało faryzeuszów! Stracili panowanie nad sobą i obrzucili uzdrowionego wyzwiskami, a potem dodali:

– Bądź ty sobie Jego uczniem, my jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co do Jezusa zaś nie wiemy skąd pochodzi.

Człowiek, który był niewidomy, odparł:

– W tym wszystkim dziwne jest to, że wy nie wiecie skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić.

Faryzeusze byli wściekli. Zawołali:

– Cały urodziłeś się w grzechach, a śmiesz nas pouczać?

I wyrzucili go z synagogi. Później napotkał znów Jezusa. Pan spytał go:

– Czy wierzysz w Syna Człowieczego?

A uzdrowiony spytał:

– Któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?

Jezus rzekł:

– Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie.

Wówczas człowiek, który był niewidomy, odpowiedział:

– Wierzę, Panie.

I oddał Jezusowi pokłon.

Marigold Hunt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Marigold Hunt Życie Chrystusa.