Rozdział piąty. Grzech

„Tobie samemu zgrzeszyłem” (por. Ps 50, 5)

Ty, Panie, żyjąc przez wieczność w niewypowiedzianej chwale, jako jedna i jedyna Doskonałość, stworzyłeś duchy, by były z Tobą i by miały udział w Twym błogosławionym istnieniu, wedle stopnia ich doskonałości. A w zamian część z nich zbuntowała się przeciw Tobie. Najpierw wystąpili przeciwko Tobie aniołowie, później ludzie i służyli innym, nie Tobie. Na cóż nas stworzyłeś, jeśli nie po to, by uczynić nas szczęśliwymi? Czy Ty sam stałeś się przez to szczęśliwszy? I jakże możemy być szczęśliwi, jeśli nie przez posłuszeństwo Tobie? A mimo to nie chcemy być szczęśliwi tym szczęściem, które Ty dajesz, lecz szukamy go na własną rękę. I w ten sposób odpadamy od Ciebie. O mój Boże, co dajemy Ci w zamian za wszystko, gdy popełniamy grzech?! To także mój grzech! Jaka to czarna niewdzięczność! I co będzie moją karą za rezygnację ze szczęścia i przedkładanie piekła nad niebo?! Wiem, co będzie tą karą, powiesz: „Niech idzie swą drogą. Pragnie ginąć – niech zginie. Wzgardził łaskami, które mu dałem, niech obrócą się one w przekleństwo”.

Ty mój Boże, masz do mnie wyłączne prawo i cały jestem Twój! Tyś Wszechmocnym Stwórcą, a ja Twym dziełem. Tak, jestem dziełem Twych rąk, Tyś moim właścicielem. I tak jak siekiera lub młotek mogą uderzyć rzemieślnika, tak ja mogę uderzyć Ciebie. Niczego nie jesteś mi dłużny, niczego nie mogę od Ciebie wymagać, mam wobec Ciebie jedynie obowiązki. Zależę od Ciebie względem życia, zdrowia i wszelkiego dobra każdej chwili mego życia. Nie ma we mnie więcej mocy, która dałaby mej woli władzę nad życiem, niźli w siekierze czy młotku. Znacznie ściślej zależę od Ciebie, niż cokolwiek z rzeczy doczesnych należy do swego właściciela i pana. Syn nie zależy od ojca przez całe życie, materia, z której uczyniona została siekiera jest czymś, co istniało wcześniej, lecz ja cały zależę od Ciebie; jeśli na chwilę odwrócisz ode mnie swe ożywcze tchnienie, umrę niechybnie. W całości i ściśle jestem Twym dziełem i własnością, a mym jedynym obowiązkiem jest służba Tobie.

O mój Panie, przyznaję się, że jeszcze przed chwilą zupełnie o tym nie pamiętałem i wciąż na nowo o tym zapominam. Często postępuję tak, jakbym sam sobie był panem i buntowniczo odwracam się od Ciebie. Działam zgodnie z tym, co sprawia mi przyjemność, a nie w zgodzie z Tobą. I tak długo będę zatwardzał swe serce, dopóki nie poczuję – jak powinienem – że źle czynię. Nie pojmuję całej obrzydliwości grzechu i dlatego nie nienawidzę go, nie lękam się tak, jak powinienem. Nie odczuwam przeraźliwości grzechu, jego odstręczającego charakteru. Nie odwracam się od niego z oburzeniem, jak od zniewagi, która jest Ci wyrządzana, lecz traktuję go jak błahostkę i nawet jeśli nie popełniam grzechów śmiertelnych, nie jestem niechętny dopuszczaniu się grzechów powszednich. O mój Boże, jak wielka i straszliwa różnica jest między tym, kim jestem, a kim powinienem być.

„Tobie samemu zgrzeszyłem”

Mój Boże, nie ośmielam się wystąpić przeciw jakiemukolwiek doczesnemu przełożonemu; lecz obawiam się – bo wiem, że może to być przyczyną moich kłopotów – że wciąż ważę się wystąpić przeciw Tobie. Wiem, o Panie, że przeciw im większej osobie się wystąpi, tym większy jest występek. Lecz wciąż nie czuję bojaźni, by sprzeciwić się Tobie, przeciw któremu bunt jest występkiem wobec nieskończonego Boga. O mój ukochany Panie, co poczułbym, co sądziłbym o sobie samym, gdybym wystąpił przeciw jakiemuś czcigodnemu przełożonemu tu, na ziemi? Co by było, gdybym bez uszanowania wystąpił przeciw komuś czcigodnemu, jak zakonnik czy kapłan? Gdybym rzucił mu obelgę w twarz? Nie potrafię nawet sobie tego wyobrazić – a przecież, jak to porównać z podniesieniem ręki na Ciebie? I co jest grzechem, jeśli nie to? Grzechem jest znieważyć Ciebie w najbardziej grubiański z możliwych sposobów. Tak też, duszo moja, tym jest natura grzechu! Jest podniesieniem ręki na mego Nieskończonego Dobroczyńcę, na mego Wszechmogącego Stwórcę, na tego, który podtrzymuje mnie w istnieniu i sądzi; przeciw Temu, w którym skupiają się wszelki majestat, chwała, piękno, cześć i świętość.

O mój Boże, zawstydza mnie myśl o permanentnym stanie grzechu, w którym żyję! Co ze mną będzie, gdy okażesz surowość? Czymże jest moje życie, o mój ukochany i miłosierny Panie, jeśli nie ciągiem występków, mniejszych lub większych, przeciwko Tobie! O, jak wielkie grzechy popełniłem niegdyś – a przecież wciąż je popełniam, choćby mniejsze! Mój Panie, co się ze mną stanie? Kim będę, jeśli zdam się na siebie samego? Co mam czynić, jeśli nie to: z pokorą zwrócić się ku Niemu, którego tak ciężko obraziłem i zelżyłem, i błagać o odpuszczenie długów, które wobec Niego zaciągnąłem. O mój Panie Jezu, którego miłość dla mnie była tak wielka, że sprowadziła Cię tu z nieba dla mojego zbawienia, poucz mnie, ukochany Panie, co do mego grzechu, poucz mnie co do jego ohydy, naucz mnie szczerze za niego żałować i w Twym wielkim miłosierdziu wybacz mi moje grzechy!

Błagam Cię, mój drogi Zbawco, byś mnie uzdrowił! Jedynie Twa łaska może to uczynić. Nie mogę ocalić sam siebie. Sam nie powrócę do utraconej ojczyzny. Nie mogę zwrócić się ku Tobie, nie mogę Cię przebłagać, ani zbawić swej duszy bez Ciebie. Upadnę ze złego w gorsze, całkowicie odpadnę od Ciebie, poranię się występując przeciw swemu jarzmu, jeśli położę ufność we własnych siłach. Zamiast Ciebie – siebie osadzę na tronie. Będę czcił idola, uczynionego na swój obraz, zamiast Ciebie, jedynego, prawdziwego Boga i Stwórcę, dopóki nie zapobiegnie temu Twa łaska. Usłysz mnie, ukochany Panie! Zbyt długo żyłem niezdecydowany, rozchwiany, nienasycony! Chcę być wiernym sługą. Bądź mi łaskaw i uzdolnij mnie, bym był tym, kim powinienem być.

Skutki grzechu

Mój Panie, Tyś jest nieskończenie miłosiernym Bogiem. Kochasz wszystko, bo wszystko stworzyłeś. Tyś jest miłośnikiem dusz. Jakże to zatem możliwe, że jestem tak nieszczęśliwy na ziemi? Jakże to możliwe, że świat, który stworzyłeś jest pełen bólu i cierpienia? Kto spośród synów Adama, od chwili narodzin do śmierci, żyje nie cierpiąc? Jak wiele tu straszliwych chorób i nieszczęść! Jak wiele przerażających katastrof! Jak wiele głębokich lęków! Czyż ludzie nie są zadeptywani i łamani przez zgryzotę, ucisk, zgiełk namiętności, nieustający strach? Jak straszne plagi towarzyszą nam od zawsze na ziemi: wojna, głód, zaraza! Boże, dlaczego?! Dlaczego tak jest, moja duszo?! Pochyl się nad tym, duszo, siebie zapytaj – dlaczego? Czyżby Bóg odmienił swą naturę? Dlaczego ziemia stała się tak zła?

O mój Boże, dobrze wiem, dlaczego tyle tu zła. Nie odmieniłeś swej natury, lecz człowiek zdeprawował własną. Zgrzeszyliśmy, o Panie, dlatego odmieniło się oblicze ziemi. Owocem grzechu jest wszelkie zło, które widzę i w którym uczestniczę. Nie byłoby go, gdybyśmy nie zgrzeszyli. Wszystkie te nieszczęścia są jedynie pierwszym zadatkiem kary za grzech. Są jedynie niedoskonałym i mglistym obrazem tego, czym jest grzech w swej istocie. Grzech jest nieskończenie gorszy niż głód, wojna, zaraza. Rozważmy najbardziej przeraźliwe choroby, pod wpływem których ginie i psuje się ciało, a krew ulega zepsuciu; pod wpływem których wkrada się zepsucie i nieporządek do głowy, serca i płuc; pod wpływem których ulegają rozstrojeniu i zniszczeniu nerwy; pod wpływem których kończyny cierpią boleść; weźmy pod uwagę chorobliwe łaknienie, osłabienie organizmu, delirium – niczego z tych rzeczy nie można porównać z obrzydliwą chorobą duszy, którą nazywamy grzechem. One wszystkie – ostatecznie – są skutkiem ludzkiego upadku w grzech; są jego cieniem – niczym więcej. Ich przyczyną, samą w sobie, jest coś z pozoru do nich niepodobnego, coś gorszego od śmiertelnej gorączki i większego od nich samych. O mój Boże, poucz mnie co do tego! Daj mi zrozumieć ogrom tego zła, z którym współdziałam, a którego nie znam. Naucz mnie, czym jest grzech.

Wszystkie te obrzydliwe choroby ciała i duszy są owocem grzechów, lecz – powiadam – niczym są wobec kar, jakie nadejdą w życiu przyszłym. Najbardziej przenikliwy, wypalający do szpiku kości ból jest niczym w porównaniu z ogniem piekielnym. Najbardziej złowieszcze przerażenie lub niepokój są niczym wobec wiecznego, dręczącego robaka sumienia; najgłębsza żałoba, utrata majątku, porzucenie przez przyjaciół, najbardziej rozpaczliwe osamotnienie jest niczym w porównaniu z utratą oglądu oblicza Bożego. Wiekuista kara jest jedyną rzeczywistą miarą winy za grzech. Mój Boże, poucz mnie w tym względzie. Otwórz me oczy i serce, wznoszę do Ciebie najszczersze modły, spraw, bym zrozumiał jak straszliwie śmiertelne ciało dźwigam. Ale nie tylko poucz mnie o tym, lecz przez swe miłosierdzie i łaskę uwolnij mnie od tego.

Zło grzechu

Wiem, że stworzyłeś cały świat bardzo dobrym; a jeśli jest to prawdą względem świata materialnego, który możemy oglądać, o wiele bardziej musi to być prawdą co do świata bytów rozumnych. Niezliczone gwiazdy, wypełniające firmament i te żywioły, z których uczyniona jest ziemia, wszystkie, w doskonałej harmonii, zostały przeznaczone na właściwe im miejsce i do odpowiednich działań; lecz znacznie wyższa była harmonia, panująca w niebie, gdy zostali stworzeni aniołowie. Dzieła, jakich w pierwszej chwili istnienia dokonywali aniołowie, miały w sobie najdoskonalszą harmonię i były przepiękne w oglądzie. Następnym krokiem, podtrzymującym harmonię stworzenia ze względu na różnorodność bytów, miało być stworzenie człowieka. Wtedy nagle ukazała się skaza, czy też rozdarcie na tej najbardziej delikatnej i przepięknej tkaninie, które naruszyło istniejący porządek – a ta skaza stała się udziałem rodzaju ludzkiego i ogarnęła go. Grzech jest tym straszliwym złem, które zniszczyło znaczną część dzieła Bożego.

Mój Boże, takim jest grzech wedle Twego osądu; a czym jest w oczach świata? Czymś niewielkim lub niczym zgoła. Wedle Stwórcy grzech jest tym, co naruszyło Jego duchowe dzieło; jest większym złem niźli kosmiczne katastrofy i rozszalały chaos. Lecz człowiek, który jest mu winien, traktuje go jak drobnostkę. Znajduje dla niego mnóstwo wytłumaczeń. Świat traktuje grzech jak żart i jest dlań pobłażliwy. A w pełni zasługując na wieczystą karę, oburza się jej perspektywą i woli raczej zaprzeczać Bogu, który objawił prawdę, niźli ją przyjąć. Świat mniema, że grzech jest niedoskonałością podobnego rodzaju, co niestosowne zachowanie, chęć użycia lub życiowa nieporadność. Duszo moja, rozważ z uwagą ogromną różnicę, między tym, w jaki sposób grzech widzi Wszechmocny Bóg, a tym, jak postrzega go świat! Któremu z tych sądów jesteś zdolna zawierzyć?

O moja duszo, któremu z tych sądów zawierzysz – przyjmiesz słowo Boga czy słowo człowieka? Kto ma rację – Stwórca czy stworzenie? Czy grzech jest największym, czy najmniejszym spośród wszelkiego możliwego zła? Mój Panie i Zbawicielu, nie mam żadnych wątpliwości, komu należy zaufać. Boś Ty jest prawdomówny, a każdy człowiek kłamliwy (por. Rz 3, 4). Ufność, jaką pokładam w Tobie przedkładam nad wiarę światu. Panie, odciśnij na mym sercu to, jak niesławną skazą jest grzech. Naucz mnie, bym odczuwał przed nim lęk – jak przed zarazą, jak przed pożogą, która niszczy wszystko, jak przed własną śmiercią. Spraw, bym przeciwstawił się grzechowi, bym pod Twym sztandarem ruszył do walki, w której go przemogę.

Ohyda grzechu

Mój Panie, wiem, żeś cały doskonałością i niczego Ci nie trzeba. Wiem ponadto, że przyjąłeś na siebie ludzką naturę i więcej jeszcze – zstąpiłeś na ziemię i cierpiałeś wszelkiego rodzaju zło, i umarłeś. Oto godna niebios historia, która stała się udziałem ziemi, piękna wewnętrznym światłem swej chwały. Przyszedłeś Panie i przecierpiałeś nie byle jakie cierpienia – lecz nieznaną i największą mękę! Godny wszelkiego błogosławieństwa Pan przecierpiał najgorsze i najróżniejsze męki. Oto kamień węgielny, oto prawda Ewangelii: jedyny fundament, ukrzyżowany Jezus Chrystus. Wiem o tym, Panie, wierzę w to i nieustannie mam to przed oczyma.

Czyżby natura miała być tak karykaturalna? Czy Bóg uczynił stworzenie dla kaprysu? Nie, moja duszo, to grzech, to twój grzech, który uniżył Wiekuistego ku ziemi, by cierpiał. Stąd otrzymałem lekcję, jak wielki jest grzech. Śmierć Nieskończonego jest dlań jedyną miarą. Wszystek powoli jątrzący się ucisk i ból, który od chwili wylania krwawych łez w Ogrójcu sprowadził na Niego śmierć, wszystek ten ból był owocem grzechu. Jakiż to rodzaj zła, które znalazło odpłatę w takiej ofierze, które zostało odkupione za taką cenę! Oto dlaczego dobrze pojmuję, jak straszliwą rzeczą jest grzech. Tak, grzech jest straszny; za jego sprawą przyszło na ludzi wszystko zło, gdziekolwiek by byli, jakikolwiek kraniec ziemi zamieszkiwali. Jest tym bardziej straszny, że za jego sprawą Syna Bożego przybito do drzewa hańby.

Mój ukochany Panie i Zbawco, jak mogę umniejszyć to zło, które ma takie konsekwencje?! Odtąd, za sprawą Twej łaski, będę wnikliwiej niż przedtem traktował grzech. Głupcy stroją sobie z niego żarty, lecz ja będę oglądał rzeczy w prawdziwym świetle. Mój cierpiący Panie, to ja uczyniłem Cię takim. Jesteś najpiękniejszy w swej wiekuistej naturze, mój Panie; jesteś najpiękniejszym w Twych cierpieniach! Twe czcigodne przymioty nie są niczym zaćmione, a zyskują wielkość w naszych oczach, gdy wpatrujemy się w Twe uniżenie. A wówczas jesteś dla nas jeszcze piękniejszy. Lecz i w tej sytuacji nie mogę zapomnieć, że to ludzki grzech, mój grzech, uczynił koniecznym Twe uniżenie. „Amor meus crucifixus est – moja Miłość jest ukrzyżowana” (1) – przez nikogo innego, jak przeze mnie. To ja Cię ukrzyżowałem, to mój grzech Cię ukrzyżował. O mój Panie, co za straszliwa myśl – lecz nie wolno mi oddalić jej od siebie; wszystko, co mogę – to znienawidzić grzech, który sprowadził na Ciebie cierpienie. Tak! – czyż nie to powinienem uczynić? Czy nie powinienem kochać mego Pana tak bardzo, by znienawidzić grzech, który jest Mu największym wrogiem i zerwać z nim wszelkie pakty? Czy nie powinienem raz na zawsze zerwać z grzechem? Przez Twą ogromną miłość do mnie, naucz mnie i uzdolnij do tego, Panie. Daj mi głęboko zakorzenioną, przenikającą do szpiku kości nienawiść grzechu.

W niewoli grzechu

Ty, mój Panie i Boże, Tyś sam potężny. Jedynie Ty jesteś święty! Ty jesteś „Sanctus Deus, Sanctus fortis – Święty Bóg, święty mocny”. Ty sam jesteś świętością i mocą wszystkich rzeczy. Żadna natura stworzona nie będzie miała w sobie życia ani trwałości, lecz rozpadnie się i stopnieje, jeśli Ty przy niej nie będziesz, by ją podtrzymać. Mój Boże, Ty jesteś mocą aniołów, Tyś mocą świętych w chwale, Tyś na ziemi mocą świątobliwych. Żaden byt nie ma świętości i mocy, oddalony od Ciebie. Mój Boże, pragnę Cię uwielbiać w Twej świętości i mocy. Z całego serca pragnę zrozumieć i wyznać tę wielką prawdę, żeś nie tylko Wszechmocny, lecz że poza Tobą nie ma żadnej mocy, potęgi i siły.

Mój Boże, jeśli Ty jesteś mocą wszelkich duchów, o ile wspanialej jesteś moją mocą! Zaiste, nie ma nic bardziej prawdziwego ponad to, że nie ma we mnie żadnej siły, poza Twoją! Czuję w głębi serca, że kiedykolwiek zdaję się na siebie samego, źle czynię. Tak jak pewnym jest, że rzucony kamień upadnie na ziemię, tak nie mniej pewnie i bez żadnej nadziei runą w otchłań me serce i duch jeśli odpadną od Ciebie. Musisz podtrzymać mnie Twą prawicą, inaczej nie ustanę. Jakże to dziwne, a przecież prawdziwe, że jestem z natury opieszały, skłonny do przekraczania Twych praw, lekceważenia prawd wiary, zaniedbywania modlitwy, za to chętnie poddaję się miłości świata, nie Twojej; albo ukocham świętość, albo siebie samego. Wychwalam i błogosławię to, czego nie czynię. Moje serce pogrąża się pośród marności, pogrążam się w śmierci, zepsuciu i rozpadzie, z dala od Ciebie, Deus immortalis (Boże nieśmiertelny).

Mój Boże, chciałbym zdobyć głębokie zrozumienie tego, jak straszliwą niewolą jest grzech. Jeśli odstąpisz, wiem, że nie ustanę o własnych siłach, jakkolwiek bardzo bym tego chciał – znajdę się w rękach samolubnej woli, pychy, zmysłowości, egoizmu. I one, dzień po dniu, zdobędą nade mną władzę, aż staną się nieodparte. I z czasem stary człowiek we mnie stanie się tak silny, że zostanę zwykłym niewolnikiem. Przyznaję, że czynię źle, ale nic z tym nie robię. Użalam się gorzko nad swoją niewolą, lecz nie chcę zrzucić łańcuchów. Jaką tyranią jest grzech! Jest wielkim ciężarem, który mnie paraliżuje – a jaki będzie kres tego? Przez Twe najcenniejsze zasługi, przez Twą wszechmocną potęgę, błagam Cię, o mój Panie, byś dał mi życie, świętość i siłę! Deus sanctus – Boże, daj mi świętość; Deus fortis – Boże, daj mi siłę; Deus immortalis – Boże, daj mi wytrwałość. „Sanctus Deus, Sanctus fortis, Sanctus immortalis, miserere nobis – Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami”.

Każdy grzech ma sobie właściwą karę

Tyś jest wszystkowidzący, wszystkowiedzący Bóg. Twe oczy, o Panie, są wszędzie. Tyś rzeczywistym świadkiem wszystkiego, co gdziekolwiek ma miejsce. Tyś zawsze przy mnie. Tyś obecny i świadom wszystkiego co myślę, mówię, czynię. „Tu Deus qui vidisti me – Ty Boże, któryś mnie ujrzał” (por. Rdz 16, 13). Każdy uczynek lub działanie, jakkolwiek drobny; każde słowo, choćby wymknęło się przypadkowo; każde poruszenie mego serca, niezależnie od tego jak tajemne, krótkotrwałe, zapomniane, Ty widzisz, o Panie, Ty widzisz i zapisujesz. Dzierżysz księgę, zapisujesz w niej każdy dzień mego życia. Zapominam – Ty nigdy. W księdze przechowywana jest historia moich wszystkich minionych lat i będzie tak do chwili mej śmierci – karty się wypełnią i zostaną przewrócone na drugą stronę – i księga dobiegnie końca. „Quo ibo a Spiritu Tuo… – Dokąd pójdę od ducha Twego?” (por. Ps 138, 7). Cały jestem w Twych rękach, o Panie.

Mój Boże, jak często czynię źle, jak rzadko – słusznie! Jak ponura jest suma moich codziennych uczynków! W Twej księdze zebrane są wszystkie me grzechy, występki, zaniedbania, nie tylko z jednego dnia, lecz ze wszystkich. A każdy grzech, występek, zaniedbanie ma oddzielną, określoną, przypisaną sobie karę. Ich liczba wzrasta, niezauważalnie, lecz stale, każdego dnia. Jak rozrzutnika przytłacza rosnący nieustannie ciężar długów, tak i mnie nic nie zabezpiecza przed nieustannie zwiększającą się liczbą kar, jakie są na mnie nałożone. Zapomniałem o grzechach swej maleńkości, dzieciństwa, wieku dojrzewania, młodości. Wszystkie są zapisane w tej księdze. W niej jest kompletna historia mego całego życia, która pewnego dnia zostanie przede mną położona. Nic nie uległo zagładzie, wszystko będzie zapamiętane. O moja duszo, oto przez co przejdziesz! Jakaż to będzie próba, co ze sobą przyniesie! Nałożona będzie na mnie kara za dziesiątki tysięcy grzechów – by je spłacić, pójdę do czyśćca – na jak długo? Kiedy go opuszczę? Nie wcześniej, nim spłacę swój dług co do grosza. Kiedy to będzie?

O mój ukochany Panie, miej miłosierdzie nade mną! Ufam, że możesz wybaczyć mi moje grzechy – lecz kara pozostaje. Choć mnie kochasz, choć należę do Ciebie – ześlesz mnie do czyśćca. Wtedy jeszcze raz doświadczę swych grzechów, ze względu na karę. Tam będę cierpiał, lecz już tu mam czas na gruntowną skruchę. Tu jest czas na dobre uczynki, poskromienie słabości, na spłacenie długu na każdy z możliwych sposobów. Twoi święci, choć bez grzechu w ludzkich oczach, mają wobec Ciebie olbrzymi dług – spłacają go, doznając na ziemi nieustannych utrapień. Przyznam – nie mam ich zasług, nie doznaję ich cierpień. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy byłbym zdolny do czynów miłości, gdyby miały być odpłatą za moje grzechy. Staję naprzeciw ciemności – pokładam nadzieję w Twym nieskończonym współczuciu. O mój ukochany Panie, który na tak wiele sposobów okazujesz mi swe miłosierdzie, miej dla mnie litość, tu na ziemi! Bądź miłosierny w Twej sprawiedliwości.

Kard. John Henry Newman

(1) Św. Ignacy z Antiochii.

Powyższy tekst jest fragmentem książki kard. Johna Henry’ego Newmana O krok bliżej… Medytacje.