Rozdział piąty. Dzień ślubu

Jak wielkim cudem wzniosłości i poetyki jest liturgia ślubna! Kościół pełen troski o dwie dzielne młode dusze, gotowe wyruszyć w podróż życia, pała, by przygotować je jak najpoważniej i najsolidniej, by przekazać im główne zasady i prosić Boga, by wziął tę świętą parę pod swoją szczególną opiekę i wprowadził ją – po dokończeniu życia we wzajemnej miłości i ufnej wielkoduszności – do grona owej wspaniałej wiekuistej rodziny.

Czy może dziwić, że tak podniosła i wymowna ceremonia może przypominać Mszę prymicyjną nowo wyświęconego kapłana?

Niestety światowe pułapki, które często towarzyszą ceremonii małżeńskiej, w sposób istotny odwracają uwagę od sakralnej atmosfery tego wydarzenia.

Kościół nie ma nic przeciwko zdrowym przejawom radości, a zwłaszcza świętom rodzinnym upamiętniającym to wielkie życiowe wydarzenia; lecz Kościół absolutnie nie aprobuje hulanek, dla których przyjęcia weselne są często pretekstem, ani też stylu niektórych przyjęć organizowanych z okazji ślubu. Czy można sobie wyobrazić święcenia kapłańskie obchodzone w taki sposób?

Po Mszy ślubnej pałeczkę przejmuje światowość, składane są życzenia, widać ogólny owczy pęd do oglądania i bycia oglądanym; nie ma nawet minuty na modlitwę, na badanie sumienia, na dziękczynienie. Duch tego świata, nawet podczas Mszy świętej, a zwłaszcza po niej, przejmuje kontrolę nad młodą parą i jej rodziną. Zdarzenia następujące po ceremonii ślubnej w żaden sposób nie kompensują tych ustępstw wobec świata. Czy nie jest celowe, żeby rodzina czyniła, co w jej mocy, by uniknąć tego, co w przejawach ducha tego świata wchodzi w drogę podstawowym interesom rodziny?

Są tacy, którzy to rozumieją. Członkowie Sodalicji Mariańskiej, jocyści (1), członkowie grup Akcji Katolickiej lub podobnych organizacji, jeszcze przed wojną, próbowali zerwać z tymi pogańskimi praktykami. Nie można sprowadzać miejsca świętego tylko do kościelnej kruchty czy przedsionka. O nie, kościół jest domem Bożym. Niech wszystko, co tam jest, będzie święte i wszystko, co się tam dzieje, będzie czynione w sposób święty, a zakładanie podwalin pod rodzinę – bardziej niż cokolwiek!

Grupy, które uznają świętość ceremonii ślubnej, dały przykład przyjmowania Komunii świętej podczas Mszy ślubnej; porzuciły swawolne i szalone świętowanie. W tym samym duchu postanowiły odłożyć wyjazd na miesiąc miodowy i odroczyć rozrywki z tym związane; tak dobroczynne efekty daje przedłużone przeżywanie misterium podczas pierwszych wspólnych dni. Młodzi pamiętają, by przede wszystkim realizowała się ich jedność dusz. Dlatego razem praktykują wstrzemięźliwość i za obopólną zgodą wybierają ofiarę.

Św. Paulinus, sławny adwokat z Bordeaux, który wyrzekł się światowego życia, gdy był u szczytu powodzenia i wraz z żoną wyjechał do miasta Nola w Kampanii, napisał te znamienne wersety: „Concordes animae casto sociantur amore; Virgo puer Christi, virgo puella Dei – Niech te dusze, które są jednym sercem i jedną duszą połączą się w czystej miłości; on – dziewiczy, syn Boga; ona – dziewica, córka Boga”.

Dlaczegóż by nie zapewnić tym dwóm wspaniałym ochrzczonym duszom, tym dwóm dziewiczym duszom, które małżeństwo połączyło na zawsze, startu ich godnego?

Całkowita jedność

W Les Vergers humains poeta Louis Lefebvre zamieszcza taki oto czarujący wiersz, w którym zwraca się do żony:

„W mych wierszach rozmawiam bardzo często z Bogiem.
Rozmawiam z moim własnym przeznaczeniem.
Rozmawiam z moim własnym synem.
Z każdym najmniejszym bytem rozmawiam,
Lecz nie rozmawiam z tobą, bo ty jesteś mną,
my jesteśmy po prostu jedno”.

Są inne świetne przykłady takiej doskonałej jedności pomiędzy mężem i żoną, urzeczywistnione nie tylko w poezji, lecz w prozie codziennego życia.

Spójrzcie na tego męża i tę żonę siedzących przed kominkiem, obserwujących igrające płomienie:

– O czym myślisz? – pyta żona.

– A ty?

– O tym samym, co ty.

Ktoś powie: Co za idylla! A może raczej – co równie prawdziwe – dokładne oddanie rzeczywistości?

I dalej, mamy przykład innej pary tak całkowicie zgodnej, że jednego dnia mąż żartobliwie poprosił żonę: „Sprzeciwiaj mi się czasem, tak abyśmy byli dwoje”. Ci dwoje wypełnili co do joty postulat biblijny: „Będą dwoje w jednym ciele”. Otóż byli jedno nie tylko w ciele, ale również we wspólnocie myśli i poglądów. Stali się tak dalece jedno, że zapominaj ą, iż są dwoje.

Byłoby czymś złym, gdyby to oznaczało osłabienie jednej z osobowości tak, że druga by ją wchłonęła. Niejedna kobieta, wychodząc po raz pierwszy za mąż, jest tak pełna uwielbienia dla swego męża, albo mąż jest tak rozkochany w żonie, że osiągnięta jest jedność, ale jest to jedność uzyskana przez zniewolenie i ciasne rozumienie spraw. Jednak niech Pan Bóg broni, by taka jednomyślność miała być zastąpiona jeszcze mniej szczęśliwym stanem, gdzie każde trzyma się uparcie własnego zdania. To czego potrzeba – to jedność poprzez wzajemne ubogacanie się we wzajemnym zrozumieniu.

W niektórych małżeństwach ta jedność staje się tak całkowita, że nawet śmierć nie jest w stanie jej rozerwać. Taki np. był związek królowej Astrid i króla Leopolda III, albo Mireille Dupouey i jej męża, oficera marynarki, który zginął w 1915 roku. W ciągu siedemnastu lat po śmierci męża, Mireille Dupouey cały czas pisała do niego listy, tak jakby on nadal żył, i pozostawiała pomiędzy sobą a synem miejsce dla swego ukochanego, który odszedł, a który był dla niej zawsze obecny, zawsze z nią jedno.

W przeciwieństwie do rodzin, gdzie jedność jest pełna, ile jest takich, gdzie nieustannie odzywają się kłótnie, a jeśli już nie kłótnie, to przynajmniej nie porozumienia, ciągła zawziętość. Mówi się, i słusznie, że nie jest rzeczą łatwą dla mężczyzny i kobiety, dwojga ułomnych istot ludzkich, niedoskonałych, ograniczonych i posiadających indywidualne wady, przeżywać razem zgodne chwile. „Kobieta musi wziąć wiele na siebie, by żyć z mężczyzną, kim by on nie był”, pisze moralista. „Mężczyzna musi wziąć wiele na siebie, by żyć z kobietą, nawet najbardziej kochającą. Ile między nimi nieporozumień, ile ukrywanej wrogości nawet przy najbardziej oczywistej czułości! Ile wymuszonych ustępstw po obu stronach!”

Lecz przecież muszą żyć razem. Jak więc mogą osiągnąć zgodność możliwie najdoskonalszą?

Dzień po dniu muszą jej poszukiwać, uczyć się jej, rozważać ją, postanawiać i wprowadzać w czyn!

Cztery węzły wspólnoty małżeńskiej

Cztery węzły wspólnoty małżeńskiej – to węzeł sumień, węzeł intelektów, węzeł dusz i węzeł serc.

Węzeł sumień: Oznacza on, że mąż i żona mają te same normy oceny, co jest dobre, a co złe. Czy nie jest aż nadto oczywiste, że jeżeli nie będą mieli identycznego punktu widzenia w ocenie prawa Bożego, u samych podstaw ich związku pojawi się fundamentalny brak jedności? Jeżeli na przykład jedno wyznaje zasadę wolnej miłości, podczas gdy drugie broni zasady jedności w małżeństwie, to czy można tu mówić o pełnej wspólnocie? Albo gdy jedno jest zdecydowane trzymać się wymagań prawa moralnego w trudnym zadaniu prokreacji, podczas gdy drugie nie ma zamiaru powstrzymać się od ostatnio praktykowanej kontroli urodzeń lub onanizmu, czy nie będzie w ich domu ciągłej walki, i to w odniesieniu do ich najbardziej intymnych stosunków? Jeżeli oboje nie są zgodni w kwestii wychowania dzieci, jedno będzie nalegało na wychowanie świeckie, drugie na wychowanie katolickie, i znowu wyniknie konflikt.

Węzeł intelektu: Ten węzeł nie jest tak istotny jak pierwszy. Nie należy do sfery ścisłej konieczności, lecz jest elementem pożądanym. Można bowiem wiele zyskać z doświadczenia przeczytania tych samych książek, z wzajemnej wymiany wrażeń artystycznych i obserwacji psychologicznych.

Aby tak było, nie jest konieczne, by żona pracowała razem z mężem. Wystarczy jeżeli potrafi interesować się jego profesją. Nie jest też konieczne, żeby małżonkowie mieli ten sam gust, te same poglądy; przeciwnie, pewna różnica w mentalności jest pożądana, pod warunkiem jednak, że możliwa jest wymiana poglądów prowadząca do wzajemnego ubogacenia.

To jednoznacznie zakłada wielką prostotę zarówno u męża, jak i żony, pełną miłości, wolność w przekazywaniu przez nich swoich poglądów, niezwykle pokorne rozpoznawanie u drugiego każdej lepszej cechy, całkowicie dobrą wiarę sprawiającą, że każdy z małżonków jest gotowy przyjąć poglądy drugiego, jeżeli są one bardziej właściwe.

Węzeł dusz: Nie wystarczy potrafić wymieniać poglądy jedynie w sprawach świeckich. Pożądanym jest, żeby istniała harmonia w dziedzinie ducha, nadprzyrodzoności… wspólna modlitwa… wspólna medytacja… wspólne przyjmowanie Komunii świętej.

Ojciec Doncoeur i niektórzy inni radzą nawet, by wspólnie badać sumienie – ze wzajemnym napominaniem i wzajemnymi postanowieniami. To oczywiście wymagałoby niezwykłej delikatności i nie jest tak godne polecenia, jak sugestie podane wcześniej. Jednakże jak to pięknie, gdy mąż i żona są wobec siebie nawzajem jak otwarta księga!

Czy jest dobrze mówić sobie o łaskach otrzymanych od Boga, o aspiracjach duszy, by wieść świątobliwe życie, by zostać świętym? Tak, oczywiście, pod warunkiem jednak, że wszystko to odbywa się z prostotą, ze wzajemną spontanicznością, bez cienia wymuszenia, przesady czy sztuczności. Dlaczego miałoby się chować wiecznie przed swym towarzyszem życia to najlepsze, co się ma? Niektóre osoby są aż nadto skryte i jest to przeszkoda w nawiązaniu głębokich relacji intymności.

Węzeł serc: Iluż to małżonków kocha drugiego samolubnie, wysuwa żądania, manifestuje nastroje, chęć do brania, lecz nigdy gotowość do dawania. W niektórych rodzinach, nawet gdy panuje w nich ścisłe zjednoczenie, jest tyle samolubstwa.

Lekarstwem na to jest wprowadzenie do uczuć pierwiastka nadprzyrodzoności, jak najszybsze przejście od miłości pożądania do miłości opartej na cnocie, a także ciągłe ćwiczenie się w tym, by miłość małżeńska nabierała coraz bardziej cech teologicznej cnoty miłości.

Ks. Raoul Plus SI

(1) „Jocists” – członkowie ruchów młodych chrześcijan na Zachodzie.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 1: Małżeństwo.