Rozdział piąty. Domenica

Niedaleko miasta Florencji, w żyznej dolinie rzeki Arno znajduje się wioska Bagno a Ripoli. Tu, wiele, wiele lat temu, w jednej z najbiedniejszych chatek, mieszkała mała dziewczynka o imieniu Domenica. Jej rodzice byli biednymi contadini, czyli chłopami, i całe dnie pracowali na polach, więc mała Domenica musiała wcześnie nauczyć się radzić sobie sama podczas długich godzin, kiedy nikt się nią nie opiekował. Jej matka była jednak pewna, że córeczka nie zrobi sobie krzywdy, choć miała zaledwie pięć lat, ponieważ była to bardzo mądra dziewczynka i bardzo rzadko psociła. Całymi dniami bawiła się w domu albo, kiedy nie było zbyt gorąco, chodziła zbierać na polach kwiatki, a kiedy poczuła głód, sama brała sobie kromkę dobrego, ciemnego chleba i garść owoców, które rodzice zostawiali jej na obiad.

Domenica nigdy nie czuła się samotna, ponieważ jej główka zawsze była pełna myśli i planów. Zresztą dotrzymywał jej towarzystwa obrazek Madonny z Gesu Bambino, który wisiał wysoko na ścianie jej małego pokoju. Stała przed nim mała lampka i rzucała słabe światło na twarz Madonny.

O, jak bardzo Domenica pragnęła, żeby ten obrazek wisiał nieco niżej, by mogła go lepiej obejrzeć! Bo nawet kiedy wchodziła na stare drewniane krzesło i stawała na palcach, nie widziała wszystkiego wyraźnie, ponieważ obrazek pociemniał od dymu i ze starości, a światło było bardzo nędzne. Choć widziała słodki uśmiech na twarzy patrzącej w dół Madonny, reszta obrazka kryła się w ciemnościach i mogła tylko dostrzec lekkie zarysy postaci Gesu Bambino.

Ale jakże kochała ten obrazek! Madonna i Gesu Bambino byli jej przyjaciółmi i towarzyszami przez cały dzień. Klęcząc na drewnianym krześle zwierzała się Matce Boskiej ze wszystkich myśli jakie jej przychodziły do głowy, ponieważ Ta nigdy nie przestawała słuchać i zawsze uśmiechała się miło, jakby wszystko rozumiała.

Domenica lubiła nade wszystko biegać co rano na pola, żeby nazrywać kwiatków dla Madonny. Ustawiała je potem w starym, wyszczerbionym słoiku na małej półeczce przed obrazkiem, do której ledwie mogła sięgnąć. Bardzo zważała na to, jakie kwiaty przynosi Madonnie i jeśli to tylko było możliwe, zbierała bukiet małych stokrotek o zaróżowionych czubkach płatków. Te kwiatki sama kochała najbardziej i była pewna, że Dzieciątko również musi je kochać, jak wszystkie dzieci. Nie wyglądały może zbyt reprezentacyjne, bo ich łodyżki często były bardzo krótkie i nie chciały unosić w górę główek, ale Madonna na pewno znała dobrze obyczaje stokrotek i nie potrzebowała przeprosin za ich niesforność.

Fakt, że obrazek wisiał tak wysoko był jedynym cieniem na szczęściu Domeniki. Dlatego co rano od nowa opowiadała Madonnie jakie to dla niej trudne.

– Pani – mówiła składając rączki i patrząc poważnie w górę. – Trzymasz w ramionach Gesu Bambino, to wiem, ale ja Go wcale nie widzę. Jesteś taka dobra i wiesz jak bardzo pragnę Go zobaczyć. Czy nie mogłabyś pewnego dnia pochylić się trochę i pokazać mi Go, jeśli będę bardzo grzeczna?

Jej twarzyczka robiła się coraz smutniejsza, kiedy tak dzień po dniu ponawiała swoją prośbę. Zaczęło jej się nawet wydawać, że Madonna po prostu nie chce jej pokazać swego Dzieciątka, bo nigdy nie pochyliła się bardziej, a cień okrywający Gesu Bambino nigdy się nie rozpraszał.

Pewnego ranka, kiedy jak zwykle nazbierała stokrotek, a potem bawiła się sama w małym pokoju, ktoś zapukał lekko do drzwi.

Dziewczynka uchyliła je lekko, tylko na tyle żeby zobaczyć kto przyszedł, bo wiedziała, że nie jest mądrze otwierać drzwi zbyt szeroko i wpuszczać do domu obcych. Na progu stała biedna, zmęczona kobieta, tuląca w ramionach zawiniątko okryte starym szalem, które – Domenica była tego pewna – zawierało niemowlę.

– Czy mogę wejść i trochę odpocząć? – spytała kobieta i uśmiechnęła się do małej przejętej twarzyczki wyglądającej zza przymkniętych drzwi. – Jest bardzo gorąco, a nigdzie nie mogę znaleźć cienia.

– Proszę bardzo – odpowiedziała Domenica otwierając szeroko drzwi.

Przyniosła drewniane krzesło i uśmiechnęła się nieśmiało do biednej kobiety, gdy ta usiadła ze znużeniem i zaczęła rozwijać z szala zawiniątko. Domenica uwielbiała dzieci, dlatego stała obserwując z wielką uwagą jak kobieta odwija szal. Wówczas nieznajoma przemówiła:

– Przyszliśmy z daleka i nic dziś jeszcze nie jedliśmy. Będę ci bardzo wdzięczna za kęs chleba, a moje dzieciątko też jest głodne. Przez miłość Gesu Bambino, dobra panienko, daj nam coś do jedzenia!

– Możecie dostać mój obiad – oświadczyła Domenica wesoło. – Jakże się cieszę, że jeszcze go nie zjadłam!

Pobiega do kredensu po kromkę chleba i przyniosła ją kobiecie razem z kiścią słodkich białych winogron, którą odłożyła dla niej rano kochająca matka.

– To wszystko, co mam – wyjaśniła. – Jaka szkoda, że nie ma mleka dla maleństwa.

– Oddałaś nam cały swój obiad, maleńka, a to więcej niż śmiałabym prosić – powiedziała kobieta z wielką łagodnością. – Ale gdybym jeszcze dostała łyk chłodnej wody ze studni, zastąpiłby mi on mleko.

Gliniany dzban był bardzo ciężki, ale Domenica zadźwigała go dzielnie do pobliskiego źródełka i wkrótce wróciła do domu zdyszana, niosąc tyle wody, ile udało jej się nie rozlać po drodze. Postawiła naczynie na podłodze, po czym wyprostowała się i zaczerpnęła tchu.

Ale czemu cały pokój stał się nagle taki jasny, jaśniejszy niż słoneczny dzień na zewnątrz? Domenica popatrzyła uważnie na matkę i dziecko. Miękkie, jasne światło świeciło wokół głowy matki, a jeszcze jaśniejsze okalało główkę śpiącego dzieciątka. Domenica odetchnęła głęboko niemal szlochając z przerażenia, ale matka wyciągnęła do niej rękę i przyciągnęła ją do swego kolana.

– Czyżbyś nie wiedziała kim jestem maleńka? – spytała.

A gdy Domenica na nią spojrzała, przestała się lękać. Bo spoglądała na nią czule jej własna Madonna!

– Przyszłam spełnić twoje prośby i pokazać ci Dzieciątko – odezwała się Matka Boska. – Ale najpierw musiałam się przekonać czy na pewno jesteś tego godna. A ponieważ oddałaś wszystko, co miałaś przez miłość do Gesu Bambino, więc teraz będziesz mogła zobaczyć Jego twarz.

Po czym odwinęła szal. Domenica splotła mocno rączki, pochyliła się i spojrzała, a w jej oczach zawarło się całe jej serce.

– Jest piękniejszy niż sobie wyobrażałam – wyszeptała. – Ale, o Pani, powiedz mi czemu jest taki malutki?

– Jest malutki ponieważ miłość jaką czuje do Niego twoje serduszko jest jeszcze bardzo maleńka – wyjaśniła Matka Boska. – Kiedy twoja miłość stanie się większa, On też urośnie.

Domenica uklękła i przytuliła się do kolana Matki Boskiej.

– Skoro naprawdę przyszłaś, nie zabieraj znów Dzieciątka – poprosiła. – Albo, jeśli musisz odejść, zabierz mnie ze sobą, żebym mogła być zawsze w Jego pobliżu.

Ale Madonna pokręciła głową.

– Nie mogę cię teraz zabrać i nie mogę zostać dłużej. Ale pewnego dnia znów Go zobaczysz, obiecuję. Jeśli miłość w twoim serduszku urośnie, jeśli nauczysz się dla Niego pracować i opiekować biednymi, chorymi i smutnymi przez miłość do Niego, staniesz się Jego służką, a kiedy nadejdzie właściwa pora, powróci i zabierze cię do domu, gdzie zawsze już z Nim będziesz.

W brązowych oczach Domeniki zebrały się łzy i przez chwilę wszystko widziała bardzo niewyraźnie. Szybko uniosła rączkę, by otrzeć łzę i spojrzeć raz jeszcze na twarz śpiącego Dzieciątka, ale w pokoju znów panował półmrok. Stare drewniane krzesło, przy którym klęczała, było puste. Wysoko na ścianie mała lampka oświetlała obrazek z Madonną, a ciężki cień zalegał jak zawsze na postaci Dzieciątka.

Domenica klęczała dalej, patrząc na puste krzesło. Łzy już obeschły, a jej oczy świeciły jak dwie gwiazdy. Widziała Gesu Bambino i wiedziała, że ta wizja nigdy nie zblaknie w jej sercu.

Kiedy wiele lat później opowiadała tę cudowną historię, ludzie pytali z szacunkiem jak wyglądał Ten, który leżał na kolanach swej Matki. Ale Domenica tylko kręciła głową i mówiła, że nie potrafi powiedzieć. Nie było na świecie takich słów, które mogłyby opisać piękno Jego oblicza. Ale czyż wyraz twarzy i cudowne światło, które rozświetlało jej oczy, gdy opowiadała o swojej wizji, nie mówiły więcej niż słowa?

Ta mała Domenica wyrosła na wielką świętą, a w klasztorze, gdzie służyła Bogu nazywano ją „niebiańską siostrą”. Kiedy jej prace na ziemi dobiegły kresu, jeszcze raz ujrzała wizję Pana, którego tak ukochała. Ale tym razem nie przybył do niej jako maleńkie bezradne Dzieciątko, ale w pełnej chwale, gdyż miłość do Niego bardzo urosła w jej sercu. Czy Go poznała? O tak. Twarz Dzieciątka nigdy nie zniknęła z jej pamięci, dlatego poznała Go od razu, i wiedziała, że przybył wypełnić obietnicę, jaką otrzymała kiedyś w Jego imieniu, tego upalnego dnia, kiedy był tylko bezradnym niemowlęciem w ramionach swej Matki:

– Powróci i zabierze cię do domu, gdzie zawsze już z Nim będziesz.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.