Rozdział ósmy. W służbie Królowej

Mieszkanie don Bosko, do którego zaprowadzono Dominika i jego ojca, było skromnie umeblowanym pokojem w ubogim domu. Stało tam wysłużone biurko, biblioteczka, klęcznik i dodatkowe krzesło dla gości. Obicia mebli było wytarte, a drewno popękane na brzegach; stuła wisząca nad klęcznikiem miała z jednej strony kolor spłowiałego fioletu, a z drugiej brudnobiały. Ponieważ w pokoju było tylko jedno krzesło dla gości, Dominik musiał stać.

Ksiądz Bosko rozpoznał ich natychmiast. Zadał kilka pytań dotyczących spraw w Becchi i Mondonio, po czym zwrócił się do Dominika. Chłopiec przez cały czas patrzył na ścianę za biurkiem.

– Co tak przyciąga twoją uwagę, Dominiku? – zapytał don Bosko.

– Tamten napis, proszę księdza.

– Niemożliwe! – wykrzyknął ksiądz. – Nie mów mi, że znasz już trochę łaciny!

– Tak, proszę księdza, trochę. Ponieważ chcę zostać księdzem, prosiłem księdza Cugliero, by mnie uczył.

– No to dalej. Spróbuj to przetłumaczyć.

– Cóż, „da” znaczy „daj”. To łatwe. „Mihi” znaczy „mi”, a „animas” znaczy mmm… yyy…?

– Du… ? – podpowiedział z uśmiechem don Bosko.

– O tak, „dusze”! Da mihi animas – Daj mi dusze.

– A następne? – zapytał ksiądz Bosko.

– Caetera tolle… O, to niełatwe! Caetera tolle… Chyba sobie nie poradzę, proszę księdza – Dominik zaczerwienił się przy tych słowach.

– Tak, domyślam się, że to trudne. Pomogę ci. „Caetera” znaczy „resztę”. „Tolle” znaczy „weź”. Całe zdanie znaczy więc: Daj mi dusze, weź resztę!

– Jaka piękna maksyma!

– To rodzaj umowy. Daję Bogu wszystko, a on w zamian daje mi dusze. Wziąłem to od mojego ulubionego świętego, Franciszka Salezego.

***

Gdy tylko Dominik rozpoczął nowe życie, don Bosko postanowił, że tak jak inni uczniowie będzie kontynuować szkołę. Ponieważ w Oratorium chłopcy nie mieli jeszcze warunków do nauki, ksiądz Bosko przeszukiwał Turyn, dopóki nie znalazł kilku nauczycieli gotowych uczyć jego chłopców bezpłatnie. Zrobił tak samo z praktykantami i zawsze sprawdzał, czy znajdują się w bezpiecznych rękach. Odwiedzał chłopców regularnie w szkole i w pracy, sprawdzając ich zachowanie i postępy.

Profesor Bonzanino prowadził niższe klasy dla chłopców z bogatych rodzin w mieście. Był tak przekonany o wartości pracy don Bosko, że chętnie przyjął bez opłaty kilku zdolniejszych chłopców z Oratorium. Dominik znalazł się wśród wybranych, którzy mieli uczęszczać na zajęcia u profesora.

Dominik zrobił w tej szkole bardzo dobre wrażenie. Był grzeczny z natury i ubrany na tyle schludnie, na ile pozwalały mu na to warunki. Nauczył się tego w domu, bo rodzina Savio przywiązywała wagę do takich rzeczy. Dominik nigdy nie okazywał śladu zawstydzenia biedą w tak eleganckim otoczeniu, ani nie wstydził się przedstawić innym chłopcom swego ubogo ubranego ojca, co w jego wieku nie jest typowe. Ani bieda, ani autorytet, jakim później się cieszył, nie przeszkadzały mu w nawiązywaniu przyjaźni.

Profesor Bonzanino szybko nauczył się sadzać obok Dominika chłopców sprawiających w klasie kłopoty. Przekonał się po pierwszej próbie, że to wystarcza, by spowodować zauważalną zmianę w zachowaniu każdego krnąbrnego ucznia. Ostatecznie Dominik został jego asystentem i kiedy profesor nie mógł być obecny na lekcji, dawał jasno do zrozumienia, że za klasę odpowiada Dominik.

Zachowało się parę zabawnych anegdot z życia Dominika i biednych chłopców z Oratorium wśród zamożniejszych kolegów ze szkoły. Na przykład w Oratorium każdy chłopiec miał swój nóż, widelec i łyżkę, za które był odpowiedzialny. Pewnego dnia jednemu z chłopców widelec wypadł z kieszeni w czasie lekcji. Innych bardzo to rozbawiło i zapytali go, czy zawsze nosi sztućce w kieszeni.

– Czy myślicie, że miałbym je długo, gdybym zostawił je w domu? – odpowiedział chłopiec. Był zdumiony ich pytaniem, tak jak oni jego odpowiedzią.

Kiedy przyszła zima, don Bosko rozdzielił między chłopców wojskowe płaszcze, które dostał dla nich od armii. Były cudownie ciepłe, ale niezbyt eleganckie. Profesor Bonzanino to rozumiał i dał im taktownie osobny pokój, w którym mogliby wieszać szynele z dala od eleganckich płaszczy innych uczniów. Drewniane chodaki, którymi stukali w klasie, były wystarczająco krępujące.

Kiedy zapytano profesora, jaki obraz Dominika sobie stworzył podczas pobytu chłopca w jego szkole, napisał krótką i trafną charakterystykę swego ucznia: „Nie przywiązywał nadmiernej wagi do uczesania i ubioru, ale w swym ubóstwie był czysty, dobrze wychowany i grzeczny. Tak bardzo, że koledzy, nawet szlachetnie urodzeni, lubili z nim przebywać, nie tylko z powodu jego wiedzy i pobożności, ale miłego sposobu bycia i ogólnych zdolności”.

Wkrótce ktoś w Oratorium zauważył, że Dominik, choć pod wieloma względami podobny do innych dobrych chłopców, różnił się od nich pod wieloma innymi. To była matka księdza Bosko, Małgorzata, w równej mierze zasłużona dla świętości swego syna, jak on miał być dla świętości Dominika.

– Uwierz mi, Janie – powiedziała – masz w Oratorium wielu dobrych chłopców, ale jestem pewna, że Dominik będzie wśród nich najlepszy.

Don Bosko udawał zaskoczonego.

– Naprawdę, Janie – przekonywała go. – To jest zapisane niemal we wszystkim, co robi. W kościele jest jak anioł, a poza nim wydaje się zawsze odczuwać obecność Boga.

Dominik otrzymał promocję do wyższej klasy księdza profesora Pico, kolejnego człowieka, który podziwiał pracę don Bosko. Prowadził szkołę podobnie do profesora Bonzanino, tylko na bardziej zaawansowanym poziomie. Nowy nauczyciel powiedział później o Dominiku: „Wydaje mi się, że widzę go teraz tak, jak wchodził do mojej klasy, z ujmującą skromnością, tak dla niego charakterystyczną. Widzę też, jak ludzie się zatrzymują, by z nim porozmawiać”. Dla profesora Pico Dominik był zawsze „małym świętym”.

Te oceny charakteru Dominika nie powstały pięćdziesiąt lat po jego śmierci, kiedy nikt z jemu współczesnych nie mógłby ich zakwestionować. Trzy dni po śmierci Dominika ojciec Pico zachęcał swoich uczniów, by podważyli jego opinię o świętości Savio. Nikt z tego nie skorzystał. To, co don Bosko napisał o Dominiku, napisano także bezpośrednio po jego śmierci. Mogli to z łatwością zweryfikować ci, którzy znali Dominika bliżej.

Wkrótce po śmierci chłopca ksiądz Bosko wystosował ogólny apel do wszystkich, którzy zauważyli coś niestosownego w postępowaniu Dominika. Nikt się nie zgłosił. Zamknął dochodzenie stwierdzeniem: „Wszyscy, którzy go znali, stwierdzili jednomyślnie, że nie dostrzegli w nim niczego, co wymagałoby poprawy. Nie potrafili też wskazać, co można by dodać do jego zalet”.

Zakończył uwagą, która jest ważną wskazówką dla określenia typu osobowości Dominika: „Jego pogodne, żywe usposobienie czyniło go niezwykle popularnym, nawet wśród tych chłopców, którzy nie byli żarliwymi wyznawcami swojej wiary”.

Wydaje się dziwne, że na długo przed śmiercią Dominika Święty zaczął zbierać materiały do biografii chłopca. Ale według papieża Piusa XI don Bosko sprawił, że „cudowne stało się niemal zwyczajne”. Dlatego też prawdopodobnie przewidział przyszłą chwałę swojego ucznia i zamierzał pozostawić dowody potrzebne do jego procesu kanonizacyjnego.

Widział też w Dominiku wcielenie swego wyobrażenia ideału katolickiego chłopca. Gdy zachęcał do czegoś wychowanków, widział, że Dominik stara się to robić niezależnie od tego, ile go to kosztuje wysiłku lub cierpienia. Ksiądz Bosko utrzymywał na przykład, że katolicki chłopiec powinien mieć zawsze czyste myśli i prowadzić czyste życie. A nikt w Oratorium nie miał czystszych myśli i nie prowadził czystszego życia niż Dominik. Może don Bosko nawet marzył o tym, by uczynić Dominika wzorem dla każdej katolickiej szkoły na świecie.

Ponieważ był wielkim przyjacielem młodzieży, wciąż szukał sposobów, by pomagać młodym ludziom. Może dlatego zabrał się do spisywania życia Dominika przed jego śmiercią. A za każdym razem, gdy musiał przejrzeć nowe wydanie swojego bestsellera Życie Dominika Savio, chłopcy z Oratorium zastawali go płaczącego otwarcie i bez skrępowania.

***

Tamtego roku 1854 Dominik odprawiał nowennę do Niepokalanego Poczęcia ze szczególnym zapałem. Każdego dnia nowenny jego miłość do Matki Bożej wzrastała, aż w końcu nie mógł jej dłużej tłumić. Czuł, że musi z kimś porozmawiać o tym, co dzieje się w jego głowie, a „ktoś” oznaczało dla Dominika zawsze księdza Bosko. Dlatego wieczorem, gdy don Bosko zwykle przyjmował wychowanków, zapukał do drzwi Świętego.

– Proszę księdza – powiedział. – Chciałbym podczas tej nowenny zrobić coś szczególnego dla Najświętszej Panny.

– Wspaniały pomysł, Dominiku – odrzekł ksiądz Bosko.

– Tak – odpowiedział Dominik. – Ale jak ksiądz myśli, co powinienem zrobić?

– Nic oprócz swoich zwykłych obowiązków – powiedział kapłan. – Choć mógłbyś zwrócić szczególną uwagę na swoje modlitwy.

– Chciałbym zrobić coś więcej.

– Przyjmuj więc częściej Komunię Świętą.

– Już to robię, don Bosko – powiedział Dominik. – Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł codziennie. Ale chciałbym zrobić coś więcej.

– To znaczy co?

– Najpierw przystąpić do spowiedzi generalnej, potem ofiarować się całkowicie Najświętszej Pannie i poprosić, by zachowała mnie od grzechu. Widzisz, chcę łaski, bym mógł umrzeć, zanim popełnię grzech śmiertelny.

8 grudnia 1854 roku był dniem wielkiego świętowania dla katolików na całym świecie, ponieważ Ojciec Święty Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny.

Tamtego wieczoru Dominik klęczał w cichym zakątku kościoła Oratorium, przy ołtarzu Matki Bożej, i oddawał się całkowicie na Jej służbę przez resztę życia. Powtarzał Jej swoje heroiczne motto: „Raczej umrę niż zgrzeszę!”.

„Od tej chwili – napisał don Bosko – zaczął wzorowe życie – taką dokładność w wykonywaniu obowiązków, poza którą trudno jest pójść.”

Miał zaledwie dwanaście i pół roku i był to jego drugi ważny krok na drodze do świętości.

cdn.

Peter Lappin

Powyższy tekst jest fragmentem książki Petera Lappina Dominik Savio. Nastoletni święty.