Rozdział ósmy. U Świętego Józefa

Wieść, że nowy dom zakonny rzeczywiście powstał, błyskawicznie rozeszła się po mieście. Biedniejsza część mieszkańców w swej prostocie wiary przyjęła ją z radością, ale ci, którzy od początku byli przeciw, nie kryli oburzenia i robili wiele, by opinię publiczną nastawić niechętnie. Krakali, że ten bez środków egzystencji utworzony klasztor odbierze chleb biedakom, nadto jest to nowinka, ekstrawagancja, i w interesie miasta jest zdusić ją w zarodku.

– Gdyby Maurowie napadli na Avilę i puścili miasto z dymem, poruszenie nie byłoby chyba większe – komentował ojciec Julian.

Surowo potępiały założycielkę mniszki z klasztoru Wcielenia. Krzyczały, że znieważyła cały zakon, usiłując prowadzić doskonalsze życie niż pozostałe, a przeoryszę skłoniono, by wezwała Teresę do natychmiastowego powrotu.

Trudno było pozostawiać młode nowicjuszki, lecz Teresa nie dopuszczała do siebie nawet myśli o niesubordynacji. Pobłogosławiła i uściskała swą nieliczną rodzinę, poleciła ją Bogu i świętemu Józefowi, postawiła Urszulę od Świętych na czele małego gospodarstwa i odeszła. Ledwie dotarła do macierzystego konwentu została wezwana przed oblicze przeoryszy i starszych sióstr, aby się wytłumaczyć. Potulnie odpowiadała na wszystkie pytania, nie szukając usprawiedliwienia i prosząc o wybaczenie, jeśli w jakiś sposób zawiniła.

Zdecydowano, że będzie przesłuchana przez prowincjała, po którego prędko posłano. Ten, w obecności zebranych karmelitanek, strofował Teresę ostro, ale nie odezwała się ani słowem w swej obronie. Stojąc przed wszystkimi jak oskarżona, uniżenie słuchała, co ma do powiedzenia ojciec de Salazar. Prosiła tylko, by ją ukarano, a następnie wybaczono.

Prowincjał pod wrażeniem jej pokory zalecał pobłażliwość, ale o tym mniszki nie chciały słyszeć. Jej zachowanie, oświadczyły, wywołuje skandal w całym mieście, ona jest najgorsza spośród nich i założyła klasztor wyłącznie po to, by przypodobać się ludziom. Na te oskarżenia Teresa odpowiedziała tylko, że to szczera prawda, iż jest największą grzesznicą w klasztorze Wcielenia.

Ojciec de Salazar był bardzo zakłopotany; zwracając się na koniec do przesłuchiwanej rozkazał, by wyjawiła zgromadzonym przyczyny swego postępowania. Prostota jej wypowiedzi zrobiła na nim tak wielkie wrażenie, że wyprosił pozostałe zakonnice i polecił jej opowiedzieć dokładnie wszystko, co zaszło między nią a Boskim Mistrzem, o radach, które uzyskała i środkach, jakie stosowała.

Był to nadzwyczaj prawy człowiek i dobry zakonnik. Gdy wysłuchał zeznań oskarżonej i poznał, jak bardzo troszczyła się, by nie wykroczyć w najmniejszym stopniu przeciw nakazowi posłuszeństwa, stanął po jej stronie silniej niż przedtem był przeciw niej. Odprawił ją dając swe błogosławieństwo i przyrzekł, że pozwoli przenieść się do klasztoru Świętego Józefa, jak tylko wzburzenie opadnie.

Ale na to się nie zanosiło. W ratuszu odbyło się zebranie mieszkańców, na którym postanowiono zlikwidować nowy klasztor i odesłać nowicjuszki do domu. Gdy oznajmiono to zainteresowanym, po prostu odmówiły podporządkowania się. Odwołały się do Boga i do króla. Argumentowały, że podlegają wyłącznie władzy biskupa i tylko on może rozwiązać ich wspólnotę.

Niezrażony tym burmistrz zwołał następne zebranie, na którym ogłoszono, że klasztor został założony bez zgody miasta i z tego powodu jego istnienie jest sprzeczne z prawem. Przenajświętszy Sakrament należy więc stamtąd zabrać, siostry usunąć, a dom rozebrać. Już miało zapaść postanowienie, gdy podniósł się uczony dominikanin, ojciec Bañez, i przemówił. Najpierw wyjaśnił, że Teresa de Ahumada (1) to osoba mu nieznana, wie tylko, że tak się nazywa, nawet nigdy jej na oczy nie widział; jest przeto zupełnie bezstronny w tej materii.

– To niepojęte dla mnie – kontynuował – jak obywatele Avili mogli uwierzyć, że kilka biednych kobiet ukrytych w swoich celach stanowi niebezpieczeństwo powszechne albo jest ciężarem dla miasta. Po co zwołano to zgromadzenie? Czy nieprzyjaciel stoi u bram albo wybuchł pożar? Czy dotknęła nas zaraza albo głód? Nie. Cztery pokorne karmelitanki modlą się w zapadłym kącie miasta. Ponadto, tylko biskup jest tu kompetentny, ponieważ Stolica Apostolska poddała klasztor pod jego jurysdykcję. Jemu niech poskarżą się ci, którzy uważają klasztor za nielegalny.

Ojciec Bañez był poważany w Avili, liczono się z jego opinią, toteż na razie niebezpieczeństwo zostało odsunięte. Burmistrz musiał ustąpić i zamknął obrady; lecz wrogowie nowej wspólnoty byli zdecydowani i nieustępliwi. Robili, co tylko mogli, by wpłynąć na prowincjała i przeoryszę klasztoru Wcielenia. Koniecznie starali się zmusić Teresę do kapitulacji. Nieżyczliwe wrzenie utrzymywało się.

Przyjaciele również nie czekali bezczynni. Ojciec Julian z Avili, który stał się Teresy oddanym adiutantem i kapelanem, kursował tam i z powrotem pomiędzy klasztorami Świętego Józefa i Wcielenia, przynosząc Teresie wiadomości o jej córkach, zaś osieroconej gromadzie słowa pociechy i umocnienia. Ojciec Gaspar Daza także doglądał nowicjuszek, gorliwie ucząc je życia duchowego, zaś don Francisco de Salcedo zapewniał im konieczne dobra doczesne.

Władze miejskie postanowiły w końcu przedłożyć sprawę Radzie Królewskiej. Liczni zwolennicy Teresy zajęli się jej obroną i postępowanie przed tym ciałem zakończyło się całkowitym zwycięstwem reformy. Rada ostro zganiła burmistrza. Założycielce pozostawało jedynie uzyskać zezwolenie na powrót do Świętego Józefa, lecz prowincjał wahał się. Życzliwy przedsięwzięciu od samego początku ojciec Pedro Ibañez, który niedawno powrócił do Avili, ze wszystkich sił starał się wpłynąć na ojca Anioła. Nawet biskup don Alvaro de Mendoza interweniował pisemnie, ale bez skutku. Teresa postanowiła w końcu osobiście się upomnieć.

– Strzeż się, ojcze, opierać Duchowi Świętemu – rzekła do prowincjała.

Na te słowa przestał się ociągać. Nie tylko dał zezwolenie na powrót, lecz nawet zgodził się, by zabrała ze sobą kilka sióstr z klasztoru Wcielenia, które sobie tego życzyły.

Trudno opisać entuzjazm w klasztorze Świętego Józefa, gdy zjawiła się tam założycielka. Najpierw poszła do kaplicy podziękować Bogu za wszystkie łaski i ofiarować Mu na zawsze siebie i swą małą gromadkę. Tam przed tabernakulum miała widzenie Naszego Pana, który pochylając się z miłością nałożył jej koronę na głowę i pobłogosławił za to, czego dokonała w Jego służbie. Potem razem z towarzyszkami przybyłymi ze „starego” klasztoru włożyły na siebie proste habity i sandały nakazane przez pierwotną regułę. Doña Teresa de Ahumada stała się Teresą od Jezusa.

Czterdzieści dwa lata później ojciec Julian z Avili tak napisze o małym klasztorze w swej historii fundacji: „Bóg życzył sobie mieć dom, w którym mógłby odpocząć; dom gdzie mógłby zamieszkać; ogród, gdzie kwiaty rosłyby nie takie, jakie kwitną na ziemi, lecz jakie kwitną w niebie”.

Naprawdę było to małe sanktuarium, o jakim marzyła Teresa, miejsce modlitwy i pokuty za zbawienie dusz, gdzie służy się Bogu z doskonałą wiernością.

Nigdy nie przestała myśleć o celu, w jakim utworzony został klasztor. Przypominała nowicjuszkom:

– Pomóżmy naszą modlitwą ludziom pracującym w świecie, jak apostołowie, nad zbawieniem dusz grzesznych, bo oni są sługami naszego Króla. Gdy przyczyniamy się modlitwą do ich sukcesu, to także walczymy, w naszej samotności, po stronie Boga.

Gotowość do umartwień, posłuszeństwo i pokora to cnoty, których Teresa wymagała od swoich córek, obok pobożnej radości i swobody serca w służbie Bogu. Różne obowiązki w gospodarstwie podzielono między siostry. Teresa miała dyżury w kuchni wraz z innymi i pracowała ciężej niż wszystkie. Zauważono, że gdy na nią przyszła kolej, wszystko, co potrzebne do ugotowania posiłku zdawało się przychodzić niczym wyczarowane. Jakby Pan, widząc jaką przyjemność sprawia jej przyrządzanie małej uczty dla córek, troszczył się o dostarczanie potrzebnych środków.

Gdy brakowało jedzenia, opowiadała podopiecznym o miłości Bożej i wzbudzała w nich taki żar, że zapominały o wszystkich niedostatkach. Kiedy nie modliły się czy nie śpiewały oficjum, spędzały czas przędąc lub szyjąc; każda chwila była wypełniona, bo bezczynność, co Teresa doskonale pamiętała, otwiera drzwi wielu diabłom. Rekreacja, prowadzona przez przełożoną, która nie znosiła melancholii, pełna była wesołości i pogody. Teresa wyznawała pogląd, że smutna zakonnica, to zła zakonnica. Przygnębiona czy przygnębiająca innych postulantka miała małe szanse na przyjęcie do Świętego Józefa.

Nikt lepiej niż Teresa nie znał słabości ludzkiej natury i niebezpieczeństw nadmiernego rozczulania się nad własnym zdrowiem. Wiedziała z własnych doświadczeń, że Bóg błogosławi dzielnym i do dzielności namawiała swoje córki. Poważną chorobę należało zgłaszać otwarcie, ale o drobnych dolegliwościach najlepiej myśleć jak najmniej. Zachęcała nowicjuszki:

– Błagam was, moje dzieci, znoście wasze lżejsze choroby w milczeniu; czasem to tylko efekt imaginacji. Im łatwiej się poddajemy, tym gorzej się czujemy.

W chwilach prawdziwego cierpienia miały wznosić myśl do nieba. Pouczała:

– Jak słodko będzie nam w chwili śmierci iść na sąd do Tego, którego kochałyśmy nad wszystko. Co za szczęście pomyśleć, że nie idziemy do obcego kraju, lecz do własnego, przecież to dom tego Oblubieńca, którego kochamy tak mocno i przez którego jesteśmy bardzo kochane!

Miejscowy biskup, don Alvaro de Mendoza, często bywał w klasztorze i podziwiał żarliwość sióstr. Kiedyś miał ze sobą wyjątkowo piękny krucyfiks. Na prośbę Teresy wręczył go jej w rozmównicy, by zaniosła do obejrzenia innym zakonnicom. Zaraz wróciła do gościa, by kontynuować dyskusję. W pewnej chwili odgłos śpiewu skłonił ją do otwarcia drzwi wiodących do klauzury. Ukazała się mała procesja nowicjuszek, na przedzie szła najmłodsza postulantka dzierżąc krucyfiks wysoko w górze. Śpiewały litanię do Najświętszego Imienia Jezus, lecz zamiast „zmiłuj się nad nami” z przejęciem powtarzały „zostań z nami”. Była to ewidentna prośba pod adresem eminencji i Teresa lekko zawstydziła się za swoje córki. Biskup tylko się uśmiechnął. Nie trzeba dodawać, że krucyfiks pozostał w klasztorze.

Jesienią 1566 roku odwiedził Teresę misjonarz, ojciec Maldonaldo. Właśnie wrócił z Indii Zachodnich, poważnie zasmucony ciemnotą i występnym życiem tubylców. Przez kilka dni po jego odjeździe nie mogła robić nic innego jak tylko modlić się w intencji tych biednych dusz, by nie spotkała ich zguba wieczna. Gdy płacząc klęczała przed tabernakulum, objawił się jej Pan.

– Poczekaj jakiś czas, córko, a dowiesz się o wielkich rzeczach.

Sześć miesięcy potem przyszła wiadomość, że generał karmelitów, Giovanni Battista Rubeo, wybiera się do Hiszpanii na wizytację domów zakonnych. Oczywiście obawiała się, iż może on nie zaaprobować reformy i mocą swego urzędu nakaże powrót do klasztoru Wcielenia. Więc swoim córkom kazała się modlić i wystosowała do ojca Rubeo pokorne zaproszenie.

Generał, człowiek światły i pobożny, przybywał teraz do jej ojczyzny z inicjatywy króla, by wprowadzić pewne zmiany u hiszpańskich karmelitów. U Świętego Józefa znalazł wszystko, o czym marzył, a nawet więcej – prawdziwego dawnego ducha Karmelu w całej pełni. Było życzeniem jego serca, jak zwierzył się Teresie, aby takie nasienie wypuściło korzenie i rozrosło się; tutaj zaś widzi prawdziwe spełnienie wszystkich swoich nadziei. W klasztorach o złagodzonej regule dostrzegł niewiele chęci do zmian i często w trakcie swej bytności w Hiszpanii wracał do Teresy, by omawiać trudności i przedyskutować różne problemy. Nadał Teresie pełnomocnictwo do tworzenia kolejnych domów o regule pierwotnej we wszystkich miejscowościach Kastylii, gdzie zezwolą ordynariusze.

Biskup Alvaro de Mendoza palił się do fundowania takich klasztorów, także męskich, lecz tu generał Rubeo był ostrożny. Jego zdaniem czas jeszcze nie dojrzał, może później. Już miał wracać do Rzymu, gdy otrzymał list od Teresy z gorącym błaganiem o akceptację pomysłu biskupa. Jej nie mógł nie odmówić, wydał więc zgodę na dwa domy dla braci, pod warunkiem aprobaty prowincjała.

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) Zgodnie z ówczesnym hiszpańskim zwyczajem Teresa dziedziczyła nazwisko po matce.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Teresa z Avili. Odnowicielka Karmelu.