Rozdział ósmy. Święty Idzi

Święty Idzi urodził się w przepięknej krainie nazywanej Grecją, leżącej bardzo daleko od szarego miasta na północy Europy, gdzie wznosi się dziś katedra pod jego wezwaniem. Rodzice Idziego należeli do królewskiego rodu i wyznawali wiarę chrześcijańską, więc ich synek został bardzo starannie wychowany i nauczył się wszystkiego, co powinien wiedzieć książę.

Idzi był spokojnym, marzycielskim chłopcem. Uwielbiał wędrować po zielonych gajach oliwnych, a towarzyszami w takich wyprawach były mu jedynie zwierzęta, ptaki i kwiaty. Godzinami potrafił leżeć i obserwować ptaki budujące gniazda, albo króliki, nieśmiało zerkające na niego z norek. Dlatego wkrótce wszyscy mali mieszkańcy gajów zaczęli uważać go za przyjaciela i stopniowo nawet najbardziej płochliwe zwierzęta zaczęły podchodzić do niego na wyciągnięcie ręki. Gdy do nich przemawiał, miało się wrażenie, że słuchają uważnie, zupełnie tak, jakby rozumiały jego słowa. Jedno jest pewne: wiedziały, że je kocha i że nie uczyni im krzywdy.

Święty Idzi nie mógł znieść widoku jakiegokolwiek cierpienia, i bardzo współczuł tym, którzy zostali nim dotknięci. Często leczył złamane skrzydła ptakom, albo opatrywał łapki zwierząt, które wpadły we wnyki. Zaś ptaki i inne stworzenia zawsze leżały spokojnie, gdy je opatrywał, jakby rozumiały, że chce je uleczyć, nawet jeśli tymczasem sprawia im ból.

Pewnego razu, gdy święty Idzi modlił się w kościele, zobaczył nagle żebraka, leżącego wprost na zimnej posadzce. Biedak był niemal nagi, nie miał czym się okryć, a na jego twarzy wyraźnie malował się głód i cierpienie. Na ten widok serce Świętego wezbrało współczuciem. Był pewien, że żebrak jest chory i trzęsie się z zimna, więc bez wahania zdjął z siebie ciepły płaszcz i czule okrył nim nieszczęśnika.

Ten prosty gest jakby na powrót tchnął życie w ciało biedaka, a gdy jeszcze święty Idzi nakarmił go i napoił winem, nieszczęśnik zdołał podnieść się z podłogi i pobłogosławić dobrego młodzieńca, który okazał mu tyle serca.

Ujrzawszy, co się stało, ludzie uznali, że święty Idzi dokonał cudu i uzdrowił żebraka dotknięciem, nie wiedzieli bowiem, że przecież wszystkie dobre uczynki sprawiają cuda.

Święty Idzi nie był zadowolony z tego, że zaczęto mu przypisywać dar uzdrawiania, nie chciał również by nazywano go świętym. Pragnął jedynie dalej prowadzić spokojne życie i pomagać wszystkim Bożym Stworzeniom, które potrzebowały jego opieki. Ale odtąd ludzie nie chcieli go już zostawić w spokoju. Co i raz przyprowadzali do niego chorych, chromych i ślepych oczekując, że ich uleczy.

To prawda, że niektórzy z tych biedaków potrzebowali jedynie ludzkiej życzliwości, a opieka i jedzenie, jakie zapewniał im święty Idzi, szybko leczyły choroby. Ale byli i tacy, którym Święty nie mógł pomóc, a wówczas serce mu się krajało gdy widział ich błagalne spojrzenia, albo z trudem zarobione grosze, przynoszone, by kupić pomoc, której z taką chęcią udzieliłby im za darmo, gdyby tylko leżało to w jego mocy.

W końcu święty Idzi postanowił opuścić rodzinne miasto, gdzie i tak po śmierci rodziców mieszkał zupełnie sam. Bardzo pragnął uciec od niespokojnego tłumu, który nie dawał mu ani chwili spokoju. Jednak nim wyruszył w drogę, sprzedał wszystko, co posiadał, a pieniądze rozdał biedakom (ten czyn, rzecz jasna, tylko utwierdził ludzi w mniemaniu, że na pewno jest jednym ze świętych Pana). Potem wsiadł na statek i odpłynął w dalekie krainy.

Znalazł tam pewną odludną jaskinię, w której mieszkał stary pustelnik.

– Tu nareszcie znajdę spokój i ciszę, a ludzie wkrótce o mnie zapomną – powiedział sobie Idzi.

Ale nawet tutaj po niedługim czasie odnaleźli go przyjaciele, gdyż jego sława sięgała już za morze. Więc raz jeszcze wyruszył w drogę i szedł coraz dalej i dalej, ścieżkami, którymi niewielu odważyło się ruszyć przed nim, aż wreszcie, w głębinie zielonej puszczy, znalazł nowe schronienie – jaskinię wśród szarych, porośniętych mchem skał, ukrytą pod konarami otaczających ją drzew. Święty Idzi, który zawsze kochał las, właśnie o takim domu marzył. W pobliżu jaskini płynął czysty strumień, a jego jedynymi towarzyszami znów stały się ptaki, zwierzęta i kwiaty.

Wczesnym rankiem ptaszęta budziły go swym świergotem, a dzikie stworzonka wykradały się z puszczy by posilać się u jego stóp. Najbardziej milczący z jego przyjaciół, kwiaty, radowały go swą urodą i przypominały o Ogrodzie Boga, którego bramy otworzą się przed nim pewnego dnia, a wówczas będzie mógł bez końca wędrować po zielonych pastwiskach ciągnących się wzdłuż spokojnych wód Życia.

Ze wszystkich swych towarzyszy święty Idzi najbardziej ukochał łagodną, białą łanię, która przyszła do niego po raz pierwszy jak tylko zamieszkał w jaskini. Zupełnie się go nie obawiała i zostawała przy nim coraz dłużej, aż wreszcie zamieszkała w jaskini i nigdy nie opuszczała Świętego, śpiąc w nocy u jego boku, albo chodząc za nim w dzień wszędzie, gdzie tylko się udawał.

Święty Idzi wiódł takie spokojne życie przez długi czas. Zaczęło mu się nawet wydawać, że może już nic nie zakłóci jego cichego szczęścia, ale pewnego dnia, gdy modlił się w jaskini, a jego towarzyszka, biała łania, pasła się nad brzegiem strumienia, z oddali dobiegł ich dziwny hałas. Rozlegał się coraz bliżej, aż wreszcie dało się rozróżnić okrzyki mężczyzn, tętent galopujących koni i granie myśliwskich rogów. Nagle dołączyło się do nich ujadanie psów i nim zaskoczona łania zdołała się ukryć, ruszyła na nią cała nagonka. Ścigali ją krzycząc po łące i wśród drzew, a kiedy znikła w jaskini, jeden z jeźdźców napiął łuk i posłał za nią strzałę. Potem wszyscy zsiedli z koni i poszli sprawdzić co się stało ze ściganym zwierzęciem. Wkrótce znaleźli wejście do groty, ale jakież było ich zdumienie, gdy wpadli do środka i zobaczyli klęczącego tam człowieka. Ochraniał on ramieniem przerażoną, tulącą się do niego łanię, zaś wypuszczona przez jeźdźca strzała przeszyła dłoń, którą osłaniał zwierzę.

Kiedy myśliwi ujrzeli zranioną dłoń starca i drżący kształt kryjącej się za nim białej łani, zawstydzili się swej okrutnej rozrywki i z szacunkiem wysłucha li słów pustelnika, a ten pouczał ich jakie są obowiązki człowieka wobec innych Bożych stworzeń. Król Francji, który brał udział w polowaniu, często później odwiedzał świętego Idziego, aż wreszcie zaproponował, że zbuduje mu klasztor i zapewni wszystko, czego tylko Święty zapragnie. Ale starzec błagał, by pozostawiono go w spokoju w jego ukrytej w lesie jaskini, gdzie mógł w ciszy i zadumie służyć Bogu. Mieszkał tam, spokojnie i szczęśliwie, jeszcze przez wiele lat, aż wreszcie porzucił swój las dla wspaniałych rajskich łąk, gdy Bóg wezwał go do siebie.

Ludzie bardzo kochali tego spokojnego, starego Świętego, który mieszkał w puszczy i był obrońcą wszystkich smutnych i cierpiących stworzeń, dlatego zaczęli jego imieniem nazywać kościoły, szczególnie te, które budowali na polach lub w pobliżu lasów.

Otoczenie tych kościołów zmieniło się dzisiaj bardzo, a wokół wielkiej katedry pod wezwaniem świętego Idziego w mieście Edynburg nie rozciągają się już pola uprawne. Ale biedni, chorzy i nieszczęśliwi nadal mieszkają w okolicy, a pamięć o pełnym współczucia sercu tego łagodnego, starego Świętego nadal unosi się, jak błogosławieństwo nad starymi, szarymi murami kościoła.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman W Ogrodzie Boga. Fascynujące opowieści o świętych.