Rozdział ósmy. Święta Rodzina. Ucieczka

Dobrze znamy dalszy ciąg historii o Mędrcach ze Wschodu, o tym jak Herod z zazdrości próbował podstępem zabić Jezusa i o tym jak Bóg ostrzegł ich, aby nie wracali, by powiedzieć Herodowi gdzie znajduje się Dziecię. Herod znów próbował zamordować Jezusa, nawet kosztem wymordowania innych chłopców z Betlejem (których w wieku „do dwóch lat” musiało być najwyżej czterdziestu). Lecz i tym razem przebiegły monarcha został powstrzymany: „Gdy oni oddalili się, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić». On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda” (Mt 2, 13–15).

Ponieważ należało to zrobić potajemnie, Józef prawdopodobnie nie poprowadził Jezusa i Maryi w kierunku wybrzeża, by potem iść na południe do Egiptu. Była to trasa zbyt uczęszczana. Wybierając drogę trudniejszą, udał się prosto na południe, by jak najszybciej przekroczyć granice Palestyny. Legendy podają, że osiedlili się w Memfis, ale bardziej prawdopodobne jest, że zamieszkali w żydowskiej kolonii w Aleksandrii. Podróż z Betlejem trwała co najmniej dwanaście dni, a jej dystans wynosił około sześciuset kilometrów. Podobnie jak z Nazaretu do Betlejem, tak i tym razem Maryja jechała na osiołku, ale teraz tuląc Jezusa w ramionach. Józef tymczasem szedł obok.

Ponieważ Święta Rodzina pozostała w Egipcie aż do śmierci Heroda (która miała miejsce w 4 roku przed Chr.) ich emigracja trwała prawdopodobnie cztery lata – od 6 do 3 lub 2 roku przed Chrystusem.

Patrząc na życie Świętej Rodziny, już kilkakrotnie mieliśmy możliwość wykazania, jak kierowała Nimi Opatrzność Boża. Przez całe dzieciństwo i życie ukryte Chrystusa, historia ucieczki do Egiptu jest większą dla nas lekcją niż którekolwiek inne wydarzenie. Uczy nas, że drogi Boże nie są drogami ludzkimi oraz, że Bóg w końcu zawsze osiąga swoje cele pomimo świadomych prób ze strony człowieka, by pokrzyżować Jego plany.

Herod był zdecydowany zamordować Dzieciątko. Podstępnie spiskował w tajemnicy. Bóg posłużył się środkami nadzwyczajnymi, by ujawnić ukryte zamiary Heroda. Okrutny monarcha wydał rozkaz masowej krwawej egzekucji. I znowu Bóg, bez żadnego większego wysiłku ze swej strony (jakby się mogło zdawać), bezpiecznie zabrał Dzieciątko Jezus i Jego Matkę z zasięgu szponów tyrana. Z wyjątkiem przestrogi anioła, danej Józefowi, nie stał się żaden szczególny cud.

Jeżeli podziwiamy Bożą opatrzność („opatrzność” oznacza „przezorność”, „planowanie z uprzedzeniem”), musimy tak samo podziwiać posłuszeństwo Józefa. Jest to doskonały przykład współpracy stworzenia z zamysłem swego Stworzyciela. Józef nie znał przyszłości. Sam Bóg wiedział do czego zmierzał. Józef na ślepo usłuchał anioła, zdając sobie sprawę, że w końcu ujrzy, że taki plan działania był najlepszy, ponieważ pochodził od Boga. Czy takie postępowanie było dla niego łatwe? Albo czy łatwo jest działać, kierując się ślepą wiarą w Boże obietnice? Gdyby to było łatwe, Pan w swej dobroci nie nagradzałby tak hojnie swoich umiłowanych za ich wiarę.

Przez całe życie Jezus zdawał się wielce nagradzać ludzką wiarę w Niego i Jego Boskie posłannictwo. Wiedział, że tacy ludzie działali wbrew poczuciu dumy i temu, co podpowiadała im postawa materialnej samowystarczalności: „ja wiem co jest najlepsze; mam wystarczający rozum, żeby wiedzieć co dla mnie dobre i nie wierzę w to, czego nie widzę!”.

Tak często słowa Pana Naszego dotyczyły wiary i nagrody za nią. „Twoja wiara cię ocaliła.” „Amen, powiadam wam, u nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary.” „Tomaszu, uwierzyłeś, ponieważ Mnie zobaczyłeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. „Jeżeli macie wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze «Przesuń się stąd», a będzie wam posłuszna.” „Niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz.” Najświętsze Serce Jezusa zawsze odpowiadało najserdeczniej tym, którzy wierzyli w Niego, którzy Mu ufali, którzy wierzyli Jego słowom i Jego proroctwom, nawet jeśli w danym momencie nie wiedzieli jakim sposobem udzieli im tego, o co prosili.

Zatem nie trudno zrozumieć z jaką radością oczy Dzieciątka patrzyły na św. Józefa, widząc jak był posłuszny natychmiast i bez narzekania czy pytań. Anioł powiedział: „Weź Dziecię i Jego Matkę i uciekaj do Egiptu, bo Herod chce Go zniszczyć”. Te słowa wystarczyły Józefowi. „Wziął Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu.”

Kontemplacja tego właśnie wydarzenia przywiodła tak wielu wspaniałych pisarzy i kaznodziei do wykazania głębi charakteru Józefa. Wiedząc o tym jak Chrystus później doceniał te osoby, które pokładały w Nim wiarę, widzimy teraz dlaczego Dzieciątko patrzyło na swego przybranego ojca z tym szczególnym uznaniem. Na ludzki sposób moglibyśmy spekulować, że wiara Józefa wystarczyła, by nawet Boga samego wprawić w podziw i sprawić, by przyznał: „Rzeczywiście wybrałem wybitnego człowieka na mego przybranego ojca na ziemi, godnego towarzysza i męża dla Maryi – żony, która z ust Elżbiety usłyszała, że błogosławiona jest Ta, która uwierzyła, że spełnią się Jej rzeczy obiecane przez Pana”.

Jednakże nasz zachwyt w obliczu dzieł Bożej opatrzności i wiary oraz posłuszeństwa Józefa, nie mogą się zatrzymać na samym zachwycie. Praktycznie, w naszym życiu musimy wykorzystać dany nam przykład. Siły ma nam dodawać sposób, w jaki Bóg uzasadnił swą mądrość. Mogą nadejść trudności kiedy nasze zaufanie w Jego opatrzność zostanie wystawione na bolesną próbę. W takich sytuacjach będziemy potrzebowali siły, jaką dysponujemy obecnie, a może i większą. Bóg ze swej strony udzieli nam wystarczającej łaski. Jednak walka może być najcięższa, a czasem jej wynik długo pozostanie niepewny.

Jak to wielokrotnie nadmieniliśmy, jest niemożliwe, by w pełni pojąć opatrzność Bożą. Bóg jest bezgraniczny, a nasze umysły ograniczone.

Tu na ziemi nie możemy widzieć całego obrazka. Ale dla Boga wszystko dzieje się w jednym wieczystym teraz. Ma przed sobą całe stworzenie od jego początków do końca. Widzi dobro nagrodzone, a zło ukarane, a Jego sprawiedliwość i miłosierdzie usprawiedliwione. Podczas naszego pielgrzymowania i prób widzimy jedynie lewą stronę gobelinu stworzenia. Toteż nasze opinie na temat Bożej opatrzności są w swej istocie katastrofalnie wybrakowane. Jest tylko jeden sposób na uzupełnienie ich, a jest nim wiara.

Od samego Boga wiemy, że jest doskonale dobry, wszechmocny, doskonale sprawiedliwy, doskonale miłosierny. Nic na świecie nie może się wydarzyć bez Jego pozwolenia. Wiemy też, że stworzył człowieka, którego obdarzył wolną wolą. Przez ten fakt stworzenia, zagwarantował bezwarunkowo, że nie będzie bezpośrednio ingerował w dzieła tej wolnej woli. Będzie pomagał, będzie nakłaniał, radził, upominał, ale nigdy nie będzie tej woli przymuszał. Oczywiście nie zaprzeczamy, że kryje się w tym tajemnica, bo choć wolna wola człowieka zawsze postępuje w pełnej wolności pomimo bezmiernej mocy Bożej, to jednak wszechmoc Boża jakoś rządzi wszystkim mimo tej wolności człowieka.

Józef i Maryja w swej najwyższej świętości, ufali Bogu niemal automatycznie. My jednak, słabi i skłonni do grzechu, musimy zastanowić się nad przyczynami takiej ufności. Musimy się ich uczyć, jak dziecko uczy się w szkole, abyśmy je mieli pod ręką, by się umocnić na czas próby. Kiedy będziemy posłuszni Bożej opatrzności, kiedy zaufamy Jego dobroci, wówczas będziemy kierować się takimi samymi powodami jak Józef i Maryja w ich cudownym posłuszeństwie: Bóg jest dobry i nigdy nie pozwoli nas kusić ponad siły.

Nasz wzrok na ziemi jest zawsze skrępowany, jeśli nie pamiętamy, że doczesne i stworzone rzeczy są jedynie środkami, które mają prowadzić nas do zbawienia. Po prostu życie tutaj nie jest celem ostatecznym. Gdyby tak było, to śmierć byłaby największą tragedią.

Jeśli będziemy się starać jak najlepiej, to kiedy krzyż nawiedzi nasze życie, przyjmiemy postawę, którą wyrazić można w następujących słowach: „Boże mój, wiem dzięki wierze w Twoje słowo, że jesteś dobry, miłosierny i sprawiedliwy. Wiem, że Ty sam pozwoliłeś, by przyszła na mnie ta próba. Wierzę, że nie pragniesz niczego innego jak mojego szczęścia. Mocno wierzę, że na końcu, w tym życiu lub w przyszłym, poznam w jaki sposób to całe cierpienie było dla mojego dobre. Tu i teraz, przyjmując to wszystko w wierze, biorę na siebie to, co mi zsyłasz. Jeśli o cokolwiek proszę, to właśnie o siłę do zniesienia tej próby wielkodusznie, bez narzekania. Najświętsze Serce Jezusa, ufam Tobie!”.

Czy to apatia? Wcale nie. Człowiek ogarnięty apatią wycofuje się i wzbrania przed uczynieniem czegokolwiek, aby odrzucić nieszczęście. Nie wykazuje nawet pozytywnej reakcji przyjęcia próby ze względu na Boga, której i tak nie może uniknąć. Nie jest to też postawa stoicyzmu dawnych pogan ani słabowitość upadłych i poniżających religii orientalnych.

Aktywne zgadzanie się z wolą Boga podnosi ludzką naturę, oświeca ją i wznosi do poziomu Bożego zamysłu. Chociaż nie znasz dokładnie powodu, dla którego Bóg pragnie dla ciebie tego czy tamtego, jesteś wtedy otwarty na to, ponieważ wiesz, że Pan w swej dobroci wybrał to dla ciebie. Ufając Jego słowu, przyjmujesz to chętnie. Taka ufność w opatrzność Bożą może być heroiczna, ale nie zastąpi osobistego wysiłku. Jedynie wówczas, kiedy uczyniliśmy wszystko co w naszej mocy, możemy beztrosko zdać się na Boga. Wtedy nasza ufność nigdy nie pozostanie bezowocna.

Może dzięki tym rozważaniom zrozumiesz dlaczego Kościół przypisał tak wiele odpustów aktowi rezygnacji w obliczu śmierci: „Mój Boże, chętnie i ze spokojem przyjmuję każdy rodzaj śmierci, jaki zechcesz dla mnie wybrać, z jej bólem, udręką i cierpieniem”. Uczynić ten akt rezygnacji – albo jeszcze lepiej, czyż nie powinniśmy nazywać go aktem dostosowania się do woli Bożej? – uczynić go jeden jedyny raz w życiu, wystarczy do uzyskania odpustu zupełnego w godzinie śmierci, jeśli tylko się wyspowiadamy, przyjmiemy Komunię świętą i pomodlimy w intencjach Ojca Świętego, odmówiwszy tę modlitwę.

Uczyń z tego zwyczaj i codziennie rano ofiaruj się Bożej opatrzności. Jeśli zawczasu przyjmiesz to, co Bóg ci ześle w tamten dzień, będziesz z góry przygotowany. Stokrotnie zwiększy się twoja siła do znoszenia mniejszych krzyży i prób, jak również do tych ciężkich. Takie ofiarowanie jest proste. Można je uczynić w domu w jednej chwili, na zatłoczonej ulicy, gdziekolwiek, kiedykolwiek. „Mój Boże, przyjmuję wszelki krzyż i śmierć, jakie zechcesz mi zesłać, wszystko, cokolwiek na mnie dziś ześlesz”. A dlaczego? – „…z miłości do Ciebie”.

Oto wielka przyczyna: „z miłości do Ciebie”. Twoja wiara zakwitła miłością, bo czyniąc akt poddania się woli Bożej z miłości, jednocześnie spełniasz głęboki akt wiary, którą Chrystus nagradzał u wszystkich Mu bliskich. Zawierzasz dobremu Panu, że udzieli ci potrzebnej siły. Nie lękasz się, że przytłoczą cię kłopoty.

Jak to już wcześniej podkreśliliśmy, ludzie boją się, że Bóg wykorzysta ich wielkoduszność, jeśli otwarcie przyjmą to, co im ześle. Nie. Normalnie będą doświadczać tych samych prób, jakie napotyka się w różnych sytuacjach. Jedyną różnicą będzie to, że sami się zmienią. Teraz nie będą już narzekać czy się ociągać, ale aktywnie poddadzą się woli Bożej.

To poddanie się nie oznacza, że musisz czuć się doskonale spokojny i szczęśliwy, wiedząc, że czynisz to, co Bóg chce. Zbyt często popełnia się błąd, myląc uczucia z wolą. Krótko mówiąc, to, czego rozmyślnie pragniesz jest owocem twojej woli, zdolności rozumowania. To, co czujesz jest owocem twej zmysłowej natury.

Wiemy z doświadczenia, że nie mamy pełnej władzy nad naszą zmysłową naturą. Uczucia przychodzą niechciane i pozostają nawet wtedy, kiedy chcielibyśmy się ich pozbyć. W porządku moralnym ten bunt naszych pragnień zmysłowych przeciw naszej naturze intelektualnej nazywa się „pożądliwością”. Zanim Adam i Ewa zgrzeszyli, byli wolni od pożądliwości i doskonale kontrolowali swoje uczucia.

Jednak u nas, z powodu grzechu pierworodnego, nasza natura zmysłowa podlega wszelkiego rodzaju wpływom bez względu na to czy są dobre czy złe. Ten mimowolny pociąg nie jest formalnie grzeszny nawet w najmniejszym stopniu. Jedynie w sensie analogicznym może zostać określony jako grzeszny, gdyż swą mocą przyciągania działa jako pokusa, która skłania ludzi do grzechu.

To, co mówimy tutaj o zbuntowanych uczuciach niezgodnych z wolą Bożą, tak samo odnosi się do pokus przeciwko wierze lub czystości. Twoja zasada osądzania takich myśli powinna być następująca: „Czy chcę o tym myśleć czy nie?”. Jeśli szczerze mógłbyś przyznać, że nie chcesz zbuntowanej, bluźnierczej czy nieczystej myśli – bez względu na to jak bardzo może wydawać się pociągająca – jedynie musisz zignorować pokusę, traktując ją z całkowitą wzgardą. Dzięki takiej wzgardzie, dane uczucie zazwyczaj zniknie samo, gdyż przestaniesz na nie zwracać uwagę.

We wszystkich sprawach tego rodzaju jest sprawą fundamentalną, by kierować swoją uwagę na coś dozwolonego, co cię interesuje. Łatwo zrozumieć dlaczego niebezpiecznie jest walczyć bezpośrednio z myślami nieczystymi, pretensjami do Boga czy wątpliwościami w wierze. Im więcej poświęcasz uwagi takim myślom, tym bardziej cię kuszą. Dlatego dyskretniej i w rzeczywistości dzielniej postąpisz, jeśli pokonasz je metodą ucieczki. Świadectwo psychologów jest bardzo jasne: pewnych rodzajów myśli należy się pozbywać przez pośrednią obronę raczej niż przez bezpośredni atak.

Niezbyt roztropnie jest oceniać siebie według następującej zasady: „Czy doznałem przyjemności w niedozwolonej myśli?”. Trudność w zastosowaniu jej odnośnie twojego zachowania leży w twej niemożności określenia stopnia, w jakim przyjemność była umyślna, w jakim może na nią przyzwoliłeś. Bezpieczniejszą i rzetelniejszą jest wcześniej przedstawiona zasada: „Czy tego chciałem czy nie?”.

Być może wydaje się, że te wszechstronne rozważania nad osądzaniem swoich myśli odciągnęły nas daleko od tematu o doskonałym pełnieniu woli Bożej przez Józefa. W rzeczywistości zastanawialiśmy się nad tym, co mogło dotyczyć sposobu postępowania Józefa. Jako tak wielki święty, był posłuszny Bogu, zachowując w sercu pełnię pokoju. My jednak musimy posłużyć się bardziej podstawowymi środkami, (których ze względu na szczyty swej wielkoduszności Józef nie potrzebował) by nasza służba Bogu nie stała się nam ciężarem, gdyż nie powinna nim być. Według słów św. Pawła, nasza służba powinna być roztropna.

Wielkoduszność całego świata przyniesie mało pożytku jeśli roztropnie nie skorzystamy z pomocy. Nasza służba Bogu może i powinna być przynajmniej tak atrakcyjna jak grzech i samolubstwo, które próbują zagarnąć nasze serca uwodzicielskim blaskiem fałszywego złota.

Na przykład wyobraź sobie, że odważnie przyjmujesz wszystko, co Bóg na ciebie zsyła z poddaniem się Jego woli. Jeśli próbujesz dosięgnąć swoich wielkich ideałów w brawurowym stylu, będą cię nękać takie czy inne buntownicze myśli. Jeżeli wtedy zatrzymujesz cały swój postęp i koncentrujesz się na zacieraniu tych myśli (z powodu błędnego mniemania, że atakując je bezpośrednio, możesz się od nich uwolnić), walka staje się wyczerpująca. Wreszcie może stać się tak jednostronna, że porzuciłbyś całe swoje podążanie za Bożą wolą w codziennym życiu z powodu zniechęcenia i rozgoryczenia.

Z drugiej strony, całkowite zlekceważenie i nie zważanie na takie pokusy hamowałoby ich działanie przeciw tobie. Bardzo często szatan nie stosuje gwałtownych pokus wobec dobrych ludzi, którzy próbują służyć Bogu najlepiej jak potrafią. Tacy ludzie są też wielkoduszni, zbyt czujni, by wpaść w jawną pułapkę. Ale padają ofiarą sideł zniechęcenia, a najlepszym haczykiem, na którym można zawiesić zniechęcenie (szatan wie o tym na podstawie długiego doświadczenia z rodzajem ludzkim) jest poczucie klęski.

Możliwe, że w drodze do Egiptu u Józefa pojawiły się myśli o zniechęceniu na skutek jego pozornego niepowodzenia. Bo przecież, kim właściwie był? Jaki odniósł sukces? Bóg wybrał go na przybranego ojca Jezusa Chrystusa – Boga, który stał się człowiekiem. Był mężem i opiekunem dziewiczej Matki Boga, ale cóż takiego osiągnął, co by odpowiadało tej godności? Był tylko cieślą, w najlepszym przypadku średniozamożnym. Kiedy urodził się Jezus, nie mógł Mu nawet zapewnić skromnych warunków. Z takiego czy innego powodu, mimo najlepszych starań, mógł jedyne znaleźć stajenkę dla Dzieciątka Jezus.

Prawdą jest, że był członkiem Świętej Rodziny. Czy był godzien, aby być przybranym ojcem Boga Wcielonego albo mężem Panny Najświętszej, która została wybrana na Matkę Boga? Przebywając wśród takich świętych każdy poczułby się największym grzesznikiem czy przynajmniej najbardziej tchórzliwą z dusz. W dodatku Józef miał być Ich przewodnikiem. On, cieśla z Nazaretu, został głową Świętej Rodziny.

Oczywiście Józef tak nie myślał, bo nie był taki jak my. W takim rozumowaniu fałszywej pokory dostrzegamy wirusa zniechęcenia, wyrastającego z myśli o klęsce. W oczach Boga istnieje tylko jeden rodzaj prawdziwej klęski, którą jest zgubienie swojej duszy. Jeśli zbawisz swą duszę, istotnie odniesiesz sukces. W oczach Boga, bez względu na to, jakie mogłeś ponieść klęski w sprawach doczesnych, jesteś zwycięzcą.

Radząc innym łatwo zbyć problem klęski mówiąc, że tchórzliwość pochodzi ze zranionej pychy, a zniechęcenia można było uniknąć dzięki doskonałej pokorze. Ale to zupełnie inna sprawa czuć samemu ten paraliżujący, druzgocący ciężar, który miażdży twoje serce, a każdą słodką radość i przyjemność zmienia w drażniące myśli o szczęściu i zadowoleniu, które zdają się nieosiągalne.

Powodów ku temu może być mnóstwo. Pewien człowiek zakłada w młodości firmę. Firma upada. Kobieta wstępuje w pełen nadziei związek małżeński. Dotyka ją choroba, wyobcowanie albo coś jeszcze gorszego. Rodzice mogą poświęcić wszystko co mają i czym są dla swych dzieci. Dzieci nieczułe odchodzą z domu, zawierając roznamiętnione, nieszczęśliwe małżeństwa albo tracą wiarę. Wszystkie takie tragedie już od początku niweczą obietnicę życiową i tylko zdają się szeptać: klęska. Oczywiście takie przypadki nie są standardem i prawdopodobnie nie będą twoim udziałem. Ale powinieneś pamiętać o postawie Jezusa, Maryi i Józefa, jaką by przyjęli, aby pomóc innym ludziom w trudnych sytuacjach tego rodzaju. Okazując serdeczną sympatię możesz przynieść ulgę i pociechę pogrążonym w rozpaczy lub żałobie, a przez to uczynić wiele dobra jako narzędzie Bożego miłosierdzia i miłości. Większość ludzi czuje się czasami nieudacznikami w małych życiowych sprawach jak nieustanna monotonia towarzysząca wieloletniej pracy, bez awansu, albo po prostu proza życia rodzinnego. Jednak, jak to wciąż podkreślamy, ta tak zwana proza życia rodzinnego może być bardzo świętym, szczęśliwym doświadczeniem, a duch wiary i bezinteresowności w życiu rodzinnym jest hojnie nagradzany miłością i wdzięcznością, które wzbudza w innych.

Niektórzy myślą, że ponieśli klęskę w swoim życiu duchowym. Toczyli wspaniałą walkę z wielkimi pokusami albo z nałogiem, których nigdy w pełni nie pokonali. Po miesiącach i latach postępów, w dalszym ciągu czują zniechęcenie. Uderza ich myśl: „Po co się dalej wysilać? Nadal odczuwasz pokusy. Jesteś nieudacznikiem”. Na takie zdradliwe wątpliwości jest tylko jedna właściwa odpowiedź, której udzieliłby Józef, gdyby nawiedziły go w drodze do Egiptu: „Najświętsze Serce Jezusa, ufam Tobie”. Faktem jest, że pokusa sama w sobie nigdy nie jest grzechem. Niezłomne opieranie się pokusie jest wielką cnotą. Wytrwałość w czynieniu dobra powinna zaowocować tylko jednym – pogodą ducha i werwą w obliczu przyszłości.

Ks. Francis L. Filas SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Francisa L. Filasa SI Święta Rodzina wzorem dla rodzin.