Rozdział ósmy. Religia zwykłego człowieka. Rozwój, cz. 2

„Widzę wyraźnie – mówi John – że będzie to wymagało pewnego przemyślenia. Przede wszystkim, powstaje pytanie, w jaki sposób mogę stwierdzić, czy Ciało Chrystusa wzrasta tak, jak to zostało zamierzone. Jak mogę być pewien, czy nie zostało ono zdeformowane przez truciznę lub przypadkowo. Z pewnością wydaje mi się to nieprawdopodobne, ponieważ jest to Ciało Chrystusa, ale jest to możliwe. Na razie jednak odłożę tę kwestię i zastanowię się, co oznacza i zawiera w sobie pojęcie wzrostu, zanim rozważę możliwość zaistnienia jakiegoś przypadku”.

Zatem po pierwsze, John postrzega wzrost i życie jako praktycznie tożsame, albo – ściśle rzecz biorąc – życie stanowi regułę wzrostu, a wzrost – dowód życia. Posąg może być bardziej idealny niż ciało pod względem wdzięku i proporcji, a jednak nie rośnie, a zatem nie jest żywy. Chodząca i mówiąca lalka może udawać życie, ale nie jest żywa, ponieważ nie jest zdolna wzrastać. A zatem, porównywać Kościół do ciała lub nasienia, a odmówić mu mocy wzrostu i rozwoju, to jak wygłosić terminologiczną sprzeczność, albo może lepiej powiedzieć, że odmówić Kościołowi wzrostu, to jak ograbić metafory Chrystusa i Jego apostołów z ich podstawowego znaczenia.

„Następnie – woła John – czyż nie jest faktem, że duchowni Kościoła anglikańskiego stale odwołują się wstecz, do pierwszych wieków? «Ludzkie zepsucie – mówią – zniszczyło doskonałość Kościoła apostolskiego. Pewne artykuły zostały dodane do wiary przez Rzym. Musimy stale porównywać nasz obecny system z systemem apostołów i oczyszczać go z błędu. Ta właśnie konieczność spowodowała reformację i ta sama konieczność wciąż utrzymuje nas w pogotowiu przeciw podszeptom współczesnych i obcych kultów i wierzeń».

Innymi słowy, dla nich Kościół Chrystusa jest posągiem wyrzeźbionym ręką Boga i być może wypolerowanym przez robotników czasów poapostolskich, a ich obowiązkiem jest zachowywanie go w czystości. Zgodnie z ich teorią, w miarę upływu czasu posąg zaczynają pokrywać porosty. Kapy i tiary dodała być może ludzka sztuka i ambicja. Wszystko to należy stale usuwać. Ale jest to posąg, a nie żywe ciało.

Co się tyczy teorii, że Kościół jest żywy, ale osiągnął pełnię swego wzrostu pod koniec pierwszego, drugiego, czwartego, czy szóstego wieku – po prostu nie warto tego rozważać. Są to bowiem czysto arbitralne daty, wybierane przez różne stronnictwa, zgodnie z ich własnymi wizjami doskonałości. Nie ma żadnego obiektywnego powodu, dla którego powinno się przedkładać jakikolwiek z tych okresów nad inny. Śmieszne jest twierdzenie, że św. Paweł oczekiwał z niecierpliwością na koniec szóstego wieku, jako na kulminację miary wielkości według Pełni Chrystusa. Stwarzać pozory, że wyrażał on jakikolwiek pogląd tego rodzaju, to w rzeczywistości stawiać ponad słowo Boga ludzkie tradycje, których nie można zalecać nawet w oparciu o zdrowy rozsądek. Poza tym, jeśli nawet, to co na Boga Kościół robił od tamtego czasu?

Jest to równie arbitralne, jak twierdzenie, że dziecko osiąga doskonałość swego wzrostu w wieku czternastu lat. Tak długo, jak wzrasta w siłę i wielkość, musimy zadowolić się odłożeniem na bok naszych poglądów na temat tego, czym powinna być doskonałość, a zamiast tego zaufać ideałowi Boga”.

„Ale skąd możemy wiedzieć – zadaje sobie znów pytanie John – czy Kościół nie wzrasta w niewłaściwy sposób? Muszę na razie odłożyć na bok ten zasadniczy punkt, ale rozumiem przynajmniej tyle, że przy założeniu, iż Kościół wzrasta zgodnie z planem Boga, nie może nigdy odrzucić tego, co niegdyś było częścią jego struktury. Generalnie rozumiem, że jeśli nie możemy ufać Bogu w odniesieniu do ogólnego rozwoju Kościoła, to nie możemy Mu ufać wcale. Niektórzy mówią, że fizyczne zmartwychwstanie Chrystusa to przekłamanie, będące późniejszym dodatkiem do pierwotnej Ewangelii. Naprawdę nie znajduję na to żadnej odpowiedzi poza tym, że nie wierzę, iżby taki błąd został dopuszczony, jeśli w ogóle przyjmuję za rzecz oczywistą objawienie Boga poprzez Jezusa Chrystusa.

Ale wracając do tematu, rozumiem, że rozwój musi odbywać się zgodnie z naturą danego organizmu. Gdyby dąb, po dziesięciu latach wzrostu, nagle odrzucił korzenie i opuścił mój ogród pieszo, doszedłbym do wniosku, że pomyliłem się, co do jego dębowej natury. Nie może zmienić praw swojego istnienia – może odrzucić gałęzie, ale nie ręce”.

Zatem John rozważa, iż stanowi to zarzut w stosunku do Kościoła rzymskiego, że nie zmieni, ani nie odwoła swych słów. Jak Piłat – co napisał, napisał. Kościół może objaśniać i rozwijać swe twierdzenia, może precyzować to, co przedtem stanowiło jedynie domniemanie, ale pierwotne twierdzenie wciąż funkcjonuje jako streszczenie swych późniejszych rozszerzeń.

Jednak Kościół anglikański i sekty nonkonformistów kierują się inną zasadą. Ta gałąź drzewa, która niegdyś rozpościerała swoje listowie nad Anglią miała – bez cienia wątpliwości – swe korzenie w Rzymie.

„Nie rozumiem – woła niecierpliwie John – co mają na myśli anglikanie, którzy deklarują, że Kościół Anzelma i Augustyna nie był rzymskokatolicki. Każdy biskup wyświęcony w piętnastym wieku przysięgał w najbardziej uroczysty sposób, że otrzymał swoje duchowe, eklezjalne i doczesne przywileje od papieża. Za papieża modlono się podczas każdej Mszy świętej – dopóki jego imię nie zostało z premedytacją wykreślone przez zwolenników reformacji. To on stanowił ostateczną instancję odwoławczą. Jeśli Kościół przedreformacyjny w Anglii nie był rzymskokatolicki, to obecnie Kościół hiszpański nie jest rzymskokatolicki, a słowa przestają mieć jakiekolwiek znaczenie!

John sądzi zatem, że to zgromadzenie chrześcijan, które – zdaniem niektórych z nich – stanowi gałąź Kościoła katolickiego, wykształciło sobie nogi i odeszło. Albo, jeśli wolą, zostało w jakiś sposób oderwane od korzeni, które wciąż istnieją tam, gdzie zawsze były – w Rzymie. Zgromadzenie to z pewnością nie stoi w tym samym miejscu, w jakim stało, ponieważ twierdzenie, że Kościół anglikański stanął w absolutnym bezruchu w szesnastym wieku, a cała pozostała część zachodniego chrześcijaństwa zgodnie się od niego odsunęła, jest naprawdę niemądre. Taki paradoks równy jest twierdzeniu, że w Anglii reformacja w ogóle nie miała miejsca, ale że potężna schizma oderwała resztę chrześcijaństwa, w tym Rzym, od apostolskich korzeni, dokładnie w tym momencie, w którym historycy umiejscawiają przywidzenie, zwane dotychczas reformacją!

„Taki paradoks – rozważa John – można porównać jedynie do komentarza papistycznego księdza, który siedział na galerii podczas spotkania «Church Defence»: «Nareszcie to rozumiem – szepnął do przyjaciela – Kościół anglikański był protestancki aż do reformacji, a od tamtego momentu jest katolicki!»”.

Ale to nie wszystko. Wiele innych kwestii, takich jak czyściec wraz z jego konsekwencją w postaci Mszy za zmarłych, ofiara składana za żywych i umarłych przez kapłana w Ofierze Mszy świętej, wzywanie świętych, transsubstancjacja, i tak dalej, kiedyś stanowiło część doktryny Kościoła anglikańskiego. Potem przez długi czas duchowi spadkobiercy Cranmera i Ridleya nie tylko w owe prawdy nie wierzyli, ale głośno je atakowali. Nawet teraz, pomimo istnienia Ruchu Oksfordzkiego (1), wątpliwe jest, czy którykolwiek z biskupów diecezjalnych albo więcej niż jeden na dziesięć tysięcy świeckich obecnie w nie wierzy. Krótko mówiąc, elementy niegdyś stanowiące część drzewa i będące nadal częścią tego, które twierdzi, iż jest jedynym i pierwotnym drzewem, zostały w Anglii ostatecznie odrzucone, jako rozszerzenia i dodatki. Zatem zgodnie z teorią anglikańską Bóg pozwolił swemu dębowi odrzucić liście leszczyny (lub może powinniśmy powiedzieć, wilczej jagody?). Pozwolił mistycznemu Ciału swego Syna, najpiękniejszego z synów ludzkich (Ps 45, 3), z którego biologicznego Ciała żadna kość nie została złamana (J 19, 36), stać się zdeformowanym ciałem kaleki i garbusa. Nie jest ono jedynie przebite czy poszarpane, ale zniszczono w nim wszelkie podobieństwo do człowieka. A co jest najbardziej zdumiewające ze wszystkiego, zarezerwował On przywilej przycinania swego niezwykłego drzewa i prostowania zdeformowanych członków Jezusa Chrystusa dla małej części niewielkiej wspólnoty w obrębie chrześcijaństwa w końcu dziewiętnastego wieku…

Tak, krótko mówiąc, przedstawia się twierdzenie tych, którzy nazywają się anglokatolikami, podczas gdy dla pozostałej części ich wspólnoty metaforę drzewa ze wszystkim, co ono w sobie zawiera, stanowi odrzucony korzeń, konar, liście, owoce i gałązka, od początku do końca, i z góry na dół.

„Jednak – rozważa John – istnieje inne poważne oskarżenie, wysuwane wobec Kościoła rzymskiego. Co z tymi wszystkimi ciałami obcymi, które włączył on w swój system? Co z kadzidłem, niegdyś ofiarowanym pogańskim cesarzom? Z transsubstancjacją – fragmentem obalonej ludzkiej filozofii, z kanonizacją, kiedyś pod nazwą deifikacji, stosowaną w celu ogłaszania boskimi członków rodziny cesarskiej, co z życiem monastycznym, ongiś praktykowanym przez westalki – i z całą resztą? Czyż nie mamy tutaj wyraźnego dowodu, iż teoria rozwoju jest niemożliwa i samobójcza? Taka ekspansja to nie rozwijanie pierwotnej natury – to asymilacja nowych elementów zewnętrznych.

Właśnie – krzyczy katolicki głos w jego sercu, który staje się teraz głośniejszy, niż kiedykolwiek przedtem – my szczerze wyznajemy, że asymilujemy rzeczy zewnętrzne, ale tak samo czynią żołądź i dziecko. Owe liczne elementy nie spoczywają, mówiąc dosłownie, w żołędziu, ale zaczerpnięte z gleby znajdującej się dookoła przechodzą przez niego, przemienione jego energią z martwoty w życie. Tak jak żołądź posiada swój instynkt w odniesieniu do tego, co może zasymilować, wybierając tę substancję chemiczną, a odrzucając tamte kamyki, tak samo i Boże ziarno, zasiane na świecie w dzień Pięćdziesiątnicy, od tamtej chwili przepuszcza przez siebie owe substancje, odpowiednie dla jego wzrostu i rozwoju. Jednak każda taka substancja, zarówno teraz, jak i w przeszłości, musi wykazywać pokrewieństwo z jakimś elementem w obrębie żołędzia i nie może być nieprzyjazna wobec tego, co w nim napotka, ponieważ nie możemy dodawać niczego do depozytu wiary, a jedynie pełniej go wyrażać. Każdej zasymilowanej cząstce, kiedy pojawia się pełna chwały w powietrzu, musi towarzyszyć dębowa natura, która ją przekształciła. Ariusz skarżył się, że do dawnego wyznania wiary dodano nowe zdanie, gdy Chrystus został nazwany «współistotny z Ojcem». «Dodajecie do wiary», wołał. «W zeszłym roku wystarczyło, że nazywałem Jezusa Boskim, teraz zdaje się, że muszę nazywać Go Homoousios. To ja zatem jestem starym katolikiem, a wy jesteście innowatorami i heretykami». «To nie tak», odpowiada Kościół. «Inkorporuję tu słowo greckie, aby pełniej się wyrazić, tak jak żołądź inkorporuje ziemię, aby ujawnić wspaniałe życie, które jest w nim ukryte, ponieważ pewnego dnia mogę ogłosić Maryję niepokalaną, a papieża – nieomylnym. Najpierw nasienie, potem włókno, potem młode drzewko, potem drzewo». Jest to zatem moja chwała – wykrzykuje Kościół do zdumionego ucha Johna – to moja chwała, że czynię rzeczy martwe żywymi. Biorę martwą muzykę Żydów i rozkwita ona kwieciem cantus planus (2). Chwytam umierający język łacinników i ożywiam go, kiedy dla wszystkich innych od dawna jest martwy. Kwitnie w mojej liturgii, generuje nowe słowa w mojej teologii, lśni na wargach mych kaznodziejów, jest językiem, w którym moi księża zza granicy porozumiewają się ze mną i ze sobą nawzajem. W dzień Pięćdziesiątnicy cudem, który pokazał mądrość Boga, było to, że ludzie jednego języka przemawiali wieloma (por. Dz 2, 8). W dwudziestym wieku po Pięćdziesiątnicy moim cudem jest to, że ludzie wielu języków przemawiają jednym.

Wymiatam zdewaluowaną architekturę imperium rzymskiego i zamiast niej wznoszę moje bazyliki. Przejmuję umierającą filozofię Arystotelesa i przywracam ją do życia, aby moja wymowa była jasna. Jestem gotów, jak zawsze byłem, przyjąć ulotne ludzkie rzeczy, ubiór, metody, sposoby myślenia i używać ich, jeśli to odpowiada memu celowi, dla objawienia mego Bożego światła.

Cały świat leży wokół mych korzeni, a ja wysysam z każdego kraju i czasu to, co jest z korzyścią dla mojej życiowej energii.

Jestem bowiem czymś więcej niż dębem i krzewem gorczycy – jestem Winną Latoroślą Boga, wyrwaną dawno temu z Egiptu (por. Ps 80, 9). Moje ziarno upadło w kuli ognia, przy uderzeniu wichru (por. Dz 2, 1–4) i od tamtego czasu naprawdę żyję. Wciskam swe białe pędy w ciemność katakumb i przedzieram się przez szczeliny walących się pałaców cesarskich. Moje wczesne winogrona zostały zdeptane, rozdarte przez leśnego dzika w amfiteatrze (por. Ps 80, 14), zniszczone przez małe lisy (por. Pnp 2, 15), zgniecione w winnej prasie tortur i więzienia. Miota mną każdy wiatr, który powieje, kalumnie i krytycyzm z Północy, namiętność i furia z Południa oraz z Zachodu. Jestem przycinany, rok po roku, ostrym nożem wykutym w ogniu śmierci i piekła, ale trzymanym ręką Ojca, który jest mym małżonkiem (por. J 15, 1). A jednak żyję i będę żyć, dopóki mój Ukochany nie zejdzie, aby skosztować owoców z ogrodu (por. Pnp 6, 2–11).

Jestem bowiem zasadzony nad rzeką zbawienia, podlewany łzami i krwią świętych, oddycham duchem Boga, który sam może sprawić, aby popłynęły moje wonności (por. Pnp 4, 16). A nawet więcej niż to – już teraz stanowię mistyczną jedność z mym Ukochanym. To krew Jego Serca płynie w moich żyłach, Jego siła mnie podtrzymuje, ponieważ On jest Winnym Krzewem, moje konary są Jego gałęziami (por. J 15, 5 i n.), a ja jestem niczym, wyjąwszy to, co w Nim i w nich. Z tej właśnie przyczyny rosnę nieustraszenie, rozpościeram swoje pędy do rzeki, a latorośle do morza (por. Ps. 80, 12), mój cień jest we wszystkich krainach, dzikie ptactwo gnieździ się w mych gałęziach, obok siebie gołębica i orzeł, dzikie bestie odpoczywają przy mych korzeniach, wilk przy baranku, a pantera obok koźlęcia (por. Iz 11, 6). Dlatego właśnie jestem starszy niż stulecia, młodszy niż dzień wczorajszy, wieczny, nieśmiertelny i Boży”.

John zamyka Biblię i pogrąża się w modlitwie.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Ruch w Kościele anglikańskim w latach 1833–1845, którego ośrodkiem był Uniwersytet Oksfordzki. Na jego czele stali: J. Keble (1792–1866), J. H. Newman (1801–1890) i E. B. Pusey (1800– 1882). Inspirowany tradycją Wysokiego Kościoła, miał na celu reformę anglikanizmu, kładł nacisk na apostolski i sakramentalny charakter Kościoła i na jego znamię kapłańskie, opierał się wpływom liberalizmu, popierał katolicką tradycję w sprawach kultu, pracował na rzecz ubogich i zachęcał do tworzenia męskich i żeńskich wspólnot zakonnych. Za koniec ruchu uważa się zwykle wstąpienie Newmana do Kościoła katolickiego (1845).

(2) Cantus planus (łac. śpiew równy) – nazwa śpiewu gregoriańskiego (w równych wartościach rytmicznych), stosowana od XIII wieku zamiast nazwy cantus choralis.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Religia zwykłego człowieka.