Rozdział ósmy. Przeczucie śmierci

Intencją moją nie jest zajmowanie się rzeczami, które w moim odczuciu należą do spraw nadzwyczajnych, lecz tylko przedstawienie wydarzeń, które rzeczywiście miały miejsce. Ocenę zaś pozostawiam czytelnikowi.

W czasie jesiennego urlopu w 1838 roku udałem się do Cinzano, aby popracować nad organizacją przyszłego roku szkolnego. Pewnego pięknego dnia spacerując z Comollo dotarliśmy do wzniesienia skąd rozciągał się widok na szerokie połacie łąk, pól i winnic.

– Spójrz Ludwiku – powiedziałem do niego – jakie marne zbiory będziemy mieli tego roku! Biedni rolnicy, tyle pracy i wszystko to niemal zupełnie na nic.

– To ręka Boga ciąży na nas – odpowiedział mi. – Wierz mi, to nasze grzechy są tego przyczyną.

– Mam nadzieję, że w przyszłym roku Bóg udzieli nam obfitszych owoców.

– Ja też mam taką nadzieję, zwłaszcza dla tych, którzy będą tu by je smakować. Chodźmy więc, pozostawmy te smutne myśli. Cierpliwie znośmy tegoroczne zbiory, a za to w przyszłym roku będziemy mieli bogatsze zbiory i zrobimy z nich lepsze wino.

– Ty będziesz je pił.

– A ty pewno myślisz dalej pić wodę, jak zwykle?

– Nie, ale mam nadzieję, że wtedy będę już pił dużo, dużo lepsze wino.

– Co przez to rozumiesz?

– Ach, nieważne… Bóg dobrze wie, co ma czynić.

– Ale ja nie o to cię pytam. Pytam, co chcesz powiedzieć przez słowa: „Mam nadzieję, że wtedy będę już pił dużo, dużo lepsze wino”. Czyżbyś miał zamiar pójść już do nieba?

– Prawdą jest, że tylko przez miłosierdzie Boże mam nadzieję pójść do nieba jak umrę, ale od pewnego czasu odczuwam takie pragnienie pójścia tam, żeby wraz z wybranymi dzielić rozkosze nieba, że zdziwiłbym się gdyby moje życie tu na ziemi miało jeszcze się przedłużyć.

Powiedział to tonem wesołym i szczerym zarazem. Ponadto był wówczas w doskonałym zdrowiu i miał właśnie wstąpić do seminarium.

Niemal identyczne wydarzenie miało miejsce w Turynie, gdzie Comollo udał się pod koniec tych samych wakacji. Mieszkał wtedy u osoby poważnej, cieszącej się bardzo dobrą opinią (1). A oto, co mi ona opowiedziała:

Skromność i pokora Ludwika ogromnie nas wszystkich zbudowały. Był uprzejmy, życzliwy i prosty. Wszystkie jego ruchy tchnęły głęboką pobożności ą, a kiedy się modlił, wydawałoby się, że to święty Ludwik Gonzaga. Bardzo chcieliśmy, by zatrzymał się u nas jeszcze kilka dni, lecz musiał koniecznie wyjechać.

– Żegnaj – powiedziałem do niego w chwili odjazdu – być może już się więcej nie zobaczymy.

– W rzeczy samej, już się więcej nie zobaczymy – odparł.

– Nie chodzi tu o ciebie – odrzekłem. Mówiąc to pomyślałem raczej o moim podeszłym już wieku. Co do ciebie, życzę ci byś wkrótce powrócił do nas odprawić twoją Mszę prymicyjną.

Na to padła odpowiedź jasna i zdecydowana:

– Wcale nie – odpowiedział – nie odprawię żadnej Mszy prymicyjnej. W przyszłym roku wy jeszcze tu będziecie, ale ja już nie. Módlcie się dużo za mnie, żegnam was.

Słowa te wypowiedziane tonem absolutnie szczerym, żywo nas uderzyły. Wielokrotnie później zastanawialiśmy się czy Ludwik nie został uprzedzony o swojej zbliżającej się śmierci. Kiedy nadeszła do nas wiadomość o jego zgonie, mogliśmy jedynie stwierdzić: „Faktycznie, dokładnie to przepowiedział”.

Całkowicie uwierzyłem w to opowiadanie tym bardziej, że słyszałem je od osoby bardzo ostrożnej i powściągliwej w słowa.

Po tych ostatnich wakacjach powrócił do seminarium. Na drodze, w momencie, gdy tracił już z oczu swój rodzinny dom, odwrócił się, ze szczególną powagą na twarzy, by po raz ostatni nacieszyć się jego widokiem.

Jego ojciec zbliżył się do niego, aby zapytać:

– Co się dzieje, Ludwiku, źle się czujesz? Co ci jest, że tak patrzysz?

– Czuje się doskonale, jestem całkiem zdrów, tylko że nie mogę oderwać wzroku od Cinzano.

– Ale co ty tak oglądasz? Może żałujesz, że musisz udać się do seminarium?

– Wcale nie, przeciwnie, pragnę jak najszybciej dotrzeć do tego spokojnego miejsca. Wpatruje się tylko w Cinzano, które oglądam po raz ostatni.

Ojciec nalegał dalej chcąc wiedzieć czy rzeczywiście czuje się dobrze, czy naprawdę nie chce wrócić do domu.

– Absolutnie – odparł – wszystko jest w najlepszym porządku. Jedźmy, ruszajmy radośnie w drogę, Bóg na mnie czeka.

„Często w rodzinie przypominaliśmy sobie te słowa – opowiada jego ojciec – a za każdym razem jak przejeżdżam tamtędy z trudem powstrzymuję łzy.”

O tym wydarzeniu opowiedziano nam tuż po śmierci Comollo.

Wszystkie te przeczucia zbliżającego się końca, tak często okazywane, nie przeszkodziły Comollo w starannym przykładaniu się do nauki. Zawsze był spokojny, zawsze jednaki, opanowany, niezmącony. Przez cały czas nie przestawał być przykładem pobożności. Po semestralnych egzaminach uzyskał (podobnie jak poprzedniego roku) nagrodę sześćdziesięciu lirów, którą przydzielano według zwyczaju każdorocznie za wzorowe wyniki w nauce i pobożność. Mimo że nadal dawał dowody jednakowej gorliwości w wypełnianiu obowiązków, tej samej dobroduszności na spacerach czy rekreacji, zauważyłem jednak – nie wiem jak to określić – coś tajemniczego w jego zachowaniu. Zauważyłem, że był jeszcze gorliwszy w modlitwach i innych duchowych ćwiczeniach. W tych czasach w seminariach komunikowano tylko w niedziele, ku wielkiemu żalowi Ludwika, który aby uczynić zadość swojej pobożności udawał się w czwartki do kościoła świętego Filipa położonego nieopodal seminarium. W tym celu musiał opuścić rekreację i posiłek; jednakże dobrowolnie poddawał się tym umartwieniom uważając się za wystarczająco wynagrodzonego przez Komunię Świętą, którą mógł z łatwością przyjąć służąc do Mszy Świętej.

Często opowiadał o męczennikach z Tonkin. „Prawdziwie byli oni pasterzami Chrystusowej trzódki. Oddali swoje życie za zbawienie zbłąkanych owiec” – mawiał. „Jakaż chwała przeznaczona jest im w niebie!” Innym razem wykrzyknął: „Obym przynajmniej w chwili, gdy będę opuszczał ten świat, usłyszał od Naszego Pana pocieszające słowa: «Euge, serve bone – Przyjdź wierny sługo!»”.

cdn.

Św. Jan Bosko

(1) Chodzi o rycerza Fassone, wówczas intendenta królewskich włości, na których uprawiano tabakę.

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Ludwik Comollo. Wzór młodych.