Rozdział ósmy. Praca pomaga nam w modlitwie

Właściwe podejście człowieka do wykonywanej przezeń pracy charakteryzuje się niezmierzoną wartością duchową. Dobrze wykonywana praca stanowi wsparcie dla wyznawania wiary. Dziś propaguje się obojętność lub nawet antagonizm pracy i okazywania czci Bogu. Dobrze wykonywana praca zwiększa ludzką zdolność do modlenia się, jeżeli dana osoba pragnie być pobożna. Gdy pracujemy źle, zanika nasza umiejętność odmawiania modlitwy, nawet wtedy gdy chcemy się modlić.

Jednym z elementów protestantyzmu, żywym od stuleci i z każdym dniem rosnącym w siłę (zwłaszcza, jak się wydaje, wśród katolików), jest fundamentalne przeświadczenie, iż chrześcijaństwo rozcina rzeczywistość na dwie połowy i judzi je przeciw sobie niczym odwiecznych wrogów. Jest to równie dziecinna filozofia, co przekonanie małego chłopca, że ludzkość dzieli się na „tych dobrych” i „tych złych”.

Bez wątpienia pogląd ten jest współczesnym odpowiednikiem niegasnącej herezji manichejskiej [od sekty założonej przez Maniego (216–276), uczącej, iż dobro i zło to dwie rzeczywistości rządzące ludzkim życiem, a nienawidzić należy materii], błędu trwającego tak długo i darzonego takim szacunkiem, że przez pewien czas hołdował mu nawet święty Augustyn. Pozwoliłem sobie na takie porównanie, gdyż cechą charakterystyczną obu pomyłek jest dokonywany w nich podział. Jeśli w owych kultach istnieje jedność, przeciwstawia się ją zawsze czemuś innemu. Od czasów reformacji każdą dziedzinę życia społecznego dotknęło piętno fanatycznej wojny. Samotny naród przeciwko zjednoczonej Europie, rozum przeciwko wierze, państwo przeciwko Kościołowi, kobiety przeciwko mężczyznom – oto kilka zaledwie przykładów konfliktów wzniecanych z powodu fałszywego założenia, iż religia wymaga od wyznawcy toczenia czegoś w rodzaju dogmatycznej partyzantki.

W zamieszaniu z wyborem właściwej strony łatwo przegapić podstawowe wartości. Dzielenie ludzi na „swoich” i „obcych” (tak jak czyni to nacjonalizm) powoduje, że zapominamy o ludzkości jako uniwersalnym braterstwie. Przeciwstawianie rozumu religii (lub vice versa) dzieje się kosztem religii stanowiącej ich połączenie. Konflikt władzy politycznej i kościelnej niszczy porządek społeczny, który powinien godzić obydwa wymienione elementy. Feminizm ustawiający kobiety i mężczyzn po przeciwnych stronach barykady wyniszcza harmonię małżeńską, wpisując rodzinę na listę instytucji zagrożonych wymarciem.

Dopóki owa intelektualna choroba wykazuje rozmiary epidemii, każdy opis rzeczywistości będzie litanią zwalczających się wzajemnie sił, każda różnica – przyczynkiem do bitwy, a każda pochwała – krytyką opozycji.

Ten obecny sposób myślenia kładzie się olbrzymim ciężarem na umysłach i sercach ludzi pragnących współpracować z Kościołem w dziele ucieleśniania ducha, godzenia różnic i jednoczenia ludzkości. To właśnie dążeniu do pokoju i jedności tak bardzo oddany jest Kościół. Jeśli czyni pewne specyficzne rozróżnienia – pomiędzy naturą i łaską, boskością i człowieczeństwem, Kościołem i państwem, wiarą i rozumem – nie kładą one podwalin pod niekończący się spór. Rozróżnienia te stają się wstępem do partnerstwa, współpracy i funkcjonalnej jedności.

Jeżeli żyjemy w nieświadomości intencji jednoczenia leżącej u źródła każdego chrześcijańskiego pojęcia, to nawet przy braku naszej akceptacji dla ortodoksyjnych rozróżnień, naszymi osądami nie będzie kierował Chrystus, lecz hołdujący podziałom i konkurencji duch współczesnego świata.

W niniejszym eseju chciałbym ukazać, jak dobrze wykonywana praca może współistnieć z praktykami religijnymi zamiast, jak często bywa, nie mieć z nimi nic wspólnego lub stanowić ich zupełne przeciwieństwo.

Marta i Maria

Historia gościny naszego Zbawiciela u dwóch sióstr: Marty i Marii jest najczęściej przytaczanym przykładem i dowodem na to, iż praca jest przeciwieństwem oddawania czci Bogu. Ewangelia wspomina, że Maria „usiadła u stóp Pana i słuchała Jego słów”, zaś Marta „zatroskana o posiłek, podeszła do nich i rzekła «Powiedz jej (Marii), aby mi pomogła»”. Nasz Pan wskazał, iż Maria powinna zostać przy Nim, ponieważ „wybrała właściwie”.

Niezwykle łatwo jest dokonać błędnej interpretacji tej opowieści i wyciągnąć wniosek, że Marta zachowała się jak człowiek aktywny, a Maria – jak osoba oddana kontemplacji. Byłaby to duża niesprawiedliwość – słowa Jezusa ukazujące Jego wybór odnoszą się do wybranego zachowania, a nie do powołania. Przyzwolenie, które okazał Marii, nie zawierało zarazem pogardy dla gościnności i troski przejawianej przez Martę. Nie poradził tej ostatniej, by zaniechała swoich zajęć. Nie wywnioskował, iż zachowanie jednej z kobiet było postępkiem chrześcijańskim, a drugiej wprost przeciwnie. Nie wskazał ich postaw jako alternatywnych ani wzajemnie się wykluczających.

Czyż nie roztropniejszą byłaby następująca interpretacja tej opowieści? Dla Marty i Marii Nasz Pan był jednocześnie Bogiem i bliźnim. Maria postąpiła zgodnie z pierwszym przykazaniem (Kochaj Pana Boga swego ze wszystkich sił swoich…), podczas gdy Marta odpowiedziała na drugie z nich (A bliźniego swego jak siebie samego…). Nauka płynąca z wyboru Naszego Pana dowodzi, iż zdarzają się momenty, w których nasze poświęcenie dla bliźnich przysłania oczywiste możliwości wzniesienia naszych serc i umysłów ku Bogu, co stanowi nasz najważniejszy obowiązek. Wyłącznie w sferze domysłów pozostaje dalsza część historii – czy Marta kontynuowała pracę, lecz również słuchała, czy też Maria słuchała Pana, ale jednocześnie pracowała wraz z Martą. Choć nieopisane, rozwiązanie takie niewątpliwie pozostawałoby w zgodzie z tonem całej opowieści.

Bóg i bliźni

Wszystkim aspirującym do chrześcijańskiego stylu życia nie powinno sprawiać szczególnego problemu pogodzenie zobowiązań wobec bliźniego i Boga. Zwykle wypełniamy pierwsze przykazanie poprzez okazanie czci Bogu, a drugie – poprzez pracę. Ostatnia część tego stwierdzenia wymaga pewnego doprecyzowania, zwłaszcza w aspekcie współczesnego stylu życia. Otóż nie wolno zakładać, iż miłosierdzie wobec bliźnich okazujemy wyłącznie poprzez kroki podejmowane w sytuacjach nagłych, jak na przykład ofiarowanie wprowadzającemu się sąsiadowi garnka zupy lub wspomożenie go noclegiem, gdy nagle spłonie mu dom. Nie, sąsiedzka dobroczynność to nieustanne, codzienne spłacanie zaciągniętego długu poprzez naszą codzienną pracę. Spoglądając na codzienną pracę zarobkową pod odpowiednim kątem, łatwo dostrzeżemy naszą szansę na okazanie miłosierdzia bliźniemu. Należy zwrócić na to szczególną uwagę, w przeciwnym razie bowiem przeznaczymy większość życia na pracę dla korzyści (jeśli jesteśmy bogaci) lub pracę w celu utrzymania się przy życiu (jeśli jesteśmy ubodzy), a na stosowanie w praktyce dwóch najważniejszych przykazań pozostaną nam dni wolne od pracy lub kilka chwil przed udaniem się na spoczynek. Dziś inaczej podchodzi się do zajęć realizowanych w chwilach odpoczynku, a inaczej do codziennej porcji zadań do wykonania. Identyfikując wymogi religii wyłącznie z chwilami odpoczynku, odzieramy ją z charakterystycznej żywotności – religia staje się równie obiektywnie niekonsekwentna, co zbieranie znaczków lub nauka strzelania z łuku. Zaakceptowanie liberalnego poglądu niewolników pensji głoszącego, iż cnoty zaczynają się po zakończeniu dnia roboczego, stanowi potwierdzenie naszej niewiedzy co do znaczenia zarówno pracy, jak i oddawania czci Bogu. Chrześcijaństwo to sposób życia uzupełniany i doprecyzowywany przez obydwa wspomniane wyżej działania, a nie metoda na wykorzystywanie nadmiaru czasu i energii.

Zanim przejdę do prezentacji relacji łączących pracę i praktyki religijne, podsumuję krótko dotychczasowe obserwacje. Po pierwsze, ustawianie ich w opozycji względem siebie może doprowadzić jedynie do zaniedbania chrześcijańskiego stylu życia, który stanowi kombinację obu zachowań. Po drugie, postrzeganie miłosierdzia wobec bliźniego (zwykle w wykonywanej pracy) lub umiłowania Boga (najczęściej okazywane poprzez oddawaną Mu cześć) jako spraw odległych od codziennych problemów, z którymi borykamy się w pracy, powoduje, iż chrześcijaństwo sprawia wrażenie raczej hobby niż sposobu życia.

Indywidualny i niecierpiący zwłoki

Nietrudno wykazać, że dobrze wykonywana praca stanowi indywidualny nawyk zwiększający ludzką zdolność uwielbiania Boga. Niełatwo przychodzi nam umiłowanie Go całym sobą. Ze wszystkich sił musimy starać się o pogłębienie naszego zrozumienia dla używanych przez Niego argumentów. Dwa czynniki mogą wpływać na osłabienie naszej pobożności. Po pierwsze, trudność mogą sprawiać próby skupienia uwagi na Bogu, który wydaje się tak odległy od nas, którego nie widzimy, którego sporadyczne wezwania nikną w zgiełku codziennego życia. Po drugie, łatwo przychodzi nam opóźnienie w udzieleniu odpowiedzi, gdyż wśród tylu nie cierpiących zwłoki spraw odwlekamy oddanie czci Bogu tak długo, jak długo jest to możliwe.

Drugi ze wspomnianych wymogów religii jest nam bliższy, a zarazem pilniejszy. Ludzie potrzebujący codziennie naszych usług mówią o nich bez ustanku i z wielkim naciskiem. Jeśli nie powiedzie się wykonywana przez nas praca, bliźni czuwający w pobliżu natychmiast wskaże na popełniony przez nas błąd. Odpowiedzi na pytania, co, jak i kiedy powinniśmy czynić, nie można zostawiać na pastwę naszego lenistwa – bliźni i jego potrzeby tropią każdy nasz krok. Aby zaspokoić owe oczywiste i wiecznie obecne wymagania, musimy rozwijać nasze umiejętności i pilność, stać się odpowiedzialnymi ludźmi. Uczymy się reagować szybko i skutecznie. Jeśli nie udaje nam się podjęcie pracy, jeśli praca nie przynosi rezultatów, przyczyniamy się w ten sposób do zubożenia bliźniego. Gdy przyswajamy nowe umiejętności i stosujemy się do reguł naszej pracy, oczywiste korzyści odnoszone przez bliźnich zachęcają nas do dalszego podążania tą ścieżką. Wymownym przykładem może być tu wypowiedź pewnej gospodyni domowej, która „nie zabiera się za gotowanie, jeżeli w pobliżu nie ma nikogo, kto czerpałby z tego faktu choćby odrobinę przyjemności”.

Pamiętajcie, iż praktykom religijnym i pracy poświęcamy ten sam umysł, wolę i ciało. Wiara utwierdza nas w przekonaniu, że potrzeby naszych bliźnich są danymi od Boga instrukcjami, jak powinniśmy postępować. Zaspokajanie owych potrzeb wyrabia w nas zasady postępowania stanowiące część Bożej recepty pozwalającej nam pozostać w zdrowiu i doskonałości. Cnoty te włączamy do naszych modlitw. Właściwe przyzwyczajenia związane z pracą wzmagają naszą hojność, zwiększają zdolność odmawiania samemu sobie i stosowania się do określonych reguł.

Koncentracja

Ojcu małych dzieci, takiemu jak mnie, bardzo łatwo jest dostrzec bliski związek między dojrzałością i koncentracją. Dziecko nieustannie pada ofiarą własnej ciekawości, która przyciąga je do jednej rzeczy tylko po to, by za chwilę zastąpiło ją zainteresowanie czymś zupełnie innym i nowym. Zmieniający się z minuty na minutę odkrywczy głód dziecka nie pozostawia mu dość czasu na skupienie uwagi na jednej, wybranej sprawie. Egoistyczne pragnienie smakowania nowych doświadczeń, próbowania wszystkich smaków życia przeszkadza mu w skupieniu się na pracy lub modlitwie. Małe dziecko to wieczny konsument, niewyczerpany wulkan aktywności.

Sądzę, iż u dorosłych owa przedłużająca się ciekawość nowego i znudzenie rzeczami już znanymi wywołuje rozkojarzenie uniemożliwiające im skuteczną pracę lub modlitwę. Każda trudniejsza praca wymaga koncentracji i jednolitości celu. Koncentracja ta jest przede wszystkim uzależniona od wyobraźni, tak więc w świadomości ludzkiej pojawiają się tylko te obrazy, które są związane z pracą. Marzenia stanowią pewien rodzaj duchowego skąpstwa, pozwalając na gromadzenie wyobrażonych doświadczeń na podobieństwo gromadzenia zasobów pieniężnych. Dla człowieka pracującego wyparcie z wyobraźni wszystkich obrazów niezwiązanych z wykonywaną pracą to akt olbrzymiego samozaparcia zwiększający zdolność koncentracji. Obyczaj pozbywania się zbędnych wyobrażeń przynosi również pożytek modlitwom. Umysłu dobrego pracownika nie zaprzątają rozważania, czy znajduje się on teraz na stanowisku pracy, czy na Mszy świętej. Jego umiejętności są wykorzystywane w ściśle przypisany im sposób.

Postęp w dążeniu do doskonałości

Zapewne zauważyliście, iż wszystkie moje wypowiedzi wskazują na założenie, że człowiek pragnie się modlić. Nie chcę jednak, aby rozumiano przez to, iż praca wywołuje u człowieka pragnienie modlitwy ani też, że nie może ona stanowić alternatywy dla okazywania czci Bogu, jeśli taka jest ludzka intencja. Wszystko może być alternatywą dla modlitwy, nawet lektura Pisma Świętego, jeżeli dana osoba nie chce się modlić. Zamierzam przez to udowodnić, iż dobrze wykonana praca zwiększa u człowieka zdolność do modlenia się, jeśli tylko tego pragnie. Może zaistnieć również odwrotna sytuacja – niepowodzenie w pracy zmniejsza możliwości modlitewne u ludzi, nawet jeśli chcą poświęcić swój czas modlitwie.

Przewodnik duchowy i mistrz rzemiosła zgodzą się zapewne ze stwierdzeniem, iż największą przeszkodą na drodze ku doskonałości jest zadowolenie z samego siebie. Oczywiście, ich pojęcia doskonałości mogą różnić się w znacznym stopniu, lecz wątpię, by nie rozumieli w identyczny sposób samozadowolenia. Dążenie do doskonałości jest nastawieniem i metodą działania, którymi jedna i ta sama osoba może posługiwać się zarówno w pracy, jak i podczas oddawania czci Bogu. Człowiek dążący do doskonałości w pracy najpewniej będzie dążył do tego samego w modlitwie.

Zgodnie z doczesnym porządkiem rzeczy, porządnie wykonywana praca zawiera w sobie konieczność dążenia do doskonałości. Zaiste, gruboskórnym i nieczułym byłby lekarz upierający się przy stosowaniu podstawowych rozwiązań medycznych, podczas gdy więcej jego pacjentów umierałoby, niż wracało do zdrowia; jego porażka powinna skłonić go do większego wysiłku i zaangażowania w sztukę medyczną. Hydraulik, który odkrywa liczne przecieki w montowanych przez siebie rurach, okazałby się istotą bez serca, gdyby unikał udoskonalenia wykonywanej pracy. Ludzkie nieszczęście to największe wyzwanie dla każdego pracownika, wywołujące u niego odruch wykonywania danej pracy jeszcze lepiej niż dotychczas. Z tego też powodu tak wielu z nas protestuje przeciwko metodom działania stosowanym w fabrykach, gdzie pracownikowi nie wolno poprawić wykonywanego ruchu, a każdy następny musi być identyczny z pierwszym. Takie podejście powoduje niechlujne samozadowolenie z wysiłku związanego z pracą, łatwo więc domniemywać, iż tam gdzie podobne praktyki są powszechnie stosowane, wykonujących je ludzi będzie cechowało duchowe samozadowolenie.

Szacunek dla wykorzystywanego materiału

Typową cechą ludzi, którzy nie potrafi ą dobrze pracować, jest brak szacunku dla używanych materiałów i narzędzi. Próbują wkręcać śrubę dłutem, nakładają farbę na brudne podłoże, jeżdżą autem bez zapasu benzyny, wycierają kurze przed zamiataniem podłogi, usiłują przyspieszyć zagotowanie się wody w czajniku, itp. Nie nauczyli się współpracować z naturą rzeczy. Niecierpliwie narzucają im swoją osobowość, żądając dostosowania się do niej.

Praca jako zajęcie przeznaczone całej ludzkości wymaga szacunku dla materiału. Żaden stolarz nie rąbałby drewna rok za rokiem niczym oszalały demon, ponieważ nikomu nie przydałoby się to, co by z takiego drewna powstało. Każdy pracownik prędzej czy później odkrywa, iż wykorzystanie materiału w jak najlepszy sposób wymaga działania „z włosem”. Należy docenić wagę tego podejścia, zarówno w odniesieniu do pracy, jak i praktyk religijnych. W oddawaniu czci Bogu materiałem jest ludzka natura. Bóg pragnie przyciągać nas do siebie z miłością. Niekiedy potrzebna jest twarda ręka, czasem zaś spora doza łagodności. Ten, komu brak szacunku, usiłuje rządzić sobą i innymi nierozsądnie i bezlitośnie.

Na pierwszy rzut oka szacunek dla materiału, o którym wspomniałem, wydaje się być mało istotny, lecz oczywistym jest, iż osoba pozbawiona owego szacunku zwykle postrzega religię jako rodzaj „czarów”. Niczym niecierpliwy, niewykwalifikowany pracownik osoba taka ma nadzieję osiągnąć zadowalające rezultaty jednym gwałtownym aktem woli, jednym imponującym, tajemniczym gestem. Ludzie tacy uczestniczą w Mszy świętej, oczekując, iż wchłoną potrzebną duchowość, zakładając, że łaska ożywi ich dusze bez konieczności choćby śladu skupienia z ich strony. Wyjaśnia to dość częste przypadki osób, które spędzają całe życie w kontakcie z religią, lecz nigdy nie poddają się jej oddziaływaniu. Osoby te zaniedbały szacunek dla materiału, którym się miały posłużyć, dla swojej własnej natury. Nie czynią najmniejszego wysiłku, by poddać się działaniu łaski.

Ludzie tacy nie zezwalają, by praca przygotowała ich do uwielbienia Boga.

Ed Willock

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eda Willocka Rola ojca w rodzinie katolickiej.