Rozdział ósmy. Pasterski płaszcz

Nikt na całym świecie nie opowiadał tak wspaniałych historii jak dziadek Benjamina. A spośród wszystkich jego historii żadna nie mogła się równać prawdziwej opowieści o tym, jak pewnej nocy dotarł do jaskini w Betlejem i ujrzał tajemnicze Niemowlę. Wprost uwielbiał przywoływać tę historię. Kiedy wszystkie owce były już w zagrodzie, zwoływał młodszych pasterzy i znajomych i rozpoczynał opowieść.

Opisywał niespodziewaną jasność i chóry anielskie śpiewające radosne pieśni oraz błyszczące ogony gwiazd zwieszających się na złotych łańcuchach z nieba, a wśród nich jedną samotną gwiazdę znacznie piękniejszą od pozostałych.

Gdy dochodził do fragmentu o małej Rodzinie w stajence, o Dzieciątku leżącym w żłobie, o biednym ojcu i młodej matce, głos mu się załamywał i zdawało się, że słodkie wspomnienia zaraz wycisną mu z oczu łzy.

Większość pasterzy podśmiewała się z niego, bo zabawne było, że starszy człowiek bardziej wstrząśnięty był widokiem trójki zwyczajnych ludzi w stajni niż widokiem nieba zalanego anielskim blaskiem. Benjamin rozumiał to, lecz dziwiło go, czemu anioły skierowały pasterzy do tego Dziecka. Kiedy pozostali owinęli się już kocami i położyli spać, Benjamin zamęczał dziadka pytaniami:

– Podarowałeś Mu coś?

– Tak, Benjaminie, dałem Mu jagnięcą skórę, bo biedak cały drżał z zimna.

– Kiedy to było?

– Dwanaście lat temu.

– Więc teraz musi być w moim wieku, prawda?

– Zgadza się.

– Dziadku, On przecież musi gdzieś być. Myślisz, że kiedyś moglibyśmy Go odnaleźć?

– Nie sądzę, Benjaminie. Kiedy wróciliśmy, już ich nie było. Z wyjątkiem zwierząt, stajnia była pusta. Pamiętam tylko dziwną rzecz – oprócz zapachu świeżego siana i ciepła bijącego od bydła, unosił się tam zapach kadzidła i słodkich przypraw, mirry i nardu.

– Tak chciałbym wiedzieć, kim On był i gdzie teraz jest… – westchnął Benjamin.

Pewnego dnia Benjamin dostał od ojca okrycie z owczej skóry.

– Masz już dwanaście lat – powiedział. – Jesteś już dorosły i czas byś stał się prawdziwym pasterzem.

Okrył go płaszczem i wręczył pasterski kij. Benjamin poczuł ciepło i miękkość skóry. Owce podeszły blisko i stłoczyły się wokół niego. W tej chwili zrozumiał je lepiej i pojął, co naprawdę znaczy być pasterzem.

Od tamtej pory każdego ranka otwierał zagrodę by wypuścić stado na wzgórza i co wieczór zapędzał je z powrotem. Często zastanawiał się gdzie może być Chłopiec, który wtedy leżał w żłobie.

„Gdybym tylko zdołał Go odnaleźć, dałbym Mu mój pasterski płaszcz, najcenniejszą rzecz jaką mam. Tak, ukląkłbym przed Nim, okrył Go i zapiął Mu pas. A potem służyłbym Mu aż do końca” – myślał.

Kiedy owce były już zamknięte, modlił się do Boga:

– Pozwól, Wszechmocny Boże, bym mógł spotkać cudownego Chłopca i podarować Mu mój owczy płaszcz.

Pewnego wietrznego wieczora, gdy wichura wzbierała i ciemne chmurzyska pędziły po niebie, Benjamin zorientował się, że brakuje jednego jagniątka. Trzeba je było odnaleźć.

– Stójcie spokojnie – szepnął do owiec zamykając bramkę zagrody. Zwierzęta ścieśniły się w obawie przed nadchodzącą burzą. – Bądźcie spokojne, tu w zagrodzie nic wam nie grozi. Zgubił się wasz mały braciszek i muszę go poszukać. Być może utknął w ciernistych krzakach lub zgubił się na niebezpiecznym urwisku. Muszę go odnaleźć.

Wzgórza były opustoszałe i wyglądały jak pusty grobowiec zamknięty pod posępnym niebem. Wył wiatr. Ciężko było Benjaminowi szukać jagniątka. Szedł najpierw jedną ścieżką, potem inną, co chwilę przystawał nasłuchując cichego beczenia.

W końcu wydało mu się, że słyszy przez wiatr przerażone zawodzenie.

– Już idę! – krzyknął. – Gdzie jesteś?

Miał nadzieję, że owieczka zabeczy jeszcze raz wskazując mu kierunek. Ku swojemu zadziwieniu usłyszał cichy przejmujący głosik:

– Tu jestem. Zgubiłem się.

Benjamin podążył za głosem wzdłuż skalnej ścieżki, aż dotarł do sporego głazu, pod którym zamiast owieczki ujrzał małego chłopca dygocącego z zimna i strachu, zawodzącego żałośnie.

– Zgubiłem się i tak mi zimno. Jestem głodny – łkało dziecko.

Benjamin przykląkł przy Nim i objął Je mocno.

– Zabiorę cię do domu jak tylko odnajdę moje jagniątko – powiedział. – Powiedz tylko, gdzie mieszkasz.

Chłopiec nie mógł opanować szlochu. Oddychał ciężko i szczękał zębami. Benjamin wpadł nagle na pomysł. Zdjął z siebie owcze okrycie i zarzucił chłopcu na ramiona. Płaszcz był ogrzany ciałem Benjamina, więc malcowi szybko zrobiło się ciepło i przestał płakać.

Niebawem znalazła się owieczka i Benjamin odprowadził smyka pod jego drzwi. Nie miał jednak serca by prosić o oddanie płaszcza. Chłopiec wydawał się tak biedny, a jego odzienie było bardzo cienkie. Widocznie jego mama nie miała zbyt dużo pieniędzy, więc Benjamin wytłumaczył sobie: „Łatwo zdobyć pasterzowi taki płaszcz, lecz taki dzieciak musiałby mieć sporą sumkę by sobie na taki pozwolić. Niech zatem zatrzyma mój”.

Wrócił do domu tuląc odnalezione jagniątko, ale było mu smutno. Nie dlatego, że pozbawił się nakrycia, lecz dlatego, że przypomniał sobie, że chciał swój pierwszy pasterski płaszcz podarować cudownemu Chłopcu narodzonemu wśród anielskich pieśni. A żaden inny płaszcz nie byłby przecież tym pierwszym, podarowanym na znak stania się pasterzem i dzięki któremu zaprzyjaźnił się ze swą trzodą. Miał wrażenie, że małemu, zagubionemu chłopcu oddał cząstkę samego siebie!

Nadszedł czas, w którym dziadek był już za stary by żyć na wzgórzach, więc Benjamin, teraz prawie trzydziestoletni, sprowadził go do Jeruzalem do krewnych mieszkających w cieniu ścian Świątyni. Droga prowadziła przez Górę Oliwną i kiedy wdrapali się na jej szczyt, u ich stóp rozpostarło się Jeruzalem. Spostrzegli grupkę mężczyzn siedzących na ziemi. Przypominali pasterzy, który mieli w zwyczaju prowadzić pogawędki na okolicznych stokach. Nieopodal stało również kilka kobiet. Poniżej, w dolinie otoczonej chmurami oświetlonymi promieniami zachodzącego słońca, leżało Jeruzalem z wybijającą się pośrodku, jak oprawiony w złoto klejnot, Świątynią.

Benjamin wypatrywał miasta i być może nie zauważyłby wcale mijanych ludzi, gdyby nie dziadek, który niespodziewanie chwycił go za ramię.

– Benjaminie, Benjaminie, to On, to Dzieciątko z Betlejem! – wyszeptał Benjaminowi do ucha.

Benjamin obrócił się w osłupieniu. Widział tylko kilku biedaków, pośród których stał młody mężczyzna, mniej więcej w jego wieku, i tłumaczył coś słuchającym. To właśnie w Niego wpatrywał się w skupieniu dziadek. Jak mógł być pewien?

– Skąd wiesz? – spytał Benjamin.

– Widzisz tę kobietę, która Go obserwuje? Widzisz jej twarz i miłość w jej oczach? Widzisz to, chłopcze?

– Widzę.

– Czyż to nie musi być Jego matka?

– Raczej tak, dziadku. Jestem pewien, że to spojrzenie matki.

– A zatem, Benjaminie, to jest to Dziecko, do którego zaprowadziły nas anioły. To tę kobietę widziałem w stajni. Rozpoznałem Go dzięki Jego matce.

Serce Benjamina zadrżało przepełnione radością i miłością.

– Och, dziadku – powiedział. – Gdybym tylko miał swój pierwszy pasterski płaszcz, jedyny skarb, jaki kiedykolwiek miałem. Marzyłem, by Mu go podarować, a oddałem małemu zmarzniętemu chłopczykowi, którego znalazłem szukając zagubionej owieczki!

– Cicho, synu – szepnął dziadek. – Podejdźmy posłuchać Jego słów. To z pewnością Nasz Pan.

Podeszli bliżej.

Pan mówił powoli patrząc na tych, którzy Go słuchali. Ku uciesze pasterzy akurat opowiadał o owcach.

– Owce będą po Jego prawej ręce, kozy zaś po Jego lewej – mówił.

Dwaj pasterze stali nieruchomo, bali się nawet oddychać by nie uronić ani jednego słowa. Piękny głos mówił o tym, o czym my słyszeliśmy już wielokrotnie, dla nich było to jednak coś całkiem nowego. W dniu Sądu Ostatecznego ludzie mieli się dowiedzieć, że wszystkie dobre, małe rzeczy, które czynili i które zaraz im umykały z pamięci, tak naprawdę robili dla Pana, a On nigdy nie zapominał.

– Nie miałem odzienia – usłyszał Benjamin – i okryliście mnie.

Słuchał w skupieniu pięknej historii, dopóki ktoś nie przeszkodził.

– Panie, kiedy widzieliśmy Cię bez odzienia i okryliśmy Cię?

– Skoro pomogliście któremuś z moich braci, pomogliście i mnie.

Dopiero wtedy Pan spojrzał w bok i uśmiechnął się do Benjamina. W tej chwili Benjamin zobaczył w Nim małego, zziębniętego chłopca skulonego pod owczą skórą i zrozumiał. Radosne dzwony zagrały w jego sercu.

Nie padło na ten temat ani jedno słowo. Benjamin wrócił do swych owiec i wiódł spokojne życie pasterza. Miał jednak świadomość, że jego marzenie się ziściło. Wiedział też, że stało się to na długo przed tym, nim w dorosłym Mężczyźnie rozpoznał Dziecko, któremu śpiewały anioły.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Okropny pan Timson oraz inne fascynujące opowieści.