Rozdział ósmy. Anioł i diabeł

– Gdzie dziś pójdziemy? – spytała święta.

– Och, zabierz mnie w jakieś miejsce, które ma własną historię – poprosiło dziecko. – Chcę dziś usłyszeć nową opowieść.

W Wenecji właśnie wstawał ranek, kiedy święta i dziecko wyszli ramię w ramię z ciemnego starego kościoła, prosto w perłowe światło wielkiego placu. Codziennie, nim jeszcze zaczynała się codzienna krzątanina, wędrowali razem po wąskich zaułkach miasta. Czasami szli oglądać wschód słońca nad laguną, czasami na stary rynek, czyli mercato, gdzie wyładowane łodzie zwoziły góry prawdziwych skarbów: żółte dynie, fioletowe karczochy, bladozielone sałaty, błyszczące stosy szkarłatnych wiśni i małe, podłużne łubianki pełne wyglądających przez szpary truskawek. A wszędzie gdzie poszli, znajdowali jakąś ciekawą legendę, którą święta opowiadała słuchającemu uważnie dziecku.

Jednak dziś zwrócili swe kroki nie w stronę placu, tylko ku mrocznym podcieniom wieży zegarowej, a potem w wąską uliczkę na jej tyłach. Zawsze chodzili powoli, bo tyle tu było do zobaczenia, a ci, którzy się spieszą w Wenecji, wiele rzeczy mogą przeoczyć. Wreszcie, minąwszy wiele ostrych zakrętów, które prowadziły przez równie wiele małych mostków nad kanałami, dotarli do starego pałacu, który stał na przecięciu dwóch szerokich kanałów. Wszystkie okna i wnęki budynku odbijały się w czystej wodzie równie dokładnie jak w zwierciadle, a biały marmur rzeźby, która strzegła wejścia do pałacu miał swe bliźniacze odbicie w zielonej tafli u swych stóp.

– Oto nasza historia – powiedziała święta. – Powiedz mi, dziecko, co widzisz nad oknem?

– To piękny anioł – odparło dziecko patrząc na marmurową rzeźbę o złożonych w modlitwie dłoniach i opuszczonych w spoczynku skrzydłach. Po czym zajrzało w piękną twarz świętej, czekając niecierpliwie na opowieść.

Święta uśmiechnęła się do dziecka.

– To tylko dziwna, stara legenda, w dodatku prawie już zapomniana – wyjaśniła. – Opowiada o tym, dlaczego stoi tu ten anioł.

Wiele, wiele lat temu mieszkał w tym pałacu pewien prawnik. W całej Wenecji uważano go za najmądrzejszego i najbardziej uczonego z ludzi, był również bardzo bogaty i wpływowy. Ale chociaż ludzie podziwiali jego mądrość, zawsze kiedy o nim mówili zniżali znacząco głos i kręcili głowami, ponieważ powiadano również, że w całym kraju nie ma drugiego równie złego jak on człowieka. Krążyły dziwne opowieści o okropnych rzeczach, jakie się dzieją w tym pałacu. Stopniowo opuszczali prawnika słudzy, przerażeni jego złym postępowaniem, aż w końcu został w tym wielkim domu całkiem sam i nikt go tu nie odwiedzał, ponieważ nie miał przyjaciół.

– Zaprzedał duszę diabłu – szeptali ludzie. A mówiąc to zerkali niespokojnie przez ramię, jakby się obawiając, że uczony prawnik, albo sam diabeł stoją za nimi i podsłuchują.

Bardzo trudno jest mieszkać samemu w takim wielkim domu, więc prawnikowi wcale się to nie podobało. Nikt mu nie usługiwał, ani nie przyrządzał posiłków, aż wreszcie zaczął myśleć, że może lepiej by było poprawić swoje postępowanie i przekonać któregoś z dawnych sług, by do niego wrócił.

Ale kiedy tylko przemknęła mu przez głowę ta myśl, drzwi pokoju, w którym siedział otwarły się szeroko i do środka wpadło wielkie, włochate zwierzę, po czym stanęło przed nim uśmiechając się szeroko i świergocząc coś w przyjacielski sposób. Była to bardzo duża czarna małpa, wielkości dziecka i silna jak mężczyzna. Kiedy hasała wokoło wydając dziwne, świergotliwe okrzyki, prawnik roześmiał się szczerze, czego nie czynił od lat.

– No proszę, oto wesoły kompan przybył do mnie akurat w chwili, gdy go najbardziej potrzebowałem – stwierdził.

Małpa uśmiechnęła się, jakby zrozumiała jego słowa i zaczęła się zadomawiać. Już wkrótce nauczyła się wszystkiego, czego wymagał od niej prawnik, a miała tak zwinne ręce i mądrą głowę, że wkrótce okazała się niezastąpiona. Potrafiła sprzątać pokoje, rozpalać ogień, gotować jedzenie, i to chyba nawet lepiej niż wyszkoleni słudzy. Prawnik wszędzie rozwodził się nad swą cudowną małpą i nigdy nie miał dość opowiadania o jej sprytnych i zabawnych uczynkach.

Ale tak naprawdę wcale nie była to małpa, tylko sam diabeł. Postanowił zamieszkać z prawnikiem, żeby zdobyć na wieki jego duszę, ponieważ w sercu nieszczęsnego człowieka nadal kryło się dobro. Zły uważał, że najłatwiej je będzie zdusić nie odstępując go na krok.

A chociaż prawnik wiele razy zasmucił swego Anioła Stróża i odpędzał go od siebie, jednak anioł nadal czuwał nad nim z daleka i pragnął go chronić. Próbował raz po raz, ale zawsze bezskutecznie, aż prawie stracił nadzieję. Kiedy jednak siedział zasmucony i obserwował jak Zły, przybrawszy postać małpy, nie odstępuje boku prawnika, postanowił spróbować raz jeszcze.

Pewnego wieczoru przybrał więc postać jednego z przyjaciół i odwiedził prawnika w opustoszałym pałacu.

Prawnik był zdumiony tą wizytą, bo już od bardzo dawna żaden z przyjaciół nie przeszedł progu jego domu. A co dziwniejsze, odkąd zjawiła się małpa, ludzie zaczęli go jeszcze bardziej unikać.

– Słyszałem, że masz cudownego służącego – powiedział anioł, kiedy już rozmawiali dłuższą chwilę. – Chętnie o nim posłucham.

Nic bardziej nie radowało prawnika niż rozprawianie o swym dziwnym towarzyszu, więc zaczął natychmiast opowiadać o jego sprytnych czynach.

– To musi być naprawdę cudowne zwierzę – stwierdził gość. – Bardzo bym chciał je zobaczyć.

– Nic łatwiejszego – odparł prawnik, który był w wyśmienitym humorze. – Zaraz ją przywołam.

Po czym podszedł do drzwi i zaczął wołać:

– Babbuino, Babbuino, chodź tu zaraz nicponiu i pokaż się.

Ale diabeł wiedział doskonale, kto tak naprawdę przyszedł na kolację przybrawszy postać przyjaciela. Więc zamiast przybiec jak zwykle na wezwanie prawnika, uciekł w pośpiechu i ukrył się w najdalszym kącie wielkiego pałacu.

– Babbuino, Babbuino! – wołał prawnik. Potem zrobił się zły i tupnął nogą w wielkiej złości.

– Chodźmy go poszukać – zaproponował spokojnie anioł.

I razem, prawnik i jego gość, ruszyli na poszukiwania. Przeszukiwali starannie pokój za pokojem, ale nigdzie nie było śladu zaginionej małpy. W końcu prawnik dostrzegł postać przykucniętą w małym kredensie, a anioł podszedł bliżej, żeby dotknąć małpy.

Ale kiedy diabeł zobaczył anioła, wydał głośny okrzyk i wyskoczył w górę, aż na przeciwległą ścianę pokoju. Pod jego dotknięciem ściana ustąpiła, wkoło posypały się kamienie i powstała wielka dziura. Tam właśnie, wśród kurzu i dymu, zniknął Zły.

Prawnik patrzył w przerażeniu na dziurę w ścianie, a potem odwrócił się do gościa. Ale gość również zniknął, a na jego miejscu stał anioł, patrząc na niego smutnym, proszącym wzrokiem.

– Wróciłem raz jeszcze, żeby spróbować ocalić twą duszę – powiedział. – Mam nadzieję, że tym razem nie na próżno.

Po czym rozwinął wielkie białe skrzydła i uleciał prosto w gwiaździstą noc.

Trzęsąc się cały, prawnik padł na kolana, żeby podziękować niebiosom za ocalenie ze szponów Złego. Kiedy się uspokoił, zaczął się modlić z powagą, by dobry anioł nigdy go już nie opuszczał, tylko zawsze strzegł go i błogosławił.

I tak szczęście raz jeszcze zagościło w starym pałacu. Słudzy i przyjaciele wrócili do prawnika, a złe plotki zniknęły.

Dziurę w ścianie zamurowano, ale, aby nigdy nie zapomnieć o tym zdarzeniu, prawnik kazał w białym marmurze wyrzeźbić postać anioła i umieścić właśnie w tym miejscu.

Przez wiele, wiele lat strzegła pałacu figura anioła ze złożonymi rękami i spokojną, radosną twarzą. Strzeże go do dziś, w milczeniu ucząc, że dobro zawsze w końcu zatriumfuje i opowiadając radosną historię o pokonaniu Złego i o tym jak zło obraca się w końcu w dobro.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.