Rozdział osiemnasty. Rodzina a szkoła

Wybrać szkołę, a później jej pomagać – to dwa wielkie zadania rodziny.

Wybrać szkołę. – Jest zupełnie oczywiste, że katolicka rodzina powinna wybrać katolicką szkołę. Na każdym poziomie nauczania, gdy jest wybór pomiędzy szkołą katolicką a publiczną, rodzice katoliccy są w sumieniu zobowiązani optować raczej za tą, która mówi o Bogu i Chrystusie, niż tą która grzeszy tu zaniechaniem.

Jest to obowiązek – i to poważny – z wielu powodów.

Przede wszystkim, gdy katolicy praktycznie wypruwają sobie żyły, by utrzymać przy życiu swoje szkoły, nie skorzystać z ich poświęcenia znaczy wyrządzić im niesprawiedliwie poważną krzywdę.

Następnie, i jest to sprawa poważna, nawet jeżeli nie ma obaw w kwestiach moralności, już przez sam fakt zmieszania się różnych religii, co jest nie do uniknięcia, istnieje zagrożenie dla wiary dziecka, gdyż ze względu na tę różnorodność, oferowane wychowanie oderwane jest od jakiegokolwiek związku ze sprawami dotyczącymi wieczności. Właśnie przez takie pożałowania godne odcięcie tych spraw, wychowawcy uważają, że mają prawo rozgraniczać w osobie ludzkiej powołanie czysto ludzkie od nadprzyrodzonego. Tymczasem nie zostaliśmy stworzeni jedynie jako zwykłe istoty ludzkie, lecz jako istoty ludzkie na obraz i podobieństwo Boże. Wychowawcy mogą robić swoje – na próżno; zeświecczenie nie dokonana niczego, by zmienić tę prawdę.

Tak to wygląda. To samo dotyczy edukacji, jaką rodzice przekazują w uzupełnieniu edukacji szkolnej; jest z niezmierną szkodą dla życia moralnego młodych umysłów i serc, gdy nie słyszą wcale o tym, co jedyne liczy się w życiu. Jednakże tak właśnie tyle pokoleń przyzwyczaiło się stawiać życie z jednej strony, a religię z drugiej – jak gdyby były to oddzielne, wodoszczelne przedziały.

Liczyć tylko na szkołę, zwłaszcza gdy jest neutralna światopoglądowo, że przygotuje dzieci odpowiednio do życia – to poważny błąd.

Angielski realista, Spencer, napisał kiedyś: „Ten, który chciałby nauczyć geometrii, dając lekcje łaciny lub ten, który sądziłby, że może nauczyć uczniów grać na pianinie za pomocą rysowania, uznany by został za wariata. Byłby równie racjonalny jak ci, którzy usiłują poprawić poczucie moralności ucząc gramatyki, chemii czy fizyki”.

Edukacja, nawet solidna, która jest czysto świecka, nie wystarczy do pełnego rozwoju poczucia moralnego i prawidłowego ukształtowania charakteru.

Pomóc szkole. – Gdy już starannie wybrało się szkołę, rodzina ma ciągły obowiązek pomagać nauczycielom w ich zadaniach. Dlatego też rodzice oraz starsze rodzeństwo:

– Powinni okazywać zainteresowanie nauką dzieci, ale nie – jak to często bywa – z próżności, lecz z rzeczywistego interesowania się sprawami dzieci.

– Nie powinni nigdy sprzeciwiać się środkom dyscyplinarnym uznawanym przez nauczycieli za niezbędne; jeżeli nałożono w szkole karę lub zdecydowano o rozkładzie zajęć, rodzina ucznia powinna to wspierać i dać do zrozumienia, że się z tym zgadza.

– Jeżeli warunki życiowe zmusiły rodziców do umieszczenia dziecka w szkole świeckiej, powinni uzupełniać ubolewania godne braki w edukacji szkolnej – kompetentnymi naukami z zakresu religii; muszą również czuwać nad przyjaźniami i powiązaniami towarzyskimi swych dzieci.

Powinni czuwać nad tym, nawet gdy szkoła cieszy się wysokim poziomem moralnym; powinni zwłaszcza zwrócić uwagę na wpływ wątpliwych towarzyszy, z którymi dzieci mogą się poznać idąc do szkoły lub z niej wracając. Trzeba też wziąć pod uwagę, na równi ze szkołą i domem, wpływ ulicy.

Zeświecczenie chrześcijan

Nie chodzi nam tutaj o obalanie doktryny sekularyzmu. Każdy chrześcijanin powinien znać stanowisko Kościoła na ten temat; nie musimy wcale odwoływać się do odległych w czasie dokumentów, żeby to stanowisko odkryć. Wystarczy przypomnieć encyklikę Summi pontificatus wydaną przez Piusa XII w 1939 roku na początku II wojny światowej.

Demaskując agresywne wkroczenie w sferę religii przez niektóre dzisiejsze doktryny, prześledził przeszłe źródła tego zła, które zatruło życie całej Europy; wskazał na doktryny, które usiłowały budować teraźniejszość i przyszłość ludzkości poprzez pozbycie się Boga i Chrystusa.

Obecnie muszę sam określić, która z nieszczęsnych odmian sekularyzmu zaatakowała mnie, mój dom, moje zwyczaje, oraz który może mnie zdominować.

Oczywiście nie chodzi o to, żeby groziło mi zaparcie się Boga czy Chrystusa, lecz to, jakie miejsce w moim życiu Bóg czy Chrystus zajmuje. W moim życiu codziennym, w moim zawodzie, w moim uczestnictwie, jako obywatela, w życiu społecznym.

Czy nie często bywa tak, że przy wyborze szkoły czy uczelni dla młodego człowieka tzw. chrześcijańscy rodzice często dają dowód utylitarnego, materialistycznego podejścia; podają kiepskie argumenty za wyborem świeckiej, zamiast katolickiej szkoły: bo nauczyciele są lepsi, szanse na sukces po ukończeniu szkoły są pewniejsze. Czy są tego pewni? A nawet jeśliby przypadkiem to była prawda, czy dusze ich dzieci znaczą mniej niż dyplom?

Czy nie jest tak, że wpływ takich chrześcijańskich rodziców na polu ich działalności społecznej i obywatelskiej był praktycznie żaden jeśli chodzi o szerzenie Ewangelii i nauczania Kościoła w tych obszarach.

A nawet jeżeli nie zaniedbywali niczego z podstawowych praktyk religijnych, czy nie był to z ich strony przejaw bardziej czystego formalizmu niż solidnego przekonania, konformizmu i hołdowania modzie niż prawdziwej czci? Czy nie było wielkiej rozbieżności pomiędzy ich zewnętrznymi czynami, ich zachowaniem a rzeczywistą modlitwą, żywym poznawaniem daru Bożego?

Czy trzymanie się nauki i moralności chrześcijańskiej w moim życiu i w mojej rodzinie nie jest przypadkiem niczym więcej, jak czymś tylko na pokaz?

Świat trzeba przemienić. W świetle Apokalipsy, dokonano straszliwych zniszczeń. Gmach, którym był świat europejski, wydawał się solidny; lecz kamień węgielny był wadliwy. Czy zamierzamy budować nowy świat na równie kruchej podstawie? Jeżeli tak, to przy niezmienionych podstawach, efekty muszą być niechybnie takie same. I będziemy bez końca obserwowali ciągle powtarzające się zniszczenia. Jeżeli Bóg nie zajmie miejsca u fundamentów miasta ze wszystkim, co niesie Jego obecność, to jak ostanie się miasto?

Ta myśl wyrażona została w starodawnym psalmie (por. Ps 127, 1); nie ma tu wyjątku, ta prawda jest oczywista. Trwałość narodów i społeczeństwa związana jest z odwiecznymi zasadami.

Czy jestem o tym dostatecznie przekonany? Czy przypadkiem nie mam więcej zaufania do ludzkich formuł niż do reguły Prawdy absolutnej? Czy nieświadomie nie usiłuję oprzeć ludzkiego życia tylko na ludziach? Czy nie jestem znowu i zawsze, mimo lekcji dawanej przez wydarzenia na świecie, ofiarą fałszywych ideałów, niewłaściwych reguł?

Muszę schrystianizować swoje chrześcijaństwo. Muszę dać mu upust w każdej dziedzinie mego życia: w relacjach rodzinnych i społecznych, w opiniach, jakie żywię w odniesieniu do spraw krajowych i międzynarodowych. Wszystko, co zależy ode mnie, będzie w stu procentach przesiąknięte wiarą chrześcijańską.

Uczucia rodzinne

Duch rodzinny, tradycyjny zespół przekonań, ideałów i praktyk domowych, stanowiący święte dziedzictwo ludzi złączonych więzami krwi, może istnieć bez bardzo mocnych uczuć pomiędzy członkami. Duch rodzinny, sam w sobie, jest czymś cennym, lecz gdy jest jedynie rodzajem zbiorowego egotyzmu, znaczy, że jest skażony, że jest pięknym owocem toczonym przez robaka.

Jak inspirującą i szlachetną rzeczą jest miłość rodzinna! Pewien autor wyraża to w formie poetyckiej: „Piękne rodziny, które wędrują razem niczym chór po ścieżce do nieba, wzorem gwiazd złączonych w konstelacje na firmamencie…”.

Jak pożałowania godni są ci mężowie i te żony, a często młodzi chłopcy i dziewczęta, którym dłużą się godziny spędzone w domu; ci mężowie i te żony, którzy są sobą znudzeni; to rodzeństwo, które uważa wzajemnie swoje towarzystwo za monotonne i zerka tylko na drzwi, furtkę lub garaż!

Wzajemna miłość rodziców i dzieci – Józef i Maryja nie znudzili się Jezusem; Jezus nie zmęczył się towarzystwem Maryi i Józefa. Mówi się, że miłości się nie cofa.

Nie spotykamy za dużo przykładów, gdy rodzice nie kochają swych dzieci, lecz ileż jest dzieci boleśnie i z obojętnością zaniedbujących swoich rodziców! Tłumaczą się mówiąc, że młodzi lubią być razem. Lecz mają czas na wszystko. Są tacy, którzy w swym życiu są za mało częścią swego domu. Jakie to dziwne, że dzieci umieją być tak kochające, gdy są małe, tak spontaniczne, a gdy dorosną potrafi ą tak bardzo zasmucać swych rodziców!

Miłość braterska i siostrzana. – Gdzie znajdziemy miłość, jeśli nie pomiędzy braćmi i siostrami? „Kto więc będzie cię kochał – pyta biskup Baunard – je- żeli nie kochasz brata. Przecież to tak, jakbyś kochał siebie. Jak sądzę słowo frater, brat, pochodzi od tych oto dwóch: fere alter, co oznacza prawie: «drugi ja»”.

Hrabia de Mun napisał w swych Memoirs („Wspomnieniach”): „Jak słodko mówić w liczbie mnogiej, gdy wracam pamięcią do pierwszych lat swojej egzystencji. Mam brata bliźniaka, który nigdy nie oddalał się ode mnie na krok w pokonywaniu życiowych trudności. Moje życie – to jego życie, moje radości były jego radościami, a jego sukcesy – moimi. Nie: Anatole i Armand, nie: on i ja, tylko: my”.

Marszałek Lyautey miał brata, który był pułkownikiem w czasie wojny 1914 roku; ów brat okazywał wszystkim, z którymi rozmawiał, nie tylko podziw dla Lyauteya, gubernatora Maroka, lecz swe głębokie do niego przywiązanie.

Żeby zrozumieć miłość ojca Focha, znakomitego jezuity, do brata, marszałka Focha, wystarczyło go posłuchać; chociaż okazywał pełną powściągliwość, było to bardziej wymowne niż długi dyskurs; wystarczyło kilka powściągliwych, lecz wzruszających słów, by wyrazić tę serdeczność.

W domu powinno też znaleźć się miejsce na zasłużone uczucie dla dziadków, wujków i cioć.

Na urodziny dzieci, dlaczegóż by nie zaprosić rodziców chrzestnych; lepiej wejdą w swoją rolę. „Mężczyźni i kobiety, którzy trzymaliście dzieci przy chrzcielnicy, przypominam wam, że zdacie z nich rachunek przed Bogiem.” Ze swej strony dzieci lepiej uświadomią sobie tę piękną instytucję chrześcijańskiego wsparcia.

Jeśli wszyscy członkowie rodziny mają rozumieć się wzajemnie i kochać, każdego musi cechować wielka cnota. To samo wychowanie i ta sama krew – to mało; potrzebne jest przezwyciężanie siebie. Bossuet dobrze to wyraził: „Usposobienia są zawsze w swym wyrazie wystarczająco przeciwne, by stwarzać częste napięcia w danej społeczności. Każdy ma swój nastrój, swoje przekonania, swoje nawyki. Dostrzega się siebie wzajemnie z tak bliska i pod tyloma kątami, dostrzegając tyle wad w najmniej znaczących zdarzeniach! Człowiekowi zaczyna się nużyć, niedoskonałości odstręczają, słabości ludzkie coraz bardziej dają się we znaki, tak iż koniecznym jest przezwyciężać się w każdej minucie”.

Hierarchia obowiązków

Praca apostolska, jeżeli prowadzona jest nie w czas lub bez umiaru, może zabierać kobiecie za dużo czasu kosztem domu.

Bez wątpienia potrzeby są ogromne: pomoc chorym, nauczanie religii, spotkania w ramach stowarzyszeń kobiecych, konferencje duchowe, a wszędzie tam można przejawiać wielką miłość. Oczywiście jest znacznie lepiej, jeżeli niewiasta spędza swój czas w taki sposób, niż wylegując się lub odbywając liczne, a bezużyteczne, wizyty czy też penetrując po raz setny jakiś kuszący sklep. Niemniej jednak obowiązki domu pozostają jej główną pracą: planowanie, układanie, naprawianie, sprzątanie, szycie, upiększanie, opieka nad dziećmi.

Mało znaczące obowiązki? A jeżeli są wyrazem woli Bożej? Czy nie za bardzo kusi nas do zmian? Nieprzemyślany zapał, kiepsko ukierunkowana służba, zachcianka pod pozorem wielkoduszności – mają zastąpić obowiązek, który być może nie jest zbyt spektakularny, którego jednak żąda Bóg.

Czy więc nie będzie największą miłością nie angażować się w działalność charytatywną, a zostać wiernie w domu i poświęcić się zajęciom, o których nikt nie będzie mówił, ani z racji których nie będzie gratulował? Później, gdy dzieci dorosną i ustabilizują się, można pozwolić sobie na większą swobodę; wówczas otworzy się duże pole do działalności apostolskiej na miarę sił i czasu. Do tego czasu mój najbliższy bliźni – nie przesądzając w najmniejszym stopniu, lecz po prostu według wszelkiego prawdopodobieństwa – będzie tym moim małym światem, który pojawił się w moim domu…

Innym niebezpieczeństwem – oprócz nadmiaru dzieł apostolskich – jakie może złapać w pułapkę niektóre żony i matki – to przywiązywanie nadmiernej uwagi do praktyk pobożności. Czy jedna z postaci powieści George’a Duhamela, ubolewając, nie wyraża tej skłonności: „Słyszałem, jak księża mówili, że niektóre kobiety psują swoje pożycie małżeńskie, uczestnicząc nadmiernie w celebracjach religijnych, i wzdychali: «Po co zatem wyszły za mąż, jeżeli mają powołanie zakonne»”.

Są niestety mężowie tak dalece chrześcijańscy na pokaz, że dostrzegają przesadę w najbardziej elementarnych i normalnych praktykach pobożności ze strony żony i matki. Taka jest, niestety, przykra prawda! Ich zdanie w tym względzie warte jest tyle, co nic.

Mówimy tylko o faktycznej przesadzie, którą może ocenić jedynie kompetentna osoba.

Bez wątpienia kobieta zamężna, jeżeli jest dobrze zorganizowana i nieobciążona jakimś zajęciem poza domem, może znaleźć czas na normalne praktyki religijne i może nawet zaplanować sobie medytację, lekturę duchową i stosunkowo częstą obecność na Mszy świętej z przyjęciem Komunii świętej; ostatecznie czas można elastycznie dostosować do potrzeb, a kobieta celuje w dzielnym radzeniu sobie z wieloma sprawami…

Gdy podejrzewa, że mąż uważa jej niektóre zewnętrzne akty pobożności za przesadne, na przykład uczestnictwo w Mszy świętej w dni powszednie, niech w jakiś sposób zwiększy zaangażowanie w swoje prywatne nabożeństwa: nieco więcej rozważania czy lektury duchowej – w czasie gdy go nie ma; czy mąż ma rację, czy nie, lepiej go nie irytować, jeśliby miało to skutkować poważniejszymi konsekwencjami. Oto jak radziła sobie z tym Elizabeth Leseur: nigdy nie zdradzała nawet najmniejszego rozdrażnienia, gdy przerwano jej modlitwę; zawsze na wołanie męża lub jego wybuchy irytacji odpowiadała pogodną twarzą.

Nigdy nie zaniedbuj obowiązków, lecz patrz na hierarchię ich ważności.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. III: Wychowanie.