Rozdział osiemnasty. Opowieść o cesarzowej Flawii, cz. 2

Po tej rozmowie myśli młodego człowieka z każdym dniem stawały się bardziej mroczne i złe. Wkrótce wymyślił straszliwy plan, by ukarać Flawię. Pewnego dnia zabił swego niewinnego małego bratanka, a potem udawał, że to ona popełniła ten straszny czyn.

Biedna Flawia! W pierwszej chwili nie mogła pojąć, dlaczego oskarżają ją o tę straszną zbrodnię skoro tak bardzo kochała chłopca. Ale kiedy przybyły straże, by zabrać ją do więzienia, spytała kto ją oskarżył. Odparli, że brat jej pana, a wtedy zrozumiała wszystko.

Sędziowie, przed których oblicze ją zaprowadzono, natychmiast zapytali kim jest i skąd się tu wzięła. Biedny stary kupiec mógł tylko powiedzieć to, co wiedział, że znalazł ją samą na drodze, porzuconą przez przyjaciół i oskarżoną o jakąś straszną zbrodnię. Sama Flawia nie chciała dodać nic więcej, uznano więc, że naprawdę zabiła chłopca i skazano na śmierć, a nikt w całym mieście jej nie żałował ani nie chciał pomóc.

Sędziowie ze smutkiem kręcili głowami na widok takiego zła w kimś równie młodym i pięknym jak Flawia i postanowili, że powinna ją spotkać odpowiednio surowa kara. Dlatego polecili, aby odcięto jej obie dłonie, a potem zabrano na morze i porzucono na jakiejś bezludnej skale.

Wyrok wykonano, ale kiedy Flawia odzyskała zmysły na małej, bezludnej wysepce, która miała stać się jej grobem, zaczęło ogarniać ją dziwne uczucie ukojenia. Tak spokojnie i miło było leżeć na skale. Cichy chlupot fal koił jej duszę po zamieszaniu i gniewnych okrzykach ludzi, a lekki wietrzyk niczym przyjaciel kładł chłodną, czułą dłoń na jej obolałej skroni.

– Wreszcie odnalazłam spokój – powiedziała sobie ze znużonym uśmiechem, po czym obróciła się i zasnęła spokojnie sądząc, że to już koniec.

Ale jej sen nie był snem śmierci. Ocknęła się znowu w środku nocy i ujrzała nad sobą gwiazdy, a chłodny wietrzyk delikatnie przeczesywał jej włosy. Znów słyszała jedynie uspokajający chlupot fal i znów ogarnął ją wielki spokój, który pocieszył jej smutne serce.

Kiedy tak leżała patrząc na gwiazdy, na niebie pojawiło się jakieś światło. Najpierw sądziła, że to świt, ale wcale nie było podobne do wschodu słońca. Stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż wreszcie przybrało postać błyszczącej chmury, tak białej i tak pełnej światła, że Flawia miała wrażenie, że w jej środku świeci słońce. Patrzyła zdumiona jak chmura zbliża się do niej i zawisa dokładnie nad skałą, na której leżała. Wówczas blask stał się zbyt silny dla oczu śmiertelnika. Chmura rozwinęła swe brzegi niczym płatki białego kwiatu, a w samym środku jasności stała Madonna. Flawia natychmiast Ją poznała, choć była dużo piękniejsza niż na obrazach.

Na twarzy Madonny pojawiło się wielkie współczucie, kiedy pochyliła się nad Flawią i przemówiła do niej cicho.

– Biedne dziecko – powiedziała. – Przybyłam położyć kres twoim cierpieniom. Od tej pory czeka cię na ziemi tylko szczęście. Niedługo zostaniesz zabrana z tej skały, a twoje kłopoty się skończą. Ale najpierw chcę ci ofiarować dar.

Mówiąc to Madonna przyczepiła do nadgarstków Flawii dwie przepiękne, białe dłonie a na łączeniach umieściła dwie opaski z błyszczącego złota. Były to najdoskonalsze, najpiękniejsze ręce jakie widziały oczy śmiertelnika. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro były darem od samej Madonny.

– O Madonna mia – wyszlochała Flawia. – Zabierz mnie ze sobą. Jestem taka zmęczona życiem i wszystkimi kłopotami. Pragnę jedynie odpocząć.

– Nie – odparła Madonna. – Nie mogę cię teraz zabrać, gdyż nadal masz swoje zadanie na ziemi.

– Jakie zadanie? – zapytała Flawia smutno.

– Poczekaj, a sama zobaczysz – odparła Madonna. – Mam dla ciebie jeszcze jeden dar. Kiedy odejdę, unieś kamień, który leży nad samą wodą, a pod nim znajdziesz pęk słodkich ziół. Zabierz je ze sobą, gdyż leczą wszystkie choroby i przynoszą pociechę w rozpaczy. A teraz, moje dziecko, czekaj cierpliwie na uwolnienie. I żegnaj.

Chmura zaczęła się na powrót zamykać, jak płatki kwiatu wokół pręcików. Flawia patrzyła jak odpływa, coraz bledsza, niknąc w oddali.

Zastanawiała się czy to był tylko sen, ale kiedy spojrzała na swoje piękne, białe dłonie i złote opaski pojęła, że Madonna naprawdę przyszła ją pocieszyć i uleczyć. Potem przypomniała sobie o drugim darze i uniósłszy kamień znalazła pęk słodkich ziół, tak jak obiecała Madonna. Przytuliła do nich policzek, by poczuć ich zapach, a potem starannie ukryła je w kieszeni sukni. Co dziwne, czuła się niemal szczęśliwa i tak beztroska jak wtedy, gdy była młodą oblubienicą cesarza Rzymu.

Wstał już ranek. Flawia spojrzała na błękitne morze i zobaczyła, że do skały zbliża się łódź rybacka, w której siedzi dwóch ludzi, jeden stary i zgarbiony, a drugi z opaską na oczach. Zawołała do nich, kiedy przepływali obok, ale z początku jej nie słyszeli. Wreszcie jednak ją zauważyli i przybili do skały.

Zdumienie rybaków było wielkie, kiedy zobaczyli na tej odludnej skale samotną pannę. Było to tym dziwniejsze, że była naprawdę piękna, miała cudowne złote bransolety i wspaniałe, białe dłonie. Póki Flawia do nich nie przemówiła i nie spytała skąd przybywają, sądzili, że to wizja świętej.

Wyjaśnili, że pochodzą z małej rybackiej wioski niedaleko Ostii, a to bardzo odpowiadało planom Flawii.

– Czy możecie mnie tam zabrać? – spytała starca. – Znajdę sposób, żeby wam się za to odwdzięczyć.

Starzec porozmawiał przez chwilę ze swym młodym towarzyszem, który pokiwał twierdząco głową. Kiedy młodzieniec zdjął z oczu przepaskę i spróbował się przyjrzeć Flawii widać było, że bardzo cierpi.

– Co się stało z jego oczami? – zapytała Flawia.

– Obawiamy się, że wkrótce całkiem oślepnie – odparł ze smutkiem starzec. – Jedno oko zostało zranione kamieniem rzuconym przez nieuważnego chłopca, a teraz drugie prawie zupełnie przestało widzieć.

– Poczekajcie, być może będę mogła pomóc – zawołała Flawia.

Wyjęła pęk ziół, po czym delikatnie odwinęła bandaże i położyła słodko pachnące listki na biednych chorych oczach.

Uzdrowienie nastąpiło w jednej chwili – ból zniknął, a wzrok wrócił. Na widok tego cudu obaj mężczyźni padli na kolana, po czym ucałowali skraj szaty Flawii.

– Powiedz, pani, czy jesteś samą Madonną? – pytali.

– Nie, ale te zioła są w istocie darem od niebios – odparła Flawia z uśmiechem. – Dziękujmy razem Bogu za to uzdrowienie.

Pełni wdzięczności rybacy zabrali ją do łodzi, po czym powiosłowali do wioski, gdzie podzielili się z nią wszystkim, czym tylko mogli.

Do Flawii zaczęli zewsząd przybywać chorzy i cierpiący, by ich uleczyła, a błogosławione zioła nigdy nie zawiodły. Od biednych nie brała żadnej zapłaty, ale bogatych prosiła o pieniądze, ponieważ musiała za coś żyć i zastąpić nowymi znoszone szaty.

Wkrótce jej zadanie w wiosce dobiegło końca, postanowiła więc odejść. Kupiła sobie nowe szaty, prostą czarną suknię i długi welon, który zakrywał ją od stóp do głów. A ponieważ była pewna, że nikt jej teraz nie rozpozna, uznała, że może bezpiecznie wrócić do Ostii.

Wieść o uzdrowieniach, których dokonała, dotarła do miasta przed nią. Ludzie wkrótce zaczęli przybywać do niej tłumnie i nazywać ją świętą. A ona z wielką cierpliwością słuchała o ich nieszczęściach i leczyła wszystkich, którzy do niej przyszli, tak samo jak w małej rybackiej wiosce.

Pewnego dnia przyniesiono do niej chore dziecko, a ludzie jak zwykle tłoczyli się wkoło, by zobaczyć cud. Zauważyła wówczas, że przez tłum przedziera się jakiś człowiek, za wszelką cenę próbując się do niej zbliżyć. Kiedy zobaczyła jego twarz, rozpoznała od razu jednego ze służących z domu jej pana. Nakazała ludziom go przepuścić, a kiedy podszedł, zapytała co go sprowadza.

– Czy możesz zaraz ze mną pójść? – wydyszał. – Brat mojego pana umiera i mój pan prosi, abyś spróbowała go ocalić.

– Kiedy skończę tutaj, przyjdę – odparła Flawia spokojnie.

Sługa się niecierpliwił, ale Flawia nie chciała z nim iść póki nie zrobi wszystkiego dla dziecka. Dopiero wykonawszy zadanie ruszyła do domu kupca.

– Co się stało bratu twego pana? – spytała idąc za sługą.

– Nikt nie wie – odparł sługa. – Coś go chyba dręczy i codziennie czuje się gorzej.

Kiedy Flawia weszła do domu, który tak dobrze znała, niemal zapomniała, że powinna udawać obcą osobę. Pozwoliła jednak, by sługa pokazał jej drogę na górę, jakby nie była tu nigdy wcześniej.

Wprowadzono ją do pokoju umierającego młodzieńca gdzie wokół łoża zebrali się ksiądz, stary kupiec i jego żona.

Kupiec obrócił się szybko na powitanie gościa i cicho nalegał, aby zrobiła wszystko, co zdoła, dla jego brata.

– Zrobię, co w mojej mocy – obiecała poważnie. – Najpierw muszę jednak wiedzieć czy wyspowiadał się z grzechów, ponieważ moje zioła uleczą tylko tych, którzy szczerze żałują za złe czyny.

– O tak, wyspowiadał się dziś rano – zapewnił ksiądz.

Ale z jego spokojnego głosu Flawia wywnioskowała, że młodzieniec nie wyznał wszystkiego.

Podeszła do łóżka i pochyliła się nad nim w milczeniu.

– Jest jeden grzech, którego nie wyznał – stwierdziła.

Chory zaczął się cały trząść, a zebrani wokół ludzie byli pewni, że umiera.

– Och, pomóż mu! – wykrzyknął stary kupiec do Flawii.

– Nie mogę mu pomóc, póki on sam sobie nie pomoże i nie wyzna grzechu – odparła. – Moje zioła będą bezsilne, jeśli tego nie zrobi.

– A więc zostawmy go samego z księdzem – powiedział kupiec.

– Nie, musi wyznać swój grzech tobie, twojej żonie i mnie – zdecydowała Flawia.

Młodzieniec jęknął, ale pewien, że umiera, postanowił wyznać swój wielki grzech.

– To ja zabiłem twego syna i zrzuciłem winę na Flawię – wyjęczał.

Żona kupca krzyknęła głośno, a kupiec jęknął. Natomiast Flawia pochyliła się nad młodzieńcem i położyła pęczek ziół na jego piersi. W jednej chwili wróciło mu zdrowie i siły, ale w milczeniu obrócił się twarzą do ściany.

– Och, ileż ta biedna Flawia wycierpiała, chociaż była zupełnie niewinna! – szlochała żona kupca.

– No cóż, przynajmniej jego spotka to samo – stwierdził kupiec surowo. – Wezwijcie straże, niech go zaprowadzą do więzienia!

– Nie – powiedziała Flawia stanowczo. – Spójrz, jego życie ocalił cud. Jak śmiesz pragnąć mu je odebrać?

– Popełnił zbrodnię i powinien za nią ponieść śmierć, choć to mój brat – zaprotestował kupiec.

– To prawda, powinien cierpieć skoro sprawił, że Flawię tak surowo ukarano za jego grzech – dodała żona kupca. – Nigdy nie zaznam spokoju myśląc o tej biednej, niewinnej dziewczynie.

– Proszę was, oszczędźcie go – nalegała Flawia.

– Nie, nie mogę, ze względu na Flawię – odparła jej dawna pani.

– A jeśli powiem, że twoja służąca żyje i ma się dobrze, czy wtedy okażesz mu litość? – spytała Flawia.

– Jeśli obiecasz, że pewnego dnia ją zobaczę, niech będzie jak chcesz – zdecydowała żona kupca.

– Tyle mogę ci obiecać na pewno, natomiast ten młodzieniec powinien wstąpić do klasztoru, gdzie będzie miał czas modlić się i żałować za grzechy przez resztę życia.

Tak też postanowiono i Flawia, bardzo zadowolona, wróciła do domu.

Wkrótce potem dotarła do Ostii wiadomość, że w Rzymie szaleje straszliwa zaraza i że codziennie umierają tam setki ludzi. Kiedy tylko Flawia usłyszała te wieści, postanowiła ruszyć w drogę i sprawdzić czy jej cudowne zioła zdołają pomóc.

Dzień i noc jechała w przeciwną stronę niż uciekali przerażeni ludzie, lecząc wszystkich, którzy się do niej o to zwrócili, aż wieści o tych cudownych uzdrowieniach dotarły do uszu cesarza. Wówczas wezwano Flawię do pałacu. Okazało się, że zaraza dosięgła królewskiego brata i lekarze twierdzili, że nie przeżyje.

– Poślijcie po tę cudowną świętą, która czyni cuda – polecił cesarz.

Z dziwnym uczuciem Flawia wchodziła po wielkich schodach cesarskiego pałacu. Myślała o dniu, kiedy wkroczyła tu radośnie jako panna młoda i o smutnych chwilach, kiedy schodziła po tych schodach po raz ostatni.

Nikt nie widział, że oczy ma pełne łez, gdyż opuściła na twarz długi czarny welon, i tylko słudzy ze zdumieniem zauważyli, że zachowuje się tak, jakby znała drogę.

– W którym pokoju leży książę? – zapytała, kiedy w końcu dotarli do cesarskich apartamentów.

Zaprowadzili ją do sypialni księcia, a ona weszła cicho do środka i rozejrzała się wokoło. Cesarz, który stał przy łóżku brata, obrócił się na dźwięk jej kroków, ale Flawia ledwie go poznała, tak bardzo zrobił się stary i smutny. A kiedy uniósł na nią oczy, ujrzała w nich taką głębię smutku, że jej serce ścisnęła litość. Książę rzeczywiście wyglądał na ciężko chorego i bardzo cierpiał, ale Flawia prawie na niego nie patrzyła, ponieważ nie mogła myśleć o nikim prócz cesarza.

– Panie, potrzebujesz chyba mojej mocy uzdrawiania równie mocno jak ten chory – powiedziała cicho.

– Mojej choroby nie zdołasz uleczyć – odparł cesarz spokojnie. – To dolegliwość duszy, a nie ciała.

– Ale moje zioła mają cudowną moc – zapewniła Flawia. – Pozwól mi choć spróbować.

Cesarz skinął w stronę łoża.

– Nie proszę o nic dla siebie – powiedział. – Pragnę byś uzdrowiła raczej mojego brata, bo tylko on mi został na świecie.

– Nie mogę go uleczyć, póki nie wyzna grzechu, który ciąży na jego duszy – odparła Flawia.

– Zatem wezwijmy księdza i niech to się stanie jak najszybciej – zdecydował cesarz.

– Nie, musi go wyznać tobie i mnie.

Kiedy książę usłyszał te słowa, obrócił twarz do ściany i jęknął głośno.

– Prędzej umrę niż to wyznam – wyszeptał.

Ale jego cierpienia stały się wkrótce tak straszne, że nie mógł ich już wytrzymać.

– Wyznam mój grzech – jęknął. – To ja spiskowałem na życie cesarza. Oskarżyłem Flawię, żeby chronić siebie. To ja zawiniłem, a nie ona.

Kiedy cesarz usłyszał te słowa, znieruchomiał zupełnie jakby obrócił się w kamień, natomiast Flawia pochyliła się nad umierającym i położyła swe zioła na jego ustach, a wówczas ból i gorączka zniknęły.

Widząc cudowne ozdrowienie brata cesarz odezwał się niskim, surowym głosem.

– Wezwać straże!

– Nie! – wykrzyknęła Flawia. – Przemyśl to, nim odbierzesz życie, które właśnie zwrócił mu Bóg.

– Niestety! – jęknął cesarz. – Nie mogę naprawić tej strasznej pomyłki, ale przynajmniej ukarzę mego brata za to, że spowodował śmierć Flawii.

Wówczas Flawia zaczęła go z całego serca błagać, aby darował życie księciu, zaś młody człowiek czepiał się jej sukni, czując, że tylko ona może go ocalić.

Przez długi czas błagała jednak na próżno.

– Skoro skazałem na śmierć Flawię, która była niewinna, o ileż okrutniej powinienem ukarać tego zdrajcę, który sam przyznaje, że zawinił? – spytał cesarz.

– A gdyby moje cudowne zioła mogły przywrócić cesarzowej życie? – spytała wreszcie Flawia.

– Och! – wykrzyknął ze smutkiem cesarz. – Gdybym jeszcze choć raz mógł zobaczyć Flawię żywą, w moim sercu nie byłoby miejsca na nic prócz wybaczenia.

Wówczas powoli uniosła czarny welon i odrzuciła go do tyłu.

– To ja, Flawia – powiedziała po prostu.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.