Rozdział jedenasty. Znaczenie jedności

Drodzy nowożeńcy, nie będzie dla was rzeczą trudną wznieść myśli ku wzniosłej idei życia małżeńskiego, które właśnie zaczęliście, jeżeli uważnie, w swoich modlitewnikach, jeszcze raz odczytacie wzruszające kwestie ceremonii ślubnej, które liturgia święta w całości poświęca więzi łączącej od tej chwili męża i żonę.

Ileż to słodkich myśli i pragnień towarzyszyło wam po drodze do świętego ołtarza! Ileż to nadziei i wizji szczęścia rozświetlało wasze kroki! Lecz węzeł jest jeden i nierozerwalny. „Ego coniungo vos – Łączę was w imię Boga”, powiedział kapłan jako upełnomocniony świadek związku, jaki stworzyliście; i w ten sposób węzeł małżeński przyjęty przez was, przez poświęcenie i moc sakramentu znalazł się pod ochroną i opieką Kościoła, który wpisuje wasze imię do wielkiej księgi małżeństw chrześcijańskich. A na zakończenie obrzędów zaślubin zwrócił się on do Boga z wezwaniem: „aby ci, co łączą się za sprawą Twoją, z Twą pomocą zachowani byli”.

Węzeł małżeński jest jeden. Spójrzmy na ziemski raj, pierwszy obraz raju rodzinnego, gdzie pierwszy węzeł między mężczyzną i kobietą został zawiązany przez Stwórcę – węzeł, o którym Wcielony Syn Boży pewnego dnia powie: „A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19, 6). W tym związku naszych pierwszych rodziców w ogrodzie rozkoszy, reprezentowana jest cała ludzkość, cały przyszły bieg pokoleń, które napełnią ziemię i będą zmagać się zdobywając ją i w pocie czoła będą ją opanowywać i zmuszać, by dała im chleb skąpany w goryczy pierwszego grzechu, zrodzony z zakazanego owocu rajskiego. Dlaczego Bóg połączył mężczyznę i kobietę w raju? Nie tylko po to, żeby dbali o ogród szczęścia, lecz również dlatego, że – używając słów wielkiego Doktora z Akwinu – dzięki małżeństwu zostali wyświęceni dla celu zrodzenia i wychowania potomstwa, jak również dla zwykłego życia rodzinnego.

W jedności węzła małżeńskiego widzicie pieczęć nierozerwalności. Tak, jest to węzeł, do którego dąży natura, lecz który niekoniecznie jest podyktowany regułami natury, ponieważ jest zakładany dzięki aktowi wolnej woli. A jednak chociaż jedynie wola przystępujących stron może zawiązać węzeł, wola ta nie może go rozwiązać. Jest to prawda nie tylko w odniesieniu do małżeństw chrześcijańskich, lecz w ogóle w odniesieniu do każdego ważnego małżeństwa, jakie zostało zawarte na ziemi za obopólną zgodą stron. Słowo: „Tak”, które wydobywa się z waszych ust przy wyrażaniu waszej woli, zawiązuje wokół was węzeł małżeński i łączy razem wasze wole na zawsze. Jego efekt jest nieodwołalny. Brzmienie słów, słyszalny wyraz waszej zgody, przemija, lecz sama zgoda zostaje utrwalona. Jest ona wieczna, ponieważ jest to zgoda na wieczne trwanie węzła, podczas gdy zgoda męża i żony na wspólne życie tylko przez pewien czas, nie stanowiłaby ważnego małżeństwa. Związek waszej zgody jest niepodzielny, dlatego też nie ma prawdziwego małżeństwa bez nierozdzielności oraz nie ma nierozdzielności bez prawdziwego małżeństwa.

Wznieście swój umysł, drodzy nowożeńcy, i pamiętajcie, że małżeństwo nie jest tylko aktem natury, lecz że dla dusz chrześcijańskich jest wielkim sakramentem, wielkim znakiem łaski i świętych zaślubin Chrystusa z Jego Kościołem, który uczynił On swoim, nabytym Krwią Jego, by odrodzić do nowego życia duchem dzieci ludzkie, które wierzą w imię Jego – które ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodziły (J 1, 12–13). Pieczęć i światłość sakramentu przemieniają ów akt natury i nadają małżeństwu wzniosłą czystość i szlachetność, w tym nie tylko nierozerwalność, ale również każdą cechę nieodłączną sakramentowi.

Jeżeli jednak wola małżonków, złączonych już kontraktem, nie może od tego momentu rozwiązać węzła małżeńskiego, czy może tego dokonać jakaś władza wyższa niż mąż i żona, jakaś władza powołana przez Chrystusa kompetentna w sprawach odnoszących się do życia religijnego ludzi? Węzeł małżeński jest tak mocny, że jeśli osiągnął swą pełną dojrzałość przez wykorzystanie prawa małżeńskiego, żadna władza na ziemi, w tym nawet nasza, czyli Wikariusza Chrystusa, nie jest w stanie go unieważnić. Jest oczywiste, że możemy uznać i oświadczyć, iż małżeństwo zawarte jako ważne, było w istocie nieważne ze względu na jakąś unieważniającą przeszkodę lub istotną wadę zgody lub uchybienie w formie substancjalnej. Możemy również w pewnych wypadkach i z ważnej przyczyny rozwiązać małżeństwo niemające charakteru sakramentalnego. Wreszcie, jesteśmy w stanie, jeżeli jest słuszna i dostateczna przyczyna, anulować węzeł chrześcijańskich mężów i żon, owo „tak” wypowiedziane przez nich u ołtarza, jeżeli zostanie ustalone, że małżeństwo nie zostało dopełnione. Jednakże z chwilą, gdy to nastąpiło, węzeł jest chroniony przed wszelką ludzką ingerencją. Czyż bowiem Chrystus nie przywrócił małżeństwu jego pierwotnej godności, jaką Stwórca mu nadał u zarania ludzkości w raju, do tej nienaruszalnej godności, dzięki której jest ono jedno i nierozerwalne?

Jezus Chrystus, Odkupiciel upadłej ludzkości, nie przyszedł, aby znieść, lecz aby wypełnić i przywrócić Prawo Boże. Przyszedł jako Prawodawca większy od Mojżesza, jako Mędrzec mądrzejszy od Salomona, jako Prorok nad prorokami, żeby wypełnić to, co zostało o nim przepowiedziane, zapowiedziany jak Mojżesz, wywyższony z ludu Izraela i na wargach którego Pan położył swoje Słowa, oraz żeby ci, którzy nie słuchali, byli wykluczeni z ludu Bożego. Dlatego Chrystus ze swym niezmiennym Słowem wywyższył człowieka w małżeństwie i przywrócił status kobiecie, która w zeszłych wiekach była poniżana jak niewolnica i którą najbardziej surowy cenzor Rzymu przyrówna do „nieokiełznanej natury w nieoswojonym zwierzęciu” (Liwiusz). Sam Odkupiciel wywyższył w swojej Osobie nie tylko mężczyznę, lecz również kobietę, biorąc swą ludzką naturę od kobiety, stawiając za wzór własną Matkę, błogosławioną między wszystkimi niewiastami, jako niepokalane zwierciadło cnoty i łaski dla każdej chrześcijańskiej rodziny na przestrzeni wieków, ukoronowaną w niebie na Królową Aniołów i Świętych.

Przez swoją obecność Jezus i Maryja uświęcili małżeństwo w Kanie. Tam Boski Syn Dziewicy dokonał pierwszego cudu, jakby chcąc zademonstrować na początku, że zaczyna swoją misję w świecie i w Królestwie Bożym, uświęcając rodzinę i małżeństwo, początek życia. Rozpoczęło się wywyższenie małżeństwa, które miało – w nadprzyrodzonym świecie zewnętrznych znaków symbolizujących łaskę uświęcającą – wznieść się do rangi symbolu związku Chrystusa z Kościołem, związku nierozerwalnego i niepodzielnego, żywiącego się absolutną i niekończącą się miłością, wzbierającą w Sercu Chrystusowym. Jakże mogłaby miłość małżeńska być albo pretendować do bycia symbolem takiego związku, gdyby była rozmyślnie ograniczona, uwarunkowana, rozerwalna, gdyby była płomieniem miłości tylko na pewien czas? Otóż nie, ponieważ wyniesiona została do świętej i uświęconej godności sakramentu, naznaczona i zespolona w tak bliskiej więzi z miłością Odkupiciela i dziełem Odkupienia, może być ona jedynie nierozerwalna i wieczna.

W obliczu takiego prawa nierozerwalności, namiętność ludzka w każdej epoce, zakuta i uciemiężona w swobodnym zaspokojeniu swych wygórowanych apetytów, dążyła na wszelkie sposoby do zrzucenia swego jarzma. Namiętność bowiem dostrzega w tym prawie jedynie twardą tyranię, samowolnie obciążającą sumienie nieznośnym brzemieniem, ze zniewoleniem niezgodnym ze świętymi prawami przysługującymi osobie ludzkiej. To prawda, że więzy mogą niekiedy stanowić brzemię, zniewolenie – jak łańcuchy krępujące więźnia. Mogą też one jednak być potężną pomocą i pewną gwarancją – niczym lina wiążąca alpinistę z jego towarzyszem podczas wchodzenia na szczyt lub wiązadła łączące części ludzkiego ciała – sprawiając, że jego ruchy są swobodne i łatwe. Tak jest właśnie z nierozerwalnym węzłem małżeńskim.

To prawo nierozerwalności będzie rozumiane jako przejaw troskliwej miłości matczynej, zwłaszcza z punktu widzenia nadprzyrodzonego światła, w jakim Chrystus je umiejscowił. Pośród trudności, irytacji i żądz, jakimi może zostać usłana wasza ścieżka życia, wasze obydwie dusze, tak nierozerwalnie złączone, nie znajdą się osamotnione czy bezbronne. Wszechpotężna bowiem łaska Boża, sam owoc sakramentu, będzie stale z wami, aby wspierać każdy chwiejny krok, osładzać każde poświęcenie, pocieszać i tulić was w chwilach najtrudniejszych prób. Jeżeli dla wypełnienia prawa Bożego trzeba będzie odrzucić ponęty ziemskich uciech, dostrzeżone w chwilach pokusy, zrzec się „przebudowania swego życia”, łaska będzie ciągle obecna, aby przypominać wam z całą pełnią i siłą nauki wiary, że jedynym prawdziwym życiem, którego nie można narazić na niebezpieczeństwo, jest życie w niebie, o czym dokładnie te poświęcenia nas zapewniają, jak bardzo nie byłyby przykre. Jak wszystko w tym życiu owe poświęcania mają charakter przejściowy i mają po prostu za cel przygotować was na trwały stan przyszłego życia. Będzie ono tym szczęśliwsze i bardziej promienne, z im większą odwagą i wielkodusznością zaakceptujecie nieuniknione dolegliwości pojawiające się tu po drodze na tym padole.

„To prawda – może powiecie, gdy wszystko uśmiecha się na ścieżce, jaka otwiera się przed wami – ale czyż nasza wzajemna miłość, której jesteśmy tak pewni, nie gwarantuje niezniszczalnej więzi naszych serc?”

Drodzy synowie i córki! Pamiętajcie przestrogę psalmisty: „Jeżeli Pan miasta nie strzeże, daremnie czuwają straże” (Ps 127, 1). Nawet to miasto waszego teraźniejszego szczęścia, tak piękne i mocne, może pozostać nienaruszone jedynie dzięki samemu Bogu, Jego prawu i Jego łasce. Wszystko ono jest zbyt kruche i niepewne, żeby mogło polegać na sobie samym, ale wierność Bożym Przykazaniom zapewni niewzruszoną stałość waszej miłości i szczęścia poprzez zmienne koleje życia.

Dlaczego na zawsze?

Drodzy nowożeńcy, gdy gromadzicie się tutaj w domu wspólnego ojca, niezależnie z jakiego pochodzicie regionu, nie jesteście nigdy obcy naszemu sercu, które – jak ogrom Bożej dobroci – nie czyni różnicy ze względu na twarz czy strój, wysokie pochodzenie czy niskie urodzenie, rasę czy naród. Widzimy was olśniewających godnością mężów i żon, nie tylko naznaczonych mistycznym krzyżmem, które przemienia was i wszystkich wiernych, jak mówi św. Piotr, w lud święty i królewskie kapłaństwo, lecz także jako tych, którzy zostali podniesieni przez święty ślub małżeński, dzięki wolnej i wzajemnej zgodzie, do roli szafarzy sakramentu małżeństwa. Małżeństwo, jako że symbolizuje ono doskonały związek Chrystusa z Kościołem, może być tylko nierozerwalne i trwałe.

Lecz cóż takiego jest w naturze, co mówi o tej trwałości? Skoro działanie łaski nie zmienia natury, a raczej pod każdym względem ją doskonali, to czy łaska uzna naturę za wroga stojącego na jej drodze? Nie, dzieło Boga – to zachwycający cud, ono zawsze współgra z naturą, której On jest Autorem. To trwanie i nierozerwalność wymagana przez wolę Chrystusa oraz mistyczne znaczenie małżeństwa chrześcijańskiego jest także wymogiem natury. Łaska bowiem spełnia tęsknoty natury i daje jej siłę, by stała się tym, co jej podpowiadają jej wyższe władze.

Spytajcie własnych serc, drodzy nowożeńcy; one są nieprzeniknione dla innych, lecz nie dla was. Jeżeli przywołacie na pamięć moment, kiedy wasze uczucie wyczuło odpowiadającą na nie całkowicie miłość drugiego, to czy nie jest tak, że od tej chwili aż do momentu, gdy u ołtarza wypowiedzieliście razem „tak”, zaledwie posuwaliście się pomału z godziny na godzinę, z trwożną nadzieją i drżącym oczekiwaniem przy każdym kroku? Teraz nadzieja wasza nie jest już „zielonym pączkiem”, lecz rozkwitającą różą i wasze oczekiwanie cieszy się na nowe radości. Czy wasze marzenie znikło? Nie, ono stało się rzeczywistością. Co przekształciło je w rzeczywistość związku u ołtarza? Była to miłość, która nie zniknęła, lecz pozostała i stała się mocniejsza, solidniejsza i stała, oraz sprawiła, że wykrzyknęliście: ta miłość musi pozostać zawsze taką, jaka jest teraz: nienaruszona, nietknięta – na zawsze!

Jeżeli miłość małżeńska ma swe świtania i brzaski, to nie musi znać zachodów ani sezonów, dni chmurnych czy smutnych, bo miłość chce zawsze pozostawać młodą i stałą w powiewach wiatru. I w ten sposób, bezwiednie, ze świętą zazdrością, przypisujecie swej miłości małżeńskiej tę cechę, którą apostoł Paweł przypisał miłości, gdy wychwalał ją mówiąc: „Miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 8). Czysta i prawdziwa miłość małżeńska to przejrzysty strumień, który poprzez akt natury wytryska z niezniszczalnej skały wierności, płynie spokojnie wśród kwiatów i cierni życia, aż zniknie w czeluściach grobu. Nierozerwalność małżeństwa jest zatem wypełnieniem czystego i niezniszczalnego impulsu serca, „naturalnie chrześcijańskiej duszy”, a ulega ono rozwiązaniu dopiero przez śmierć. W następnym życiu nie będzie małżeństw, lecz wszyscy ludzie będą żyli w niebie niczym aniołowie Boży. „Przy zmartwychwstaniu bowiem nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie Boży w niebie” (Mt 22, 30). Jednak, chociaż miłość małżeńska w tym swoim szczególnym aspekcie kończy się wraz z ustaniem celu, dla którego została uświęcona na ziemi, to jednak na ile działała ona w duszach męża i żony, i sprawiała, że wzajemnie zbliżali się oni do siebie w ramach owej wyższej więzi miłości, która zjednoczyła ich serca z Bogiem i sobą nawzajem – otóż ta miłość będzie dalej istniała w przyszłym życiu, tak samo, jak będą dalej istniały same owe dusze, w których mieszkała miłość tu na tym padole.

Jednakże nierozerwalność małżeństwa została tak zamierzona ze swej natury z jeszcze jednego powodu, musi ona bowiem dzięki tej swojej cesze chronić godności osoby ludzkiej. Życie w małżeństwie jest instytucją Boską, zakorzenioną w naturze człowieka, polegającą na związku dwóch istot utworzonych na obraz i podobieństwo Boga, który je wezwał, by kontynuowali Jego dzieło zachowania i pomnożenia rodzaju ludzkiego. Życie prowadzone razem jest rzeczą niezmiernie delikatną i intymną. Uszczęśliwia ono małżonków; uszlachetnia i uświęca ich dusze, jeśli wznosi się ponad czysto fizyczne względy, na skrzydłach wzajemnego duchowego oddania i altruizmu – przez żywe i głęboko ugruntowane pragnienie, by całkowicie wzajemnie należeć do siebie i pozostać sobie wiernym w każdym wydarzeniu i różnych okolicznościach życia, w dni dobre i smutne, w chorobie i zdrowiu, w młodości i wieku podeszłym, bez granic i warunków, aż spodoba się Bogu powołać małżonków do wieczności. Ta świadomość i te zrządzenia wywyższają ludzką godność, małżeństwo i samą naturę, która widzi, że ona sama i jej prawa są respektowane; mało tego, wywyższa też Kościół, jako że w związku małżeńskim dostrzega on jaśniejący świt pierwszej rodziny założonej przez Stwórcę oraz blask południa jej Boskiego odrodzenia się w Chrystusie. Gdy to nie zachodzi, małżeństwo naraża się na niebezpieczeństwo stoczenia się w bagno samolubnej żądzy, które nie szuka niczego innego, jak tylko własnego zadowolenia, ignorując osobową godność i cześć małżonka.

Spójrzcie na współczesne społeczeństwa w krajach, gdzie przeważają rozwody i zapytajcie samych siebie: Czy świat jasno rozumie i dostrzega te liczne przypadki, gdzie godność kobiety jest bezczeszczona i znieważana, deptana, deprawowana i nieomal grzebana w sromocie i upadku? Ileż to ukrytych łez upadło na progach domów i w pokojach, narzekań i próśb, ile rozpaczliwych przyrzeczeń i płaczu pobrzmiewało podczas pewnych spotkań w alejach i bocznych dróżkach, na rogach ulic i w opuszczonych przejściach? Nie, osobista godność męża i żony, lecz nade wszystko żony, nie ma lepszej ochrony niż nierozerwalność małżeństwa.

Jest żałosnym błędem sądzić, że można zachować, chronić i poprawić zachowania kobiet i podnieść ich status bez uznania jedności i nierozerwalności małżeństwa jako zasady. Kościół wykonując misję otrzymaną od swego Boskiego Założyciela, wykorzystując solidnie i bez zrażania się swą świętą i niezłomną energię, zawsze potwierdzał i rozpowszechniał w świecie ideę nierozerwalności małżeństwa. Chwalcie i wysławiajcie go za to, że w ten sposób tak szlachetnie przyczynił się do obrony praw ducha przeciw odruchom ciała w życiu małżeńskim, oraz za zachowanie nie tylko godności małżeństwa, lecz godności kobiet, a również godności osoby ludzkiej.

Gdy wola nie jest mocno zaangażowana w ciągłą i nienaruszalną ochronę węzła małżeńskiego, u ojca, matki i dzieci zaczyna słabnąć i zanikać owo poczucie pewnego i spokojnego jutra, owo stałe poczucie bezwarunkowego zaufania, owa więź bliskiej i niezmiennej wewnętrznej i zewnętrznej jedności (bez względu na to, co się wydarzy), na której opiera się i którą się żywi owa wielka i najistotniejsza podstawa szczęścia rodziny.

Może zapytacie, dlaczego rozszerzamy takie skutki na dzieci. Ponieważ otrzymują one od swych rodziców trzy rzeczy najwyższej wagi: istnienie, utrzymanie i edukację oraz ponieważ potrzebują atmosfery szczęścia dla swego prawidłowego rozwoju. Pogodne dzieciństwo, harmonijne wychowanie i kształcenie nie są możliwe bez absolutnej wierności rodziców. Czyż nie jest prawdą, że dzieci podtrzymują węzeł miłości małżeńskiej? Zerwanie tego węzła jest okrucieństwem wobec nich, nieprzyznaniem się do ich własnej krwi, poniżeniem ich imienia, spadającą na nie hańbą, rozdzieleniem ich serca, oddzieleniem od braci i sióstr oraz domu rodzinnego. To napawa goryczą ich młodzieńcze szczęście i – co najbardziej niebezpieczne dla ducha – stwarza moralne zgorszenie. Ileż ran w milionach młodych dusz! Ile przypadków smutnej i politowania godnej ruiny! Ile nieprzejednanych żalów wrytych w ich świadomość! Ludzie duchowo zdrowi, moralnie czyści, szczęśliwi i zadowoleni, prawego charakteru i zwyczajów, w których Kościół i społeczeństwo pokładają nadzieję, w większości nie pochodzą z domów rozdartych brakiem zgody i zmiennymi upodobaniami, lecz z rodzin, gdzie panują niepodzielnie bojaźń Boża i nienaruszona wierność małżeńska.

Ktokolwiek w dzisiejszych czasach szuka przyczyn moralnych wstrząsów oraz trucizny demoralizującej duży odłam ludzkiej rodziny, uzna szybko, że jednym z najgorszych i najbardziej karygodnych czynników jest ustawodawstwo i praktyka rozwodów. Wytwory i prawa Boże przynoszą zawsze korzystny i trwały efekt. Gdzie natomiast, wywołując nieład i zamęt, ingeruje ludzki egoizm i niegodziwość, tam znika zdrowy pożytek, a pojawia się niezmierzony ogrom zniszczenia, tak jakby sama wzburzona natura buntowała się przeciwko poczynaniom człowieka. A któż może w ogóle mieć wątpliwość lub zaprzeczać, że nierozerwalność małżeństwa jest wytworem i prawem Bożym, najsolidniejszym bastionem rodziny, ku chwale narodu i obronie ojczyzny, która zawsze znajdzie puklerz i rękojmię swej pomyślności w postaci serc dzielnej młodzieży?

Wy, drodzy nowożeńcy, winniście dziękować Bogu za nieustraszoną rodzinę, w której mieliście przywilej wzrastać ku pełnej dojrzałości jako chrześcijanie i katolicy, otoczeni miłością bogobojnych rodziców. W czasie naznaczonym niestety tak znacznym odstępstwem od Bożych praw, poczytujcie sobie za honor i chwałę, że będziecie podczas całego waszego wspólnego życia rozwijać, wprowadzać w życie i wyznawać ów wielki ideał małżeństwa założonego przez Chrystusa. W swojej codziennej wspólnej modlitwie wznieście swoje serca do Boga, aby Ten, który tak łaskawie pobłogosławił początek waszego małżeńskiego życia, raczył potężną pomocą swej łaski doprowadzić was do szczęśliwego końca.

Rozłąka serc

Chociaż wielki jest smutek obecnego czasu, nie przenika on aż tak głęboko do naszych serc płonących wiarą i miłością, aby je zdławić lub zgasić w nich płomień chrześcijańskiej miłości, która, drodzy nowożeńcy, zjednoczyła wasze życie w radości – tej samej, która przywiodła was do Rzymu, serca Kościoła, by prosić dla waszego związku o ojcowskie błogosławieństwo Wikariusza Chrystusa – pieczęć waszego świętego i nierozerwalnego związku.

Jest to święta radość, nieznająca ograniczeń ani zastrzeżeń. A jednak jesteśmy pewni, że nie przekroczyliście progu domu rodzicielskiego, by wyruszyć, jedno z drugim, w swą podróż, nierozdzielni aż do śmierci – bez przeżywania wielkich emocji.

Z pewnością, w momencie rozstania w waszych oczach błysnęła łza, gdy otrzymaliście pożegnalny pocałunek od ojca i matki. W tym pocałunku drgały wszystkie najsłodsze wspomnienia z waszego dzieciństwa i młodości i wasze serce naprawdę czuło ból rozstania. I któż mógłby was za to ganić?

Jakiż mąż czy żona mógłby czuć z tego powodu zazdrość? Wasza miłość wzajemna ku sobie, na tyle mocna, by dla nowego życia we dwoje poświęcić bez wahania wygody życia rodzinnego, nie powinna zaprzeć się czy zerwać wszelką więź, jaką natura tka pomiędzy rodzicami a dziećmi.

Chociaż Bóg każe wam opuścić dom ojca, dał On też inne przykazanie: kochać i czcić rodziców – co nie przeczy pierwszemu. W swym wzniosłym i mądrym planie dla ludzkości ten sam Bóg, który nakłada na dzieci obowiązek miłości i przywiązania do tych, którzy dali im życie, nakazuje im także opuścić ojca i matkę i przylgnąć do współmałżonka; i tak samo każe żonie iść za mężem przez wszystkie zmienne koleje życia. Te dwie miłości, których chciał Bóg, są tak dalekie od wzajemnego przeciwstawienia, że uczucie synowskie jest jedną z najpewniejszych gwarancji szczęścia i pokoju małżeńskiego.

A jakim zaufaniem można naprawdę obdarzyć związek i wierność tych biednych ludzi, którzy dostrzegają i poszukują w małżeństwie jedynie środka na strząśnięcie z siebie i uwolnienie się od odpowiedzialności wynikającej ze słodkiego węzła i łagodnego jarzma domowego życia rodzinnego? Tego typu mentalność, a jest na to wiele przykładów, przynosi wstyd i dyshonor młodemu mężczyźnie i młodej kobiecie. Jest to też smutny omen, jeżeli bowiem nie prowadzili się jak grzeczne i kochające dzieci, nie będą też wierni i cnotliwi jako mąż i żona. Zostali bowiem pociągnięci nawzajem ku sobie nie przez miłość silniejszą od miłości rodzinnej, lecz przez egoizm niskiego i złego gatunku, który nie dąży do prawdziwego małżeństwa, lecz chce „żyć każdy swym własnym życiem”, obok siebie, pieczętując cichy pakt – czasami nawet jawny – miłości małżeńskiej, będący kłamstwem pozbawionym miłości, wzajemną niezależnością pod przykrywką pozornej więzi, paktem czegoś jałowego i odwołalnego. Czy jest to rodzaj małżeństwa, który może być uświęcony prawdziwym chrześcijańskim uczuciem i Bożym błogosławieństwem?

Wy jednak, drodzy nowożeńcy, macie to szczęście kroczenia drogą Bożego prawa. Pojęliście jego świętość i posmakowaliście jego słodyczy, i nie zawahaliście się przez sakrament przypieczętować przed Bogiem i ludźmi pakt obopólnego oddania się sobie na całe życie. Jest to pakt oddanej miłości aż do ofiary, do zapomnienia o sobie. Jest to pakt owocnej miłości, która ma nadzieję zakwitnąć i rozkwitnąć w dużej i błogosławionej rodzinie. Przestrzegając prawa Bożego głoszącego nierozerwalność małżeństwa, rozpoczęliście swoją drogę ku nowemu życiu. W zgodzie z tym prawem przysięgliście iść dalej tą drogą, ponieważ przyjęliście ją nie jako ciężkie jarzmo, lecz jako jarzmo miłości, nie jako ograniczenie waszej woli, lecz jako niebieskie usankcjonowanie waszej wzajemnej i niezmiennej miłości, nie jako narzucenie duchowej niewoli, lecz jako Boską gwarancję i źródło niewzruszonej wiary przeciwko wszelkim niebezpieczeństwom mogącym zaszkodzić lub zagrozić solidnej skale waszego związku.

Macie rację, że żywicie w sobie tę wiarę, lecz musi jej towarzyszyć pokora i rozwaga pod opieką Boga. Historia rodziny daje przykłady młodych par, które chociaż rozpoczęły swe życie rodzinne z dobrymi intencjami i właściwym nastawieniem mentalnym, jak w waszym przypadku, w miarę upływu czasu dopuściły, by ten intymny i delikatny związek opanowany został przez robaka wywołującego rozkład, który pomału zżerał i niweczył siłę i świeżość ich jedności.

W podobny sposób ci mężowie i te żony zaczęli pojmować swoją więź małżeńską jako zniewolenie. Postanowili i ostatecznie do tego dążyli, by jeśli już nie zerwać, to przynajmniej ją osłabić, ponieważ w ich oczach nie była to już więź miłości. Czy tak liczne ubolewania godne przykłady mają was zniechęcić lub zakłócić wasze szczęście? Nie. Wiedza, jaką macie o sobie, doświadczenie, jakiego nabierzecie w związku z niestałością i zmiennością biednego ludzkiego serca, nie zmniejszy waszego zaufania, lecz uczyni je bardziej wnikliwym, uważnym, pokornym i roztropnym, a mniej złudnym, aroganckim czy fałszywym. Otworzy ono wasze serca, by przyjąć z synowskim uszanowaniem ojcowską radę, za pomocą której pragniemy oszczędzić wam takiego małżeńskiego nieszczęścia, wskazując i wyjaśniając korzenie i przyczyny tak pożałowania godnej degeneracji życia małżeńskiego, jak również środki niedopuszczenia do niej i ustrzeżenia się jej lub, w razie potrzeby, przerwania jej, gdy nie jest jeszcze za późno.

Drodzy nowożeńcy, skąd pochodzi ta zmiana na gorsze, ta ewolucja? Czy zaczyna się ona niespodziewanie, jako kaprys lub wskutek nieoczekiwanego odkrycia niezgodności charakterów, wskutek jakiegoś tragicznego incydentu? Zazwyczaj serca, które w dzień ślubu miały tak mocne i oblubieńcze postanowienie życia razem, nie w taki sposób podejmują podróż zmierzającą do odwrócenia się od siebie, do owej chłodnej obojętności, która krok po kroku prowadzi od złego do gorszego, do antypatii, do moralnego wyobcowania się i separacji, aż nadto często stanowiącej preludium do poważniejszych jeszcze faktycznych rozłamów. Te kaprysy, te odkrycia, te tragiczne incydenty, które zdają się wyznaczać początek owej zmiany, były w istocie niczym innym jak tylko okazją do ujawnienia i przyspieszenia zerwania. Pod warstwą popiołu tliły się żarzące węgle.

Zbadajcie i wysondujcie głębie tych serc. Świadoma alienacja, bardziej lub mniej widoczna dla osób trzecich albo też ukryta w tajemnicy domu gwoli zazdrośnie podtrzymywanych pozorów, jest prawie zawsze poprzedzona niezgodą, być może zrazu niedostrzegalną dla samych małżonków, niczym ukryta rysa na pięknej alabastrowej wazie. Gdyby ich miłość była pełna, gdyby była bezwarunkowa, gdyby była miłością, która polega na dawaniu siebie samego, gdyby nie znała innych granic jak miłość Boża, lub jeszcze lepiej, gdyby ta ludzka miłość wzniosła się ponad zmysły, aby spocząć i być wtopionym w absolutną i powszechną miłość Bożą, wówczas naprawdę żaden zewnętrzny wstrząs nie zakłóciłby jej harmonii, żaden szok by jej nie złamał, żadne chmury nie zaciemniłyby jej nieba. Nawet w miłości nie zawsze udaje nam się umknąć cierpieniu. Św. Augustyn, swym zwykłym żywym językiem, mówi: „Gdzie panuje miłość, nieobecne jest cierpienie lub samo cierpienie jest czymś, co się kocha”.

Kto zatem zadał tę niewidzialną i często śmiertelną ranę owej miłości, owemu świętemu związkowi dusz? Nie trzeba wcale szukać daleko. Szukajcie w pobliżu; szukajcie samych serc. Oto nieprzyjaciel. Oto winowajca. Wieloraki i misterny w swych przejawach i formach zewnętrznych – to pycha, miłość samego siebie, która rodzi się razem z człowiekiem, żyje z nim niemal do jego ostatniego tchu.

Powiecie jednak: To co, mamy siebie nienawidzić? Czyż nie jesteśmy z samej natury skłonni miłować i szukać własnego dobra? Tak. Natura determinuje człowieka, by kochał siebie, lecz także by szukał dobra, co jest rozsądne i dla niego odpowiednie. Otóż, rozum uczy mężczyznę i kobietę, żeby szukali nie tylko własnego dobra, lecz i dobra rodziny, które w małżeństwie sięga wyżej: po dobro dzieci. Istnieje, drodzy nowożeńcy, dobra i zła miłość własna. Zła miłość własna – to owa pycha, która jest oględnym synonimem egoizmu, lecz nie jest mniej zgubna. Mężczyzna i kobieta zostali stworzeni przez Boga. Bóg stworzył ich naturę, lecz nie jej zepsucie. Zepsucie natury pochodzi od grzechu Adama i Ewy. Musimy kochać siebie zgodnie z naturą stworzoną przez Boga, a nie po linii zepsucia wywołanego przez naszych pierwszych rodziców, musimy bowiem kochać swoje dusze i ciała miłością czystą, jaką miłujemy rzeczy Boże i samego Boga – miłością, która wzmaga się i wiąże nas z naszym współmałżonkiem i bliźnim. Jaka jest ta miłość? Jest to miłość, która ratuje nasze dusze, która ratuje związek serc w małżeństwie i w rodzinie. Jest to miłość, która zaczyna nienawidzić zepsucia duszy tu na ziemi, by chronić ją na życie wieczne zgodnie ze Słowem Chrystusa: „…kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 25).

Na drugim biegunie tej świętej i zbawiennej miłości znajduje się inna miłość – miłość przewrotna i z taką miłością „ten, kto kocha swoje życie, traci je” (J 12, 25). A jakaż to miłość? Jest to miłość zepsucia. To egoizm, to miłość samego siebie, będąca źródłem wszelkiego zła. To dlatego Doktor Anielski, św. Tomasz, mówi, że „miłość samego siebie jest korzeniem wszelkiego zła”. Mówimy o niej, drodzy nowożeńcy, jako o największym wrogu waszego związku, jako o truciźnie zagrażającej waszej świętej miłości. Dwoje egoistów pogardza samopoświęceniem; nie są oni w stanie nawiązać owej silnej przyjaźni, jaka powinna istnieć pomiędzy oboma małżonkami, w której jednoczą się ich akty woli, w której dzielą wszystko wspólnie: radość i smutek, ból i pocieszenie, potrzebę i pomoc. Pycha rozbija wspólne życie. Egoizm męża nie zawsze jest równy egoizmowi żony, czasem jednak są równie winne.

Samolubstwo – to wielki uwodziciel wśród wszystkich namiętności człowieka. To centrum naszych wszystkich myśli, pragnień i odruchów; często udaje mu się stanąć w roli idola przyjmującego hołdy kultu piękności wabiącej oko, harmonii kojącej ucho, słodyczy wybornej dla podniebienia, woni odświeżającej nozdrza, miękkości pieszczącej dotyk oraz pochwały i zachwytu usidlających serce.

Miłość zwrócona ku samemu sobie, w sposób nieuporządkowany, kieruje swą myśl, działanie i życie ku własnej przyjemności, korzyści i wygodzie i kieruje się raczej niestosownymi pragnieniami niż impulsami łaski, lekceważąc nakaz obowiązku wobec Boga i małżonka. Jednakże w życiu małżeńskim nierozerwalny węzeł ślubny wymaga poświęcenia miłości własnej na rzecz obowiązku, na rzecz miłości do Boga, która wywyższyła i uświęciła zjednoczenie waszych serc, oraz na rzecz miłości do dzieci, dla których otrzymaliście błogosławieństwo kapłana i niebios. Drogie żony, nie uciekajcie od tego bólu, który, chociaż na moment wywołuje grymas na waszej twarzy, to jednak prowadzi was do radości kołyski, gdzie płacz dziecka przyspiesza bicie waszych serc, gdzie wargi dziecka szukają waszych piersi, gdzie pieści was mała rączka, a anielski uśmiech wywołuje zachwyt.

Drodzy nowożeńcy, uświęćcie ponownie, u kołyski, swoją miłość; poświęćcie swą miłość własną z wszystkimi jej marzeniami. Niech wasza radość rodzicielska rozprasza każdą jej chmurę, tak jak mgły rozpływają się i znikają przed wschodzącym słońcem.

Wasze zwycięstwo nad pychą, drodzy synowie i córki, ma oznaczać ofiarę towarzyszącą waszemu wspólnemu życiu, ofiarę składającą się z radości i smutków, gdzie modlitwa i łaska Boża będą waszą pociechą i wsparciem.

Pius XII

Powyższy tekst jest fragmentem książki Piusa XII Małżeństwo na zawsze.