Rozdział jedenasty. Wady kobiece

Kobieta ma żywą wyobraźnię, to zaleta. Może jednak wkrótce zamienić się w wadę. Jest bowiem kobieta skora do wysuwania fantastycznych pomysłów, a ponieważ obiekt jej pragnienia jest przyjemny i dogadza jej gustowi, chwyta się go, jak czegoś wartego posiadania, nie odróżniając tego, co ładne, od tego, co dobre, i uspokaja sumienie tym fałszywym poczuciem wartości.

Krytyk powiedziałby z dużą dozą prawdy: „Każda kobieta ma trzy życia: życie, które znosi, życie, którego chce oraz życie, o którym marzy; pierwsze składa się z rzeczy, które wykonuje, mimo iż ich nie lubi, drugie – z rzeczy, które wykonuje, bo jej się podobają, trzecie zaś – z rzeczy, których nie wykonuje, gdyż albo nie potrafi , albo pragnąc ich, w rzeczywistości ich nie chce”.

Ta trzecia cecha jest najbardziej interesująca, owo życie marzeń najbardziej zajmuje kobietę. Układa zdarzenia tak, żeby pasowały do jej świata fantazji, w którym jest bohaterką dzięki swej sile wyobraźni. W rezultacie irytuje się z powodu niemożności rzeczywistego osiągnięcia tego, co tworzy jej wyobraźnia lub rozbudza jej wrażliwość.

Mężczyzna zobowiązany wchodzić w wir spraw, zatracać się w pracy, która jeśli nie bardziej absorbująca niż obowiązki domowe, to bardziej widoczna ze względu na jej konsekwencje oraz znacznie mniej podatna na porywy wyobraźni – jest bardziej ukierunkowany na twardą rzeczywistość. Jest bardziej wystawiony na zwykłą prozę życia i narażony na utratę werwy; kobiecie na ogół nie brakuje werwy, natomiast łatwo przychodzi jej bujać w obłokach.

Ponadto mężczyzna – jeżeli nie urodził się gadatliwy, a wtedy jest rzeczywiście nieznośny – znacznie mniej skłonny jest do gadulstwa niż kobieta. Wiedząc lepiej niż kobieta, jak trudno jest uzyskać prawdziwą informację i nie chcąc rozmawiać nie będąc dobrze poinformowanym, jest bardziej dyskretny i mniej skłonny do dysput; kobieta nie przejmując się aż tak bardzo koniecznością posiadania pewnych informacji, zaczyna od pogaduszek, a prawdy dowiaduje się później.

Ponieważ kobieta ma lepszą intuicję, potrafi rozmawiać nieomal na każdy temat, nie mając o niczym bardziej gruntownej wiedzy; jak to cudownie mówić gładko, nie trudząc się, by być precyzyjnym.

Poza tym, kobieta bardziej się zapala, jest bardziej kaznodziejska, nawracanie ma we krwi. Gdy Chrystus Pan chciał zewangelizować Sychem, wysłał tam kobietę, Samarytankę. I zadanie zostało dobrze wykonane. Opowiedziała ona ochoczo przyjaciołom i znajomym, wszystkim mieszkańcom owej małej wioski, co rzekła Jezusowi oraz co On jej powiedział, opowiedziała nawet o tym, jak ją upomniał: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem” (J 4, 17–18).

Chęć mówienia jest w kobiecie tak silna, że aby ją zaspokoić, nie waha się nawet mówić źle o sobie.

Ktoś cyniczny przypisuje dziecku takie oto okrutne słowa. Współczujący przyjaciele zapytali małego, jakie były ostatnie słowa jego ojca. Odpowiedział: „Tata nie wyrzekł ostatnich słów; mama była z nim do końca”. To zbyt wydumane, by mogło być prawdziwe.

Jest dobrze znanym i niezaprzeczalnym faktem, że jest wiele kobiet, które posiadają znakomite poczucie dyskrecji. A właściwie, gdyby również mężczyźni nie byli niepoprawnymi gadułami, czy znajdowaliby tyle okazji, żeby obmawiać kobiety?

Psychologiczna postawa matki

Francois Mauriac daje nam wnikliwą analizę pewnego etapu psychologicznej postawy matki:

„Nasza matka jawiła mi się jako stworzenie nad wszelkie stworzenia… Dziwne, że najbardziej przeciętne kobiety, nawet te najbardziej niegodziwe, w oczach ich małych synów są istotami niemal Boskimi.

Dziecko musi dorosnąć, wyjść spod opieki matki; żeby ocenić ową istotę, która go urodziła, potrzeba rozłączenia. Ona musi pozwolić temu człowiekowi, jej synowi, spróbować szczęścia, podjąć ryzyko, pokochać kobietę i wziąć ją do siebie. Wszystko to wydaje się proste i zgodne z wymaganiami natury. Lecz to właśnie daje początek dramatom częstszym niż można by sądzić…

Kura odpędza dorosłego kogutka, który uparcie za nią chodzi, lecz wiele kobiet nie ma tego instynktu. Nie dostrzegają zupełnie, że syn przestał być już dzieckiem, i ten siwiejący mężczyzna, któremu usługują, którego karcą, pozostaje dla nich ciągle małym chłopcem”.

Następnie mówi: „W miarę jak posuwamy się w wieku, zauważamy, że mężczyzna w swych schyłkowych latach potrzebuje równie mocno matki, jak w wieku dziecięcym. W istocie dziecięctwo w nas nigdy nie umiera; gdy tylko przychodzi na nas choroba i czyni nas bezsilnymi, stajemy się znowu dziećmi, wymagającymi dziećmi, które trzeba psuć, darzyć zaufaniem, utulać i kołysać. Dlatego też bardzo często żona instynktownie znowu staje się matką u wezgłowia takiego chorego mężczyzny; podejmuje się na rzecz tego mężczyzny, którego słabość sprowadziła do poziomu dziecka, roli owej matki, której już nie ma”.

Jest to zapewne największy cud niewieściego serca: owo przemieszanie w nim miłości macierzyńskiej z małżeńską, stopionej w ten sposób w jedną, tak iż pozostaje jedynie owa czułość żony schylającej się nad jej zranionym i cierpiącym towarzyszem; owa czułość, o której marzył Verlaine, pisząc następujące słowa:

«Jakże chcę was kochać, przepiękne rączki,
Chwilowo zaciśnięte, które zamkną nam powieki»”.

Coleridge powiedział słusznie: „Matka jest matką, jednak kimś najświętszym na świecie”.

Czegóż jednak, niestety, nie zrobiło współczesne społeczeństwo, żeby „zabić matkę!”.

W jak wielu miejscach mówi się, że dzieci należą do państwa; nie muszą nawet przyjmować imion swoich rodziców. Matki są jedynie materialnymi producentkami żywych osób, których potrzebuje kraj, potrzebują fabryki, potrzebuje armia. Liczą się organy rodne kobiet. Ich serca – wcale!

Gdzie indziej macierzyństwo jest wyśmiewane, jakoby posiadanie rodziny, zwłaszcza dużej, zamiast przysparzać chwały, było dowodem prymitywizmu, staroświeckości i głupoty.

I znowu samolubstwo rozwinęło się do tego stopnia, że choć nie szermuje się bezpośrednio hasłem sterylizacji, to mamy do czynienia z niepohamowanym ograniczeniem liczby urodzeń. Być uwiązanym z dziećmi? Nie, dziękuję!

Przed wojną Mauriac słusznie komentował: „Na świecie wszystko toczy się tak, jakby istniał wodzirej hazardu, wodzirej balu, który dostrzega, że aby zrealizować swe plany, musi przede wszystkim uderzyć w matkę”.

A te oto słowa stały się bardziej niż kiedykolwiek aktualne: „W świecie, który trzeba będzie odbudować, trzeba będzie skoncentrować wysiłki na tym oto celu: na powrocie kobiety na jej właściwe miejsce, przywróceniu jej podstawowej dla niej misji”.

Odważne matki

Każda kobieta przez fakt, że zostaje matką, jest odważna, przynajmniej w odniesieniu do wszystkiego, co dotyczy jej dzieci.

Nie zważa na to, że ma kłopot czuwając przy łóżeczku, opiekując się dziećmi, żywiąc je, pomagając im; a jeśliby miało im zagrozić niebezpieczeństwo, stawi mu czoła, żeby je ratować.

Przykład podany przez Chrystusa Pana, o kokoszy gromadzącej swe pisklęta pod skrzydła (Mt 23, 27 i Łk 13, 34), jest wzruszający, a jednocześnie dalece niewystarczający, by oddać prawdziwą mentalność matki.

Czasami owa odwaga urasta do niewiarygodnych rozmiarów. Wystarczy odwołać się do wielu przypadków z ostatniej wojny. Ale i czasy pokoju mają swoje przykłady. Oto jeden szczególnie piękny:

W pewnej średniej szkole usytuowanej nad morzem, utopiło się kilku uczniów, którzy wyszli po południu popływać, pomimo ochrony ze strony instruktorów. I oto teraz którą z rodzin należałoby najpierw powiadomić o tym nieszczęściu? Jedna matka, której syn został zabity na I wojnie światowej, straciła w tej tragedii dwóch chłopców. Była osobą głębokiej wiary i niezrównanego męstwa. Znał ją ojciec przełożony; zaczął od niej.

Jej zachowanie okazało się godne podziwu. Stała przed dwoma łóżkami, nie wydając słowa skargi ani jednego nawet słowa przygany. Ksiądz chciał jej podziękować za delikatność wobec tak ciężkiego zmartwienia.

Lecz jak zawiadomić pozostałe matki?

„Ja pójdę”, rzekła natychmiast. „Mnie nic nie powiedzą, bo straciłam dwóch.”

Gdy nieszczęście uderza w kogoś, kto należy do mnie, czy i ja okazuję tak pogodne oblicze, takiego samego nadprzyrodzonego ducha?

W trakcie pielgrzymki z północy Francji do Lourdes pewne nieszczęsne dziecko trzeba było zabrać z pociągu w Poitiers. Jego matka i ono jechali prosić Matkę Najświętszą o uzdrowienie z choroby, która była już w ostatnim stadium. Maryja niewątpliwie uznała, że lepiej będzie zabrać już ze świata to biedne dziecko. Krótko po tym, jak pociąg wyjechał z Tours, dziecko umarło. Na stacji w Poitiers poczekalnia została szybko przygotowana na jego przyjęcie. Matka pozostawała przy zwłokach synka, gdy czyniono niezbędne przygotowania. Nie płakała, trzymała dziecko na kolanach i modliła się.

„Można by pomyśleć, że to Matka Boża od Siedmiu Boleści” – wyszeptał współczujący widz. I była to prawda. Matki bowiem nie denerwowało, że ludzie odchodzili i przychodzili; była pochłonięta swym cierpieniem, a raczej panowała nad nim; nie wybuchła, nie szlochała, modliła się. Wyglądało, jakby otaczała ją aureola świętości.

W smutku nie trzeba okazywać obojętności obcej ludziom żyjącym na tej ziemi. Chrystus Pan płakał przecież nad Łazarzem. Ważne jest jednak, by wznieść się ponad ból, uczynić go nadprzyrodzonym; nie pozwolić, żeby nas zmiażdżył; rozumieć przez łzy, że Bóg jest zawsze dobry i że jeżeli każe nam cierpieć, to nie po to, by nas złamać, lecz podnieść, pozwolić nam dzielić Jego Kalwarię, dać nam środki do bardziej owocnego uczestniczenia w Odkupieniu.

Boże mój, ofiaruję Ci swe serce wyniszczone, okaleczone i bolące. Jezu Ukrzyżowany, pomóż mi w moim ukrzyżowaniu. Łączę swe łzy z Krwią Twych ran. Niech to wszystko posłuży ku pożytkowi moich drogich bliskich, ku pożytkowi dusz, wszystkich dusz.

Odważni ojcowie

Tak jak matki, mające głęboką wiarę, potrafi ą dać dowody mężnego zapału, tak ojcowie, inspirowani solidną religijnością, potrafią również dać przykład nadzwyczajnej wielkoduszności.

Młody jezuita, który pochodził z dużej rodziny został niespodziewanie porażony śmiertelną chorobą. Natychmiast wezwano jego rodziców. Gdy przybyli, ich chłopiec był już w agonii i umarł na ich oczach. Gdy tylko wyzionął ducha, ojciec uklęknął i zwracając się do żony, rzekł: „Jeżeli pozwolisz, kochana, odmówmy Magnificat, wielbiąc Boga za to, że powołał naszego chłopca do zakonu i że zabrał go w wieku św. Alojzego”.

Pierre Termier, słynny geolog chrześcijański, miał syna. Pewnego dnia chłopiec, który miał wówczas czternaście lat, wrócił wesoły ze szkoły. Złapał windę, żeby dostać się do mieszkania. Po drodze zdarzył się wypadek, wskutek którego głowa chłopca została straszliwie zmiażdżona, co spowodowało natychmiastową śmierć. Matka pogrążyła się w boleści. Mąż powiedział jej: „Wierz mi, moja biedna żono, że jeżeli Bóg żąda od nas takiej ofiary, to nie z przyjemności przysporzenia nam cierpienia, lecz dla wiecznego szczęścia naszego dziecka”.

W iluż to domach, gdzie śmierć przyszła z powodu wojny, mógł Bóg podziwiać równie heroiczną rezygnację i nadprzyrodzoną radość w czasie próby!

Doprawdy, zrządzenia Bożej Opatrzności są tajemnicą. Dlaczego, dlaczego młode życie wszystkich tych ludzi zgasło zanim zdołali dojść do cnót i cieszyć się owocami dojrzałości? Istnieje bez wątpienia możliwość ekspiacji; któż będzie mógł kiedykolwiek poznać moc zadośćuczynienia, jaką wszystkie te ofiary z życia będą miały dla ludu wezwanego do ich złożenia?

Istnieją również indywidualne przyczyny. Skąd wiemy, co mogłoby wyrosnąć z takiego a takiego chłopca, z owych młodych ludzi, nam znanych, gdyby żyli? Jako śmiertelni, umarli. Niewątpliwie, za młodo. Lecz kto wie, czy owa śmierć w młodości nie zapewniła im wieczności? Nam się wydaje, podobnie jak światu, że jedyną cenną rzeczą na ziemi jest życie. W rzeczywistości jedyną cenną rzeczą jest szczęście wieczne. Być może wielu z owych młodzieńców, którzy umarli, gdyby żyło w naszym świecie pełnym grzechu, obcując z grzechem, żyłoby w grzechu i w nim umarło. Czy nie jest lepiej, tysiąc razy lepiej, że odeszli w wieku lat dwudziestu, dokonując wspaniałego, szlachetnego czynu, niż gdyby mieli odejść w wieku lat pięćdziesięciu lub sześćdziesięciu z piekłem w perspektywie?

Nie wspominając nawet o piekle, co nowego dodaje do życia kilka więcej lat, jeżeli trzeba je spędzić – załóżmy, że tak zostały spędzone – w duchowej miernocie i ubóstwie moralnym?

Skoro trzeba i tak odejść, nie lepiej, żeby nastąpiło to w sposób piękny, podczas spełniania aktu heroicznej odwagi?

Z pewnością te wzniosłe myśli nie są w stanie uśmierzyć cierpień ojców i matek. Lecz czy wiara nie powinna nas zawsze ożywiać niezależnie od tego, w jakiej nie bylibyśmy sytuacji czy jakiego doświadczenia nie musielibyśmy znosić? Bóg nigdy nie dopuszcza zła z wyjątkiem, gdy może nastąpić dobro. Oto prawda, którą swej żonie przypominał Pierre Termier wobec martwego ciała ich syna. Muszę powiedzieć ją sobie w czasie każdej próby, a zwłaszcza wobec przedwczesnej straty kogoś bliskiego.

„Pan dał i Pan zabrał. Niech będzie błogosławione imię Pana” – oto, jak mówił świątobliwy Hiob. Oto, jak ja z kolei chcę mówić.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. II: Dom.