Rozdział jedenasty. Stellante, cz. 1

Dawno, dawno temu, kiedy Wenecja była miastem nie tylko pięknym, ale i bogatym, w jednym z jej marmurowych pałaców mieszkał wielki i wpływowy kupiec. Rok po roku gromadził bogactwa, aż ludzie zaczęli mówić, że ma najwięcej złota w mieście i że nie obchodzi go nic poza pomnażaniem majątku. Ale tu się mylili, ponieważ kupiec kochał jedno bardziej niż swoje złoto, a był to jego syn, Bartolo.

Bartolo bardzo różnił się od ojca i pod wieloma względami był dla niego wielkim rozczarowaniem. Nigdy nie miał poczucia wartości pieniędzy. Jeśli dostał garść monet, zamiast je zaoszczędzić, wydawał wszystko w ciągu godziny. I zawsze było tak samo.

– Żebrak prosił mnie u drzwi kościoła o jałmużnę, ojcze, i za dwa małe pieniążki dał mi Boże błogosławieństwo. A potem zobaczyłem, że mały Beppino płacze, ponieważ pieniążek wypadł mu z ręki i wpadł do kanału. Ty też byś go pocieszył, a poza tym jego podziękowania były więcej warte niż pieniądze.

– Jesteś głupcem, mój synu – powtarzał ojciec. – Błogosławieństwa i podzięki! Doprawdy, wiele ci one przyniosą dobrego i na pewno napełnią twą pustą sakiewkę!

Ale choć ojciec często się za to gniewał, Bartolo nie potrafił nauczyć się oszczędzać ani odmawiać pomocy tym, którzy o nią prosili. Nawet kiedy dorósł i miał już dwadzieścia lat, zawsze było to samo.

– Czas, żebyś nauczył się zarabiać pieniądze, a nie tylko je wydawać – stwierdził pewnego dnia ojciec. – Poślę cię na próbną podróż na jednym z moich statków. Masz oto trzysta sztuk złota, za które kupisz towary. Nie należą do ciebie, ja ci je tylko powierzam, a tobie nie wolno ich ani nikomu pożyczyć ani oddać, gdyż musisz przywieść mi za nie coś w zamian. Spraw się dobrze i udowodnij, że jesteś wart mojego zaufania.

Bartolo wziął chętnie pieniądze i obiecał zrobić wszystko, co nakazał mu ojciec. Wiele razy obserwował, jak wielkie statki rozwijają żagle wypływając w morze i często wiódł za nimi tęsknym wzrokiem. A teraz on także wypłynie w dalekie kraje, o których tak często marzył!

Kiedy opuścił Wenecję i rozpoczął swą pierwszą podróż po zielonych morzach, wszystko wydawało mu się takie dziwne, nowe i wspaniałe. Jak niecierpliwie wyglądał chwili kiedy dotrą do dalekich krajów, gdzie ujrzy tyle cudów i zakupi towary za złoto ojca! Wkrótce na kursie pojawiła się wyspa, a kiedy przybili do jej brzegów, kapitan wysłał na ląd łódkę z marynarzami, żeby przywieźli świeżą wodę.

Kiedy marynarze wrócili na statek, byli bardzo podekscytowani i opowiadali dziwną historię. Otóż spotkali na wyspie grupę ludzi wyglądających jak zbójcy, którzy twierdzili, że są chrześcijańskimi niewolnikami zbiegłymi od Turków. Błagali marynarzy, żeby im pomogli, gdyż mieli bardzo niewiele żywności i bardzo lękali się o swoje życie.

Gdy tylko Bartolo usłyszał te słowa, wskoczył do łódki i poprosił marynarzy, żeby go przewieźli na wyspę, chciał bowiem sam zobaczyć kim są ci ludzie i jakiej pomocy potrzebują.

Zbiegli niewolnicy bardzo szybko zorientowali się z jakim człowiekiem mają do czynienia. A ponieważ Bartolo miał takie dobre serce i tak bardzo pragnął wszystkim pomagać, dołożyli starań, by historia ich losów wydała mu się prawdziwie wzruszająca, a na koniec zaczęli błagać o pieniądze.

– Ależ ja nie mam własnych pieniędzy, które mógłbym wam ofiarować – odparł Bartolo po prostu. – Mogę wam dać tylko ubrania i żywność.

– Nie masz pieniędzy? – wykrzyknęli z niedowierzaniem. – To jakim cudem jesteś dowódcą takiego wielkiego statku?

– Statek należy do mojego ojca, podobnie jak pieniądze. Powierzył mi je na słowo i kazał przysiąc, że ich nie rozdam, tylko zakupię towary i przywiozę je do domu – wyjaśnił Bartolo.

Na te słowa w chciwych oczach niewolników pojawił się blask.

– Świetnie – powiedzieli. – W takim razie możesz mądrze wydać te pieniądze, odkupując od nas wielki skarb.

– Jaki skarb? – zapytał zaskoczony Bartolo, ponieważ ludzie ci twierdzili przecież, że nic nie mają.

– Prawdziwy skarb, najpiękniejszą pannę, jaką w życiu widziałeś – odparł jeden z nich śmiejąc się nieprzyjemnie. – To księżniczka, córka sułtana. Kiedy uciekaliśmy z pałacu, zdołaliśmy ją ze sobą zabrać, a teraz zamierzaliśmy ją zmusić, by nam na różne sposoby służyła. Możemy ją albo sprzedać za złoto, albo kazać jej cierpieć z zemsty za krzywdy, jakie jej lud nam wyrządził przez tyle lat.

– Nie kupuję niewolników – stwierdził Bartolo wyniośle. – A poza tym, na co mi piękna panna?

– Chodź i przynajmniej obejrzyj nasz skarb, nawet jeśli nie zamierzasz kupować.

A potem brutalnie wypchnęli naprzód młodą, bezbronną dziewczynę i ustawili ją przed Bartolo, który nigdy wcześniej nie widział niczego równie pięknego jak ona. Niemal wstrzymywał oddech przyglądając się jej z powagą. Zwiewna szata z jedwabiu była podarta i brudna, a dziewczyna wyglądała w niej jak delikatny kwiat, który został zerwany przez nieuwagę i porzucony, by zwiądł. Ale pomimo cierpień przez jakie przeszła, jej uroda jaśniała niczym niebiańskie światło w ciemnościach. Długie złote włosy wysunęły się spod spinek i okryły ją niemal całkowicie jak cudowny płaszcz, a piękne oczy świeciły wewnętrznym światłem niczym gwiazdy.

Widać było wyraźnie, że jej życie wśród zbiegłych niewolników musiało być ciężkie, gdyż spojrzenie, jakie rzuciła na Bartolo pełne było przerażenia. Na widok jej nieszczęścia serce ścisnęło mu się z żalu i zaczął się zastanawiać czy by jej nie wykupić i nie oszczędzić okrucieństwa porywaczy.

– A ile chcecie za ten skarb? – zapytał niewolników, którzy przyglądali mu się uważnie.

– Sześćset sztuk złota – odparli natychmiast.

– W takim razie nie mogę jej kupić, ponieważ mam tylko trzysta – stwierdził.

Niewolnicy zaczęli się wahać, ponieważ bardzo chcieli pozbyć się już księżniczki, a pieniądze potrzebne im były natychmiast. W końcu oświadczyli Bartolo z pogardą, że są gotowi sprzedać ją za tę cenę.

– Choć powinieneś zapłacić nam znacznie więcej – narzekali. – Spójrz, jakie ma na sobie drogie szaty i jaka cenna jest ta gwiazda z drogich kamieni, którą nosi na szyi.

Ale kiedy zdobyli pewność, że Bartolo naprawdę nie ma więcej pieniędzy, wzięli tyle, ile mogli dostać, i pozwolili, by zabrał piękną księżniczkę na statek.

Bartolo nie miał już pieniędzy na handel, nie było więc sensu płynąć dalej i statek zawrócił w stronę domu. Ruszyli w podróż powrotną do Wenecji.

Początkowo piękna księżniczka bardzo się lękała, ale już wkrótce, gdy przekonała się, że jest dobrze traktowana, zaczęła nabierać odwagi. Oddano jej najlepszą kajutę na statku, a usługiwano jakby była królową – wszyscy zdawali się tylko czekać, by spełnić jej życzenia. Strach zaczął powoli znikać z jej gwiaździstych oczu, a wówczas stała się jeszcze piękniejsza. Z początku nikt nie rozumiał jej mowy, gdyż mówiła nieznanym językiem, ale wkrótce nauczyła się słowa „Bartolo”. Odtąd kiedy czegoś chciała, albo czuła się samotna czy nieszczęśliwa, wołała słodkim głosem „Bartolo! Bartolo!”, zaś on zawsze przychodził i sprawiał, że wszystko znów było tak jak powinno.

Bartolo uczył ją również innych słów, a szczególnie słowa „ojciec”. Bardzo mu zależało na tym, by stary kupiec ucieszył się z pięknej dziewczyny, którą przywoził do domu zamiast złota.

Miłe dni upływały im szybko w podróży. Ale choć panna wydawała się szczęśliwa, jej piękne oczy czasami zasnuwał mgłą smutek i żal. Nie miała pojęcia dokąd płyną. Wiedziała, że jest teraz niewolnicą i obawiała się, że zostanie natychmiast sprzedana i że czeka ją jeszcze gorszy los.

W końcu zobaczyli w oddali Wenecję, a ten widok bardzo uradował Bartolo. Ale po raz pierwszy zaczął się też zastanawiać, co powie ojciec na jego przygodę. Doszedł do wniosku, że mądrzej będzie jeśli zobaczy się z nim najpierw sam i powie mu wszystko, a dopiero potem sprowadzi księżniczkę do domu. Zostawił ją więc na statku obiecując, że niedługo po nią wróci.

Stary kupiec bardzo się uradował na widok syna i co chwila brał go w ramiona.

– Ale jakim cudem zdołałeś wrócić tak szybko? – zapytał wreszcie.

Wówczas Bartolo zaczął mu opowiadać całą historię, a w miarę jego opowieści, twarz kupca zasępiała się coraz bardziej. Kiedy doszedł do miejsca, kiedy zapłacił trzysta sztuk złota za dziewczynę, ojciec nie posiadał się z gniewu.

– Niestety! Mój syn to głupiec! – wykrzyknął. – Czy nie rozumiesz, że nie dostaniesz za nią nawet połowy tej ceny, którą zapłaciłeś?

– Dostać za nią pieniądze? – zdumiał się Bartolo. – Dlaczego? Czy sądzisz, że chcę ją sprzedać?

– A do czego innego się nadaje? – zapytał ojciec. – Jeśli ty jej nie sprzedasz, ja to uczynię i to szybko.

– Nie masz prawa jej nawet tknąć! – wykrzyknął Bartolo, którego również ogarnął gniew. – A jeśli śmiesz sobie do niej rościć prawa, zwrócę się do Sidaco po ochronę.

Stary kupiec nigdy wcześniej nie widział syna w takim gniewie, a ponieważ, choć nie przebierał w słowach, w głębi duszy był tchórzem, zaczął się lekko obawiać Bartolo.

– Dobrze więc – powiedział łagodniejszym tonem. – Nie tknę jej nawet. Pozwól mi jednak zobaczyć ten cudowny skarb.

Bartolo udał się na statek, po czym poprowadził piękną pannę do domu swego ojca, a po drodze próbował jej wyjaśnić dokąd idą, przez cały czas powtarzając słowo „ojciec”.

Słońce skryło się właśnie za chmury, a pokój, w którym czekał kupiec wydawał się szary i smutny. Jednak kiedy księżniczka weszła tam nieśmiało, chmury nagle się rozeszły i promień słońca padł na jej srebrzystą suknię, rozpalił złotem fale jej długich włosów i wykrzesał iskry z drogich kamieni, które tworzyły gwiazdę na jej piersiach, aż cała wydawała się zanurzona w potoku żywego ognia. Jej gwiaździste oczy błyszczały z podniecenia, a kiedy podeszła bliżej i powiedziała miękkim głosem „ojcze”, starzec wzdrygnął się, jakby doświadczył wizji, a potem skłonił głowę i ucałował jej dłoń, składając hołd niczym królowej.

Nie mówiono już więcej o sprzedaży skarbu, gdyż stary kupiec pokochał księżniczkę niemal tak mocno, jak kochał swego syna. A kiedy nauczyła się mówić ich językiem, tak sprawnie zarządzała domem i tak świetnie się nimi opiekowała, że Bartolo i jego ojciec zastanawiali się, jak mogli kiedyś bez niej żyć.

– Powiedz Bartolo, co zamierzasz zrobić z tą piękną panną? – spytał pewnego dnia starzec.

Bartolo spojrzał na niego zmartwiony.

– Ja też się nad tym zastanawiam – odparł. – Myślę, że powinniśmy posłać ją do klasztoru, gdzie dobre zakonnice nauczą ją naszej wiary, żeby mogła zostać ochrzczona. Potem moglibyśmy wydać ją za mąż za jakiegoś wielkiego księcia.

– Na mą wiarę! – wykrzyknął kupiec surowo. – Jesteś większym głupcem niż przypuszczałem. Dlaczego sam się z nią nie ożenisz?

Ale Bartolo był szczerze zdumiony taką propozycją. – Ożenić się z nią! – wykrzyknął. – Przecież to księżniczka! Nigdy nie wyjdzie za mąż za prostego kupca.

– Och rób jak chcesz, głupcze – stwierdził ojciec. – Ja umywam od tego ręce.

Bartolo pokręcił z powagą głową. Już niedługo tak wszystko ułożył, że księżniczka została przyjęta do klasztoru, gdzie nauczyła się wielu rzeczy i w końcu została ochrzczona imieniem Stellante. Wybrali to imię dlatego, że jej oczy przypominały gwiazdy i ponieważ zawsze nosiła na piersiach piękny klejnot o tym kształcie, swą jedyną własność na ziemi.

Wkrótce zakonnice posłały po Bartolo i wyjaśniły mu, że ich wychowanka jest bardzo smutna i ciągle się modli, by mogła wrócić do domu. Dopiero wówczas Bartolo zrozumiał, że piękna Stellante go kocha i nie potrafi być bez niego szczęśliwa. Pobrali się więc wkrótce, spodziewając się, że ich życie zawsze będzie szczęśliwe jak letni poranek.

Ale pod koniec roku stary kupiec zaczął się robić niespokojny i wezwał do siebie syna.

– Doskonale nauczyłeś się wydawać pieniądze, ale nigdy nie opanowałeś sztuki ich zarabiania – stwierdził. – Jeszcze raz dam ci trzysta sztuk złota i dobry statek i zaraz jutro wyruszysz na nową wyprawę.

W sercu Stellante zapanował smutek, kiedy się dowiedziała, że musi zostać sama. Dzień i noc splatała ze swych złotych włosów łańcuszek, a kiedy skończyła to dzieło, nawlokła na niego gwiazdę z drogich kamieni, po czym zawiesiła ją na szyi ukochanego Bartolo.

– Nigdy się nie rozstawaj z tym klejnotem – nakazała. – Ten łańcuszek z włosów zwiąże twoje serce z moim – a gwiazda przypominać ci będzie o Stellante.

I tak Bartolo wyruszył ponownie w podróż, ale tym razem bez zapału. Przeciwnie, od początku liczył dni dzielące go od powrotu.

Statek zatrzymał się najpierw w Amalfi, gdzie na zboczu porośniętego winnicami wzgórza górował wielki klasztor. Ludzie z Amalfi byli wówczas bardzo chciwi i nie obchodziło ich nic poza zyskiem. Kiedy Bartolo wszedł na tamtejszy rynek, zobaczył ze zdumieniem, że wśród stoisk kupców leży nieżywy człowiek.

– Jak to jest, że pozwalacie zwłokom leżeć niepogrzebanym na ulicach? – zapytał przechodnia.

– Ten człowiek umarł w długach, a jego wierzyciele nie pozwolą go pochować póki wszystkie nie zostaną spłacone – odparł przechodzień niefrasobliwie.

Tego Bartolo nie mógł oczywiście ścierpieć i spłacił wszystkie długi nieszczęśnika, aby jego ciało wreszcie spoczęło w spokoju. Potem uznał, że powinien pomóc też wdowie i dzieciom, a kiedy to uczynił, nie został mu ani jeden grosz z tych trzech setek sztuk złota, które dostał od ojca.

– No cóż – stwierdził wówczas. – Przynajmniej tym razem ojciec nie będzie się na mnie gniewać, bo na pewno sam również postąpiłby w ten sposób.

Wyruszył więc z powrotem do Wenecji, w dobrym humorze i uradowany, że znów zobaczy Stellante.

Żadne słowa nie opiszą gniewu starego kupca, kiedy dowiedział się, jak syn wydał jego złoto.

– Nigdy więcej nie pukaj do moich drzwi! – krzyczał. – Od dziś wyrzekam się ciebie! Nie jesteś już moim synem! Niech cię teraz chronią ta Turczynka i nieboszczyk!

Bardzo zasmucony Bartolo opuścił dom ojca, ale nim uszedł dziesięć kroków poczuł, jak chwyta go za rękę mała rączka. U jego boku stanęła Stellante.

– Nie możesz ze mną pójść – powiedział jej ze smutkiem. – Nie mam domu, do którego mógłbym cię zabrać. Lepiej zostań u mojego ojca, w spokoju i dostatku.

– Ale ja przecież nie mogę bez ciebie żyć – odparła Stellante. – A poza tym sam słyszałeś, co powiedział twój ojciec. To Turczynka będzie cię teraz chronić.

I tak wyruszyli razem na spotkanie losu. Stellante zaczęła tkać przepiękne tkaniny, jakich nigdy wcześniej nie widziano w Wenecji. Kiedy je sprzedała, przyniosły im tak wielki dochód, że mieli dość pieniędzy, by żyć dostatnio i w spokoju. Bartolo również znalazł pracę, a kiedy nie było go w domu Stellante tkała. Zaczęła też pracować nad trzema wielkimi arrasami, których ścieg był tak misterny, że minął cały rok nim je ukończyła.

Zimą odbywał się w Wenecji wielki targ, na który zjeżdżali się kupcy z całego kraju. Stellante poprosiła Bartolo, by zabrał tam jej arrasy, bo może znajdzie się na nie kupiec.

– Ale pamiętaj, nie wymawiaj przy nikim mojego imienia – przestrzegła. – W ogóle nie mów, kto wykonał tę pracę i nie bierz mniej niż sto sztuk złota za każdy z nich.

Dni targowe mijały. Ludzie schodzili się tłumnie podziwiać cudowne arrasy, ale tylko kręcili głowami, gdy słyszeli cenę. Nie znalazł się nawet taki, który oferowałby pięćdziesiąt sztuk złota i Bartolo czuł wielkie przygnębienie. Ciężko mu było na sercu, ponieważ targ już się kończył i wyglądało na to, że nie zdoła sprzedać arrasów. Ale ostatniego dnia podeszli do niego jacyś cudzoziemcy o dziwacznym wyglądzie, obejrzeli uważnie arrasy i wcale nie uznali ich za drogie.

– Przybyliśmy na polecenie króla Francji, który chce, by w jego pałacu zawisły najcenniejsze i najbardziej niezwykle tkaniny – wyjaśnili Bartolo. – Twoje są najpiękniejsze, jakie dotąd widzieliśmy, ale nim je kupimy, musimy się dowiedzieć, kto wykonał tak piękną pracę.

– Nie wolno mi wymawiać imienia twórcy – odparł Bartolo.

Wówczas cudzoziemcy porozmawiali chwilę między sobą i w końcu poprosili, żeby Bartolo zaniósł arrasy na ich statek, który stał opodal na kotwicy. Musi je pokazać kapitanowi, powiedzieli, a ten mu zapłaci.

Ale kiedy Bartolo zaniósł swój cenny ładunek na statek, a kapitan obejrzał uważnie arrasy, odmówił zapłaty.

– To dzieło kobiety – stwierdził. – Skąd mam wiedzieć, że ich nie ukradłeś?

Bartolo bardzo się rozgniewał na te słowa, tak bardzo, że zapomniał o obietnicy danej Stellante.

– To dzieło mojej żony – odparł dumnie. – Sprzedaję je w jej imieniu.

– Musisz dowieść prawdy swoich słów – odrzekł kapitan. – Przyprowadź tutaj swą żonę, a ja dam jej pieniądze.

Bartolo nie pozostało nic innego jak wrócić do domu i opowiedzieć Stellante jak w gniewie złamał daną jej obietnicę.

– Nic już na to nie poradzimy – stwierdziła. – Nie powinieneś był też zostawiać arrasów na statku. Stracimy teraz całoroczną pracę.

– Nie, jeśli pójdziesz ze mną i poprosisz o zapłatę – odparł Bartolo niespokojnie, bo nie chciał nawet myśleć o utracie tak pięknego dzieła.

Ale Stellante tylko pokręciła głową.

– Lepiej nie, mój ukochany – powiedziała. – Lepiej niech nasze dzieło przepadnie, niż mielibyśmy się wystawiać na jakieś niebezpieczeństwo.

Ale Bartolo nie dawał jej spokoju, aż w końcu zgodziła się uczynić o co prosił i razem wrócili na cudzoziemski statek.

Zachowanie kapitana zmieniło się zupełnie, gdy ujrzał piękną Stellante o oczach jak gwiazdy. Grzecznie poprosił ją, by weszła do jego kabiny, gdzie da jej pieniądze. Ale kiedy zniknęła pod pokładem, nagle rozległ się jej krzyk „Bartolo! Bartolo!”, a kiedy mąż ruszył jej na ratunek, został pochwycony przez dwóch marynarzy i otrzymał silny cios w głowę, po którym padł nieprzytomny na pokład.

Nie wiedział, jak długo tam leżał, ale kiedy się ocknął, okręt wypłynął już daleko w morze i nigdzie nie było widać ani śladu lądu. Z kabiny nie dobiegał żaden dźwięk, a marynarze powiedzieli mu bez ogródek, że Stellante nie żyje. Na te słowa Bartolo z rozpaczy ponownie stracił przytomność.

Marynarze skłamali twierdząc, że Stellante nie żyje, ponieważ tak naprawdę żyła i nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo, ale została zamknięta w innej części statku.

Ci ludzie byli nikim innym jak sługami samego sułtana, ojca Stellante, który wysłał ich w świat na poszukiwania zaginionej córki. Przez lata szukali na próżno, nie natrafiając na żaden ślad, póki jeden z nich nie zauważył owych pięknych arrasów – sekret ich wykonania był znany tylko córkom sułtana. Słudzy ułożyli plan porwania Stellante, a teraz wracali na ziemie tureckie, wioząc ją do domu, do ojca. Oczywiście sułtana nie obchodził zupełnie Bartolo, który był prostym kupcem i w dodatku chrześcijaninem, dlatego kapitan bardzo chciał się go jak najszybciej pozbyć z pokładu. Jeszcze tego samego dnia przybili do brzegów bezludnej wyspy, gdzie kapitan polecił wysadzić jeńca na brzeg i zostawić go tam, by umarł z głodu.

Marynarze wynieśli Bartolo na bezludne wybrzeże, związawszy mu najpierw ręce i nogi. Jego życie wkrótce zapewne dobiegłoby kresu, gdyby jeden z Turków z litości nie przeciął na odchodnym jego więzów.

– Może da ci to szansę przeżyć, biedaku – powiedział ruszając za towarzyszami.

Bartolo, słaby i cierpiący z powodu ran zadanych przez Turków, ledwie mógł się utrzymać na nogach. Kiedy wspinał się na wzgórze w poszukiwaniu wody, która schłodziłaby jego wyschnięte gardło, nagle potknął się i upadł. Nadciągał wieczór a wokoło słychać było jedynie ostatnie trele ptasząt szykujących się do snu na gałęziach grubego drzewa. Udające się na spoczynek kwiaty zamknęły już kielichy, a ciszę mącił jeszcze tylko szum fal na wybrzeżu.

Nagle rozległ się głośny dźwięk dzwonów wzywających na nieszpory. Bartolo zdumiony uniósł głowę. Czyżby śnił? Nie, znowu rozległy się dzwony, a kiedy się rozejrzał, ujrzał w oddali małą kaplicę stojącą na grzbiecie wzgórza. Może, jeśli wespnie się stromą ścieżką aż tam, znajdzie kogoś, kto mu pomoże? Ruszył dalej pomimo zmęczenia, cały czas zastanawiając się czy rzeczywiście pragnie pomocy, czy raczej wolałby się położyć tu gdzie stoi i umrzeć.

Robiło się coraz ciemniej, a na granatowym firmamencie zapaliła się pierwsza blada gwiazda, zalewając blaskiem czystego srebra potykającą się postać młodzieńca niczym światło nadziei w czarnej otchłani rozpaczy.

Bartolo odwrócił się zdumiony, ujrzał srebrzyste światło i wyciągając ramiona zawołał głośno z głębin swej rozpaczy i tęsknoty.

– Stellante, Stellante, gdzie jesteś gwiazdo mego serca?

Wówczas ciemność zamknęła się wokół niego i nic już nie widział.

Ale stary pustelnik, który klęczał w małej kapliczce, usłyszał ten dziwny okrzyk, wstał szybko z kolan i pospieszył sprawdzić, kto potrzebuje pomocy. Bardzo delikatnie przeniósł Bartolo do swej ubogiej celi, ułożył go na posłaniu z opadłych liści i przysunął kubek chłodnej wody do jego spieczonych ust.

cdn.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.