Rozdział jedenasty. Rozruchy w Efezie

Paweł przebywał już w Efezie dwa lata: Kościół tamtejszy rozrósł się i wszystko szło dobrze. Apostoł postanowił, że wybierze się znów do Jerozolimy, a po drodze zbierze pieniądze dla jerozolimskich ubogich od chrześcijan w Macedonii i Achai, którzy byli bogaci.

Paweł wysłał przed sobą Tymoteusza i innego swego przyjaciela o imieniu Erast: mieli oni zacząć zbiórkę pieniędzy, a apostoł miał za nimi podążyć kilka dni później. Łukasz nie mówi, czemu tak się stało – być może któryś z przyjaciół apostoła żenił się i chciał, żeby Paweł został na weselu, lub coś podobnego.

Największa na świecie świątynia pogańska znajdowała się właśnie w Efezie. Była ogromna i bardzo ważna, a poświęcono ją bogini zwanej Dianą Efeską lub też Artemidą. Nie chodziło tu o tę raczej miłą Artemidę z greckich mitów, ale o całkiem inną boginię.

Nosiła ona też drugie imię – Kybele – i była naprawdę nieprzyjemnym rodzajem bóstwa. Mimo to poganie byli dumni z niej i ze wspaniałego sanktuarium poświęconego jej czci. Ludzie przybywali tam w pielgrzymkach z wszystkich stron świata, tak jak my jedziemy do Lourdes czy Rzymu. Podobnie jak my, pielgrzymi chcieli zabrać ze sobą coś do domu, by pokazać przyjaciołom. My kupujemy różaniec lub medalik, a oni zaopatrywali się w modele świątyni – malutkie świątynie Artemidy wyrzeźbione w srebrze.

Wielu ludzi żyło z ich wyrabiania, i nawet się wzbogacili, odlewając i sprzedając te małe, srebrne świątynki. Jeden z najważniejszych złotników, którzy je wyrabiali, nazywał się Demetriusz. Zauważył, że od pewnego czasu chrześcijanie zaczęli mu doskwierać równie mocno jak Żydzi – nie kupowali przecież jego modeli świątyni Artemidy! A że w owym czasie w Efezie i okolicy było wielu chrześcijan, handel zaczął źle prosperować.

Demetriusz zwołał więc zebranie wszystkich złotników i powiedział im:

– Przyjaciele, wiecie, że nasz handel opiera się na sprzedaży świątynek Artemidy. Jednak ten Paweł przekonał tysiące ludzi, by czcili innego Boga zamiast Artemidy, mówi też ludziom, że posążki uczynione przez ludzi nie są wcale bogami. Jeżeli tak dalej pójdzie, nasz handel całkiem podupadnie. Nie dość na tym: wielka świątynia Artemidy zostanie opuszczona, a wszyscy zapomną o bogini – tej wielkiej bogini, czczonej na całym świecie!

Gdy złotnicy usłyszeli tę przemowę, wpadli w gniew i zaczęli wołać:

– Wielka Artemida Efeska!

Narobili takiego zgiełku i zamieszania, że wkrótce całe miasto stanęło na nogi. W Efezie znajdował się wielki amfiteatr, większy nawet od hali Madison Square Garden w Nowym Jorku czy od centrum wystawowego Olimpia w Londynie. Mógł pomieścić dwadzieścia pięć tysięcy ludzi.

Wszyscy złotnicy pobiegli do tego teatru, by tam zwołać jeszcze większe zgromadzenie. Po drodze złapali dwóch towarzyszy Pawła z Macedonii, Gajusa i Arystarcha, i siłą zaciągnęli do amfiteatru. Dołączyło też do złotników wielu ludzi – po prostu z ciekawości poszli za tymi krzyczącym wniebogłosy tłumem. Wszyscy zebrali się w amfiteatrze, czyniąc jeszcze więcej rumoru i hałasu.

Gdy Paweł usłyszał o tym zbiegowisku i dowiedział się, o co w nim chodzi, zaraz chciał pójść do teatru i przemówić do zebranych – było to w jego stylu.

Jednak chrześcijanie nie pozwolili mu na to. Kiedy wciąż jeszcze spierali się o to z Pawłem, niektórzy greccy urzędnicy odpowiedzialni za organizowanie rozrywek i świąt wysłali do apostoła wiadomość, ostrzegając go, by pod żadnym pozorem nie ryzykował życiem, wybierając się do amfiteatru.

Paweł przestał więc oponować i został w domu.

Tymczasem w amfiteatrze burzliwe zebranie toczyło się dalej z całym impetem, wszyscy krzyczeli, jak mogli najgłośniej, zwłaszcza zaś ci, którzy nie mieli pojęcia, po co się tam znaleźli!

Żydzi efescy bardzo się bali, że złotnicy w którymś momencie przypomną sobie, iż Żydzi – podobnie jak chrześcijanie – nie kupują srebrnych świątynek. Wypchnęli więc na przód niejakiego Aleksandra, by przemówił do tłumu. Mieli nadzieję, że może uspokoi zgromadzonych.

Aleksander w wielkim ścisku dotarł na środek amfiteatru, stanął tam i zaczął machać rękami, prosząc o ciszę, by mógł przemówić. Tłum uspokoił się na tyle, że mógł zacząć mowę, lecz gdy tylko zebrani usłyszeli go i poznali, że jest Żydem (przypuszczam, że mówił po grecku z obcym akcentem), zaczęli znowu krzyczeć:

– Wielka Artemida Efeska!

I wiecie co? Wołali tak przez całe dwie godziny. Musiało to być męczące dla ich gardeł. Myślę, że wielu z krzyczących ucieszyło się, kiedy w końcu pojawił się urzędnik – sekretarz. Pełnił on podobną funkcję jak burmistrz w naszych miastach, i był urzędnikiem greckim, a nie rzymskim. Był to bardzo rozsądny sekretarz, chociaż jeden Bóg wie, dlaczego tak długo zwlekał z przybyciem. W każdym razie, kiedy już się zjawił, wszyscy byli gotowi uspokoić się i go posłuchać.

– Czy to wszystko nie jest raczej niemądre? – powiedział sekretarz. – Czyż istnieje człowiek, który by nie wiedział, że miasto Efez jest strażnikiem wielkiej świątyni Artemidy i jej posągu, który spadł z nieba? Nikt przecież nie powiedział słowa przeciw bogini, dlatego lepiej się uciszcie i nie działajcie pochopnie. Przyprowadziliście tu tych ludzi siłą – miał na myśli Gajusza i Arystarcha – a przecież nie okradli świątyni, nie mówili też nic przeciw bogini. Jeśli Demetriusz i inni rzemieślnicy mają przeciw nim sprawę, dlaczego nie pójdą do sądu? Jeśli czegoś żądacie, niech się to rozstrzygnie praworządnie. Wypadki dzisiejsze mogą bowiem spowodować kłopoty ze strony Rzymian. Co im odpowiemy, jeśli spytają, czemu wybuchły te rozruchy? Nie będziemy mieli nic na usprawiedliwienie.

Po czym nakazał zebranym się rozejść. Tak też zrobili – przypuszczam, że czuli się raczej głupio.

Kiedy wszystko już się uspokoiło, Paweł zwołał własne zebranie. Chciał dodać otuchy i odwagi chrześcijanom, a także pożegnać się, bowiem miał już wyruszyć do Jerozolimy. Nie spieszył się tam wprawdzie, i po drodze odwiedził Macedonię, umacniając wszystkie małe i duże Kościoły. Uczyniwszy to, udał się do Grecji, a później wsiadł na statek z Koryntu do Syrii. Usłyszał jednak, że Żydzi greccy uknuli przeciw niemu spisek. Wielu z nich wyruszało statkiem do Jerozolimy, tak jak i Paweł, by świętować tam Paschę – i mieli zamiar zamordować apostoła w trakcie podróży. To niezbyt spodobało się Pawłowi, toteż wrócił przez Macedonię do Filippi. Niektórzy z towarzyszących mu chrześcijan wyruszyli pierwsi. Przepłynęli Morze Egejskie i czekali na Pawła w Troadzie, porcie na północnym zachodzie Turcji.

Paweł został na Paschę w Filippi. W to święto, jak wiecie, Żydzi co roku urządzali wieczerzę na pamiątkę tego, że Bóg wyprowadził ich z niewoli egipskiej. (Możecie znaleźć ciekawy opis tego wydarzenia w dwunastym rozdziale Księgi Wyjścia, należącej do Starego Testamentu.) Żydzi nie wiedzieli jednak, że baranek zabijany na ucztę paschalną był tylko obrazem i obietnicą Naszego Pana, który przyszedł, by zbawić świat przez swoją śmierć. Oto dlaczego nazywamy Go Barankiem Bożym, i dlaczego umarł w czasie święta Paschy.

Kiedy świąteczne dni już minęły, Paweł wypłynął do Troady, by dołączyć do przyjaciół. Jak myślicie, kto mu towarzyszył? Łukasz! Znów pojawia się w tym momencie w opowieści. Bardzo się z tego cieszę.

Jak myślicie, co Łukasz porabiał od czasu, kiedy ostatni raz widział Pawła? Nikt tego na pewno nie wie, zgaduję jednak, że mógł być w Jerozolimie, by wypytać Maryję i innych o szczegóły z życia Naszego Pana, dzięki czemu mógł napisać Ewangelię. Domyślam się, że do tej pory napisał już część Ewangelii i chciał ją pokazać Pawłowi.

Jakkolwiek to było, Łukasz i Paweł razem przeprawili się przez morze i spotkali się z towarzyszami Pawła w Troadzie. Zostali tu przez tydzień. Ostatnim dniem ich pobytu była sobota, dla Żydów równie ważna, jak dla nas niedziela. Żydzi mieli dziwny sposób liczenia dni: kiedy zapadał zmierzch, wieczór traktowali jak początek następnego dnia. Dlatego wieczór sobotni liczył się jako początek niedzieli.

Chrześcijanie pochodzenia żydowskiego wciąż przeznaczali dzień sobotni na wypoczynek i modlitwę. Pod koniec dnia, w sobotni wieczór – który dla nich był początkiem niedzieli – spotykali się na wieczerzy i Mszy Świętej.

Paweł wygłosił do nich wtedy mowę – był to ostatni jego wieczór w Troadzie. Musiał mieć wiele do powiedzenia, gdyż dochodziła północ, a on jeszcze przemawiał.

Niech was to nie dziwi. Pamiętajcie, że nabożeństwo musiało się zacząć dość późno. W każdym razie, było późno i gorąco – gdyż w sali paliło się wiele lamp – i jeden z zebranych zapadł w głęboki sen.

Był to młodzieniec o imieniu Eutych – co oznacza „dobry los, szczęście” – lecz spotkało go coś wręcz przeciwnego, pech. Chłopiec siedział na parapecie i kiedy zmorzył go sen, wypadł przez okno.

Sala znajdowała się na czwartym piętrze. Wszyscy zbiegli na dół i znaleźli Eutycha leżącego na ziemi, martwego.

Paweł zszedł na dół z innymi. Pochylił się nad chłopcem i wziął go w ramiona.

– Nie trwóżcie się, on żyje – powiedział.

Nie wyglądało na to, jednak chrześcijanie uznali, że Paweł wie, co mówi, i wrócili na górę. Tu apostoł odprawił Mszę Świętą i udzielił zebranym Komunii. Później wszyscy usiedli i rozmawiali aż do świtu, kiedy to Paweł miał wyruszyć w podróż. Apostoł wyszedł, a wszyscy zebrali swój dobytek, by także się rozejść. Odkryli przy okazji, że Paweł nie mylił się co do Eutycha – obudził się, całkiem zdrowy. Bardzo to wszystkich ucieszyło. Mimo wszystko więc miał szczęście.

Paweł wyruszył sam, gdyż chciał wędrować pieszo, reszta zaś towarzyszących mu chrześcijan popłynęła do najbliższego portu statkiem. Portem tym było Assos, na północnym zachodzie Turcji. Lądem trzeba było przebyć pięćdziesiąt kilometrów. Nie mam pojęcia, dlaczego Paweł po nieprzespanej nocy chciał podróżować pieszo, kiedy równie dobrze mógł popłynąć statkiem. Tak jednak zrobił. Myślę, że to dosyć dziwna zachcianka.

W Assos Paweł wsiadł na statek i wszyscy razem popłynęli wzdłuż wybrzeża Turcji do Mityleny. Stąd podążyli dalej pieszo do Miletu, omijając Efez. Paweł nie chciał wstępować do Efezu, gdyż spieszył się do Jerozolimy, chciał zdążyć tam na Pięćdziesiątnicę. Wiedział, że w Efezie chciałoby się z nim spotkać wiele osób, dostałby mnóstwo zaproszeń na obiady, trudno by mu było odmówić. Chciał jednak ujrzeć kilku swoich szczególnych przyjaciół z Efezu, starszych Kościoła – czyli księży, wysłał więc do nich wiadomość, by przybyli spotkać się z nim w Milecie.

Kiedy się pojawili, Paweł wygłosił do nich mowę. Oto, co powiedział:

– Wiecie, jaki byłem wśród was od pierwszego dnia, kiedy stanąłem w waszym kraju, służąc pokornie Panu, wśród łez i doświadczeń, jakie mnie spotkały z powodu zasadzek żydowskich. Nigdy was nie zawiodłem, prawda? Przemawiałem i nauczałem was publicznie i po domach. Wzywałem zarówno Żydów, jak i Greków do nawrócenia się do Boga i do wiary w Pana Naszego, Jezusa Chrystusa.

Teraz jadę do Jerozolimy. Nie wiem, co mnie tam spotka, wiem tylko, że czeka mnie więzienie i utrapienia, o czym zapewnia mnie Duch Święty w każdym mieście. Nie zważam na to, moje dzieło jest ważniejsze niż ja sam; muszę dokończyć biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa: mam dać świadectwo o Ewangelii łaski Bożej. Teraz zaś chcę się z wami pożegnać. Wiem, że wy wszyscy, wśród których głosiłem Królestwo Boże, już mnie więcej nie ujrzycie. Proszę was więc, byście byli świadkami, że jeśli jakieś dusze zaginęły, nie jest to moja wina, gdyż nie uchylałem się tchórzliwie od głoszenia wam całej woli Bożej. Uważajcie więc na siebie i na Kościół Boży, w którym Duch Święty ustanowił was biskupami. Macie być pasterzami stada, które Nasz Pan nabył własną Krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, ludzie, którzy będą wam głosić fałszywe nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów. Czuwajcie więc, pamiętajcie o tym, o czym was uczyłem przez te trzy lata spędzone z wami. A teraz, jak zawsze, polecam was Bogu, który ma moc zbudować was i dać dziedzictwo ze wszystkimi świętymi.

Nigdy nie prosiłem o złoto ani o srebro – dobrze o tym wiecie. Wiecie, że pracowałem własnymi rękami i zarobiłem na potrzeby moje i moich towarzyszy. Pokazałem wam, że pracując trzeba wspierać słabych. Pamiętajcie, że Nasz Pan powiedział: „Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu”.

Gdy Paweł skończył przemawiać, upadł na kolana i modlił się wraz ze wszystkimi. Oni zaś smucili się bardzo i żegnali się z nim, płacząc, gdyż powiedział, że więcej już go nie ujrzą. I nic dziwnego – samej chce mi się płakać, gdy czytam, co im powiedział. Możecie przeczytać dokładnie całą tę mowę, z wszystkimi szczegółami, w dwudziestym rozdziale Dziejów Apostolskich. Dziwne jest tylko to, że prawdopodobnie efezjanie zobaczyli jeszcze Pawła. Duch Święty nie powiedział mu, że umrze w Jerozolimie śmiercią męczeńską, tylko że zostanie tam uwięziony: Paweł mógł pomyśleć, że to doprowadzi go do śmierci, ale jak zobaczycie, mylił się.

Słów Naszego Pana: „Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu”, nie można znaleźć w żadnej Ewangelii. Gdyby więc Paweł ich nie zacytował, a Łukasz nie zapisał, nigdy byśmy o nich nie usłyszeli.

Po pożegnaniu się z biskupami i księżmi z Efezu, Paweł opuścił Milet. (Łukasz mówi: „Po rozstaniu się z nimi odpłynęliśmy”.) Apostoł wraz ze swymi towarzyszami wsiadł na statek, po czym odpłynęli, zawijając po drodze do różnych portów, ale nie zatrzymując się nigdzie na dłużej, aż dotarli do Tyru.

Była to stolica Fenicji, wąski pasek lądu otoczony morzem, na zachód od Palestyny. Paweł i jego towarzysze spotkali tu chrześcijan, i zostali u nich przez tydzień. W tamtych czasach wspaniale było należeć do Kościoła, prawda? Nigdy się nie wiedziało, kiedy Paweł wpadnie z wizytą i zostanie na parę dni!

Znaleźli się tu i prorocy, którzy ostrzegali Pawła, by nie jechał do Jerozolimy, ale on wraz ze swoją grupą mimo to nie zawrócił z drogi. Wszyscy chrześcijanie, wraz z dziećmi i niemowlętami, wyszli, by Pawła pożegnać. Uklękli przy brzegu, modlili się z nim, żegnali go i patrzyli, jak wsiada na okręt, a potem wrócili do domów.

Następny port, do którego przybili apostoł i jego grupa, nazywał się Ptolemaida. Leżał na tym samym wybrzeżu, co Tyr, tylko trochę dalej na południe. Zostali tu przez jeden dzień z chrześcijanami, i wyruszyli do Cezarei.

W tym rozdziale pojawiają się znów dwaj starzy przyjaciele. Czy pamiętacie diakona Filipa, który wyjaśniał Stary Testament dworzaninowi etiopskiemu, a potem go nawrócił? Filip mieszkał teraz w Cezarei. Miał cztery córki, które posiadały dar proroctwa. Paweł, Łukasz i ich towarzysze zatrzymali się w domu Filipa. Uczeni sądzą, że wiele z tego, co Łukasz opowiada o pierwszych dniach Kościoła w Jerozolimie, zostało mu opowiedziane przez Filipa.

Czy pamiętacie też Agabosa, proroka, który przepowiedział wielki głód? Przybył z Judei, by spotkać się z Pawłem w Cezarei. Przyszedł i wziął pas Pawła, którym apostoł owijał swoje szaty. Potem związał sobie nim ręce i nogi i powiedział:

– Duch Święty mówi: tak Żydzi zwiążą w Jerozolimie człowieka, do którego należy ten pas, i wydadzą w ręce Rzymian. Gdy wszyscy to usłyszeli, błagali Pawła jeszcze usilniej niż do tej pory, by porzucił swój plan podróży do Jerozolimy. Podobnie Piotr prosił Naszego Pana, by nie szedł do tego miasta na pewną śmierć. Jednak Paweł, podobnie jak Jezus, wiedział, że nie może tego usłuchać.

– Czemu to czynicie i odbieracie mi ducha? – spytał. – Jestem gotów nie tylko na więzienie, ale i na śmierć w Jerozolimie dla imienia Pana Jezusa.

I nie słuchał ostrzeżeń. „Nie mogąc go przekonać – pisze Łukasz – ustąpiliśmy ze słowami: Niech się dzieje wola Pańska!”.

Marigold Hunt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Marigold Hunt Pierwsi chrześcijanie.