Rozdział jedenasty. Rodzice – okrutni nadzorcy lub „mięczaki”, cz. 2

Nadrzędna zasada dla rodziców mówi, żeby kłaść nacisk na dyscyplinę, lecz nigdy poprzez nadmierną surowość czy tyranię rodzicielską. John Howard, słynny z powodu swego miłosierdzia dla więźniów, był bezlitosny w traktowaniu własnych dzieci. John Milton wiedział wszystko, prócz tego, jak być miłym dla dzieci. Jego surowość wobec córek była niedorzeczna. Godzina za godziną, musiały mu po kolei czytać w czterech czy pięciu językach, których nigdy nie pozwalał im się nauczyć, gdyż mówił, że jeden język to dla kobiety więcej niż dosyć. Nic dziwnego, że po ciągłym znęcaniu się i biciu, dzieci wzgardziły nim i pragnęły jego śmierci. Nie są to przykłady odosobnione. Znam – i wy także znacie – tysiące domów, gdzie rodzice nieustannie łajają, ciągną za włosy, za uszy i doszukują się win, aż w końcu nieszczęsne dzieci są poirytowane do granic możliwości, dąsają się, buntują i przysięgają samym sobie, że w późniejszych latach wezmą odwet za te okrucieństwa.

Doktor Benjamin Spock, jeden z dyrektorów Instytutu Zdrowia Dziecka w Rochester, w stanie Minnesota, przemawiając do ponad sześciu tysięcy delegatów na Konferencji Białego Domu z okazji półwiecza, poświęconej problemom dzieci i młodzieży, która odbyła się w Waszyngtonie piątego grudnia 1950 roku, oświadczył, że „miłość, «charakteryzująca się pełnią i wyrozumiałością», a nie miłość «jednostronna», jest dla niemowlęcia tak niezbędna jak kalorie”.

Jeżeli dziecko ma rodziców, którzy „prawdziwie go kochają”, ma ono szanse na to, że zniesie pewien stopień biedy, wykorzysta jak może najlepiej wykształcenie na średnim poziomie, zawrze małżeństwo, nie korzystając z porad psychologa, i dobrze wychowa dzieci bez pomocy kursów psychologii dziecięcej lub psychiatrów, mówił doktor Spock.

Z drugiej strony, wyjaśniał, u wielkiej liczby dorosłych, którzy są nieskuteczni i nieszczęśliwi, i „wprawiają wszystkich w przygnębienie”, którzy są okrutni i pełni podejrzeń, nienawiści i lęku, którzy stają się kryminalistami, nie potrafi ą przystosować się w małżeństwie, lub zapadają na choroby umysłowe, „ujawniają się oczywiste przyczyny, mające często początek w dzieciństwie, a którym można by zapobiec, jeżeli rozporządzałoby się odpowiednimi środkami”.

„Wiemy, że dziecko pomiędzy pierwszym a trzecim rokiem życia jest podatne, straszliwie podatne na nastawienie rodziców”, mówił doktor Spock. „Jeżeli jest regularnie zawstydzane za swoje «wypadki», przyswaja sobie poczucie wstydu i bezwartościowości. Jeżeli jest nadmiernie zdominowane, staje się zbuntowane lub uległe. Jeśli nieustannie się je ostrzega, że rodzic nie będzie go dłużej kochał, chyba że zacznie się inaczej zachowywać, w całą osobowość dziecka wsączy się trucizna niepokoju i wrogości” (1).

Rodzic, który bojąc się zepsuć dziecko, odmawia mu czułej miłości i uczucia, prawdopodobnie dożyje momentu, kiedy dziecko we wczesnej dorosłości będzie szukało uczucia u pierwszej osoby, która będzie w ogóle na nie reagować. Takim właśnie dzieckiem był John Ruskin. Po tym, jak jego pierwsze małżeństwo skończyło się fiaskiem, żalił się gorzko: „W młodości nigdy nie dostawałem wiele uczucia, ani nie pozwalano mi, bym obdarzał większym uczuciem nawet swoich rodziców. Kiedy w późniejszym życiu nadeszła miłość, przyszła z całą gwałtownością, zupełnie niepohamowana i nie do opanowania, przynajmniej dla mnie, który nigdy przedtem nie musiałem kierować żadnym uczuciem”.

Jeżeli wy, rodzice, nie wierzycie, że taka nieoględność i okrucieństwo spada na wasze dzieci, spytajcie jakiegoś wartościowego psychiatry o jakiejkolwiek renomie, a powie wam, że dziewięćdziesiąt procent dzieci naruszających prawo jest emocjonalnie zaburzonych – połowę z nich na drogę przestępczą doprowadziło poczucie bycia odrzuconym, niekochanym i okrutnie traktowanym; druga połowa natomiast to ofiary rodzinnych zgrzytów i wadliwej dyscypliny.

Ktoś zauważył kiedyś, że „dzieciństwo jest tak cudownym okresem życia, że to wstyd marnować go dla dzieci”. Tak, to jest cudowny okres i każdy rodzic, który wypełnia go strachem i karą, jest żałosną postacią. Tamowanie naturalnej radości, która wytryska z małych serc, to szczyt głupoty. Nadejdą długie, posępne lata, w czasie których rodzic oddałby wszystko, by znów usłyszeć ten donośny, beztroski głosik i poczytałby za zaszczyt, gdyby mógł podnieść porozrzucane zabawki i ubranka. Nie czekajcie z docenieniem waszych dzieci do chwili, kiedy gniazdo będzie puste. Dzieci przeżywają beztroskie dni dzieciństwa tylko raz, a dni te mijają tak szybko, i nigdy już nie wrócą!

W gazecie „New York Evening Post” znalazłem stary artykuł, napisany przed 1878 rokiem, zatytułowany Obrona chłopca. Jest to cudowna apologia każdego dziecka, a chociaż w tym przypadku odnosi się do chłopców, pewien jestem, że czytelnik może z łatwością dopasować ją również do dziewczynek. Oto ona:

„Chłopiec jest sam w sobie obrazą. Musi mieć coś do roboty, a jeśli jego ręce są bezczynne, przysłowiowy dostarczyciel zajęcia dla bezczynnych rąk jest zawsze gotów pospieszyć z instrukcjami. Chłopiec hałasuje, rzucając najwyższe wyzwanie prawom akustyki. Obuj go w aksamity i wyłóż dom dywanami jak chcesz, twój chłopak narobi swymi obcasami tyle stukotu, jakiego nigdy nie wydałaby kołatka nocnego stróża. Drzwi pod jego ręką zawsze trzaskają z gwałtownością, która wstrząsa całym domem, jest też pewne, że codziennie wzbogaci sztukę krzyczenia i gwizdania o jakiś całkiem nowy i dręczący sposób. Kocha matkę tak mocno, że jego pieszczoty wprowadzają nieład w jej strój i są zagrożeniem dla jej kości; gotowy w razie potrzeby umrzeć w jej obronie, mimo to, zamęcza ją od ranka do nocy i nie pozwala jej w ogóle na spokój, dopóki sen nie uciszy mu głosu i nie zamknie powiek, i nie pozbawi jego rąk demonicznej wprost zręczności.

Publicznie twój chłopiec również stanowi utrapienie. Obraża ludzi na ulicy – grupowo lub indywidualnie. Cokolwiek zrobi, na pewno będzie źle. Monopolizuje przestrzeń i przywłaszcza sobie całe dookolne powietrze do swych akustycznych celów. Interesują go twoje szczególne cechy osobiste, i z całą szczerością swej duszy wypowiada się na temat twego wyglądu, adresując swe uwagi do kolegów z sąsiedniego domu.

Mimo to, chłopiec ma też swoje zastosowanie. Jest on materiałem, z którego mają powstać mężczyźni następnego pokolenia. Nie jest złym człowiekiem, to znaczy nie jest świadomie czy rozmyślnie zły. W jego członkach kryją się sprężyny, które utrzymują go w nieustannym ruchu, a demon zgiełku, który go opętał, wydaje przeszywające ucho dźwięki, nękające starsze osoby w rodzinie. Są to jednak odgłosy, których nie potrafi powstrzymać, podobnie jak nie potrafi uchronić swych butów czy spodni przed znoszeniem. Na dziesięcioakrowym terenie, daleko od domu, chłopiec jest osobą zgodną i malowniczą; tylko wtedy kiedy ktoś musi wejść z nim w bliższy kontakt, jego obecność sprawia cierpienie i podsuwa na myśl postać króla Heroda. To w miastach chłopiec sprawia, że odbiera się go jako osobę niepożądaną, a wydaje nam się, że wina nie leży całkiem po jego stronie. Tak jak rozsadzająca kotły para, jest poza tym całkowicie niegroźnym oparem, chyba że się ją gwałtownie powstrzymuje, tak też kipiący energią chłopak staje się niebezpieczny dla porządku społecznego tylko wtedy, kiedy jest ograniczany, kiedy podejmuje się wysiłki, by zamknąć go w przestrzeni mniejszej, niż bezwzględnie wymaga tego prawo jego ekspansywnej istoty. Naruszając jego tereny polowań, wysyłamy go na wojenną ścieżkę; traktując go jako wroga publicznego, kierujemy go ku wrogości. W większości naszych sposobów postępowania z nim w miastach, nasze wysiłki mają go stłumić – jest to system niemądry. Jeśli granie w piłkę na ulicach zaczyna być dla nas kłopotem, po prostu wprowadzamy zakaz gry na ulicy, a nieuniknionym skutkiem jest to, że pozbawiony swej piłki chłopiec będzie rzucał kamieniami w latarnie uliczne lub policjantów. Mówiąc poważnie, nie jest dobrze tłumić w dzieciach iskry, z których czerpią one siłę, zdrowie i moc ciała. Jeśliby rodzice podsycali u swych potomków zainteresowanie sportem, i przyłączali się do nich tam, gdzie to tylko możliwe, pomogłoby to obu stronom. Więcej koleżeństwa i mniej bicia, łajania i zrzędzenia wyznacza różnicę między mieszkaniem – salą tortur a «domem»”.

Okrutny to rodzic, który gasi wszelkie światło w duszy dziecka. Zamiast hamować jego żartobliwość, idźcie naprzód i pomóżcie mu puścić latawca lub zbudować zamek ze śniegu. Te ramionka są za małe, by dźwigać brzemię, to czoło jest za młode na zmarszczki, te stopy są zbyt żywe, by zwalniać je do tempa marszu pogrzebowego. Uciszcie raczej skowronki nad polami, aż staną się ciche jak nietoperze, przywołajcie do porządku rozbrykane jagnięta na stoku wzgórza, aż zaczną poruszać się niczym wodne żółwie, a nie nakładajcie pęt wesołości dzieciństwa!

Jako że średni wiek młodocianych przestępców to okres od dwunastu do czternastu lat, widać, że w tym i starszym wieku nasila się konflikt pomiędzy dzieckiem a rodzicami. Zbyt wielu rodziców odmawia dawania dziecku stopniowo coraz większej wolności w miarę jak płyną lata, stąd też wynika jawny bunt. Moglibyśmy też odstąpić od myśli, że możemy traktować dziecko piętnastoletnie tak jak siedmioletnie. Okres dorastania nie jest ani dzieciństwem, ani dorosłością. Pierwszym niezbędnym wymogiem jest pozwolenie każdemu nastolatkowi dorastać i usamodzielniać się. Rodzice muszą nauczyć się stać z boku. Okres dojrzewania jest ważnym czasem. Lepiej przygotować się do niego, nabywając kilka książek, które pomogą wam w kierowaniu dziećmi podczas tego ważnego okresu ich młodego życia.

Na każdego rodzica, który jest nazbyt rygorystyczny, przypada dziesięciu nadmiernie pobłażliwych, a pobłażliwość ta połączona jest z wielkim niebezpieczeństwem dla dzieci. Dziecięce wady, jeśli się ich nie poprawi, mogą w krótkim czasie stać się niszczącym huraganem. Dziecięca opryskliwość rozwinie się w mizantropię. Dziecięcy bunt zmieni się w dorosłe bezprawie. Jeżeli chcecie zniszczyć dziecko, ulegajcie każdemu jego kaprysowi. Rodzic, który pozwala dziecku wzrastać, nie nauczywszy go wcale ważnego obowiązku posłuszeństwa i poddania, szykuje dla własnych ust puchar wrzącej goryczy, oraz sposobi dla swoich potomków drogę do przerażającej destrukcji.

W Piśmie Świętym można znaleźć klasyczne przykłady nadmiernej pobłażliwości. Był to błąd Helego. Jego dwaj synowie, Chofni i Pinchas, byli postaciami niegodziwymi, a Bóg całą winą za to obarczył ich ojca, gdyż w natchnionym Słowie czytamy takie słowa: „Dałem mu poznać, że ukarzę dom jego na wieki za grzech, o którym wiedział: synowie jego bowiem ściągają na siebie przekleństwo, a on ich nie skarcił” (1 Sm 3, 13).

Nadmierna pobłażliwość była też błędem Dawida. Widzieliśmy już, jak pogmatwał życie Absaloma. Miał też inne ulubione dziecko, które skończyło równie haniebnie. O zaniedbaniu przez Dawida rodzicielskich obowiązków wobec Adoniasza Pismo Święte mówi: „Ojciec zaś jego nigdy go nie karcił, mówiąc: «Czemużeś tak uczynił?»” (1 Krl 1, 6).

Heli i Dawid byli dobrymi ludźmi, lecz nie potrafi li powiedzieć swoim dzieciom „nie”. Nie chcieli im się narazić pod żadnym pozorem. Zamiast nimi rządzić, odwrócili Boski porządek i byli rządzeni przez dzieci. Salomon napisał liczne przysłowia dające wyraz temu uczuciu, zalecając roztropne wykorzystanie dyscypliny, a nawet rózgi. Widział, jak jego brat Adoniasz padł ofiarą ojcowskiej pobłażliwości, i wszczął alarm wobec innych rodziców. W naszych czasach wydaje się panować powszechne odczucie, wedle którego Salomon zbytecznie niepokoił się tą kwestią, lub przynajmniej, że jakkolwiek jego maksymy mogły być rozsądne w „brutalnych czasach”, nie pasują do wyrafinowanego stanu społeczeństwa, takiego, jakim się dziś cieszymy. Ogromny procent dzisiejszego pokolenia młodych wzrasta pod dobrotliwym wpływem tego ulepszonego kodeksu, którego podstawowym warunkiem jest to, że rodzice mogą doradzać swym dzieciom, lecz nie wolno im rozkazywać. A jednak ze wszystkich stron podnoszą się skargi na wzrastającą samowolę i niesubordynację młodzieży. Brak szacunku dla rodziców okazuje się jedną z najbardziej charakterystycznych i widocznych cech naszych czasów. Rok za rokiem, rodzice stają się coraz bardziej ulegli wobec swoich dzieci!

Ktoś zauważył ostatnio, że „nauczyciele boją się dyrektora, dyrektor boi rady szkolnej, rada szkolna boi się rodziców, rodzice boją się dzieci, a dzieci nie boją się nikogo!”.

Rodzice ryzykują brakiem szacunku i autorytetu, kiedy zbyt dużo zakazują lub rozkazują, robiąc to czy tamto tylko po to, by pokazać swoją władzę. Psują dzieci, dając im wszystko, o co te wołają, po czym popełniają błąd, przyznając się do porażki w obchodzeniu się z dziećmi i mówiąc im, że nie potrafi ą nic z nimi zrobić! Przyczyniaj ą się do nieposłuszeństwa dzieci, karząc za słabostki, a jednak śmiejąc się z wad, i w ten sposób zasługują na pogardę i gniew dzieci.

Ojcowie i matki, którzy nie potrafią zachować kontroli nad swymi dziećmi, to zwykle ci, którzy nigdy nie wydadzą ani centa na książkę o wychowaniu dzieci i nie poświęcą choćby godziny na czytanie. Mimo że łatwo mogliby znaleźć takie książki w bibliotece publicznej, szkolnej czy kościelnej, nigdy nie uznają tego za warte zachodu. Jakakolwiek zalecana lektura z tej dziedziny nauczyłaby ich podstawowych zasad.

Zbyt wielu rodziców boi się pogardy i gniewu swoich dzieci. W gruncie rzeczy są oni tchórzami, a dzieci wkrótce to poznają i sprawią, że będzie to służyło ich korzyści. Jeśli zdacie sobie sprawę, że wasze mające od siedmiu do dziesięciu lat dziecko kieruje domem, może weźcie sobie wolne popołudnie, wybierzcie się do szkolnego psychologa i dowiedzcie się, jak uzyskać wolność i jak okazywać autorytet.

Rodzic, który mówi: „Chcę, żeby moje dzieci miały wszystko, czego pragną. Za nic nie chcę, by cierpiały tak, jak ja”, jest bardzo niemądry. Nadmierna pobłażliwość jest dla dziecka równie zgubna, jak przesadne wymagania. O wiele lepiej jest zaprawiać dzieci do napotykania i rozwiązywania trudności, niż ochraniać je przed wszelkimi niedogodnościami.

Czytałem raz o człowieku, który próbował pomóc motylowi wydostać się z kokonu. Obserwował, jak motyl szamocze się, by się uwolnić, i pomyślał, że dokona uczynku miłosierdzia, rozcinając cieniutkie, jedwabne nitki, które wydawały się tak mocno krępować owada. Człowiek ten ku swemu żalowi odkrył, że kiedy uwolniony motyl spróbował wzlecieć, skrzydła były zbyt słabe, by unieść jego ciężar. Zmaganie, które ustanowiła natura, miało wyraźny cel. Przez te zmagania motyl miał się wzmocnić. Tak jest także z dziećmi. Kiedy jest się nadopiekuńczym, osłania się dzieci przed każdą trudnością, nigdy się ich nie zmusza do stanięcia twarzą w twarz z trudnością i rozwiązania jej, działa się podobnie jak ów człowiek uwalniający motyla. Odkryjecie później, ku swemu żalowi, że wydaliście na świat kolejnego słabeusza, któremu – być może – kiedy zaczną nim miotać okrutne wichry życia, całkowicie zabraknie odwagi do stanięcia twarzą w twarz z trudnościami i problemami wspólnymi dla wszystkich ludzi.

Jeden z najbardziej godnych politowania przypadków, jakie kiedykolwiek widziałem, dotyczył matki trojga dzieci, która nie mogła znieść, że mieszka dwa budynki dalej od domu matki. Rozwinęła się u niej tak poważna choroba psychiczna, że trzeba było zamknąć ją w zakładzie. Od rana aż do nocy rozprawiała o swojej siostrze, która miała mieszkanie na pierwszym piętrze domu matki; skarżyła się, że skoro siostra mogła być blisko matki, jej powinno się udzielić tego samego przywileju. Każdego ranka owa biedna kobieta wychodziła ze swego mieszkania, zabierała dzieci i szła do matki, gdzie ku swemu zadowoleniu zostawała przez cały dzień. Najwyraźniej została w młodości tak rozpieszczona, że po ślubie była niezdolna, by przerwać więzy, które zostały w tym czasie zadzierzgnięte.

Rozpieszczanie obejmuje chronienie dziecka przed konsekwencjami jego złych czynów oraz bronienie go przed towarzyszami zabaw, nauczycielami i pracodawcami. Okazują je ci rodzice, którzy nigdy nie pozwalają, by ich synowie kupili sobie sami krawat i by córki kupiły sobie ubrania. Utrzymują dzieci w zależności od siebie, kontrolując ich uczucia poprzez nieustanne przypominanie im, co dla nich poświęcili, i jak bardzo dzieci są niewdzięczne. Niektórzy rodzice posuwają się tak daleko, że symulują chorobę, by nie dopuścić do podejmowania niezależnych decyzji przez dzieci.

Wielu rodziców, niestety, próbuje uczynić ze swych potomków bliźniacze kopie samych siebie. Pragną, by dzieci myślały, działały i reagowały tak jak oni. Świadomie lub nieświadomie często starają się narzucić im wzorce i powołania, za którymi chcieli iść sami, lecz z takiego czy innego powodu nie mogli tego dokonać.

Aby utrzymać dzieci w zależności od siebie, niektórzy rodzice stają się ich prawdziwymi niewolnikami. Muszą czyścić im uszy, szczotkować ubrania i polerować buty. Mądra matka będzie nalegać, żeby dziecko zrobiło te rzeczy samo. Matka powinna nadzorować takie czynności, ale nie wykonywać je.

Rodzice nie powinni rezygnować ze zbyt wielu rzeczy dla swoich dzieci. Jeżeli zaproponują wam pomoc w pracach domowych, nawet nieczęsto, pozwólcie im to zrobić i chwalcie je za troskliwość. Jeżeli obawiacie się, że zbiją szklanki albo tę salaterkę, którą ciocia May podarowała wam z okazji ślubu, macie złe wyczucie wartości. Pozwólcie raczej, by dzieci wam pomogły i stłukły parę sztuk porcelany, i nie odrzucajcie ich propozycji, powstrzymując falę, która potem może już tak prędko się nie wznieść.

Mądry rodzic rozumie, że jego rządy pewnego dnia zostaną ukoronowane przez usamodzielnienie się dziecka, i że stopniowe, pełne wdzięku dokonanie się tego usamodzielnienia to bardzo ważna sprawa. Aby proces ten dobrze się zakończył, musi się rozpocząć wcześnie. Gdy dziecko wychodzi z pierwszego stadium, w którym panuje jedynie autorytet, rodzice powinni podawać mu przyczyny swych rozkazów. Pierwsze lata są jednak bardzo ważne. Zrobienie z siebie niewolnika dziecka w tych wczesnych latach to położenie fundamentu pod późniejszą niewolę rodziców.

Zdecydowanie lepiej jest przyzwyczajać dziecko, by wykazywało pewną odpowiedzialność, niż ochraniać je, tak że później, kiedy nie będziecie łatwo dostępni, dziecko nie będzie w stanie podjąć samo decyzji w ważnych kwestiach. Zacznijcie od przydzielania obowiązków odpowiednich dla wieku i zdrowia dziecka, sprawdźcie, czy zostały wypełnione, i pochwalcie dzieci za ich wykonanie. W miarę jak dziecko postępuje w latach i mądrości, wyznaczajcie inne, bardziej odpowiedzialne obowiązki – osobiste kupowanie ubrań, pozwólcie także na pewną swobodę w zakresie kupowania w sklepie żywności. Będą się zdarzały pomyłki, lecz pozwolą wam one na wskazanie błędów w stosunkowo mało znaczących sprawach, i w ten sposób dostaniecie szansę na pokierowanie i pouczenie waszych dzieci co do mądrzejszych sposobów działania i wyboru.

Pamiętajcie zawsze, że ważne jest, by pozwolić dzieciom na podjęcie odpowiedzialności, na to, by robiły coś same, by były niezależne i podejmowały decyzje i wybory. Im bardziej je rozpieszczacie, tym bardziej psujecie je życiowo. Psychiatrzy zgodzą się ze mną, że niektóre z najgorszych przykładów nieprzystosowania u dzieci wywodzą się z nadopiekuńczości rodziców. Nie potrzeba innych dowodów niż przypomnienie, że więcej niż dwa miliony młodych mężczyzn zostało niedopuszczonych do służby wojskowej w czasie drugiej wojny światowej, ponieważ byli chwiejni emocjonalnie – ofiary „maminsyństwa i/lub tatusiowania”.

Prezydent Truman, przemawiając na siedemdziesiątej siódmej dorocznej ogólnej konferencji Stowarzyszenia Straży Narodowej, 25 października 1950 roku, powiedział: „Jedną z najbardziej skandalicznych rzeczy, które kiedykolwiek wydarzyły się w tym kraju, było odkrycie, że trzydzieści cztery procent młodych mężczyzn i kobiet jest niezdolna fizycznie lub psychicznie, by służyć krajowi”.

Prezydent najwyraźniej wspominał o odrzucaniu poborowych podczas drugiej wojny światowej. Ze smutkiem trzeba przyznać, że procent niezdolnych do służby wśród współczesnych poborowych jest dużo wyższy. W lipcu 1950 roku odrzucono sześćdziesiąt procent; w sierpniu pięćdziesiąt procent; we wrześniu pięćdziesiąt procent. Z pewnością, taki stan rzeczy jest skandaliczny!

Interesujące byłoby dowiedzieć się czegoś o przeszłości odrzuconych – o tym, ile domów było nieszczęśliwych i rozbitych, o typach rodziców, czy to surowych nadzorcach, czy „mięczakach” – a w końcu o tym, jaki procent odrzuceń można by wywodzić z „maminsyństwa”.

Ludwik XVI, król Francji, wyróżnia się jako jedna z ofiar w historii nadopiekuńczości. Cała historia Francji i świata mogłaby ulec zmianie, gdyby rodzice króla nauczyli go podejmowania decyzji i trwania przy nich. On jednak był zupełnie niezdolny do samodzielności i wspierał się kolejno, lub jednocześnie, na swych rodzicach, ciotce, żonie, ministrach, a nawet dworzanach. Tak oto pełen najlepszych intencji człowiek stał się najgorszym z monarchów.

Rodzice, którzy trzymają dzieci „przy spódnicy”, wychowają je na infantylnych dorosłych. Nadopiekuńczość prowadzi do lęku, zależności, zwątpienia w siebie, kompleksu niższości, nieśmiałości i niedojrzałości emocjonalnej. Rodzice tacy mogliby z powodzeniem nauczyć się lekcji, która u ptaków jest instynktowna, gdyż kiedy młode pisklęta mają wystarczająco silne skrzydła, dorosłe ptaki dziobią je i wypychają z gniazda. Jak się wydaje, jedną z dobrych nauk natury jest pozwolenie młodym na samodzielność. Nadmierna troskliwość okrada dziecko z normalnej perspektywy uwzględniającej niewygody, ból i niezależność.

Rodzice, którzy upierają się przy zdominowaniu życia swych dzieci, którzy obmyślają, jak być dla nich wciąż nieodzownymi osobami, lub też domagają się, by dzielić z nimi pierwsze miejsce, mogliby nauczyć się od Matki Chrystusa ważnej lekcji, jak z wdziękiem wycofać się w cień, kiedy dzieło zostało już dokonane. Zastanawiające jest, gdy się zauważy, że po zstąpieniu Ducha Świętego w dzień Pięćdziesiątnicy Pismo Święte już nie wspomina imienia Maryi. Wiele matek o mniejszym znaczeniu mogłoby czuć się urażonymi, gdyby je tak odsunięto na dalszy plan!

Oto kilka „zakazów” w pigułce, przeznaczonych dla rodziców, o których to zakazach powinni pamiętać w związku z własnymi z dziećmi:

Nie sądź, że wychowanie dzieci jest czymś instynktownym.

Konieczne jest zdobywanie wiedzy. Jedna książka o psychologii dziecięcej w twojej biblioteczce może uchronić cię od popełnienia poważnych błędów w relacjach rodzic-dziecko.

Nie zmuszaj. Proponuj. Nie stosuj przymusu, jeśli możesz przekonać. Nie zapominaj wziąć pod uwagę różnic pomiędzy twymi dziećmi, związanych ze zdolnościami umysłowymi, fizycznymi i wynikającymi z temperamentu.

Nie łam woli dziecka; naginaj ją.

Nie poddawaj się dziecku.

Nie zmieniaj z dnia na dzień reguł dotyczących zachowania.

Niech ojciec i matka nie wydają odmiennych postanowień.

Nie pozwalaj dziadkom mieszać się do dyscypliny.

Nie proś dziecka, by robiło rzeczy, których sam nie robisz.

Nie upokarzaj dziecka publicznie ani przed jego kolegami.

Nie pozwól, by dziecko upokarzało cię publicznie.

Nie zmieniaj swych nakazów czy poleceń, bez względu na to, ile popłynie łez, czy jakie wynikną napady złości. Poddaj się raz i przepadłeś!

Nigdy nie naruszaj swych obietnic wobec dzieci. Skoro powiedziałeś im, że mogą się bawić przez pół godziny, nie zmieniaj arbitralnie swego zdania i nie wysyłaj ich do sklepu.

Nie zaniedbaj starannego przemyślenia ostatecznego celu twoich dzieci, ku któremu powinna być skierowana dyscyplina i wychowanie.

Nie pozwól, by twe dzieci padały ofiarą bezmyślnych, rodzicielskich kaprysów.

Nie przedkładaj jednego dziecka w rodzinie nad inne.

Nie uderzaj w swego małżonka poprzez dzieci.

Nie oczekuj, że dziecko będzie myślało jak dorosły.

Nie mów ciągle o tym, jaką wdzięczność są ci winne dzieci.

Nie zapominaj, że rdzeń słowa „dyscyplina” pochodzi od „docere” – „uczyć”.

Nie rób z dzieci swych niewolników.

Nie bądź nadopiekuńczy.

Nie bądź nazbyt swobodny.

Nie urządzaj scen czy awantur, gdy chodzi o mało znaczące sprawy.

Nie mów ciągle o tym, jak surowo zostałeś wychowany i jak byłeś nienaganny. Dzieci widzą więcej niż ci się wydaje, czy jesteś cierpliwy, delikatny, przyzwoity i skromny.

Nie zaduszaj dzieci miłością. Po prostu dziel ją z nimi.

Nie zaniedbuj reszty dzieci dla najnowszego potomka. Przygotuj je dobrze na pojawienie się nowych członków rodziny.

Nie mów dziecku ciągle, by „było mężczyzną” lub „młodą damą”; a potem nie karz go za takie postępowanie.

Nie bądź zbyt surowy, nadopiekuńczy lub odrzucający wobec swych dzieci.

Rozważcie liczne sugestie i ostrzeżenia z tego rozdziału, a może ukażą wam one różnicę pomiędzy byciem czułym i mądrze kochającym rodzicem, a zrobieniem z siebie kompletnego nieudacznika. Pamiętajcie zawsze, że stanowicie wzór dla swych dzieci i że dobre lub złe skutki z tego płynące mogą ciągnąć się przez pokolenia. James Thomson napisał o obowiązkach rodzicielskich:

„Jakież szczytne zadanie! Doglądać myśli u zarania,
Pokazać, jak wyobraźnią szybować i trafiać w sedno,
Umysł przepajać nauką nową, a rześką jak poranek,
Tchnąć oddech w żywego ducha, i młodemu sercu
Wyznaczyć cel wspaniały, by rosło wzwyż, ku niemu” (2).

Ignorancja lub obojętność rodziców może obciążyć dzieci i całe pokolenia. Mój przyjaciel, sędzia, powiedział mi kiedyś, że przynajmniej połowa przypadków, którymi się zajmował, była możliwa do uniknięcia. Historie tych kryminalistów pokazywały, że ich kłopoty zaczęły się w dzieciństwie, a jeśli w tym czasie otrzymaliby odpowiednie kierownictwo, przeszliby przez życie zwycięsko. Sędzia zaryzykował przypuszczenie, że rodzice tych kryminalistów sami byli ofiarami własnych rodziców, i zacytował ową starą, chińską maksymę, która wywarła na mnie takie wrażenie, że zanotowałem ją na kopercie. Głosiła: „Ci, którzy jako dzieci spełniali swe obowiązki, będą sami mieli obowiązkowe dzieci; niezdyscyplinowani i krnąbrni wydadzą potomków o tym samym charakterze: przekonaj się, patrząc, jak deszcz spływa ze strzechy – kropla za kroplą, tą samą drogą, bez zmiany”.

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) Lucy Freeman, „The New York Times”, 5 grudnia 1950.

(2) James Thomson (1700–1748), poeta szkocki, wiersz Spring.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.