Rozdział jedenasty. Ofiary

Na skutek cudu Fatima straciła wszelkie ślady normalności i przez resztę dnia wszyscy żądali tylko zobaczenia się i rozmowy z dziećmi. Marię do Carmo, która została uzdrowiona, również zasypywano gradem pytań. Kobieta chętnie opowiadała wszystko o sobie, o swojej chorobie, o trzydziestopięciokilometrowych pieszych pielgrzymkach z Maceiry do Cova, z których dzisiejsza była już jej trzecią.

– W lipcu umierałam na gruźlicę – tłumaczyła zgromadzonym wokół niej słuchaczom. – Gdy usłyszałam o tutejszych wizytach niebiańskiej Pani, obiecałam, że odbędę cztery piesze pielgrzymki, by odzyskać zdrowie.

Na te słowa przez tłum przeszedł pomruk zdumienia i podziwu. Cztery piesze pielgrzymki po kamienistych drogach i stromych wzgórzach, każda po siedemdziesiąt kilometrów! Cóż za duch poświęcenia!

– Pierwsza wyprawa, w sierpniu, była bardzo ciężka – kontynuowała kobieta. – Wyruszyliśmy z mężem o pierwszej w nocy i mąż był prawie pewny, że umrę po drodze. Jednak ja wlekłam się ostatkiem sił, ledwo żywa i obolała.

– Och, ale czy nie zapomniała pani o całym cierpieniu, gdy wreszcie pani tu dotarła? – spytała kobieta o suchej twarzy, najwyraźniej dotknięta tą samą chorobą, na którą Maria do Carmo cierpiała od pięciu lat.

Maria do Carmo energicznie przytaknęła.

– Tak, zaledwie kilka minut po przybyciu na miejsce poczułam się znacznie lepiej. Oczywiście, Nasza Pani nie przyszła w sierpniu, gdyż dzieci zostały zabrane do więzienia w Ourem, ale mimo to pomogła mi ogromnie. W drodze powrotnej już tak nie cierpiałam.

– I we wrześniu znów szła pani trzydzieści pięć kilometrów? Piechotą w obie strony?

– Tak. I to bez szczególnej trudności. Ale dziś – och, dzięki Ci Matko Przenajświętsza! – czuję, że mogę biec z powrotem do domu!

– Zanim przybyła Nasza Pani stała pani tego ranka przez wiele godzin w deszczu, prawda?

– Tak. Było mi zimno i, podobnie jak inni, przemokłam do suchej nitki. Ból bardzo mi dokuczał. Jednak teraz – proszę tylko na mnie spojrzeć! Kaszel zniknął całkowicie. Z rąk i nóg zeszła opuchlizna. Nic mnie nie boli. Och, Cova to faktycznie święte miejsce!

Nim upłynęła doba, historia uzdrowienia Marii do Carmo, a w szczególności opowieść o wirującym słońcu, rozniosła się po całej Portugalii. Fotografowie obecni tego dnia w Cova zrobili zdjęcia „tańczącego słońca” i teraz ukazywały się one we wszystkich gazetach. Były na nich ogromne promienie przecinające niebo oraz zwrócone do góry ludzkie twarze, a na każdej z nich malowało się zdumienie, fascynacja, strach. Były też dzieci klęczące pod dębem, nie posiadające się z zachwytu na widok swego gościa z Nieba. Niezwykłe wydarzenia z trzynastego października aparaty fotograficzne zarejestrowały naprawdę świetnie.

Jednak nie wszystkich to przekonało. Kilka dni po cudzie do Cova zakradła się nocą grupa ateistów i zniszczyła drewniany łuk wzniesiony przez pielgrzymów na miejscu objawień. Przewrócili też stół, na którym wierni zwykli zostawiać swoje ofiary, ukradli lampy i inne znajdujące się tam rzeczy. Następnie ścieli drzewo, nad którym ich zdaniem ukazywała się Nasza Pani.

Na szczęście ateiści przeoczyli prawdziwy dąb (teraz był on praktycznie niczym więcej, jak tylko korzeniem w ziemi), ale, kierowani złością, przywiązali wybrane przez nich drzewo do tyłu swojego samochodu i ciągnęli za sobą przez piaszczyste drogi sąsiedniego miasteczka Santarem. Dwudziestego piątego października setki osób przeparadowały dumnie ulicami tego właśnie miasteczka niosąc drzewo i inne obiekty religijne ukradzione z Cova oraz drwiąc i naśmiewając się z Pani z Nieba, trzech małych pastuszków i wiary katolickiej.

– Chcecie być zwodzeni przez zabobonnych wieśniaków z Fatimy? – wołali ci niewierzący. – Bądźmy rozsądni, jak przywódcy polityczni w Rosji. W tym miesiącu odkryli tajemnicę, którą księża skrywali przed nimi od wieków: nie ma Boga ani życia po śmierci!

Tak, był październik 1917 roku i w Rosji i na świecie szerzył się ateistyczny komunizm. Po raz kolejny diabeł wykorzystywał pewnych niegodziwych ludzi do przywłaszczenia sobie ludzkich dusz i uniemożliwienia im zajęcia miejsca w Niebie, które on i jego aniołowie porzucili już dawno temu.

– Może właśnie dlatego Maryja Panna ukazała się w Cova – zastanawiali się niektórzy. – Chce pokonać diabła i wie, że Różaniec jest jedną z najskuteczniejszych broni w tej walce.

– Jeśli to prawda, musimy uczyć się wszystkiego, co tylko można, o codziennym gorliwym i szczerym odmawianiu Różańca – mówili inni. – Może wtedy kampania diabła w Rosji poniesie klęskę i będzie szansa na prawdziwy pokój na świecie.

– Tak – zgodziło się jeszcze więcej ludzi. – Za wszystkimi problemami na świecie skrywa się diabeł. Tak naprawdę to właśnie on nastawia różne warstwy społeczne i narody przeciw sobie.

Mali pastuszkowie nawet nie podejrzewali, że tego typu rozmowy toczą się teraz w całej Portugalii, że nagle tysiące ludzi zaczęło codziennie odmawiać Różaniec, że relacje Łucji z wizyt Naszej Pani zaczęły pojawiać się w dziesiątkach różnych gazet. Nie, po szóstym objawieniu w Cova, tak jak i po pierwszym, dzieci pozostały proste i skromne. Nie uważały się za wyjątkowe nawet pomimo tłumów pielgrzymów, które wciąż przybywały do Fatimy. Zwłaszcza Łucji nie groziło zarozumialstwo, gdyż rodzina wciąż nie potrafiła jej zrozumieć i krytykowała dziewczynkę.

– Cova była kiedyś dobrym miejscem do uprawiania warzyw – narzekał któregoś dnia jej brat Manuel. – Mogliśmy brać stamtąd nawet paszę dla mułów. Teraz cała trawa, do ostatniego źdźbła, jest podeptana przez pielgrzymów. Nic już tam nie rośnie. Co masz zamiar z tym zrobić, mała świętoszko?

– Tak, i nie mam już ani chwili spokoju – marudziła najstarsza siostra, Teresa. – Ludzie ciągle pytają o Łucję. Muszę wtedy zostawiać robotę, spróbować sobie przypomnieć gdzie danego dnia pasie owce i kogoś po nią posłać.

– No a my? – wtrąciły pozostałe siostry, Gloria i Karolina. – Ciągle musimy zastępować Łucję i pilnować za nią owce, kiedy ta siedzi sobie w pokoju i gawędzi w najlepsze z różnego rodzaju osobistościami. Och, to naprawdę niesprawiedliwe!

Mama westchnęła głęboko.

– Wiem, że pilnowanie owiec nie jest zajęciem dla dużych dziewczynek, które umieją już gotować, prząść i tkać – przyznała. – To zadanie dla tak małych dzieci jak Łucja, które jeszcze niczego nie umieją. Ale cóż ja mogę zrobić? Ostatnimi czasy wszyscy o nią pytają…

Manuel potrząsnął posępnie głową.

– Wiem, co się stanie – oznajmił. – Będziemy musieli sprzedać owce.

Na te słowa Maria Róża aż się zachłysnęła.

– Sprzedać owce? Ale z nich mamy wełnę! I mięso! Dzięki nim zaoszczędzamy sporo pieniędzy…

– Wiem, mamo. Ale zapamiętaj moje słowa. Jeśli Niebo nie zdziała dla nas żadnego cudu i nie powstrzyma ludzi przed chęcią zobaczenia się z Łucją, owce będą musiały zostać sprzedane. Naprawdę, czasami zastanawiam się, czemu Nasza Pani nie mogła ukazać się jakiemuś dziecku, którego rodzinę stać by było na ten zaszczyt!

Biedna Łucja! Ciężko było znosić ostre uwagi jej dobrych, lecz nie rozumiejących pewnych rzeczy członków rodziny i dziewczynka często przez nich płakała. W takich momentach dziwiło ją ogromnie rozczarowanie Hiacynty, że rodzina jej i Franciszka również ich nie strofuje i nie ma pretensji.

– Gdyby tak było, pomyśl tylko, Franciszku, jak dużo dodatkowych ofiar mielibyśmy do poświęcenia za grzeszników! – westchnęła dziewczynka pewnego dnia. – Och, Łucjo, ale ty masz szczęście…

Franciszek przytaknął siostrze.

– Tak. I wiecie co? Odkryłem, że cierpienie wcale nie jest takie trudne, jeśli poprosi się Naszą Panią o pomoc, by je znieść, tak jak Pan Jezus zniósł swoje – z miłości do ludzkich dusz. Ciężko jest tylko wtedy, gdy próbujesz od tego uciec.

W ciemnych oczach Hiacynty pojawił się dziwny blask.

– Też to odkryłam – rzekła. – Dlatego próbuję codziennie cierpieć za dusze. Tylko czasami wiem, że mogłabym zrobić znacznie więcej, zwłaszcza, gdy ludzie są dla mnie mili i w domu wszystko dobrze się układa. Wtedy mam ochotę wyjść i poszukać trochę cierpienia.

Słowa te wprawiły Łucję w zakłopotanie.

– Hiacynto, ty zawsze mówisz o cierpieniu za dusze! A innych ludzi wcale to nie obchodzi. Wręcz przeciwnie, robią wszystko, żeby tylko im się świetnie układało!

W oczach Hiacynty nieomal żarzyły się ogniki.

– Innych ludzi? Ale oni, w przeciwieństwie do nas, nawet przez chwilę nie widzieli piekła, Łucjo. Och, nie pamiętasz tego lipcowego dnia, kiedy Matka Przenajświętsza pokazała nam miliardy potępionych dusz w piekle?

Starsza dziewczynka zadrżała na samo wspomnienie tej przerażającej wizji.

– Oczywiście, że pamiętam! Jak można zapomnieć coś tak strasznego?

Hiacynta zacisnęła gorączkowo rączki.

– Już jest za późno, żeby pomóc tamtym duszom, ale możemy pomóc innym i uchronić ich przed piekłem. Możemy to zrobić przez cierpienia, tak jak powiedziała nam Nasza Pani. Czy nie powinniśmy starać się z całych sił, by to robić?

– O tak! – zawołał gorliwie Franciszek. – Módlmy się i cierpmy tak dużo, jak tylko możemy. To na pewno ocali wiele dusz i zadowoli Naszą Panią.

Pocieszona słowami Franciszka, Łucja zgodziła się oczywiście na wzięcie udziału w tym szlachetnym przedsięwzięciu. Wiedziała bowiem, że chłopiec ma rację. Cierpienie za innych może sprawiać radość, jeśli pamięta się, by poprosić Najświętszą Maryję Pannę o udział w miłości, jaką Jej Syn darzy grzeszników oraz o siłę i wytrwałość na drodze do zbawienia.

„Będę o to prosić codziennie”, pomyślała dziewczynka. „Jestem pewna, że Nasza Pani zawsze wysłuchuje tego typu modlitw”.

Tak więc ani Franciszek, ani Łucja nie zaoponowali, gdy Hiacynta postanowiła poszukać dla całej trójki nowych sposobów pokutowania za grzeszników. Od lipcowej wizyty Naszej Pani grała pierwsze skrzypce w całym przedsięwzięciu; jednak ponieważ nigdy nie było nikogo, kto doradziłby jej w tym względzie, pokuta, jaką wybierała, miała z reguły charakter bardzo skrajny. Na przykład, już od dawna dzieci w określone dni nie piły żadnej wody, gdy wypasały owce – niezależnie od panującego upału. Poza tym często oddawały drugie śniadanie biednym dzieciom z sąsiedztwa, same zadowalając się gorzkimi ziołami i żołędziami, które zbierały z pól. Jeśli natomiast nie oddawały drugich śniadań biednym dzieciom, karmiły nimi owce.

Na skutek tak ścisłego postu dzieci często cierpiały na silne bóle głowy przez wiele godzin pobytu z dala od domu. Jednak pod wpływem silnego pragnienia ponoszenia ofiar za grzeszników, przyjmowały cierpienia bardzo dzielnie. Ich bohaterstwo jeszcze wzrosło, gdy Łucja znalazła na drodze kawałek grubego sznura.

– Potniemy go na trzy części i każde z nas będzie nosiło swój kawałek wokół talii – zdecydowali. – Po jakimś czasie pewnie będzie bolało, więc będziemy mieć kolejny ból, który ofiarujemy za grzeszników.

Jednak nowa pokuta była znacznie trudniejsza, niż dzieci podejrzewały. Przez wiele dni Hiacynta z trudem powstrzymywała łzy z powodu cierpienia, jakie sprawiał sznur.

– Zdejmij go – zażądała w końcu Łucja. – Rozchorujesz się, jeśli będziesz go dalej nosić.

Jednak siedmiolatka pokiwała przecząco głową.

– A co z grzesznikami? Można ich ocalić jedynie przez modlitwę i poświęcenie, czyż nie?

Tak więc tygodnie mijały, a dzieci coraz bardziej angażowały się w modlitwę i cierpienie za innych. Wspierane łaską, która wciąż obmywała ich serca, gdyż nie zapominali prosić Matki Boskiej o pomoc w czynieniu wszystkiego tego, czego pragnie od nich Bóg, stały się prawdziwymi duszami ofiarnymi. Jednak nikt, nawet sam ksiądz Ferreira, nie zdawał sobie sprawy z tego cudownego faktu.

– Myślicie, że powinniśmy powiedzieć komuś, że modlimy się i cierpimy za grzeszników? – zapytała pewnego dnia Hiacynta.

– O nie! Nie zrozumieliby.

– Mama powiedziałaby, że oszalałam – westchnęła Łucja. – Jestem tego pewna.

Pokutnicza strona ich życia pozostała więc tajemnicą i dla otoczenia dzieci pozostały dokładnie takie same, jak przed wizytami Naszej Pani. Każdego ranka wyprowadzały owce rodziców na pastwisko – jak zwykły to robić wszystkie małe dzieci na portugalskich wsiach. W niedziele i święta udawały się z rodzinami na Mszę świętą do lokalnego kościoła, gdzie czasem Łucji pozwalano przystąpić do Komunii świętej. Jednak Franciszek i Hiacynta, którzy nie skończyli jeszcze dziesięciu lat, uznawani byli za zbyt małych na ten ogromny zaszczyt. I, oczywiście, nigdy nikomu nie powiedzieli o wizytach Anioła Pokoju, ani też o wspaniałym dniu, w którym pozwolił im przyjąć w cudowny sposób Przenajświętszą Eucharystię.

– Choć dzieciom ukazała się sama Matka Boska, nie znają jeszcze katechizmu – rzekła ich mama łagodnie. – Nie powinny na razie przystępować do Komunii świętej.

Jednak maluchy, pouczone przez Matkę Boską Różańcową, wiedziały o sprawach duchowych więcej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Czasem na pastwisku między dziećmi miały miejsce dyskusje, które z pewnością zadziwiłyby i zaniepokoiły ich rodziny.

– Łucjo, czy Nasza Pani nie powiedziała podczas drugiej wizyty, że wkrótce zabierze mnie i Franciszka do Nieba? – spytała Hiacynta pewnego dnia.

– Tak, tak właśnie powiedziała – odparła Łucja z wahaniem.

– Cóż, zastanawiam się, co miała na myśli mówiąc „wkrótce”.

Łucję przeszły dreszcze po plecach.

– Nie wiem. Nie mówmy już o tym.

– Chyba nie jesteś ciągle smutna, bo Nasza Pani powiedziała, że nie możesz iść do Nieba wtedy, kiedy my?

– Jestem. Powiedziała, że ja jeszcze muszę jakiś czas pozostać na świecie. Och, ale jak mogłabym żyć bez ciebie i Franciszka?

Hiacynta spojrzała na kuzynkę przyjaźnie.

– Ale powiedziała też, że ma dla ciebie zadanie do wykonania, że masz pomóc ustanowić kult Jej Niepokalanego Serca! Och, Łucjo, to naprawdę cudowne – pomagać innym w poznaniu i pokochaniu Niepokalanego Serca Maryi!

Franciszek przytaknął.

– To najwspanialsza praca na świecie. A my pomożemy ci z Nieba, jak tylko będziemy mogli. Prawda, Hiacynto?

– Oczywiście, że tak. Ale wciąż zastanawiam się…

– Nad czym?

– Kiedy tam pójdziemy.

Łucja nie mogła już dłużej znieść tej rozmowy.

– Zanim pójdziecie do Nieba, pójdziecie jeszcze do szkoły – rzekła stanowczo. – I ja zresztą też. Słyszałam, jak rodzice rozmawiali o tym wczoraj.

Oczy Franciszka i Hiacynty zaokrągliły się ze zdziwienia.

– Do szkoły? Ale po co?

– Żebyście nauczyli się czytać i pisać.

– Ale co nam z tego, skoro i tak wkrótce umrzemy?

Franciszek przytaknął gorliwie.

– To tobie, Łucjo, Nasza Pani powiedziała, że powinnaś nauczyć się czytać, a nie nam. Nie pamiętasz? Powiedziała to podczas drugiej wizyty w czerwcu.

Łucja z trudnością powstrzymała się przed wybuchnięciem płaczem. Czekało ją prawdziwe podwójne cierpienie do ofiarowania za grzeszników! Po pierwsze, jej ukochani kuzyni wkrótce umrą i pozostawią ją samą. Po drugie, skończą się beztroskie godziny na pastwisku – pilnowanie owiec, zabawy, odmawianie Różańca. Zamiast tego będzie spędzać całe dnie na lekcjach w zatłoczonych salach, otoczona nieznajomymi, którzy na początku będą się jej przyglądać i szeptać za plecami, a potem zdobędą się na odwagę i zaczną zadawać nieskończoną ilość pytań o Najświętszą Maryję Pannę.

Hiacynta zdawała się czytać kuzynce w myślach. – Pomódlmy się – zaproponowała.

Cała trójka zaczęła więc wymawiać znane i kojące słowa modlitwy, której Nasza Pani nauczyła ich podczas trzeciej wizyty w lipcu:

– O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.

Już podczas modlitwy Łucja odczuła wielką ulgę. Tak, ciężko będzie pójść do szkoły i żyć bez Franciszka i Hiacynty. Jeśli jednak tego właśnie chce Bóg, jeśli jej cierpienie pomoże biednym grzesznikom…

– Czuję się już znacznie lepiej – oznajmiła nagle. – Ta modlitwa zawsze pomaga.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.