Rozdział jedenasty. Niezwykłe słowa i czyny

Wszystko to, co do tej pory ukazaliśmy, jest proste, łatwe, i każdy bez trudu mógłby naśladować Michała. Czyny zaś i słowa, które zamierzam teraz przedstawić mogą być raczej tylko przedmiotem podziwu ze względu na ich niezwykły smak i wdzięk. Posłużą mi do tego, aby lepiej ukazać dobroć serca i duchową odwagę naszego dziecka. A oto parę wybranych przykładów wydarzeń, których sam byłem świadkiem.

Pewnego dnia prowadził rozmowę ze swoimi kolegami. Kilku z nich pozwoliło sobie na uwagę, jakiej powinni unikać dobrze wychowani młodzi katolicy. Magon usłyszawszy parę słów włożył dwa palce do ust i zagwizdał tak donośnie, że ogłuszył wszystkich, którzy tam stali. „Co ty robisz – odezwał się jeden z nich – rozum straciłeś?”

Magon zamiast odpowiedzi, wydał z siebie, jeszcze bardziej niż pierwszy, przejmujący gwizd. „I to jest ta twoja grzeczność?! – wyskoczył drugi – oto jej przejawy!” Na co Magon odparł: „Skoro wy zachowujecie się niepoważnie, nieodpowiednio się wyrażając, to dlaczego ja nie miałbym zachowywać się podobnie, żeby wam przeszkodzić w waszych rozmowach? Jeśli nie zachowujecie zasad savoir-vivre prowadząc niegodne katolika rozmowy, to dlaczego ja z kolei nie mógłbym ich przerwać?” „Słowa te – jak zapewnia jeden z tych chłopców – wywarły na nas wrażenie podobne do mocnego kazania. Spojrzeliśmy, jeden na drugiego, ale żaden z nas nie miał odwagi ciągnąć dalej tego samego tematu (a były to krytyki). Później, za każdym razem, kiedy Magon znajdował się w naszym towarzystwie, każdy uważnie pilnował słów, które wychodziły z jego ust, z obawy by znowu nie ogłuszył nas jednym z tych nieznośnych gwizdów”.

Pewnego dnia, gdy Michał towarzyszył jednemu ze swych przełożonych, przemierzając Turyn, dochodząc do Piazza Castello usłyszał jak pewien łobuz znieważał święte imię Boga (1). Te słowa sprawiły, że – jak się wydawało – o mało nie wyszedł z siebie; nie myśląc ani o miejscu, ani o niebezpieczeństwie, wykonał dwa szybkie susy i wymierzył bluźniercy dwa głośne policzki mówiąc: „To w taki sposób wypowiada się święte imię Pana?”. Lecz łobuz, słuszniejszego niż on wzrostu wcale nie zawstydził się moralną nauczką; zirytowany szyderstwami współtowarzyszących mu chłopców, dotknięty publiczną zniewagą i krwią, która obficie ciekła mu z nosa, rzucił się rozjuszony w stronę Magona; policzki, kopnięcia, uderzenia pięścią posypały się jeden po drugim, nie pozostawiając ani jednemu, ani drugiemu czasu na zaczerpnięcie głębszego oddechu. Na szczęście przełożony podbiegł i wkroczył pomiędzy bojujące strony. Nie bez trudu udało mu się doprowadzić do pojednania, ku obustronnemu zadowoleniu. Gdyby Michał wtedy panował nad sobą, zrozumiałby nieostrożność, jaką popełnia karcąc w ten sposób łobuza. Żałował swojej złości i obiecał, że na przyszłość będzie bardziej przezorny i ograniczy się do zwykłych przyjacielskich napomnień.

Innym razem kilku chłopców prowadziło rozmowy na temat wieczności kar piekielnych, a jeden z nich rzucił żartobliwym tonem:

– Będziemy się starali, aby się tam nie dostać, ale jeśli tam pójdziemy, to cierpliwości!

Michał udawał, że nie dosłyszał; i jednocześnie oddalił się od grupki, poszukał zapałkę, a gdy tylko ją znalazł, pobiegł dołączyć do kółeczka, które opuścił. Zapalił ją i powoli podłożył pod dłoń, którą ów chłopiec trzymał za plecami. Ten jak tylko poczuł, że coś go parzy, krzyknął:

– Co ty robisz? Rozum straciłeś?

– Nie straciłem – odparł – chcę tylko wypróbować twą heroiczną cierpliwość. Bo skoro czujesz się na siłach znosić cierpliwie kary piekielne przez całą wieczność, to mały płomyk jednej zapałki, który trwa jedynie chwilę, nie powinien ci przeszkadzać.

Wszyscy gruchnęli śmiechem. A ten, którego sparzył powiedział głośno:

– W piekle rzeczywiście jest okropnie (2).

Inni chłopcy chcieli pewnego ranka zabrać go w pewne miejsce, żeby tam wyspowiadać się u nieznanego spowiednika; w tym celu przedstawiali mu tysiące pretekstów. „Nie – odparł – nie chcę nigdzie iść bez zgody moich przełożonych. A poza tym nie jestem rzezimieszkiem. Złoczyńcy żyją pod strachem z obawy, by policjanci ich nie rozpoznali; to dlatego ciągle szukają nieznanych miejsc lub osób, z obawy, aby nie zostali odkryci. Nie, ja mam swojego spowiednika i przed nim odsłaniam moje małe i duże grzechy, bez żadnych obaw. Wasz pomysł, by przystąpić do spowiedzi gdzieś indziej, pokazuje albo to, że nie lubicie waszego spowiednika, albo, że macie coś bardzo ciężkiego do wyznania. Jakby nie było, źle robicie oddalając się od domu bez pozwolenia. A jeśli macie powody do tego, żeby zmienić swojego spowiednika, radzę wam pójść i poszukać – jak sam bym to zrobił – jednego z tych, którzy przychodzą w każdą sobotę i we wszystkie dni świąteczne, aby wysłuchać spowiedzi chłopców z Oratorium”.

Michał, od czasu kiedy przybył do nas, tylko jeden raz wyjechał na wakacje do domu (3). Kiedy usiłowałem go nakłonić, by pojechał argumentując, że w domu czeka na niego matka i krewni, do których był bardzo przywiązany, mimo to zawsze odmawiał. Wielokrotnie próbowano się dowiedzieć dlaczego, lecz on śmiejąc się unikał odpowiedzi. Pewnego dnia uchylił rąbka tajemnicy przed jednym z zaufanych kolegów.

– Jeden raz zdarzyło mi się spędzać kilka dni ferii w domu, ale w przyszłości, jeśli nie zostanę do tego zmuszony, to już więcej nie pojadę.

– Dlaczego? – zapytał kolega.

– Dlatego, że w domu czyhają na mnie pułapki podobne jak niegdyś. Miejsca, zabawy, koledzy kuszą mnie bym żył jak dawniej, a ja nie chcę żeby to wszystko znowu się rozpoczęło.

– Trzeba jeździć tam z dobrą wolą, stosując się na miejscu do rad, jakich udzielają nam przełożeni przed wyjazdem.

– Te rady to jak mgła, która znika w miarę jak oddalam się od Oratorium; służą mi kilka dni, a później koledzy sprawiają, że o nich zapominam.

– To wobec tego, twoim zdaniem nikt nie powinien spędzać wakacji u siebie w domu, ani odwiedzać swoich rodziców?

– Moim zdaniem, najlepiej niech wyjeżdżają na wakacje ci, którzy czują się na siłach przezwyciężyć te wszystkie niebezpieczeństwa; ja nie jestem dostatecznie silny. Gdyby nasi koledzy mogli widzieć swoje wnętrze, spostrzegliby, że wielu z nich wyjeżdża stąd ze skrzydłami anioła, a powraca z rogami na głowie, podobnie do małych diabełków.

Magon od czasu do czasu gościł u siebie dawnego kolegę, którego pragnął pozyskać dla Boga i wyrobić w nim cnotę. Ów kolega próbując się wymigać, stosował przeróżne wymówki. Jednego dnia opowiedział mu o pewnej osobie, która od dłuższego czasu nie miała kontaktu ze światem religii. „A mimo to – ciągnął – jest gruba, silna i czuje się wyśmienicie.” Michał ujął swojego przyjaciela za rękę, zaprowadził go na podwórze, gdzie woźnica zajmował się wyładowywaniem materiałów budowlanych i powiedział do niego: „Widzisz tego muła? On także jest wielki i gruby i nigdy się nie spowiadał i nie sądzę, żeby kiedykolwiek wszedł do kościoła. Ty również chciałbyś upodobnić się do tego zwierzęcia bez duszy i bez rozumu, którego jedynym zajęciem jest pracowanie dla swojego pana, przez całe życie, aż do dnia kiedy ten nawiezie pole po jego śmierci?”. Chłopiec, głęboko dotknięty, odtąd nie śmiał już więcej używał swoich lekkomyślnych argumentów do tego by zwolnić się z praktykowania obowiązków religijnych.

Nie wspomnę o wielu innych podobnych anegdotach; te wystarczą byście lepiej poznali szlachetność jego serca i ogrom wstrętu, jaki odczuwał w stosunku do zła. A ów wstręt był tak nieodparty, że czasami nawet pozwalał się ponieść przez nadmierną gorliwość, aby tylko zapobiec obrazie Boga.

cdn.

Św. Jan Bosko

(1) Przełożony, o którym tu mowa, to prawie na pewno don Bosko, który i tym razem próbuje się ukryć, by nie zostać rozpoznanym. (Analogicznych przykładów jest bardzo wiele w biografi ach Comollo i Dominika Savio). Don Caviglia poinformował nas, że Piazza Castello była w 1858 roku jednym z centrów życia Turynu.

(2) „Jeśli teraz nie możesz utrzymać palca nad płomieniem świecy, jeśli nie możesz znieść jednej iskierki na dłoni, bez krzyku, jakże będziesz mógł tkwić w płomieniach przez całą wieczność?” św. Jan Bosko, Modlitewnik, rozdz. Piekło, 1851, s. 45.

(3) Według don Caviglii, Michał pojechał na ferie świąteczne do domu w Wielką Środę i wrócił we wtorek wielkanocny, w 1858 roku. Później ferie świąteczne zostały zupełnie zniesione. Don Bosko ubolewał nad niebezpieczeństwami moralnymi, jakie zagrażały chłopcom opuszczającym Oratorium turyńskie.

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Michał Magon. Dziecko ulicy.