Rozdział jedenasty. Michał Anioł

Czasami w tłumie ludzi widać wysokiego człowieka, którego głowa i ramiona znajdują się wyżej od pozostałych, i który patrzy z góry na śmiertelników zwyczajnych rozmiarów.

– Co za olbrzym! – wołamy, widząc, jak góruje nad nami.

Tak samo spośród rzeszy malarzy wędrujących drogą prowadzącą do sławy widzimy olbrzyma – geniusza większego i potężniejszego od wszystkich, którzy byli przed nim i po nim. Kiedy słyszymy imię Michał Anioł, widzimy w wyobraźni wielkiego, gburowatego olbrzyma, prawdziwego syna gromu, który, jak starożytni Tytani, naginał wszelkie siły natury do swojej woli.

Michał Anioł urodził się w Caprese pośród gór Casentino. Jego ojciec, Lodovico Buonarotti, był podestą, czyli burmistrzem Caprese i pochodził ze starego, szanowanego rodu, który często odznaczał się w służbie Florencji.

Dziecko urodziło się nie dość, że w niedzielę, to jeszcze rano, kiedy gwiazdy szczególnie mu sprzyjały. Uczeni ludzie uznali więc, że chłopiec urodzony w tak szczególnym czasie będzie obdarzony nadziemskimi cnotami, zatem Lodovico nadał synowi imię archanioła Michała – Michał Anioł. Było to imię dość znamienite, by dodać blasku każdej karierze.

W tym samym roku skończyła się kadencja Lodovico na urzędzie burmistrza, wrócił więc z żoną i dzieckiem do Florencji. Miał majątek Settignano, małą wieś tuż za murami miasta, i zamieszkał tam z rodziną.

Większość mieszkańców wioski stanowili kamieniarze i żona jednego z nich została opiekunką małego Michała Anioła. Po latach artysta mawiał często, że zalety swego umysłu zawdzięcza czystemu, górskiemu powietrzu, w którym dorastał, tak jak zamiłowanie do rzeźbienia w kamieniu zawdzięcza nieświadomemu wpływowi swojej piastunki, żony kamieniarza.

Gdy chłopiec dorósł, szybko dał poznać, w jakim kierunku idą jego zainteresowania. W szkole był raczej tępym uczniem, ale wystarczyło dać mu do ręki papier i ołówek, by jego umysł od razu się obudził. Każdą wolną chwilę spędzał, szkicując na ścianach domu swego ojca.

Ale Lodovico nie chciał słyszeć o tym, że syn zostanie artystą. Miał dużo dzieci na utrzymaniu, a rodzina nie była bogata. Byłoby znacznie lepiej, gdyby Michał Anioł zajął się handlem jedwabiem i wełną i nauczył zarabiać pieniądze.

Ale próżno próbował przekonać chłopca do tego pomysłu. Mogli go łajać, ile chcieli, a on i tak nie dbał o nic prócz swego ołówka, i nawet po solidnym laniu wracał ukradkiem do ukochanego zajęcia. Jakże zazdrościł swemu przyjacielowi Francesco, który pracował w warsztacie mistrza Ghirlandaio! Wielką radością było dla niego samo słuchanie opowieści z pracowni, a pewnego szczęśliwego dnia Francesco przyniósł kilka rysunków artysty, by pokazać je spragnionemu sztuki przyjacielowi.

Lodovico zaczynał rozumieć, że nie pozostało mu nic innego, jak ustąpić i spełnić pragnienia chłopca, więc gdy Michał Anioł skończył czternaście lat, wysłał go na naukę do pracowni mistrza Ghirlandaio.

W tym czasie Ghirlandaio malował freski w kaplicy Santa Maria Novella i Michał Anioł wiele się nauczył, przypatrując pracy swego mistrza, a nawet pomagał mu przy mniej istotnych fragmentach malowidła.

Ale było to jak umieszczenie młodego orła w gnieździe jastrzębia. Orzeł szybko nauczył się wznosić znacznie wyżej niż jastrząb i wkrótce zaczął samotnie szybować po niebie.

Wielkiemu florenckiemu artyście, którego dzieła wszyscy podziwiali, nie było przyjemnie, że młody chłopak poprawia jego rysunki, a Michał Anioł nie był pewnie tak skromny, jak powinien. Świadomy swych umiejętności, wypowiadał czasami ostre i obraźliwe słowa, i chyba zapominał o szacunku, jaki uczeń jest winien nauczycielowi.

Tak czy inaczej, opuścił pracownię Ghirlandaio w wieku szesnastu lat i nie miał już więcej nauczyciela. Od tej pory siłą swego geniuszu tworzył i realizował własne pomysły i nie był niczyim uczniem.

Francesco był nadal jego przyjacielem i pojechali razem na naukę do ogrodów świętego Marka, gdzie Wawrzyniec Wspaniały zebrał wielką kolekcję posągów i dzieł sztuki. To było nowe pole działalności dla Michała Anioła. Nie biorąc żadnych lekcji rzeźbiarstwa, zaczął kopiować posągi w terakocie, a jego prace były tak zręczne, że wzbudziły zachwyt Wawrzyńca.

– Pokaż, co potrafisz zrobić z marmurem – powiedział. – Terakota to pośledni materiał do pracy.

Michał Anioł nigdy wcześniej nie miał w ręku dłuta, ale odłupywał kawałki marmuru tak zręcznie, że z kamienia zdawało się tryskać życie. W ogrodzie znajdowała się marmurowa głowa starego fauna i właśnie ją postanowił skopiować. Stworzył wspaniałą kopię, która zachwyciła Wawrzyńca. Była nawet lepsza od oryginału, bo młody rzeźbiarz wprowadził własny pomysł i rozchylił nieco uśmiechnięte usta, ukazując zęby i język fauna. Wawrzyniec zauważył to i zwrócił się z uśmiechem do młodego artysty.

– Powinieneś był pamiętać, że starzy ludzie nie mają nigdy wszystkich zębów, tylko zawsze im paru brakuje – powiedział.

Żartował, oczywiście, ale Michał Anioł chwycił młotek i wybił faunowi kilka zębów, co też Wawrzyńcowi ogromnie się spodobało.

Wielki władca najbardziej z wszystkiego wielbił geniuszy. Michał Anioł został więc przyjęty do pałacu i dotrzymywał towarzystwa synom Wawrzyńca. Los uśmiechnął się nie tylko do młodego artysty, bo i Lodovico odkrył ku swemu zdumieniu, że również odnosi korzyści z racji bycia ojcem sławnego syna.

Te lata spokoju i systematycznej, wytrwałej pracy dobrze wpłynęły na artystyczny rozwój Michała Anioła. Wiele też nauczył się od mądrych, błyskotliwych ludzi gromadzących się na dworze Wawrzyńca. Potem usłyszał po raz pierwszy donośny głos, który starał się uprzytomnić Florencji jej grzechy, kiedy Savonarola wygłaszał swoje słynne kazania w katedrze Duomo. Jego nauczanie zapadło głęboko w serce artysty i wiele lat później pozostawił on na ścianach Kaplicy Sykstyńskiej echo tych gromkich słów.

Jak wszyscy inni artyści, często studiował freski Masaccia w małej kaplicy Carmine. Pracowała tam zawsze spora grupa młodych ludzi, którzy wkrótce zaczęli patrzeć z zazdrością na rysunki Michała Anioła, a zazdrość ta wzrastała wraz z jego sławą. Któregoś dnia jeden z tych młodzieńców, nazwiskiem Torrigiano, nie mógł dłużej tego znieść i zaczął robić pogardliwe uwagi, po czym wpadł w taki szał, że uderzył Michała Anioła pięścią w twarz, łamiąc mu nos i naznaczając go tym na całe życie. Michał Anioł już wcześniej miał surowe, nieprzyjemne spojrzenie, a teraz złamany nos nadawał jego twarzy niemal dziki wyraz, który pozostał mu na zawsze.

Po okresie spokoju nastąpiły gwałtowne zmiany. Wawrzyniec zmarł, a jego syn, słaby i niezdecydowany Piero de Medici, próbował zająć jego miejsce jako władca Florencji. Michał Anioł mieszkał przez jakiś czas na jego dworze, ale zniechęcała go praca dla pana, który miał niemądre upodobania i domagał się posągów rzeźbionych w śniegu, a te, oczywiście, roztapiały się przy pierwszych oznakach wiosny.

Michał Anioł pamiętał wszystko, co zawdzięczał Wawrzyńcowi, i kochał rodzinę Medyceuszy, ale poczucie sprawiedliwości nie pozwoliło mu stanąć po ich stronie w konflikcie z mieszkańcami Florencji. Gdy zaczęły się walki, opuścił miasto i pojechał najpierw do Wenecji, a potem do Bolonii. Usłyszał tam, że Piero został wygnany z Florencji, ale jeszcze bardziej zasmuciła go wiadomość, że poważny, ostrzegający przed złem głos wielkiego kaznodziei Savonaroli został uciszony na zawsze. Wtedy wypełniła mu serce ogromna tęsknota za ukochanym miastem i powrócił do Florencji.

Botticelli był teraz smutnym, złamanym nieszczęściem starcem i Ghirlandaio też zaczął się starzeć, ale we Florencji wciąż było wielu artystów. Przebywali tam Leonardo da Vinci, Perugino i Filippino Lippi, a ludzie mówili o jeszcze większym geniuszu, który pojawił się w mieście – młodym Rafaelu z Urbino.

Wtedy właśnie w katedrze Matki Boskiej Kwietnej trwały prace nad wielkim marmurowym blokiem, z którym nikt nie umiał sobie poradzić. Zaproszono Leonarda da Vinci, by wyrzeźbił z niego posąg, ale odmówił, twierdząc, że nie potrafi tego zrobić. Ale gdy zaproponowano tę pracę Michałowi Aniołowi, oczy mu zabłysły i stał przez długą chwilę w milczeniu przed wielkim blokiem. Zdawało się, że przez zewnętrzną kamienną powłokę widzi uwięzioną w marmurze postać i całą siłą umysłu pragnie ją stamtąd wyzwolić.

Kiedy odłupał ostatni zbędny kawał marmuru, ukazał się wspaniały posąg młodego Dawida. Może jest zbyt umięśniony i silny jak na nasze wyobrażenie łagodnego pasterza, ale to piękna rzeźba i Goliat mógłby zadrżeć, stając naprzeciw młodego olbrzyma.

Ludzie gromadzili się, by obejrzeć rzeźbę i sporo dyskutowali o tym, gdzie ją postawić. Artyści niezmordowanie wyrażali swoje zdanie, a nawet krytykowali dzieło.

– Wydaje mi się – powiedział jeden z nich – że nos jest trochę za duży w stosunku do twarzy. Czy nie mógłbyś go poprawić?

Michał Anioł bez słowa postawił rusztowanie i udał, że odłupuje dłutem kawałek nosa rzeźby. Upuścił przy tym trochę pyłu i odłamków marmuru na głowę krytykującego. Potem zszedł na dół.

– Czy teraz jest lepiej? – zapytał poważnie.

– Cudownie! – odpowiedział artysta. – Teraz tchnąłeś w niego życie.

Michał Anioł uśmiechnął się do siebie. Ludzie uważają się za takich mądrych, choć często nie wiedzą nawet, o czym mówią. Ale jego krytyk był zadowolony i nie zauważył tego uśmiechu.

Opisanie wszystkich prac, jakie wykonał Michał Anioł, zajęłoby całą książkę – ale choć tyle ich zaczął, wiele zostawił niedokończonych. Gdyby żył w spokojniejszych czasach, pewnie byłoby inaczej, ale jego mecenasi umierali jeden po drugim albo zmieniali zdanie i kazali mu zająć się czymś innym, zanim skończył to, nad czym właśnie pracował.

Wielki nagrobek, który zamówił papież Juliusz, nigdy nie został ukończony, choć Michał Anioł narysował cały projekt i przez czterdzieści lat próbował doprowadzić dzieło do końca. Papież zaczął myśleć, że budowanie własnego nagrobka to zły znak i kazał artyście zamiast tego namalować freski na suficie Kaplicy Sykstyńskiej. Sławny rzeźbiarz na próżno powtarzał, że niewiele wie o sztuce malowania.

– Czyż nie uczyłeś się mieszać farb w pracowni mistrza Ghirlandaio? – spytał Juliusz. – Przypomnij sobie tylko, czego cię nauczył. A poza tym słyszałem, że narysowałeś dla florentyńczyków wielką scenę batalistyczną i widziałem wiele twoich rysunków, a szczególnie jeden – straszliwą głowę rozwścieczonego starca, krzyczącego z gniewu, jakiego nie umiałaby narysować żadna inna ręka. Czy jest coś, czego nie potrafisz zrobić, jeśli tylko chcesz?

Papież miał rację. Gdy Michał Anioł postanowił wziąć się do pracy, wszystkie trudności znikły.

Zadanie, którego się podjął, nie było łatwe. Wystarczająco trudno jest stać i pokrywać malowidłami ogromne połacie ścian, a on musiał leżeć płasko na rusztowaniu i malować sufit. Kiedy patrzymy na sufit, głowa i szyja zaczynają nas boleć już po dziesięciu minutach, a widząc te freski zastanawiamy się, jak ktoś w ogóle zdołał wykonać tak ogromną pracę.

Mistrz nie przyjmował żadnej pomocy i nie miał uczniów. Pracował sam i nie znosił, gdy ktoś był blisko i go obserwował. W ciszy i samotności malował wspaniale freski przedstawiające historię zbawienia – od stworzenia świata do czasów Noego. Tylko sam papież Juliusz ośmielał się niepokoić artystę i tylko on wspinał się na rusztowanie, by oglądać postępy pracy.

– Kiedy skończysz? – pytał za każdym razem. – Nie mogę się doczekać, kiedy pokażę to dzieło światu.

– Cierpliwości, cierpliwości – odpowiadał Michał Anioł. – Nie jest jeszcze gotowe.

– Ale kiedy będzie? – nalegał niecierpliwy stary człowiek.

– Kiedy skończę – odrzekł malarz.

Papież rozgniewał się, bo nie był przyzwyczajony do takich odpowiedzi.

– Czy mam cię zrzucić głową w dół z rusztowania? – spytał ze złością. – Mówię ci, że tak się stanie, jeśli natychmiast nie skończysz tej pracy.

Michał Anioł został więc zmuszony do odsłonięcia jeszcze niekompletnych fresków, by cały Rzym mógł je zobaczyć. Minęło wiele lat, zanim dzieło zostało dokończone, a ostatni fresk przedstawiający Sąd Ostateczny namalowany na końcowej ścianie.

Michał Anioł dożył późnej starości i do końca wiódł samotnicze życie. Jedyna kobieta, którą kochał, Vittoria Colonna, umarła, a wraz z jej śmiercią zgasło dla niego światło. Choć przez tyle lat pracował w Rzymie, zawsze kochał Florencję. Tu zaczął rzeźbić posągi do kaplicy Medyceuszy, tu również pomagał budować fortyfikacje Santo Miniato, gdy ich rodzina rozpoczęła wojnę z Miastem Kwiatów.

Gdy wielki artysta umarł w Rzymie, uznano za stosowne, by przewieźć jego ciało do ukochanej Florencji. Spoczywa teraz w kościele Świętego Krzyża, a jego wielkie dzieła i niezwykłe idee, zaklęte w marmurze czy przedstawione na ścianach Kaplicy Sykstyńskiej, żyją na wieki, wzbudzając podziw i cześć oglądających je ludzi.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Rycerze sztuki. Fascynujące opowieści o malarzach.