Rozdział jedenasty. Łagodność i przemoc

Błogosławieni cisi (Mt 5, 4).
Królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je (Mt 11, 12).

Rozważyliśmy już relacje Kościoła wobec takich rzeczy jak bogactwo oraz ludzki wpływ i władza, zobaczyliśmy, jak Kościół czasami je wykorzystuje, a czasami nimi gardzi. Wejdźmy teraz nieco głębiej i spróbujmy zrozumieć ducha, który stoi za tymi różnymi postawami Kościoła i który je tłumaczy.

Zarzucano chrześcijaństwu w ogólności, a tym sposobem zasadniczo i przede wszystkim Kościołowi katolickiemu, który przez tak długi czas był jego jedynym uosobieniem i który wciąż jest jego właściwym przedstawicielem, że ma zaszczepione cnoty, które opóźniają postęp. Postęp, zdaniem niemieckiego filozofa, który wyraźnie sformułował ten zarzut, jest wyłącznie naturalny, zarówno w swym działaniu, jak i w swym celu. A natura, jak jesteśmy tego w pełni świadomi, nie wie nic o przebaczeniu, współczuciu, czy czułości; przeciwnie, przesuwa się od form niższych do wyższych za pośrednictwem sił, które są ich dokładnym przeciwieństwem. Rannego jelenia jego towarzysz nie ochroni, ale pobodzie na śmierć. Stary wilk jest rozrywany na strzępy, chory lew odchodzi, aby umrzeć z głodu, a wszystkie te instynkty, jak słyszymy, mają na celu stopniowe ulepszanie rasy poprzez eliminację słabych i nieefektywnych. Tak samo powinno być – mówi nam ów filozof – z człowiekiem, a skrajni eugeniści powtarzają jego nauczanie. Z drugiej strony, chrześcijaństwo świadomie chroni słabych i naucza, że poświęcenie silnych jest najwyższym heroizmem. Chrześcijaństwo wznosi szpitale i schroniska dla chorych, starając się chronić tych, których natura wyeliminowałaby, gdyby miała taką możliwość. Chrześcijaństwo zatem jest wrogiem ludzkiej rasy, a nie jej przyjacielem, ponieważ opóźnia, tak jak żadnej innej religii nigdy nie udało się opóźnić, pojawienie się owego nadczłowieka, którego natura próbuje wykształcić… Nie można się zbytnio dziwić, że nauczyciel takiej doktryny sam zmarł obłąkany (1).

Paralelnej doktryny nauczają dziś głównie osoby, które nazywają siebie praktycznymi i rzeczowymi. Łagodność, delikatność i współczucie – mówią swoim synom – są to cnoty bardzo eleganckie i pełne wdzięku, dla tych, których na nie stać, dla kobiet i dzieci, które są mniej lub bardziej chronione przed życiowymi zmaganiami i dla słabych oraz nieefektywnych ludzi, którzy nie są zdolni do niczego innego. Ale mężczyznom, którzy idą w świecie własną drogą i mają zamiar odnieść tam sukces, niezbędny jest surowszy kodeks. Od nich wymaga się takiej zasady działania, jaką dyktuje sama natura, a zatem zdecydowania i asertywności, nie łagodności. Pamiętajcie, że słabość waszych sąsiadów to wasza szansa. Zatroszczcie się o to, co najważniejsze, a reszta niech się troszczy sama o siebie. Człowiek nie idzie pracować na giełdzie ani w handlu po to, żeby prezentować cnoty chrześcijańskie, ale przymioty biznesowe. Jednym słowem, chrześcijaństwo, na tyle, na ile wpływa na postęp materialny, handlowy, czy polityczny, jest raczej słabością niż siłą, raczej wrogiem niż przyjacielem.

Jeżeli z jednej strony łagodność i brak oporu wpajane przez chrześcijaństwo stanowią materię jednego zarzutu przeciwko Kościołowi, to z drugiej strony jest on tak samo obwiniany o przemoc i nieprzejednanie. Katolicy nie są dostatecznie ustępliwi, słyszymy, aby być prawdziwymi wyznawcami łagodnego proroka z Galilei, nie są wystarczająco delikatni, aby odziedziczyć błogosławieństwo, które wypowiedział. Przeciwnie, nie ma ludzi tak nieustępliwych, tak zawziętych, a nawet tak brutalnych, jak ci rzekomi uczniowie Jezusa Chrystusa. Spójrzcie na przykład, w jaki sposób upierają się i domagają swoich praw, popatrzcie na przeszkody, które podnoszą, na przykład, wobec rozsądnych narodowych projektów edukacji, czy wobec sensownego systemu sądowniczego w sprawach rozwodowych. A przede wszystkim, rozważcie ich przerażającą i brutalną gwałtowność, która objawiła się w takich instytucjach, jak Indeks i ekskomunika, zawziętość, z jaką upierają się przy całkowitym i szczegółowym posłuszeństwie wobec autorytetu, bezwzględność, z jaką usuwają ze swego grona tych, którzy nie wypowiedzą ich haseł rozpoznawczych. To prawda, że obecnie mogą poprzeć swoje roszczenia jedynie groźbami i karami w sferze duchowej, ale historia pokazuje nam, że zrobiliby więcej, gdyby byli w stanie. Historia łamania kołem i stosów Inkwizycji pokazuje dość jasno, że Kościół raz użył, a zatem gdyby mógł, prawdopodobnie użyłby ponownie, cielesnej broni w swej duchowej wojnie. Czy cokolwiek może być bardziej niepodobne do łagodnego ducha Tego, który, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył (2), Tego, który nakazał ludziom uczyć się od siebie, bo jest cichy i pokorny sercem, aby w ten sposób znaleźli ukojenie dla swych dusz? (3)

Tutaj zatem tkwi paradoks i tutaj mamy dwie cechy Kościoła katolickiego: że jest jednocześnie zbyt łagodny i zbyt asertywny, zbyt delikatny i zbyt brutalny. To paradoks dokładnie powtórzony przez samego Naszego Pana, który w Wieczerniku nakazał swoim uczniom, którzy nie mieli mieczy, aby sprzedali swoje płaszcze i kupili je (4), a który jednak w ogrodzie Getsemani kazał jednemu z uczniów, co wziął jego słowa poważnie, schować miecz do pochwy, mówiąc mu, że wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną (5). Jeszcze raz zostało to powtórzone w Jego działaniu – najpierw, kiedy wziął bicz we własną rękę na dziedzińcach świątyni, a potem, kiedy obnażył plecy wobec tego samego bicza w rękach innych. Jak zatem można pogodzić ten paradoks?

Kościół, przypomnijmy sobie raz jeszcze, jest zarówno ludzki, jak i Boski.

Składa się z ludzi, a ci ludzie są połączeni zarówno ze sobą nawzajem, jak i ze światem zewnętrznym, poprzez idealnie zrównoważony system ludzkich praw, znany jako prawo sprawiedliwości. Owo prawo sprawiedliwości, chociaż pochodzące faktycznie od Boga, jest w pewnym sensie naturalne i ludzkie. Istnieje do pewnego stopnia we wszystkich społecznościach, będąc też dokładnie określonym i ustalonym w starym prawie na Synaju. Jest to prawo, które ludzie mogliby obmyślić, w każdym razie w jego głównych zasadach, posługując się jedynie światłem rozumu, bez pomocy Objawienia i jest to ponadto prawo tak fundamentalne, że wykluczone, aby jakieś Objawienie mogło kiedykolwiek mu urągać albo je uchylić.

Jednak kiedy Chrystus przyszedł na świat, przyszła z Nim nadprzyrodzona miłość. Prawo sprawiedliwości wciąż pozostało. Ludzie nadal mieli swoje prawa, których mogli się domagać, nadal mieli swoje prawa, których uznania nie mógł odmówić żaden chrześcijanin. Takie były jednak potoki Boskiej hojności, które ukazał Chrystus, tak wszechogarniająca była wizja, którą objawił o nadprzyrodzonej miłości Boga wobec ludzi, że zaczął funkcjonować zespół takich ideałów, o jakich świat nigdy nie marzył. Co więcej, miłość przyszła z taką mocą, że jej nakazy rzeczywiście w wielu przypadkach unieważniły nieudolne prawa sprawiedliwości, tak, że odtąd nakazała ludziom, na przykład, przebaczać nie jedynie według sprawiedliwości, ale według własnej Boskiej natury, przebaczać aż siedemdziesiąt siedem razy (6), dawać miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą (7), a nie absolutne minimum, na jakie zaledwie ludzie zasługiwali.

Zatem to właśnie wraz z nadejściem miłości pojawiły się wszystkie owe zasadniczo chrześcijańskie cnoty hojności, łagodności i poświęcenia, które Nietzsche potępił jako wrogów materialnego postępu.

Od tamtej chwili bowiem temu, kto chce wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! (8) Prawo naturalnej sprawiedliwości zostało przekroczone, a w to miejsce zapanowało prawo miłości i poświęcenia. Nie stawiajcie oporu złemu (9), nie upierajcie się zawsze, by tak rzec, przy waszych naturalnych prawach. Dajcie ludziom więcej niż ich należność, a sami zadowalajcie się mniejszym. Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych (10). Przebaczajcie sobie (11) nawzajem wasze przewinienia z taką samą hojną miłością, z jaką Bóg przebacza i będzie przebaczał wam wasze. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni (12). W sprawach osobistych nie upierajcie się tylko przy sprawiedliwości dla was samych, ale działajcie na taką skalę i według takich zasad, jakie Bóg stosuje do was.

Zatem łagodność jest niewątpliwie cnotą chrześcijańską. Czasami jest obowiązkiem, czasami tylko radą doskonałości, w każdym razie stoi wysoko pośród tych ideałów, których tworzenie jest chwałą chrześcijaństwa.

Istnieją jednak w życiu inne elementy poza ludzkimi i naturalnymi, poza tymi osobistymi prawami i żądaniami, które chrześcijanin, jeśli dąży do doskonałości, może odrzucić w imię miłości. Kościół jest Boski, jak też i ludzki.

Chrystus powierzył mu bowiem, poza prawami człowieka, które ich posiadacze mogą poświęcić, także prawa i żądania Boga, których nikt inny poza Nim nie może odrzucić. Dał mu na przykład w posiadanie Objawienie prawd i zasad, które, wypływając z Jego własnej natury albo z Jego woli, są tak niezmienne i wieczne, jak On sam. Właśnie w obronie owych prawd i zasad Kościół okazuje to, co świat nazywa nieprzejednaniem, a Jezus Chrystus – gwałtownością.

Tutaj na przykład, jest prawo ochrzczonego katolickiego dziecka do wychowywania w swojej religii, czy raczej, prawo samego Boga do nauczania tego dziecka w sposób, jaki On ustanowił. Tutaj mieści się objawiona prawda, że małżeństwo jest nierozerwalne. Tutaj – że Jezus Chrystus jest Synem Bożym. To w ogóle nie są ludzkie prawa czy opinie – prawa i opinie, które ludzie, nakłonieni przez miłość lub pokorę, mogą odrzucić albo od nich odstąpić w obliczu sprzeciwu. Spoczywają one na zupełnie innej podstawie. Są, by tak rzec, niezbywalną własnością Boga. I dla Kościoła nie byłoby ani miłością, ani pokorą, ale zwykłą zdradą okazywać łagodność czy elastyczność w kwestiach takich jak te, danych mu tak, jak są, nie aby nimi dysponować, ale by ich strzec w nienaruszonej postaci. Przeciwnie, dokładnie w tym miejscu przychodzi nakaz: Kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz (13), ponieważ tutaj przebiega linia pomiędzy Boskim i ludzkim. Niech zniknie cała osobista własność, niech wszystkie całkowicie naturalne prawa i żądania ustąpią, a ich miejsce niech zajmie miecz. Ponieważ to jest sprawa, w której trzeba opierać się aż do przelewu krwi (14).

Kościół katolicki jest zatem, i zawsze będzie, gwałtowny i nieprzejednany, kiedy kwestionowane są prawa Boga. Będzie na przykład całkowicie bezwzględny wobec herezji, ponieważ herezja wpływa nie na sprawy osobiste, w których miłość może ustąpić, ale na Boskie prawo, w którym nie ma ustępstwa. Jednak równocześnie Kościół będzie nieskończenie dobry wobec heretyka, ponieważ mogą się pojawić tysiące ludzkich motywów i okoliczności, aby złagodzić jego odpowiedzialność. Na słowo skruchy Kościół przyjmie go na nowo do swego skarbca dusz, ale nie przyjmie jego herezji do swego skarbca mądrości. Kościół skwapliwie i chętnie wykreśli jego imię ze swej czarnej listy buntowników, ale nie jego książkę ze swego Indeksu. Okazuje łagodność wobec niego i gwałtowność wobec jego błędu, ponieważ on jest człowiekiem, ale prawda Kościoła jest Boska.

Zatem to właśnie ze współczesnego pomieszania sposobów myślenia w odniesieniu do rzeczywistości Boskiej i ludzkiej powstaje ta zdumiewająca niemożność zrozumienia przez świat zasad, według których Kościół katolicki działa odpowiednio w tych dwóch, całkowicie odrębnych dziedzinach. Świat uważa, że kraj, który broni mieczem swej materialnej własności jest rozsądny, ale że Kościół, który potępia, opierając się aż do przelewu krwi, zasady, które uważa za błędne lub fałszywe, jest nietolerancyjny i nierozsądny. Z drugiej strony, Kościół wciąż na nowo nakłania swoje dzieci, aby raczej ustępowały niż walczyły, kiedy zagrożona jest jedynie ich materialna własność, ponieważ miłość pozwala, a czasami nawet nakazuje ludziom zadowolić się czymś mniejszym, niż to wynika z ich praw, a znowu kiedy Boska prawda lub prawo są zagrożone, tutaj Kościół będzie się opierał, niesłabnący i niezniechęcony, ponieważ nie może być „miłosierny” w tym, co nie należy do niego. Tutaj Kościół sprzeda swój płaszcz i kupi ten miecz, który, kiedy spór dotyczył jedynie spraw doczesnych, schował z powrotem do pochwy. Dziś (15) kiedy Chrystus wjeżdża do Jerozolimy, widzimy jak w zwierciadle ów paradoks, który staje się prosty. Król twój przychodzi do ciebie łagodny (16). Czy ktoś kiedyś widział tak nędzną procesję, jak ta? Czy kiedykolwiek istniała taka łagodność i miłość? Ten, któremu zgodnie z Jego osobistym prawem w niebiosach towarzyszą wojska na białych koniach (17), teraz, w cnocie swego człowieczeństwa, zadowala się kilkoma rybakami i tłumem dzieci. Ten, dla którego, zgodnie z Jego osobistym prawem, harfiarze i aniołowie grają wieczystą muzykę, ponieważ dla nas został uczyniony człowiekiem, zadowala się fałszywie brzmiącymi okrzykami tego tłumu. Ten, który cwałował na cherubie, a skrzydła wiatru go Niosły (18), siedzi na źrebięciu oślicy. Przybywa, rzeczywiście łagodny, ze złotych ulic niebieskiej Jerozolimy na cuchnące ulice ziemskiej, odsuwając na bok swoje osobiste prawa, ponieważ jest samym ogniem miłości, dla której chrześcijanie rezygnują ze swoich praw.

Ale przy tym wszystkim, twój Król przychodzi do ciebie (19), jadąc… Nie zrezygnuje ze swego niezbywalnego prawa i nie pominie niczego zasadniczego. Ma swoją królewską eskortę, nawet jeśli obdartą. Będzie miał swoich włóczników, nawet jeśli ich włócznie to jedynie palmy. Będzie miał swych heroldów, aby go ogłaszali, jakkolwiek może to obrażać pobożnych faryzeuszy. Wjedzie do swego królewskiego miasta, nawet jeśli to miasto go wypędzi i zostanie ukoronowany, nawet jeśli tylko cierniem. Tak samo Kościół katolicki posuwa się naprzód poprzez stulecia.

Co się tyczy całkowicie ludzkich praw i kwestii osobistych, wciąż będzie oddawał wszystko co ma, być może wygłaszając nie więcej niż jeden protest, przez wzgląd na sprawiedliwość. I będzie nakłaniał swoje dzieci, aby postępowały tak samo. Jeśli świat nie pozwoli mu mieć klejnotów, wstawi szklane paciorki w swoją monstrancję, zamiast marmuru użyje gipsu, a bezwartościowej błyskotki – zamiast złota.

Ale będzie miał swoją procesję i będzie upierał się przy swej królewskości. Może się wydawać tak biedny, tak nędzny i tak żałosny, jak wjazd samego Chrystusa przez bramę królewską. Będzie bowiem oddawał wszystko, czego świat od niego zażąda, tak długo, jak samo jego Boskie prawo pozostanie nienaruszone. Będzie ogłaszać swoje prawa, chociaż niewielu znajdziemy takich, co będą im posłuszni. Będzie wykluczać ze swego grona buntowników, którzy kwestionują jego autorytet i będzie oczyszczać swoje dziedzińce świątynne, nawet biczem, z którego ludzie drwią. Odrzuci wszystko, co jest całkowicie ludzkie, jeśli świat tego zechce i nie będzie stawiał oporu złemu (20), jeśli to będzie dotyczyć tylko jego. Ale jest jedna rzecz, której Kościół się nie wyrzeknie, jedna rzecz, której będzie żądał, nawet z gwałtownością i „nieprzejednaniem”, i jest to królewskość, którą sam Bóg go ukoronował.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Autor ma na myśli Fryderyka Nietzschego (1844–1900).

(2) 1 P 2, 23.

(3) Mt 11, 28–29.

(4) Łk 22, 36–38.

(5) Mt 26, 52.

(6) Mt 18, 22.

(7) Łk 6, 38.

(8) Mt 5, 39–41.

(9) Mt 5, 38.

(10) Mt 11, 28–29.

(11) Ef 4, 32.

(12) Łk 6, 37.

(13) Łk 22, 36–38.

(14) Hbr 12, 4.

(15) Kazanie to zostało wygłoszone w Niedzielę Palmową.

(16) Mt 21, 5.

(17) Ap 19, 14.

(18) Ps 18, 11.

(19) Mt 21, 5.

(20) Mt 5, 39.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.