Rozdział jedenasty. Dziedzictwo

Za życia św. Ignacego często mówiono, że jeśliby Towarzystwo cieszyło się dłużej spokojem i pomyślnością (co było dość rzadkie), generał zacząłby się niepokoić. Wierzył bowiem święcie w zasadę, że „kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje”. Krzyż był dla Ignacego znakiem Boskiej aprobaty i wierzył, że bez cierpienia nie można się obyć.

Podobno pewnego dnia Loyola wychodząc ze swej prywatnej kaplicy z rozświetloną szczęściem twarzą, spotkał Ribadeneirę, który go spytał:

– Ojcze, jaką łaską obdarzył cię Bóg, że wyglądasz tak radośnie?

– W odpowiedzi na moje modlitwy, Pan Nasz obiecał mi, że Towarzystwo zawsze będzie niosło swój krzyż.

Obietnica została skrupulatnie dotrzymana. „Z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich” było zaiste rzeczywistością dla Towarzystwa od momentu, gdy przyjęło imię Jezusa. Samo określenie „jezuita” było używane, by okazać pogardę, pierwotnie przez Kalwina, który miał powody, by nie lubić synów Ignacego.

Duch, z jakim Święty miał zwyczaj stawiać czoła otwartej wrogości, jest znakomicie pokazany w liście do pewnego dżentelmena, który wcześniej przekazał Ignacemu obraźliwe pismo od pewnego hiszpańskiego zakonnika:

„Panie,

Proszę powiedz Fra Barbaranowi, że tak jak on życzy sobie byśmy my wszyscy, żyjący pomiędzy Perpignan a Sewillą zostali spaleni [jako heretycy], ja życzę sobie, by wszyscy jego przyjaciele i znajomi, nie tylko pomiędzy Perpignan i Sewillą, ale na całym świecie, zostali rozognieni i rozpaleni mocą Ducha Świętego, tak aby mogli osiągnąć doskonałość i cieszyć się łaską Boskiego Majestatu.

Powiedz mu również, że obecnie w nasze sprawy wgląd mają namiestnik [Rzymu] oraz papież, a wyrok ma zapaść niedługo. Jeśli ma coś przeciwko nam, proszę, niech zeznaje i udowodni swe racje przed tym sądem, ponieważ jeśli okazałbym się winnym, to wolałbym zapłacić za to i cierpieć we własnej osobie, niż żeby ci wszyscy pomiędzy Perpignan i Sewillą mieli zostać spaleni.

– Iñigo”.

Łatwiej jednak poradzić sobie z przeciwnikiem, który ma otwartą przyłbicę, niż z oszczercą, który się ukrywa.

Z opisu Ostatniej Wieczerzy jasno wynika, że apostołowie nie mieli pojęcia o zdradzie Judasza, nawet mimo tego, że żyli z nim bardzo blisko. Grzech wkradł się do jego serca z początku niemal niezauważalnie i stopniowo obejmował w posiadanie duszę, aż, jak mówi Ewangelia, „wszedł w niego Szatan”. W Towarzystwie Jezusowym, tak jak i w innych zakonach, też byli zdrajcy – ludzie, którzy stopniowo poddawali się podszeptom Złego, do momentu kiedy ich prawdziwe natury nie mogły dłużej pozostawać ukryte i ujawniali swe prawdziwe oblicza. Towarzystwu, z którym przestali już mieć cokolwiek wspólnego, nie pozostawało nic innego jak tylko odciąć uschniętą gałąź od pnia i wydalić niegodnego członka.

Ludzie wahaliby się przyjąć jako wiarygodne zeznanie pracownika, którego firma zwolniła za naruszenie etyki zawodowej; dowody służącej odesłanej bez referencji przeciwko jej pani zostałyby potraktowane nieufnie. Świadectwo człowieka wydalonego z Towarzystwa zawsze było jednak akceptowane jako niezaprzeczalnie obiektywne i prawdziwe, bez względu na to, jak okropne były jego twierdzenia.

Człowiek taki wie więcej i można mu o wiele bardziej ufać niż organizacji, z której go usunięto. Żył pomiędzy jezuitami i zna ich, a wyrzucono go oczywiście dlatego, że był zbyt prawy i uczciwy, by pasować do takiego towarzystwa. Takie jest rozumowanie wrogów jezuitów i właśnie tacy ludzie są ich najbardziej zajadłymi antagonistami i zrobili najwięcej, by zniszczyć ich reputację.

Taki był Zahorowski, autor Monita Secreta (wydanych po raz pierwszy jako Monita privata Societatis Iesu, czyli Poufne rady Towarzystwa Jezusowego) – rzekomego spisu instrukcji znanych tylko zwierzchnikom Towarzystwa, według których jezuici mają wzbogacać i umacniać swój zakon wszelkimi dostępnymi im środkami – obojętnie czy będą one uczciwe czy nie.

Istnieje powiedzenie, że jeśli się kogoś obrzuci błotem, to zawsze trochę przylgnie i wbrew temu, że historia Monita Secreta została uznana przez zgromadzenie kardynałów za „fałszywą, oszczerczą i pełną kalumnii”, do dziś są ludzie, którzy w nią wierzą. Historia ta stanowiła jednak dopiero pierwszą z całej serii pomówień, które miały dotrwać nawet do naszych czasów. Któż nie słyszał opowieści o tym, że jezuita musi słuchać swego przełożonego nawet jeśli ten każe mu popełnić morderstwo? Jezuickie śluby posłuszeństwa nakazują czynić to, czego wymaga zwierzchnik, „o ile jego rozkazy nie prowadzą do czynów grzesznych, przeciwnych prawom Boskim, lub sprawiedliwym prawom kraju”. Zawsze jednak znajdą się tacy, którzy wiedzą więcej o zasadach i zwyczajach zakonników, niż oni sami, a uprzedzeń trudno się pozbyć.

To, że Towarzystwo pozwala swym członkom, a nawet zachęca ich do tego, by „czynili zło, jeśli coś dobrego może z tego wyniknąć” jest kolejnym oszczerstwem, w które wierzy wielu ludzi, chociaż nie tych, którzy znają naukę Kościoła katolickiego, mówiącą, że jeśli człowiek mógłby uratować cały świat popełniając jeden wybaczalny grzech, takie postępowanie nadal byłoby złe.

Sam Ignacy reagował na kalumnie (wyjąwszy jednak oskarżenia o herezję) stanowczym milczeniem i mówił swym braciom, że przetrwanie było najlepszą i najmądrzejszą obroną. Odpłacał dobrem za zło, lub jeśli to nie było możliwe, ignorował zło i żył dostatecznie długo, by dostrzec słuszność takiego wyboru. Życie jezuitów, ich praca, pokora, ubóstwo i cierpliwość stanowią odpowiedź samą w sobie.

„Niech naszą nauką będzie posiadanie prawych intencji, nie tylko co do naszego życia w ogóle, lecz również co do szczególnych naszych czynów i nie żądanie dla siebie niczego więcej jak tylko możności służenia Bogu i zadowolenia Go, a i to również powinno wynikać z miłości i wdzięczności dla Niego, a nie ze strachu przed karą lub z nadziei na nagrodę.”

Oto cel wyznaczony Towarzystwu przez jego świętego założyciela w Konstytucjach. Do jakiego stopnia udało mu się sprostać takiemu założeniu znane jest to Bogu. Synowie Ignacego pochodzący z różnych ras, narodów i krajów, połączeni jednak wspólnymi wysiłkami, przez setki lat pracowali, mając w sercach nauki swego Ojca. Jaki był rezultat?

Towarzystwo Jezusowe miało w swych szeregach trzynastu kanonizowanych świętych [do roku 1919], niezliczonych męczenników i wielu innych, których Kościół ochrzcił mianem „Błogosławiony” lub „Sługa Boży”. Pomiędzy nimi znajdują się takie wspaniałe postacie, jak: św. Franciszek Ksawery, błogosławiony Piotr Favre (lub Faber) i św. Franciszek Borgiasz, których już znamy, ale także św. Piotr Kanizjusz – znakomity uczeń Favre’a, który pracował długo i niestrudzenie w Niemczech; św. Alojzy Gonzaga i św. Stanisław Kostka – dwaj młodzi ludzie, których świątobliwe życie było inspiracją dla wielu; św. Edmund Campion – sławny angielski męczennik, którego niezwykłe talenty zaskarbiły mu podziw królowej Elżbiety I (która później miała podpisać na niego wyrok śmierci); św. Jan Ogilvie – dzielny męczennik ze Szkocji, którego ostatnim słowem przed okrutną śmiercią było błogosławieństwo w zamian za przekleństwo; św. Piotr Claver – niewolnik niewolników, który spędził życie troszcząc się o potrzeby murzynów pośród brudu i chorób panujących na statkach niewolniczych; błogosławiony Karol Spinola – misjonarz w Japonii, przez trzy lata siedzący w drewnianej klatce i wystawiony na palące promienie słońca wraz z dwudziestoma lub trzydziestoma innymi więźniami, a później spalony żywcem; św. Jan de Britto, który niczym dzikie zwierzę był tropiony przez braminów w lasach Indii, a w końcu uwięziony i ścięty po tym jak nawrócił całe miasta na chrześcijaństwo; św. Franciszek Regis – gorliwy i niestrudzony pracownik winnicy Pańskiej; św. Klaudiusz de la Colombière – kapelan pięknej i nieszczęsnej żony króla Jakuba II i orędownik oddawania czci Najświętszemu Sercu Jezusowemu; Père de Ravignan, który swoimi naukami o Chrystusie odwiódł młodych Francuzów od niewiary czasów porewolucyjnych – to jedynie kilka szlachetnych i znakomitych nazwisk niegdysiejszych członków Towarzystwa.

A co z „nieprzeliczonymi zastępami własnej armii Boga” – tymi, których wysiłki były nie mniej godne uznania, chociaż nie tak widoczne i których zalety zna jedynie Bóg?

Ze swego miejsca w niebiosach, Ignacy – święty żołnierz Chrystusowy – spoglądający na swoją armię, widzi jej trudy i cierpienia, jej triumfy i ciężką pracę i z całą pewnością woła:

– Dobra robota!

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Ignacy Loyola. Żołnierz Jezusa.