Rozdział jedenasty. Chłopiec z Syberii

Lata temu żył w lasach Syberii dziesięcioletni chłopiec o imieniu Wacław. Był synem jednego z więziennych strażników, dobrego człowieka, który był dla więźniów łaskawy i przymykał oko na wiele zakazanych rzeczy, na przykład na potajemne Msze święte (wielu z więźniów było bowiem stanu duchownego). Nie miał nawet nic przeciwko, by jego syn Wacław został ochrzczony, a następnie przygotowywany do przyjęcia Pierwszej Komunii z rąk więzionego księdza.

– Nie waż się tylko komukolwiek o tym mówić – przestrzegał. – Inaczej wszyscy będziemy w poważnych tarapatach.

Nie wszyscy strażnicy byli jednak tak wyrozumiali. Jeden z nich, Andriejew, był dużym osiłkiem nienawidzącym chrześcijan. Nie dlatego, że kiedykolwiek zrobili mu krzywdę, lecz dlatego, że w dzieciństwie nasłuchał się wielu kłamstw na ich temat. Wmówiono mu, że są okrutni i surowi wobec dzieci i biednych. On sam był dla nich życzliwy i kochał dzieci. Tak naprawdę dobry był z niego materiał na świętego, gdyby tylko znał prawdę na temat Jezusa Chrystusa.

Pewnego dnia z ust do ust rozeszła się wiadomość, że w lesie miała się odbyć Msza święta. Ktoś przemycił kawałek białego chleba, ktoś inny zorganizował naparstek wina. Przygotowanie wszystkiego pochłonęło kilka tygodni, lecz w końcu nadeszła wyczekiwana chwila. Ołtarz zbudowano wokół wielkiego powalonego drzewa podpartego głazem wyciągniętym z ziemi. Ksiądz i diakoni oraz ci, którzy w tajemnicy wyznawali wiarę chrześcijańską, jak Wacław, śpiewali z różnych stron lasu piękne hymny liturgiczne. Ich głosy wznosiły się ku Bogu i pobrzmiewały między drzewami jak śpiewy anielskie. Strażnikom zdawało się, że więźniowie podśpiewują sobie w pracy, jak to im się nie raz zdarzało.

Po Mszy świętej przydarzyła się Wacławowi wspaniała rzecz. Przywołał go do siebie ksiądz i powiedział:

– Wacławie, wiesz o zakonnicach przebywających w więzieniu kilka kilometrów stąd?

– Tak, wiem gdzie to jest, ojcze. One nigdy stamtąd nie wychodzą.

– Nie wolno im wyjść. Lecz ty możesz się tam udać i zanieść siostrom Komunię świętą.

– Ja, ojcze? – zdziwił się Wacław. – Przecież nie jestem księdzem, nie mogę dotykać Ciała Pańskiego.

– Ja wzbudziłbym podejrzenia i z pewnością zostałbym zatrzymany – wytłumaczył ksiądz. – Tak samo, jak każdy inny dorosły. Ty jesteś dzieckiem i w dodatku synem strażnika. Uda ci się zatem bez trudu. A jako że to czas prześladowań, będziesz usprawiedliwiony biorąc Hostię na moją prośbę, tak jak robili to chłopcy w katakumbach w początkach chrześcijaństwa.

Ksiądz owinął cząstki konsekrowanego chleba w ściereczkę z białego lnu i umieścił paczuszkę pod koszulą Wacława, tuż pod sercem. Kazał mu podążać za światłem gwiazd i chłopiec wnet ruszył w drogę. Gigantyczne drzewa okryte były białym śniegiem i hen wysoko, wysoko nad głową Wacława, jak owoce na oszronionych gałęziach wisiały świecące sznury gwiazd. Skrzyżował ręce na piersi i szeptał cichutko: „Najświętsze Serce Jezusowe, ufam Tobie”.

Piękna to była noc. Chłopiec brnął bezszelestnie przez śnieg, a spokój, wszechogarniająca biel i cisza dodawały sercu otuchy. Nie bał się nawet, że zostanie złapany. Wyglądał jakby pod smutnymi oczami tliło się ciepłe światło, które odganiało myśli o niebezpieczeństwie i podsycało jego wewnętrzny spokój.

Tej nocy wartę sprawował Andriejew. Przeskakiwał z nogi na nogę dla rozgrzewki i spacerował to w jedną, to w drugą stronę bacząc cały czas, by nikomu nie przyszło do głowy uciekać. Nagle dostrzegł na śniegu niewielki cień poruszający się między statycznymi, długimi cieniami rzucanymi przez drzewa. Spiął się cały i sięgnął po rewolwer. Po chwili zorientował się, że to Wacław idący ze złożonymi na piersi rękoma i spuszczonymi oczami. Przyglądał się uważnie przez chwilę, bo wydawało mu się dziwne, że chłopiec szedł w ten sposób i w końcu zdał sobie sprawę, że Wacław się modli! Z całą pewnością jego usta się poruszały.

Andriejewa ogarnęła furia. Włosy na karku zjeżyły mu się jak u zezłoszczonego kota i już był gotów rzucić się na chłopca, gdy ze zdumieniem spostrzegł, że Wacławowi towarzyszy drugi Chłopiec, bardzo drobny, z twarzyczką jasną jak śnieg w blasku gwiazd. Wacław niósł Dziecko w ramionach.

Andriejewowi zdawało się, że śni. Nie widział nigdy tego Dziecka i zastanowiło go, dlaczego Wacław trzyma Go na rękach. Dopiero po chwili zauważył, że stopy Chłopca były gołe i krwawiące. Strażnik, który był przecież dobrym człowiekiem, przestał zastanawiać się, kim może być nieznajome Dziecko i dlaczego Wacław niesie Go gdzieś po nocy. Podszedł bliżej i łagodnie zatrzymał dzieci.

– Wacławie – zaczął. – Ten Mały jest dla ciebie za ciężki. I dlaczego nie ma butów?

– Biedny jest – odparł Wacław.

– A dlaczego krwawią Mu stopy?

– Z miłości.

– Ale jest więźniem, prawda?

– Owszem – przytaknął Wacław.

– Poniosę Go za ciebie.

– O, nie! – wystraszył się chłopiec. – Nikt nie może Go ode mnie wziąć póki nie dotrzemy do sióstr.

– Racja – zamyślił się Andriejew. – Są wprawdzie chrześcijankami, lecz na pewno obmyją Mu stopy, ogrzeją Go i nakarmią. Jestem pewien, że będą Go kochać tak, jak na to zasługuje.

Mówiąc to podniósł Wacława razem z Chłopcem i zaniósł obu w swych silnych ramionach do zakonnic.

Następnym razem, gdy w lesie odprawiano Mszę świętą Andriejew był jednym z tych, którzy śpiewali między drzewami. Stał się chrześcijaninem, choć nikt nie wie jak do tego doszło. Nawet sam Andriejew.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Okropny pan Timson oraz inne fascynujące opowieści.