Rozdział jedenasty. Anna Kluyer

Anna Kluyer klęczała przed obrazem czując, że w całej Rumuni, nie ma ani jednej osoby, która byłaby bardziej nieszczęśliwa niż ona. Chociaż Anna wybiegła z domu w napadzie wściekłości, pozostawiając troje maluchów bez opieki, bez nikogo kto zaprowadziłby je do łóżka, chociaż strasznie bolała nad tym, co powiedziała swemu dobremu ojcu, Nasza Pani spoglądała na nią życzliwie; Ona też kiedyś była małą wiejską, czternastoletnią dziewczynką, na której spoczywała ogromna odpowiedzialność.

Jednak na obrazie Nasza Pani nie była przedstawiona jako wieśniaczka, ale jako królowa. Odziana była bogato w purpurową szatę, Jej smukłą szyję okalała kolia z pereł, a Jej czoło i ciemną, owalną, przepiękną twarz spowijał biały jak śnieg welon. Na głowie miała ciężką, złotą koronę, która mieniła się szmaragdami. U zgięcia ręki siedziało Dzieciątko Jezus, które również ukazane zostało w królewskim przepychu. Okryte było grubą narzutką ze złotego brokatu, a Jego szczupła twarz, otoczona aureolą gęsto usianą klejnotami, wydawała się bardzo malutka pod koroną.

Klękając i zamykając oczy, Anna opowiedziała swoją historię.

– Przecież chciałam tak niewiele, poprosiłam tylko o czerwoną szatę, taką jak twoja, czerwoną, jedwabną suknię, którą mogłabym założyć na procesję. Niepotrzebnie się śmiali, mój ojciec i dzieciaki. Niepotrzebnie mówili: „Co! Wiejska dziewczyna! Myślisz, że jesteś jakąś królową?”. Jeśli jesteśmy tak biedni, że nie mogę dostać jedwabnej sukienki, to dlaczego mój ojciec przyprowadził do domu Atanazego, żebyśmy go wychowywali? Czyż nie napracowałam się już, wychowując Ludmiłę i Jakuba? A teraz, gdy mają po siedem lat i poszli do szkoły, ojciec sprowadził do domu Atanazego, który ma dopiero trzy lata i chce, żebym go kochała, jakby był moim własnym bratem! Jeśli stać go na adoptowanie Atanazego, dlaczego nie może dać mi ładnej sukienki i małej służącej do pomocy w kuchni?

Spojrzała na Błogosławioną Matkę, jednak na jej ciemnej, łagodnej twarzy malowała się powaga, a Boskie Dziecię patrzyło smutnymi oczami, w których nie było ani cienia uśmiechu.

– O święta Matko, nie bądź na mnie zła – powiedziała Anna i wybuchła płaczem. – Chcę być taka jak Ty, chociaż przez krótką chwilę – szlochała. – Jestem już zmęczona gotowaniem, praniem, cerowaniem i małym Atanazym. Gdybym mogła być królową odzianą w czerwoną szatę, ze złotą koroną na głowie i nosić na rękach malutkiego Króla, chociaż przez jedną godzinę…

Błogosławiona Matka pokiwała wolno głową, na której dźwigała ciężką koronę, i odrywając swą długą, szczupłą dłoń od swego Dzieciątka, skinęła w kierunku Anny.

***

Z początku wszystko wydawało się bardzo dziwne. Anna była przerażona. Znajdowała się tak wysoko, a kościół widziany z góry wyglądał tak niesamowicie i inaczej. Nie mogła obrócić głowy w tej sztywnej kolii z pereł, a korona była taka ciężka. Nie mogła ruszyć oczami, aby spojrzeć na święte Dziecię, które usadowione w załomku jej ręki, razem ze swymi ciężkimi ozdobami, sprawiało jej ból. Musiała patrzeć w dół, na wchodzących i wychodzących z kościoła ludzi, ponieważ namalowane na ikonie oczy spoglądały w dół.

Widziała płomienie świec znajdujących się u jej stóp. Były jak świetlista sadzawka, na której unosiły się złote fale, a poza nimi panowała ciemność. Tylko od czasu do czasu rozlegał się dźwięk otwieranych drzwi kościelnych i ukazywała się niebieska szpara. Po chwili drzwi zamykały się ciężko, a pośród płomieni ukazywała się twarz wieśniaka i znajomy głos sąsiada przemawiał do niej z dołu.

Niektórzy przychodzili podziękować drogiej Matce za dobry, pracowity dzień, którego nie zmącił żaden smutek ani choroba; Anna poczuła się zawstydzona, ponieważ nigdy nie przyszło jej do głowy, aby podziękować Królowej Nieba za siłę do pracy. Niektórzy pochylali się tak nisko, że widziała tylko czubki głów, i prosili o przebaczenie za swoje grzechy; wtedy twarz Anny stawała się pąsowa, ponieważ w swych własnych modlitwach mówiła tylko o grzechach innych ludzi.

W pewnym momencie w długo opustoszałym kościele rozległ się dźwięk zbliżających się stópek dziecięcych i Anna ujrzała okrągłe, zabrudzone twarzyczki swojej siostrzyczki i braciszka, Ludmiły i Jakuba. Jakże brudni byli, gdy przybyli przed oblicze Królowej Nieba! Włosy Ludmiły były zmierzwione i pełne kołtunów, a oczy czerwone od płaczu. Jakub miał zadrapany podbródek i usmarowane błotem policzki.

Anna próbowała wyciągnąć do nich rękę, ale nie mogła nią poruszyć. Mogła tylko trwać w bezruchu, tak jak nieruchoma postać wymalowana na obrazie, i wysłuchać ich modlitw.

– Proszę, najdroższa Matko, wróć nam Annę – poprosiła szeptem Ludmiła. – Wyszła w gniewie, ponieważ ojca nie stać na jedwabną sukienkę dla niej, a my się z niej śmialiśmy. Przyniosłam ze sobą sznur zielonych paciorków, który dostałam od taty. Zamierzałam dać go Annie, skoro nie może mieć sukienki, ale teraz podaruję go Tobie, jeśli odeślesz ją do domu.

Potem, zza płomieni świecy dobiegł ją cienki i drżący głos małego chłopca, Jakuba.

– Święta Matko, spraw, aby Anna wróciła do nas. Nie jedliśmy kolacji, nie potrafimy rozebrać Atanazego, więc położyliśmy go do łóżeczka w ubranku, ale on nie przestaje płakać, bo chce mleka, a te stoi na półce wysoko, gdzie nie możemy dosięgnąć, a tata nie wrócił jeszcze do domu. Przyniosłem Ci w ofierze pół cukrowej laseczki, żebyś sprowadziła do domu Annę. Nie chciałem zjeść połowy po drodze, ale byłem głodny.

– Ja też ją polizałam, przepraszam – odezwał się głos Ludmiły.

Jakub mówił dalej:

– Nie prosimy tylko o kolację; chcemy Annę – powiedział i rozpłakał się.

Nagle głosy umilkły i Anna zobaczyła, jak dwie ciemne główki przysunęły się do siebie i wiedziała, że dzieci szepczą coś. Od czasu do czasu wychwytywała niektóre słowa:

– Myślę, że moglibyśmy. Nasza Pani na pewno już o tym wie. To nie byłoby skarżenie… Ty to powiedz.

Ludmiła postąpił krok do przodu i odezwał się nieśmiało:

– Prosimy cię, Pani, gdy już sprowadzisz Annę do domu, czy mogłabyś sprawić, aby nie była zawsze taka zła. – Po tych słowach dwójka zabrudzonych dzieciaków wypadła z kościoła.

Anna bardzo chciała pójść za nimi. Tam wysoko, w ramach obrazu czuła się sztywna i bardzo zmarznięta. Wystrojone w klejnoty Dzieciątko Jezus było o wiele cięższe niż mały Atanazy. Pomyślała o dzieciakach w domu, głodnych i brudnych, o Atanazym leżącym w łóżeczku w ubranku, o mleku, którego dzieci nie mogły dosięgnąć. Wiedziała, że minie co najmniej godzina, zanim jej ojciec wróci do domu. Co się stanie, gdy będą próbowały zapalić lampkę i wybuchnie pożar! Jednak Anna nie mogła się ruszyć z ram obrazu.

Znowu otworzyły się drzwi kościoła i wszedł jej ojciec. Wyglądał na zgnębionego, wiedziała jednak, że nie był jeszcze w domu, gdzie stwierdziłby jej nieobecność. W ręku trzymał coś małego i ciemnego. Z powagą pokłonił się siedem razy przed obrazem. Potem przemówił:

– Najświętsza Matko Boga, prowadź mnie, biednego, głupiego Włodzimierza Kluyera, twojego sługę. Jestem w ciemności. Ześlij na mnie światło twojej mądrości. Od śmierci swej matki moja mała dziewczynka Anna zajmowała się domem i opiekowała młodszymi dziećmi, Ludmiłą i Jakubem.

Nie mogła robić tego należycie, bo była jeszcze mała, ale ja okazywałem jej cierpliwość i kiedy zupa była przesolona, nie odzywałem się ani słowem, nie narzekałem też, kiedy kuchnia była brudna a moje ubrania niezacerowane. Zawsze wtedy powtarzałem sobie: „Jest jeszcze taka młoda, stara się jak może, i kocha mnie tak bardzo, jak ja ją. Z miłości wybaczamy, miłość sprawi również, że nasza mała rodzina będzie szczęśliwa”. Nawet gdy Anna za mocno karci maluchy, milczę i powtarzam sobie: „Z czasem nauczy się cierpliwości, młodsze dzieci też będą z wiekiem grzeczniejsze”.

Jednak dwa miesiące temu zmarła moja sąsiadka Marianna, wdowa, osierocając swojego małego synka Atanazego. Przez miłość do Twojego Syna Jezusa przygarnąłem go do siebie, aby stał się członkiem naszej rodziny. Teraz Anna jest zła, bo z jego powodu musimy wyrzec się wielu rzeczy, a poza tym chce pięknych strojów. Czy dla Anny powinienem odesłać małego?

Dobry człowiek spojrzał w górę i Anna zauważyła, jak bardzo był zmęczony. On jednak mówił dalej:

– Chcę dać jej jedwabną sukienkę. Jest młoda, wszyscy młodzi ludzie pragną pięknych rzeczy. To ja się poświęcę: nie będę już wydawał pieniędzy na palenie fajki. Przyniosłem ją ze sobą, droga Matko. Była moim najlepszym przyjacielem, ale chciałbym zatrzymać Atanazego, ponieważ kocham go ze względu na Twojego Syna.

U stóp ikony Włodzimierz Kluyer złożył swoją starą, czarną fajkę, która była mu pociechą w długie samotne wieczory. Po czym odwrócił się i wyszedł.

Anna chciała płakać, ale malarz nie namalował na twarzy Matki Bożej żadnych łez, mogła więc tylko niezmąconym wzrokiem patrzeć w dół na trzy rzeczy leżące u jej stóp: sznur szklanych koralików, pół pałeczki cukru kandyzowanego i starą wypolerowaną fajkę.

Patrzyła na te przedmioty w zamyśleniu, bo były oznaką miłości, jaką zawsze jej dawano, lecz ona nigdy się nad tym nie zastanawiała.

Po chwili drzwi znów się otworzyły i ukazał się jej ojciec. Tym razem trzymał na rękach Atanazego, a po obu stronach miał Ludmiłę i Jakuba, którzy płakali donośnie.

– Cicho, teraz – odezwał się biedny ojciec. – Nie płaczcie tak. Matka Boża odeśle nam Annę z powrotem, a wy dostaniecie swoją kolację.

– Nie chodzi o kolację – szlochały dzieci. – Chcemy Annę. O święta Matko, spraw, aby wróciła do nas, nawet jeśli będzie tak okropna i zagniewana jak wcześniej. Chcemy Annę!

Wtedy Włodzimierz Kluyer, podnosząc Atanazego w kierunku Anny i biorąc jego małą rączkę w swoją wielką dłoń, uczynił znak krzyża i powiedział:

– Święta Matko, nie możesz odmówić małemu dziecku, które traktowałem jak Twego własnego Syna. Odeślij nam niegrzeczną Annę do domu!

Gdy Anna spojrzała na Atanazego, zobaczyła, że ma taką samą twarz jak Boże Dzieciątko z obrazu, tylko żywą i bez korony. Bardzo chciała oderwać swoje ręce od namalowanego, wysadzanego klejnotami Dzieciątka, który był przecież tylko obrazem, i zejść do tego żywego, który był dla niej prawdziwym Jezusem, ponieważ jej potrzebował. Chciała iść do domu, żeby zamiatać, prać, piec i całować bliźnięta, które wcześniej tak bardzo karciła, i huśtać na swych kolanach Atanazego.

Anna modliła się, a gdy upłynęła godzina zeszła na dół, stąpając pośród świateł i kwiatów, i znowu stała u stóp Matki Bożej. Podniosła fajkę, sznur korali oraz cukrową pałeczkę i zwróciła się do Matki Bożej.

– Dziękuję – powiedziała. – Dziękuję ci, droga Matko, za tę nauczkę. Teraz pokażę im, że ja również potrafię kochać. Myślałam, że byłabym szczęśliwsza jako królowa, teraz jednak już wiem, co da mi szczęście.

Anna pobiegła do domu. Dotarła tam, zanim jeszcze wróciła jej mała rodzina, i zdążyła sprzątnąć po kolacji dzieci i nastawić posiłek dla ojca. Rozłożyła czysty, biały obrus i wyjęła nowy bochenek chleba. Nalała ojcu piwa do jego błyszczącego kufla, a obok talerza położyła jego fajkę. Potem uprzątnęła izbę i czekała na ich powrót.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Groźny pan Oates oraz inne fascynujące opowieści.