Rozdział dziewiętnasty. Znaki i cuda

Pierwsi modlili się do Dominika nastolatkowie, prosząc go o wstawiennictwo. W większości cierpieli na dolegliwość, na którą młodzież jest dość podatna – ból zębów o różnym stopniu nasilenia. Dominik zaczął uzdrowienia 4 kwietnia 1858 roku i kontynuował je dopóki nie opracowano bardziej nowoczesnych metod leczenia. Ponieważ wiara przyjaciół Dominika rosła w miarę, jak przybywało wspierających ją dowodów, uzdrowienia stały się bardziej efektowne. Wymienienie wszystkich cudów uczynionych w tamtych latach jest oczywiście niemożliwe, choć relacje z nich są przechowywane w Turynie.

Jednym z pierwszych imponujących dowodów wstawiennictwa Dominika było uzdrowienie Ludwika Castellano, kleryka uczącego się z Janem Bosko. Dotknęła go nieuleczalna choroba, a kilku lekarzy po zbadaniu go uznało jego przypadek za beznadziejny.

– Dwie rzeczy na pewno zdarzą się w najbliższym czasie – powiedział ksiądz Bosko. – Sycylia podda się (Garibaldiemu), a Castellano pójdzie do nieba.

Dni przechodziły w tygodnie, upadek Sycylii stał się bliski, a Castellano poprosił don Bosko, by wysłuchał jego ostatniej spowiedzi. Po spowiedzi Święty stwierdził jednak, że za bardzo potrzebuje Castellano, by tak łatwo pozwolić mu odejść. Dlatego odwołał się do Dominika.

– Jeżeli Dominik uzdrowi go teraz, będzie to pewny dowód jego świętości – oświadczył publicznie, jakby rzucając chłopcu wyzwanie. Tamtego wieczoru Castellano, ku zdumieniu wszystkich, wstał zdrowy.

W kilka miesięcy po uzdrowieniu Castellano ksiądz Bosko wrócił z jednej ze swoich żebraczych wypraw do miasta. Jego zastępca, Ksiądz Alasonatti, wyszedł mu na spotkanie.

– Don Bosko – powiedział z przejęciem – musisz się pospieszyć, jeśli chcesz go zobaczyć, zanim umrze.

– Kogo zobaczyć, zanim umrze?

– Młodego Davico. Jakąś godzinę temu miał straszny atak bólu brzucha. Nikt nie daje mu szans.

– O nie – odrzekł don Bosko z uśmiechem. – Jeśli Davico myśli, że może sobie tak odejść bez pozwolenia, jest w błędzie. Nie podpisałem mu paszportu.

Święty doszedł do sali chorych. Tłum chłopców rozproszył się, by mógł podejść do łóżka. Skinął głową lekarzowi, który stał, wpatrując się z powagą w wykrzywioną bólem twarz umierającego chłopca. Pochylił się nad konającym, szepnął mu coś do ucha i poprosił wszystkich, by pomodlili się z nim do Dominika Savio. Kiedy skończyli się modlić, don Bosko podniósł rękę, by pobłogosławić umierającego.

Nagle Davico zadrżał i usiadł wyprostowany na łóżku.

– Jestem zdrowy – powiedział niespodziewanie.

W pokoju nastąpiło takie zamieszanie, że nikt właściwie nie wiedział, co robić. Nawet Davico był zszokowany tym niespodziewanym uzdrowieniem.

– Co mam teraz robić? – pytał bezradnie, zwracając się do pozostałych.

– To, co masz zrobić teraz – odpowiedział don Bosko, panując nad sytuacją – to wyjść z łóżka i zejść ze mną na kolację. Nie, nie… zostaw go! – To było skierowane do księdza Alasonattiego, który, bardziej chyba poruszony niż chłopcy, nerwowo pomagał Davico się ubrać.

– Nie – powtórzył don Bosko. – Jeśli chce być zdrowy, musi radzić sobie sam.

Taki nierozważny pośpiech wywołał ostrzegawcze pomruki. Mógł się znowu nadwerężyć; mógł dostać zapalenia płuc po wysiłku, mógł…

– Nie obawiajcie się – powiedział don Bosko z lekkim zniecierpliwieniem. Potem zwrócił się do chłopca. – Wstawaj, Davico – powiedział. – Dominik Savio nie robi niczego połowicznie. No już, wstawaj. Zjesz ze mną kolację.

Całkowicie zdrowy i bardzo szczęśliwy młody Davico usiadł tego wieczoru po prawej stronie księdza Bosko.

Odtąd Dominik zawsze uzyskiwał uzdrowienia, zwykłe, niezwykłe i cudowne. Dwa z tego ostatniego rodzaju, które będą tutaj przedstawione, zostały wybrane przez postulatorów procesu, by spełnić wymagania beatyfikacyjne. Opatrzność sprawiła, że zostały uczynione dla dwojga nastolatków, chłopca i dziewczyny.

***

Albano Sabatino zachorował nagle w domu w Siano w gminie Salerno, 27 marca 1927 roku. Wezwano doktora Palmieriego, który stwierdził infekcję brzuszną.

W dwa tygodnie po pierwszym ataku Albano stracił przytomność i był w stanie agonalnym. Doktor stwierdził, że chłopiec najprawdopodobniej nie przeżyje nocy. Będąc o tym przekonany, przygotował akt zgonu. Miał go dać rodzinie następnego ranka tuż po stwierdzeniu śmierci. Drugi lekarz, wezwany przez rodziców w akcie desperacji, nie znalazł żadnej przesłanki, by podważyć werdykt pierwszego.

Następnego ranka doktor Palmieri wrócił. Czekali na niego rodzice chłopca. Patrząc na nich stwierdził, że nie mają już powodu do rozpaczy. Rozmawiali wesoło o tym, gdzie wyślą syna na wakacje.

Kiedy doktor zobaczył chłopca, który jeszcze wczoraj był umierający, oczy niemal wyszły mu z orbit. Albano siedział na łóżku, śmiejąc się z całą rodziną i opowiadając im, co zamierza zrobić, kiedy doktor pozwoli mu wstać z łóżka. Doktor Palmieri, zaintrygowany, ale sceptyczny, długo i dokładnie badał pacjenta. Kiedy skończył, był zmuszony przyznać, że pacjent, w sposób nieznany medycynie, został całkowicie wyleczony.

Matka Albano wyznała, że kiedy usłyszała, iż jej syn umrze, postawiła na stoliku przy łóżku obrazek z Dominikiem. Zachęcona przez sąsiadów, wsunęła również małą karteczkę z przyczepionym kawałkiem ubrania Dominika pod poduszkę chorego chłopca. Od tej chwili zaczęło się uzdrowienie.

W kilka lat później, w latach 1931 i 1933, zebrano grupę specjalistów, która miała potwierdzić uzdrowienie, co był niezbędnym krokiem na drodze do beatyfikacji. Zbadali Albano i nie znaleźli najmniejszego śladu jego wcześniejszych dolegliwości.

Drugi cud beatyfikacyjny miał miejsce w Barcelonie w Hiszpanii. 1 marca 1936 roku uczennica oratorium sióstr salezjanek w Via Sepulveda, Consuela Adelantado, upadła w czasie zabawy na lewy łokieć i poczuła w nim ostry ból. Consuela miała ciotkę, która myślała, że potrafi nastawić łokieć. W rezultacie trzeba było zawieźć dziewczynkę do doktora Paramoli. Prześwietlił on rękę pacjentki i stwierdził podwójne złamanie kości ramienia z przemieszczeniem odłamków kostnych.

W nocy 22 marca Consuela miała sen. Zobaczyła w nim „księdza”, który kazał jej odprawić nowennę do Dominika Savio. Zapewnił ją, że zostanie uzdrowiona do następnego piątku i znów będzie mogła grać na pianinie. Kiedy pokazano Consueli zdjęcia kilku księży i dostojników kościelnych, od razu wskazała tego, który mówił jej o Dominiku. Był to kardynał Cagliero.

Mimo sceptycznego podejścia rodziny, która nie była zbyt religijna, Consuela w dobrej wierze zaczęła nowennę w piątek 23 marca.

Następnego piątkowego wieczoru robiła z siostrą infirmerką wszystko, by przyspieszyć cud. Nie ustawały w wysiłkach o pierwszej, drugiej, trzeciej nad ranem. Jedynym efektem ich starań była zaczerwieniona, niepokojąco spuchnięta ręka i ogromny ból. O czwartej Consuela ze łzami w oczach błagała Dominika, by uczynił to, co zapowiedział kardynał… Miała wtedy wrażenie, że z jej ręki spada wielki ciężar – podniosła ją, jak gdyby nigdy nic się jej nie stało!

Zapaliła światło i obejrzała rękę: żadnej rany, opuchlizny, ani śladu uczucia, że coś nie jest w porządku. Zachwycona poruszała ręką aż do wpół do siódmej, kiedy poszła na Mszę Świętą. Potem zadzwoniła z nowiną do sióstr w szkole. Tego samego dnia powróciła do ćwiczeń na pianinie.

Lekarze porównujący wcześniejsze zdjęcia rentgenowskie i te wykonane tuż po wyleczeniu, musieli uznać i odnotować „natychmiastowe, doskonałe i całkowite uzdrowienie wbrew wszelkim prawom natury”.

cdn.

Peter Lappin

Powyższy tekst jest fragmentem książki Petera Lappina Dominik Savio. Nastoletni święty.