Rozdział dziewiętnasty. Obiad świętego Rigoberta

Św. Rigobert był głodny. Tego ranka nic nie jadł, nie jadł też Pierre, jego służący, który dreptał przed nim, gdy szli drogą do Rheims. Zamierzali odwiedzić Wiberta, zastępcę namiestnika Rheims, aby zapłacić mu pewną kwotę, jaką biskup był mu winien – a były to wszystkie pieniądze, jakie miał. To dlatego nie miał za co kupić śniadania i dlatego mały Pierre patrzył na witryny piekarni z takim pożądaniem i oblizywał się, gdy je mijali. Św. Rigobert nie zwracał uwagi na bułki, tarty i pierożki na wystawach sklepowych, bo miał spuszczony wzrok i śpiewał sobie cicho hymny. Jednak on także był bardzo osłabiony.

Św. Rigobert był ubogi. Był dobrym, starym biskupem, ale król Francji nie lubił go i odesłał z dworu w wielkim, bogatym mieście, aby żył wśród biednych na wsi. To nie przeszkadzało św. Rigobertowi, bo kochał małe miasteczko Gernicour, w którym zamieszkał. Pokochał także ludzi, którzy tam mieszkali, a zwłaszcza Piotra, który został jego paziem i pomocnikiem.

Ludzie z miasteczka powinni być dobrzy i szczodrzy, ale przeważnie byli niezbyt mądrzy i nie widzieli dalej niż czubek własnego nosa. Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak ubogi był ich biskup. Sami także byli biedni i musieli rozważnie wydawać te niewielkie pieniądze, jakie posiadali. Ale wszyscy mieli warzywa, mleko, jajka i masło i jeśli każdy z nich trochę z tego oddał Rigobertowi – a byli mu to winni, bo Święty pomagał im dobrymi uczynkami – to nie chodził głodny zbyt często.

Biskupowi było przykro, że jego parafianie byli tacy niefrasobliwi, ale nigdy nie narzekał. Nie mówił im o swoich kłopotach, ani ich nie błagał, by mu pomogli – często nawet mały Piotr nie wiedział, jak długo Święty pościł, bo oddawał chłopcu całą swoją kolację i nic nie zostawiał dla siebie. Mimo to był zawsze wesoły i zadowolony. Zawsze też miał dobre słowo dla ludzi, którzy go mijali na ulicy. A kiedy szedł do pobliskiego Rheims, nigdy nie skarżył się namiestnikowi, że mieszkał w tak biednej i nędznej parafii, ani na to, jak mało mieszkańcy Gernicour dbali o swojego biskupa. Wierzył bowiem, że starali się jak mogli.

I dlatego właśnie kiedy św. Rigobert z paziem weszli do domu Wiberta, aby zapłacić daninę namiestnikowi, nie wspomniał ani słowem o swoim głodzie i osłabieniu. Nawet gdy zobaczył nakryty stół i parujące półmiski przyniesione przez lokajów, odwrócił się szybko i starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo kusząco wyglądały i pachniały przyniesione smakołyki. Zakasał swoje szaty i wziąwszy laskę biskupią w dłoń, podniósł się, aby ruszyć w drogę powrotną do Gernicour i swego domu, w którym nie czekał na niego obiad. Gdy tak szli przez salę jadalną, Piotr wlókł się niechętnie za biskupem i co chwila oglądał się za siebie. Wtedy Wibert zawołał ich, aby nie odchodzili. Być może zauważył w oczach małego Piotra głód, gdy wniesiono na stół wielki udziec sarni. A może spostrzegł, jak blade i zapadnięte były policzki św. Rigoberta i domyślił się tego przyczyny. W każdym razie powiedział uprzejmie:

– Proszę was, zostańcie z nami na obiedzie, ty i ten chłopiec. Widzicie, podano już mięso, a przy stole jest dużo miejsca.

Ale św. Rigobert miał do odprawienia Mszę świętą w kościele w Gernicour i wiedział, że ledwo zdążą na czas, nawet jeśli będą szli szybko. Poza tym był zbyt dumny, aby przyjąć jałmużnę, no i obawiał się, że gdyby pokazał, jaki jest głodny, gubernator mógłby pomyśleć źle o jego parafianach.

– Nie – odpowiedział łagodnie – dziękuję pięknie za grzeczność, przyjacielu Wibercie. Nie możemy jednak ociągać się z powrotem. Nie mamy czasu na obiad przed Mszą w Gernicour, musimy pospieszyć się, bo inaczej nie zdążymy. Chodź, chłopcze, musimy już iść.

W oczach Piotra stanęły łzy zawodu, tak bardzo chciał zostać i zjeść dobry obiad. Jednak nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, aby zakwestionować rozkazy swego pana. Gubernator nalegał, by zostali, jednak Rigobert był stanowczy i udał się do drzwi. Piotr podążył za nim z kwaśną miną. Kiedy doszli do drzwi, z zewnątrz dobiegła wrzawa, słychać było gęganie i śmiech. I wtedy służący wniósł wielką, białą gęś, która machała skrzydłami i gęgała ochrypłym z przerażenia głosem.

– Oho, a co my tu mamy? – zapytał z rozdrażnieniem gubernator. – Co to za hałasy w mojej jadalni?

– Panie – odpowiedział służący, walcząc z gęsią, która wyrywała się z jego ramion. – Ta gęś to prezent od wdowy Réné, która błaga waszą godność o przyjęcie tego skromnego daru.

– Rzeczywiście, skromny to prezent – odrzekł cierpko namiestnik. – A cóż ja mam począć z tym stworzeniem? Mamy tyle kur, że nie wiemy już, co z nimi zrobić. Nie potrzebuję tego ptaka.

Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl i odwrócił się do św. Rigoberta:

– Czcigodny panie – powiedział ze śmiechem – ponieważ nie chcesz zostać u mnie na obiedzie, proszę cię, abyś wziął tego tłuścioszka do Gernicour i ugotował na obiad. To będzie dobry prezent na drogę!

Św. Rigobert przez chwilę wahał się. Jednak gdy zobaczył wyraz twarzy Piotra, postanowił przyjąć ptaka w darze. Było to częstą praktyką w owych czasach.

– Pięknie dziękuję za twą uprzejmość, panie Wibert – odrzekł. – Przyjmujemy tę dorodną gęś, ponieważ wydaje się, że na twoich stołach już nie ma na nią miejsca. Piotr, chłopcze, weź naszą zdobycz. I uważaj, aby cię nie podziobała – dodał, gdy chłopiec wyciągnął ręce po wielkiego ptaka, który rozpaczliwie się wyrywał.

Gęś dziobała i piszczała i trzepotała skrzydłami, kiedy Piotr ją chwycił. W końcu byli gotowi do drogi, pierwszy szedł Piotr z gęsią, która była prawie tak duża, jak on sam, za nim podążał biskup z laską w dłoni i oczami zwróconymi ku ziemi.

Serce Piotra było przepełnione radością. Chichotał i śmiał się – już nie mógł się doczekać, kiedy dotrą do domu, marzył tylko o zakończeniu wędrówki sutym obiadem. Ale św. Rigobert zapomniał już o gęsi, tyle miał do przemyślenia. To właśnie w ten sposób nauczył się zapominać o głodzie – po prostu myślał o czymś innym. Nagle usłyszał przed sobą gęganie i krzyk. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył wielką, białą gęś wzbijającą się w niebo i Piotra podskakującego na drodze i krzyczącego.

Biskup szybko wyprzedził chłopca.

– Chłopcze, czy straciłeś swoją gęś? – zapytał łagodnie.

– Och, ojcze! – zapłakał chłopiec. – Nasz wspaniały obiad! Twój obiad, panie! Ta podła gęś odleciała! Och, co ze mnie za niezdara, że pozwoliłem jej uciec!

Piotr usiadł na kamieniu i płakał, jakby miało mu pęknąć serce.

– Nie, nie – powiedział dobry biskup, poklepując go uspokajająco po ramieniu. – Być może gęś nie chciała być upieczona. Czy można ją winić za to, że chciała się uwolnić? Ja nie widzę w tym żadnej winy, ale przykro mi, że straciłeś swój obiad, chłopcze. Musimy znaleźć coś innego. Rozchmurz się, Piotrze, niech gęś sobie leci gdzie chce. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

Pomógł płaczącemu Piotrowi wstać i poszli dalej zakurzoną drogą. Jednak teraz już nie mogli pocieszać się myślą o obiedzie i droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Piotr ciężko ciągnął za sobą nogi i wydawało się, że nie da rady zrobić następnego kroku z pustym żołądkiem i bólem głowy. Św. Rigobert zaczął śpiewać cichutko hymny w rytm swoich kroków. Utrata obiadu nie zmartwiła go zbytnio. Być może cieszył się w duchu, że biedna gęś uciekła, bo miał bardzo dobre serce i wolał nie zabijać żyjących stworzeń, nawet gdy nie miał co jeść.

Przeszli kawałek drogi i w miarę jak zbliżali się do kościoła, Rigobert śpiewał hymny coraz głośniej. Nagle nad jego głową rozległ się dziwny dźwięk, a potem z głośnym trzepotem wylądowała u jego stóp wielka, biała gęś. Święty zatrzymał się, a Piotr odwrócił się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. To była ta sama gęś, którą utracili – patrzyła w twarz św. Rigobertowi i gęgała, jakby chciała mu coś powiedzieć. Wydawało się, że mówi: „Nie chciałam uciec. Święty człowiecze, nie wiedziałam, że jesteście głodni i że pozbawiam was obiadu, odlatując. Śpiewaj dalej, a ja podążę za wami do waszego domu”.

Piotr odwrócił się i podbiegł do gęsi i byłby ją złapał za szyję, aby nie mogła uciec, ale Święty uniósł ostrzegawczo rękę i chłopiec zastygł w bezruchu.

– Nie dotykaj jej, Piotrze – powiedział biskup poważnie. – Nie sądzę, aby znów uciekła. Zaraz się przekonamy.

Kiedy ruszyli znów w drogę, św. Rigobert znów zaczął śpiewać swoje hymny, a Piotr, który wciąż oglądał się za siebie, upewnił się, że gęś powoli drepcze za Rigobertem. Kiedy ta procesja wkroczyła do Gernicour, wszyscy przechodnie zatrzymywali się na ulicy i przyglądali temu niezwykłemu widokowi z otwartymi ustami. W końcu cała trójka dotarła do domu biskupa. Rigobert przestał śpiewać, odwrócił się do gęsi i, delikatnie głaszcząc jej pióra, powiedział:

– Przyjaciółko, byłaś nam wierna. Powinna spotkać cię za to nagroda. Nastrosz pióra, dobra gęsi, nigdy nie powinnaś zostać z nich oskubana ani ugotowana na obiad. Od dziś jesteś moją przyjaciółką. Nic cię przy nas nie trzymało, a jednak szłaś z nami z własnej woli.

I Święty dotrzymał obietnicy. Po tym zdarzeniu gęś zamieszkała z nim w szczęściu i spokoju. Chodzili razem na długie spacery po polach w pobliżu Gernicour. Odwiedzali razem chorych i strapionych. Gdziekolwiek szedł św. Rigobert, gęś zawsze podążała za nim ślad w ślad jak wierny pies. Nawet gdy św. Rigobert poszedł znów do namiestnika Rheims, gęś poczłapała za nim w tę i z powrotem tą samą drogą, którą kiedyś przebyła w objęciach Piotra. Och, jakże śmiał się namiestnik, kiedy odprowadzał wzrokiem tę dziwną parę, stojąc w drzwiach swego domu.

„Nie był tak bardzo głodny – pomyślał namiestnik – inaczej nigdy już nie zobaczyłbym tej gęsi”. To pokazuje, że nawet ktoś taki jak namiestnik o wielu sprawach nie ma pojęcia.

Gęś towarzyszyła Rigobertowi także wtedy, gdy szedł do swego kościółka, aby odprawić Mszę świętą. Ale wiedziała, że nie powinna wchodzić do środka. Czekała przy wejściu, czyszcząc na słońcu piórka i łapiąc w trawie robaczki, dopóki jej ukochany pan nie wyszedł z kościoła. A potem znów odprowadzała go z powrotem do domu. Ta gęś miała naprawdę dobre maniery.

Och, zapomnieliśmy o Piotrze! Zostawiliśmy biednego Piotra z rozdziawioną buzią pod drzwiami biskupa, bez nadziei na obiad. Ale wszystko skończyło się dobrze, tak jak powiedział Rigobert. Muszę wam o tym opowiedzieć. Kiedy tego samego dnia Rigobert wrócił z kościoła, był bardzo osłabiony i głodny – po tak długiej wędrówce i całym tym zamieszaniu z gęsią. Ale uśmiechnięty Piotr wybiegł mu na spotkanie.

– Och, ojcze, ojcze! – zawołał. – Będziemy jednak mieli obiad. Chodź szybko, jestem taki głodny, że dłużej już nie wytrzymam. Ludzie z miasteczka słyszeli o poczciwej gęsi, która wróciła, aby stać się twoim obiadem, i o tym, że jej nie zjadłeś. Przysłali nam w zamian kosz pełen smakołyków. I obiecali, że dopóki sami będą mieli cokolwiek do zjedzenia, nigdy więcej nie będziemy już głodni. Och, ojcze! Tak się cieszę, że nie zjedliśmy tej gęsi!

Dobry św. Rigobert położył Piotrowi dłoń na głowie i powiedział:

– Drogi chłopcze, nigdy nie będziesz żałował, jeśli okażesz dobroć jakiemuś ptakowi czy innemu zwierzęciu.

W tym momencie gęś podeszła do nich gęgając głośno i cała trójka weszła razem do domu, aby zjeść przepyszny obiad.

Abbie Farwell Brown

Powyższy tekst jest fragmentem książki Abbie Farwell Brown Święci przyjaciele zwierząt. Fascynujące opowieści o świętych.