Rozdział dziewiąty. Wielkie zmagania

Augustyn spędził w Rzymie niespełna rok, gdy zdał sobie sprawę, iż tamtejsi studenci nie byli tak ujmujący, jak ich wizerunek, który mu przedstawiono. Rzeczywiście nie odznaczali się taką bezczelnością i obcesowością jak studenci z Kartaginy, ale mieli inne wady, które były równie irytujące. Na przykład potrafili uczęszczać na zajęcia danego nauczyciela do momentu uiszczenia opłaty należnej za naukę. Gdy ten nadchodził, przenosili się do innej szkoły i cała historia zaczynała się od początku. Był to oczywisty sposób na zdobycie bezpłatnego wykształcenia, jednak uderzał on nauczycieli boleśnie po kieszeni. Mimo iż nauczanie pozwalało zarobić na życie, już tylko nieliczni uważali je za popłatne zajęcie. Augustyna ogarnęło zniechęcenie i w głębi duszy czuł odrazę. Wszystko wydawało się sprzysięgać przeciw niemu, bez jakiegokolwiek promienia czy choćby nawet cienia nadziei. Pomimo tylu talentów, jego życie sprawiało wrażenie skazanego na porażkę.

I wtedy, zupełnie niespodziewanie, pojawiła się szansa na zmianę, której pragnął od tak dawna. Symmachus, prefekt Rzymu, otrzymał list z Mediolanu z prośbą o polecenie nauczyciela retoryki na stanowisko w tymże mieście. Ogłoszono konkurs, w którym jurorem był sam Symmachus, skądinąd znany mówca. Augustyn wziął w nim udział i wygrał. Stanowisko mówcy było znakomitym i zaszczytnym zajęciem. Nauczyciela retoryki utrzymywało państwo. Cesarz Walencjusz rezydował wraz ze swoim otoczeniem w Mediolanie, co dodawało zajęciu dodatkowego znaczenia.

Augustyn został zaopatrzony w listy polecające do biskupa Ambrożego, który w czasach swej młodości był niezwykle sprawnym mówcą sądowym i zaliczał się do starych przyjaciół Symmachusa. Pochodził ze szlachetnej rzymskiej rodziny a sławę zawdzięczał nie tylko ogromnej wiedzy, ale ujmującemu sposobowi bycia. Znany był także z pobożności, choć akurat ten fakt interesował Augustyna najmniej. Pragnął nawiązać znajomość z Ambrożym jako mówcą. Tuż po przyjeździe do Mediolanu stawił się u biskupa, który niezwykle serdecznie powitał swego gościa, czym od razu ujął Augustyna. Jedyną okazją do zapoznania się z umiejętnościami oratorskimi Ambrożego były jego kazania w katedrze. Augustyn zaczął na nie regularnie uczęszczać. Przekonał się, że opinie o Ambrożym odpowiadały prawdzie. Początkowo słuchał go z przyjemnością, jakiej dostarcza mowa sprawnego mówcy; z czasem jednak, ku swojemu zaskoczeniu, zaczął się interesować nie tylko tym, jak biskup mówił, ale również tym, co mówił. Ambroży prosto i przejrzyście objaśniał nauki Kościoła. Odwoływał się w takim samym stopniu do umysłu co serca, ze względu na to, że jego kongregacja obejmowała zarówno wielu katechumenów, jak i pogan poszukujących prawdy.

Zatem manichejczycy okłamali mnie, pomyślał Augustyn. Powiedzieli nieprawdę o naukach Kościoła; albo też sami ich nie znali, a on pozwolił się oszukać. To, co tu usłyszał, w niczym nie odpowiadało ich słowom. Było szlachetne i wzniosłe. Wszystko co najlepsze i najwartościowsze w Augustynie skłaniało się ku nowym treściom. Czy w końcu znalazł Prawdę?

W tym samym czasie Monika, która postanowiła odszukać syna, przybyła do Mediolanu. Podróż, długą i niebezpieczną, zdominowały tak gwałtowne burze, że nawet żeglarzy zaczynała opuszczać odwaga. Monika była tą, która podtrzymywała ich na duchu.

– Burza wkrótce się skończy – zapewniała ich – wiem, że bezpiecznie dopłyniemy do celu naszej podróży.

Monika żywiła głębokie przekonanie, że nie odejdzie ze świata dopóki za sprawą jej modlitw Augustyn nie powróci do Boga. W żeglarzach odżywała nadzieja. Spokój jej spojrzenia dodawał im odwagi. Czuli, że ta łagodna kobieta wiedziała o rzeczach pozostających poza ich zasięgiem. Pierwszą osobą, którą Monika odwiedziła, był biskup Ambroży. Tych dwoje z racji szlachetnej natury znalazło porozumienie.

– Podziękuj Bogu, że obdarzył cię taką matką – powiedział biskup Augustynowi spotkawszy go kilka dni później – jeden na tysiąc ma jej podobną.

Dużo wydarzyło się od czasu rozstania matki i syna, i wiele pozostawało do opowiedzenia. Pierwszą wiadomością, którą usłyszała Monika, był fakt, że Augustyn opuścił manichejczyków. Ucieszyło ją to niezwykle. Powiedziała Augustynowi, że wiedziała, iż zostanie katolikiem zanim ona umrze. „To właśnie mi powiedziała – mówi Augustyn – ale to do Ciebie, Źródle Łaski, skierowała wzmożone modlitwy i łzy, błagając Cię o jak najszybsze działanie i rozproszenie otaczającej mnie ciemności.”

Monika i Augustyn chodzili razem słuchać kazań i siadywali obok siebie w ławce jak za czasów, gdy był on małym dzieckiem. Augustyn odrzucał kolejne teorie przedstawione mu swego czasu przez manichejczyków. Z każdym dniem wszystko stawało się coraz jaśniejsze. W istocie, nie wszystko mógł pojąć, nie tylko on, ale jakakolwiek istota ludzka, co otwarcie powiedział Ambroży, jednak pozostawała wiara. Manichejczycy naśmiewali się z wiary, uznając za przejaw dziecinności i naiwności; jednak, myślał Augustyn, istniało wiele rzeczy, w które ludzie wierzyli i których nie można było udowodnić. Wierzył na przykład, że Hannibal przeszedł przez Alpy, choć nie był przy tym wydarzeniu obecny. Wierzył, że Ateny rzeczywiście istniały, choć nigdy nie odwiedził tego miasta. Jeśli nie było głupotą uznać prawdziwości tych faktów na podstawie świadectw innych ludzi, czemu nie przyjąć za rzeczywiste innych na podstawie słów Boga.

Jak za dawnych czasów wokół Augustyna w Mediolanie skupiła się niewielka grupa przyjaciół. Był wśród nich Alipiusz, ulubiony towarzysz Augustyna, który zastąpił ukochanego przyjaciela z dzieciństwa. Był i Romanianus, który przebywał w Mediolanie w sprawach służbowych oraz dwóch uczniów Augustyna – syn Romanianusa, Licencjusz, i Trygecjusz. Nie zabrakło Nebrydiusza, którego znał z Kartaginy i który podobnie jak on sam pochodził z rzymskiej części Afryki; było też wielu nowych przyjaciół, których Augustyn poznał w Mediolanie. Wszyscy uzgodnili, że każdego dnia poświęcą jakiś czas na poszukiwanie prawdy, lekturę oraz wspólne dyskusje. Biblia była wśród czytanych przez nich tekstów.

„Pojawiała się wielka nadzieja” – napisał Augustyn. „Wiara katolicka nie uczy tego, co sądziliśmy i z czego nadaremnie czyniliśmy jej zarzut. Życie jest ulotne, a [czas nadejścia] śmierci nieznany; jeśli śmierć niespodziewanie upomni się o nas, w jakim stanie odejdziemy? I gdzie dowiemy się o naszych zaniedbaniach tu na ziemi? Nie odkładajmy zatem poszukiwania Boga i życia w Jego łasce”.

W Mediolanie mieszkał pobożny wiekowy ksiądz imieniem Symplicjan, którego święty Ambroży darzył szczególnym uczuciem jako nauczyciela i przewodnika w czasach swej młodości. Do niego postanowił zwrócić się Augustyn w poszukiwaniu pomocy. Opowiedział Symplicjanowi między innymi o tym, że czyta książkę filozoficzną przetłumaczoną przez Rzymianina o imieniu Wiktoryn. Zdaniem Symplicjana książka była dobra, jednak życie samego Wiktoryna, którego poznał w Rzymie, jeszcze lepsze. Augustyn zainteresował się jego historią i powiedział, że chciałby ją usłyszeć.

Wiktoryn, zaczął opowiadać starzec, był poganinem i czcicielem pogańskich bogów. Był również znanym mówcą i uczył wielu najszlachetniej urodzonych mieszkańców Rzymu. Posiadał wiedzę z każdej dziedziny nauki, a ze względu na jego cnoty wystawiono mu pomnik na forum. Będąc już w podeszłym wieku, po wnikliwych badaniach, został chrześcijaninem, jednak przez długi czas pozostawał katechumenem obawiając się reakcji swoich przyjaciół. W końcu zebrawszy się na odwagę, przygotował się do chrztu i w ramach kary za uleganie ludzkim obawom postanowił odczytać swoje wyznanie wiary publicznie przed całą kongregacją zamiast, jak to było w zwyczaju, w odosobnieniu.

Ten akt odwagi starego człowieka uświadomił Augustynowi jego tchórzostwo. Teraz już wierzył, że Kościół katolicki był prawdziwym Kościołem, a jednak nie był w stanie nawet myśleć o chrzcie. Z tak wielu rzeczy musiałby zrezygnować. Zasady życia chrześcijanina były bardzo wymagające dla człowieka, który dotychczasowe życie spędzał na spełnianiu zachcianek. Nigdy nie będzie w stanie sprostać ich wymaganiom. Opuścił Symplicjana pełen smutku; pomocy, której szukał, tam nie znalazł.

„Zająłem się bieżącymi sprawami – opowiada – jednak mój niepokój wzrastał z każdym dniem, gdy wzdychałem do Ciebie.” Augustyn pojawiał się teraz w kościele nie tylko w czasie kazań, ponieważ zaczął odczuwać potrzebę modlitwy.

Pewnego dnia, gdy Augustyn siedział w towarzystwie Alipiusza, nadszedł ich przyjaciel Pontycjan, który był pobożnym chrześcijaninem, który zajmował wysoką pozycję na dworze cesarza. Zobaczywszy listy świętego Pawła leżące na stole, uśmiechnął się do Augustyna i powiedział, że cieszy się niezmiernie, iż ten je czyta, jako że są pełne nauki o wierze. Pontycjan opowiedział im o świętym Antonim Pustelniku, a także o wielu pustelniach i klasztorach w Egipcie i w samym cesarstwie. Mówił o życiu zakonnym i jego zaletach, a widząc ich zainteresowanie i zdumienie, postanowił zrelacjonować pewne wydarzenie, które miało miejsce niewiele wcześniej.

Dwóch młodych ludzi należących do kręgu cesarza, będących jego przyjaciółmi, podróżowało po kraju i przypadkiem natknęło się na chatę zamieszkaną przez pobożnych samotników. Księga z opisem życia świętego Antoniego leżała otwarta na stole. Jeden z młodzieńców wziął ją do ręki i zaczął czytać. Jego pierwszą reakcją było zdumienie, które ustąpiło miejsca podziwowi.

– Jakże kruche jest życie – powiedział nagle, zwracając się do swego towarzysza. – Służymy cesarzowi, a wolałbym, abyśmy służyli Bogu. Chciałbym być jego przyjacielem, nie zaś cesarza.

Kontynuował lekturę, której towarzyszyły westchnienia i pojękiwanie. W końcu zamknął księgę.

– Podjąłem decyzję – powiedział – podejmę służbę u Boga, tu i teraz. Jeśli i ty nie uczynisz podobnie, nie próbuj przynajmniej stawać mi na przeszkodzie.

– Dokonałeś dobrego wyboru – powiedział drugi młodzieniec – zgadzam się z tobą w zupełności.

Nigdy więcej nie opuścili tej pustelni.

Opowieść jednak przyprawiła Augustyna o większe cierpienie. Został bowiem obdarzony większymi talentami niż ci dwaj młodzieńcy i marnował je; był tchórzem. Gdy Pontycjan odszedł, Augustyn wyszedł do ogrodu. Alipiusz także wyszedł i usiadł obok niego.

– Oto kim jesteśmy – zawołał wzburzony Augustyn. – Nieuczeni dostępują Niebios, a my z całą bezduszną wiedzą, nurzamy się w błocie!

Ukrył twarz w dłoniach i jęknął. Droga ciągnąca się przed nim była prosta. Odnalazł Wieczną Prawdę, której tak długo szukał, a teraz brakowało mu odwagi, by iść dalej.

Będzie zmuszony zrobić wiele oraz wyrzec się wiele – nie wiedział jak: przerastało to jego siły.

A jednak – czy obecność skały prawdy pod stopami nie była tego, a nawet więcej, warta?

Rozgorzała walka. W jego duszy dobro walczyło ze złem. W pewnym momencie wydało mu się, że zobaczył długą procesję idącą przez ogród, która go minęła i zniknęła w oddali. Najpierw szli chłopcy i dziewczęta, młodzi i słabi, trochę tylko starsi od dzieci, którzy lekko go przedrzeźniali:

– Walczyliśmy i zwyciężyliśmy – powiedzieli – nawet my.

Po nich nadszedł tłum mężczyzn i kobiet w kwiecie wieku. Niektórzy byli silni i energiczni, inni słabi i chorowici. Augustynowi zdawało się, że spoglądają na niego z pogardą.

– Wiedliśmy życie czyste – powiedzieli – walczyliśmy i zwyciężyliśmy.

Po nich nadeszli starcy i staruszki, naznaczeni piętnem wieku i cierpienia. Patrzyli na niego z wyrzutem.

– Walczyliśmy i zwyciężyliśmy – powiedzieli – wytrwaliśmy aż do końca.

Augustyn zaczął tracić panowanie nad sobą. Nawet obecność Alipiusza była ponad jego siły. Zerwał się na nogi, przeszedł w inną część ogrodu i padłszy na kolana zaczął żałośnie płakać. Jego cierpiąca katusze, miotająca się dusza rozpaczliwie wołała do Boga o pomoc.

Nagle ciszę letniego popołudnia przerwał dźwięk pełnego słodyczy głosu dziecka, śpiewający nieprzerwanie: „Tolle, lege; tolle, lege” („Weź to, czytaj”). Augustyn podniósł się z kolan. Nikogo wokół nie zobaczył. „Tolle, lege; tolle, lege” zadźwięczał słodki głos w jego uszach dochodząc raz z prawej, raz z lewej strony. Mogła to być odpowiedź na jego modlitwę?

Pamiętał, jak święty Antoni otworzył Biblię w podobnych okolicznościach i znalazł pomoc, której szukał. Augustyn podszedł do Alipiusza, wziął do ręki świętą księgę i otworzył ją. „Zdaj się na Jezusa Chrystusa, nie myśl o ciele i tym, czego pożąda”, przeczytał.

Duszę Augustyna przepełniła jasność, siła i uczucie pewności. Z Bożą pomocą wszystko było możliwe; dla Niego porzuci wszystko i za Nim podąży.

Augustyn zaznaczył starannie miejsce w księdze, usiadł obok Alipiusza i powiedział mu o swoim postanowieniu.

– A co ze mną? – spytał tamten. – Może i dla mnie znajdą się jakieś słowa. Pozwól mi spojrzeć.

Wziął księgę od Augustyna, otworzył na stronie przez niego zaznaczonej i przeczytał: „Niech słabi w wierze mają w tobie wsparcie”.

– Te słowa odnoszą się do mnie – powiedział.

Pierwsze myśli Augustyna powędrowały ku matce. Musiał do niej pójść, natychmiast. Siedzieli razem trzymając się za ręce do czasu aż słońce rozpłynęło się w różowej poświacie, a lekki chłód wieczoru spłynął na ziemię niczym błogosławieństwo. Niektóre radości są zbyt głębokie, by je wyrazić słowami i zbyt święte, by je przekazać za pośrednictwem dotyku śmiertelnych rąk.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Monika. Ideał matki chrześcijanki.