Rozdział dziewiąty. W ogrodzie babci

Ogród babci był wspaniały – piękniejszy od wszystkich witryn sklepowych w mieście. Rosły tam kwiaty i zioła we wszystkich kolorach tęczy: białe lilie, proste i wysokie, goździki, nagietki i malwy, którym towarzystwa dotrzymywały chabry i konwalie. Były tam też wesołe maki, jaskrawe tulipany, wielkie dumne piwonie oraz wspaniałe królewskie róże w atłasowych sukienkach.

Nie brakowało też aksamitnych bratków, niebieskich irysów i szerokich długich traw, z których wróżki robiły sobie wstążki. Wszędzie rosła mięta, tymianek, melisa i rozmaryn, napełniając ogród przyjemną wonią. Nic więc dziwnego, że co roku przybywali tu liczni goście.

Nikt jednak ich nie widział oprócz babci i Lucka.

Lucek był małym chłopcem, a babcia starą kobietą. Kochali jednak to samo i zawsze oczekiwali z niecierpliwością owych małych przybyszów, którzy zjawiali się wczesną wiosną i zostawali przez całe lato.

Gdy przychodziła wiosna i ogród rozkwitał w ciepłym południowym słońcu, babcia i Lucek siadali w altanie porośniętej gęstymi pnączami i słuchali ogrodowej serenady. Wszędzie rozbrzmiewała muzyka. Ponad ich głowami i za plecami latały bursztynowe pszczoły, śpiewając swoją piosenkę:

– Buu, buu, buu!
Lecimy daleko.
Słodkiego miodu
Przyniesiemy deko!

Pszczoły zbierały nektar z kwiatowych kielichów, napełniały nim kieszenie, a potem gromadziły w swoim domu miód w woskowych przegródkach.

Pewnego dnia, kiedy babcia i Lucek patrzyli na ogród, brązowa pszczoła odleciała ze swoim skarbem i przysiadła na róży, gdzie spotkała swojego kuzyna, żółtego motyla.

– Pewnie ze sobą rozmawiają – rzekła babcia cicho. – Są spokrewnieni, bo należą do tego samego wielkiego owadziego rodu, tak samo jak twój tata, wuj Robert, ciocia Ewa i kuzynka Rachela są z jednej rodziny – Greyów. Pewnie mówią o miodzie, który oboje tak bardzo lubią.

– Chciałbym porozmawiać kiedyś z motylem – powiedział Lucek rozmarzony, a staruszka się roześmiała.

– Zabawmy się więc, że ja jestem motylem – zaproponowała. – Jakiego koloru? Żółtego? Z brązowymi kropkami na skrzydłach?

I babcia udawała, że jest wielkim złocistym cętkowanym motylem. Rzekła do Lucka:

– Czy wiesz, mój drogi, jak kiedyś wyglądałem?

– Byłeś taki sam jak teraz, tylko malutki – odparł Lucek.

– Spróbuj zgadnąć jeszcze raz.

– Może byłeś kwiatem, skoro jesteś taki piękny – powiedział chłopiec nie zniechęcony.

– Nic podobnego – odrzekł motyl. – Byłem pełzającą gąsienicą.

– Nie, babciu, żartujesz! – zawołał Lucek, zapominając, że staruszka jest motylem.

– Ani trochę. Byłem pełzającą gąsienicą i żywiłem się liśćmi w ogrodzie twojej babci, aż w końcu uwiłem kokon. Owinąłem się nim tak szczelnie, że nikt nie mógł mnie zobaczyć. A kiedy wyszedłem z niego na wiosnę, byłem kolorowym motylem.

– Jakie one ładne! – zawołał Lucek. – Babciu, policzmy motyle w ogrodzie.

Nigdy jednak im się to nie udało, choć widzieli mnóstwo motyli, brązowych, niebieskich, czerwonych, białych i żółtych, i podążali za nimi wszędzie.

***

Następnego dnia babcia wyniosła swoją robótkę na drutach do letniego domku. Gdy zastanawiała się razem z wnuczkiem, kiedy różany krzew w pełni rozkwitnie, Lucek zauważył pod dachem dziwne gniazdo, przypominające rolkę zgniecionego papieru, z wieloma otworami. Oczywiście od razu chciał wiedzieć, kto tam mieszka.

– Nie wolno tam zaglądać – ostrzegła babcia – bo to dom pani osy, która może się zdenerwować. Gdy zostawisz ją w spokoju, nic złego nie zrobi. Opowiem ci coś o niej.

I Lucek zasłuchał się w historię babci:

Pewnego razu była sobie mała wróżka, która mieszkała w środku czerwonej róży, takiej jak te, o których rozmawialiśmy.

W ogrodzie żyło też wiele innych wróżek. Jedna z nich urządziła się wygodnie w lilii, inna w maku i zawsze chciało się jej spać. Różana wróżka lubiła jednak najbardziej własny słodko pachnący dom z purpurowymi zasłonami.

Miała też ukochaną przyjaciółkę, małą dziewczynkę o imieniu Ania. Nie rozmawiała z nią, ponieważ wróżki mogą odzywać się do ludzi takich jak ja i ty tylko w snach i fantazjach. Bardzo jednak kochała Anię. Leżała w swoim pięknym różanym domu i słuchała śpiewu dziewczynki, a jej serce wypełniało się radością.

Pewnego dnia rzekł do siebie:

– Skoro nie mogę rozmawiać z Anią, napiszę do niej list.

Tak bardzo spodobał się jej ten pomysł, że wybrała się do wróżki z lilii i spytała, co powinna napisać.

– Zawsze piszę listy na płatkach róży i potem wiatr je roznosi – powiedziała. – Ale boję się, że Ania ich nie zrozumie.

– Powiem ci, co bym zrobiła na twoim miejscu – odparła wróżka z lilii. – Poszłabym do pani osy i poprosiła ją o kawałek papieru.

– Podobno jest bardzo nerwowa – rzekła płochliwie różana wróżka.

– Nie wierz plotkom. Nawet jeśli bywa trochę uszczypliwa, to z pewnością ma dobre serce.

Tak więc wróżka z róży nabrała odwagi i poleciała do domu pani osy, gdzie na szczęście ją zastała.

– Dzień dobry, pani oso – przywitała się grzecznie. – Przyszłam, żeby zapytać, czy byłaby pani tak miła i dała mi kawałek papieru.

– Właśnie wytapetowałam swój dom ostatnim arkuszem – odparła osa – ale jeśli poczekasz, zrobię dla ciebie kartkę.

I wróżka przekonała się, że pani osa rzeczywiście ma dobre serce, ponieważ z zapałem zabrała się do pracy. Obok jej domu leżał kawałek starego suchego drewna. Osa pocięła go na drzazgi cienkie jak nitka. Następnie zwilżyła klejem własnej produkcji i zwinęła w okrągłą grudkę.

– Och, pani oso! – zawołała wróżka. – Widzę, że przysporzyłam pani kłopotów.

– Nic nie szkodzi – odparła osa. – Przywykłam do pracy.

Rozpłaszczyła grudkę, wytężając siły, i zrobiła z niej cienki arkusz szarego papieru. Kiedy wysechł, wręczyła go różanej wróżce.

– Dziękuję, pani oso – rzekła wróżka i odleciała, aby poprosić swoje koleżanki z lilii i maku o pomoc w pisaniu listu, ponieważ chciała, żeby był piękny jak wiosenne kwiaty.

Kiedy list był gotowy, przeczytała go na głos:

„Droga Aniu,
Jestem małą wróżką,
która mieszka w róży.
Słucham jak śpiewasz wesoło
I dzień mi się nie dłuży.
Uwielbiam cię i to właśnie
Chcę ci powiedzieć, nim skończę.
Śpiewaj co dzień, póki nie zaśniesz.
Twoja najlepsza przyjaciółka pod słońcem”.

Wróżka wysłała list przez drozda. Nie miała wątpliwości, że Ania zrozumiała jego treść, ponieważ dziewczynka przychodziła teraz do ogrodu codziennie, stawała pośród kwiatów i śpiewała najpiękniejsze ze swoich piosenek.

***

Kiedy tylko wstało słońce, zręczny pająk utkał w babcinym ogrodzie wielką pajęczynę z delikatnych nitek. Gdy staruszka i jej wnuczek wyszli z domu, zobaczyli ją na krzaku róży.

Pająk rozciągał jedwabistą nić za pomocą ośmiu zwinnych odnóży i spoglądał na świat ośmioma maleńkimi oczami. Babcia pokazała go Luckowi, który rzekł:

– Panie pająku! Niech pan zrobi koronkę dla mojej babci!

I wtedy staruszce przypomniała się pewna bajka, którą opowiadała kiedyś tacie Lucka i wszystkim innym swoim dzieciom, kiedy były małe, a ogród dopiero co powstawał.

Przysiadła na schodach i opowiedziała tę historię Luckowi:

Pewnego razu dawno temu, gdy srebrzysty księżyc świecił wysoko na niebie, a złociste gwiazdy migotały, mała wróżka wracała z wiązką snów do swojego domu w baśniowej krainie.

Spojrzała na gwiazdy i księżyc, żeby zobaczyć, która jest godzina, ponieważ królowa elfów kazała jej wrócić przed wschodem słońca.

Cały świat pogrążony był we śnie. Nocny wiatr śpiewał starą kołysankę, a szpak w lesie też nucił sobie jakąś melodię.

– Nie mogę się spóźnić – powiedziała wróżka, lecąc w powietrzu niczym puch ostu i zawadzając o czubki kwiatów. I w pewnej chwili wpadła z pośpiechu w pajęczynę, która złapała ją tak mocno, że wróżka nie mogła się z niej wydostać.

Węzełek ze snami wypadł jej z rąk i spoczął na ziemi pod krzakiem róży. Biedna mała wróżka zalała się łzami, ponieważ wiedziała, że światło dzienne niszczy sny, a te były wyjątkowo piękne.

Lśniące skrzydła wróżki zaplątały się w pajęczynie, ręce miała związane, a nogi uwięzione. Musiała więc leżeć bez ruchu i czekać, aż nadejdzie dzień, co wkrótce się stało.

Kiedy tylko wzeszło słońce, pan pająk wyszedł ze swojej kryjówki. Był bardzo zadowolony, kiedy zobaczył wróżkę, bo myślał, że to jakiś nowy gatunek muchy.

– Panie pająku – zawołała uwięziona – jestem tylko małą wróżką i wpadłam w pana sieć w nocy w drodze do domu.

– Wróżka! – rzekł pająk ze złością, bo poczuł się rozczarowany. – To pewnie ty pomagasz muchom uciekać z mojej sieci. Masz całkiem dobry wzrok!

– Pomagam im, bo są w kłopotach – odparła wróżka spokojnie.

– A więc to ty – zawołał pająk. – Ale muchy cię nie uratują.

– Może pan to zrobi – odparła wróżka z błaganiem.

– Nie sądzę – odparł pająk i wrócił do domu, zostawiając małą wróżkę, która poczuła się bardzo nieszczęśliwa.

Jej łzy spadały na pajęczynę niczym krople rosy i świeciły w promieniach słońca jak klejnoty królowej elfów.

Pomyślała o władczyni baśniowej krainy, jej dworze i o węzełku ze snami. Zastanawiała się, kto będzie wykonywał jej pracę, jeśli ona nigdy już nie wróci do domu. Królowa elfów zawsze darzyła wróżkę zaufaniem i zlecała jej wiele zadań.

Pewnego razu wysłała ją, by pomogła szpakowi, którego ktoś zamknął w klatce. Wróżka przypomniała sobie jak uwięziony ptak śpiewał, choć tęsknił za zielonymi wierzchołkami drzew.

Uśmiechnęła się przez łzy i rzekła do siebie:

– W takim razie ja też mogę śpiewać! To lepsze niż płacz.

I zaśpiewała jedną ze swoich czarodziejskich piosenek:

– Słuchaj uważnie, a bajka cię nie ominie
O czarodziejskiej elfów krainie.
Dzwonki z lilii grają donośnie,
Trawa zielona pod stopami rośnie.
W zaczarowanej elfów krainie.
W zaczarowanej elfów dolinie.

Choć wróżka o tym nie wiedziała, pająk był wielkim miłośnikiem muzyki. Gdy doleciały go dźwięki cudownej pieśni, wyszedł z kryjówki, by posłuchać. Nie widząc go, wróżka śpiewała dalej:

– Świerszcze wesołe słuchają muzyki
I odganiają brzydkie chochliki
Od zaczarowanej elfów krainy,
Od czarodziejskiej elfów doliny.

Pająk podszedł jeszcze bliżej, a wróżka wciąż śpiewała:

– Miłość, miłość do świata całego,
Do małych i dużych, do każdego.
W zaczarowanej elfów krainie.
W zaczarowanej elfów dolinie.

Kiedy skończyła, rozejrzała się wokoło i ujrzała obok pająka.

– Muchy ci nie pomogą – rzekł – a więc ja to zrobię.

I pokazał wróżce jak przerwać cienką nić i uwolnić się z sieci. Wróżka znowu mogła wzbić się w powietrze.

– Co mogę dla pana zrobić, drogi panie pająku? – spytała, podnosząc z ziemi węzełek ze snami.

– Zaśpiewaj mi czasem piosenkę – odparł pająk.

Wróżka odwdzięczyła mu się z nawiązką. Kiedy bowiem wróciła do baśniowej krainy, okazało się, że królowa potrzebuje delikatnej koronki na sukienkę na wielki bal.

– Leć do świata ludzi – rzekła władczyni do wróżki – i znajdź kogoś, kto potrafi tkać. Jeśli zrobi dla mnie koronkę, będzie mógł przyjść na bal i ucztować przy królewskim stole.

Kiedy tylko wróżka to usłyszała, pomyślała o pająku i pospieszyła, by go odnaleźć i przekazać wiadomość od królowej.

– Czy będzie tam muzyka? – zapytał.

– Najpiękniejsza na świecie – odparła wróżka i pająk od razu wziął się do roboty.

Koronka była tak piękna, że królowa elfów mianowała pająka nadwornym tkaczem. Mógł teraz codziennie słuchać czarodziejskich pieśni i jego serce napełniło się miłością.

***

W ogrodzie babci śpiewał szpak. Był królem tego miejsca, a królową była róża. Co wieczór, gdy w sadzie zapadała cisza, wyśpiewywał babci serenady. Leżała i słuchała, ponieważ, jak twierdziła, opowiadał jej nowinki z całego dnia i pomagał zrozumieć mowę kwiatów, ptaków i owadów mieszkających w ogrodzie.

Lucek przypuszczał, że to właśnie szpak opowiada babci wszystkie te cudowne historie, które znała, i także chciał usłyszeć je kiedyś wieczorem. Nigdy jednak nie dotrwał do tak później pory. Musiał więc zadowolić się śpiewem szpaka rankiem, kiedy ptak się ożywiał.

W pobliże domu przylatywały też wilgi, drozdy i kosy, duże gadatliwe sójki, smukłe szare wróble i dzięcioły w czerwonych czapeczkach. Żaden ptak nie był jednak tak wesoły i miły jak szpak, który potrafił śpiewać piosenki własne i cudze.

Co wieczór nucił w ogrodzie własną pieśń. Pewnego razu nie odezwał się jednak. Babcia i Lucek nasłuchiwali przez cały następny dzień i szukali go na wszystkich drzewach, ale nigdzie go nie znaleźli.

– Chyba ktoś go złapał i zamknął w klatce – rzekła babcia. Lucek bardzo posmutniał, bo wiedział, że gdzieś w ogrodzie znajduje się gniazdo, w którym czeka na szpaka jego mama.

Chłopiec rozmawiał o tym z babcią aż do nocy i następnego dnia o świcie poprosił ją, by pozwoliła mu poszukać ptaka.

– Bardzo cię proszę – błagał. – Jeśli ktoś trzyma go w klatce, na pewno go znajdę. Wezmę swoją srebrną monetę, żeby go wykupić.

Tak więc po śniadaniu babcia pocałowała wnuczka na pożegnanie i pozwoliła mu iść. Pobiegł ścieżką i wyszedł przez furtkę z ogrodu. Zaczął chodzić od domu do domu i pytał wszędzie:

– Czy jest tu może szpak w klatce?

Ludzi to rozśmieszało, ale Lucek nie przejmował się ani trochę. Dotarł w końcu do małego domu z zielonymi okiennicami. Niewysoka kobieta, która ukazała się w drzwiach, wcale się nie śmiała, odpowiadając na pytanie chłopca:

– Nie, nie ma tu żadnego szpaka, tylko dwa żółte kanarki. Czy chcesz je zobaczyć?

– Może kiedyś, jeśli babcia mi pozwoli – odparł Lucek. – Ale nie dzisiaj, bo jeśli szpak jest gdzieś w klatce, pewnie chciałby jak najszybciej z niej wyjść.

I pospieszył do następnych domów, ale nigdzie ptaka nie znalazł. Przeszedł długą drogę i pomyślał, że pora już wracać do babci, kiedy naraz tuż przed sobą na oknie niewielkiego domu ujrzał drewniane pudełko z kratką w jednej ze ścianek, a w środku ptaka, którego szukał.

– Hurra! Hurra! – zawołał Lucek. Wbiegł na schody i zapukał do drzwi. Jakiś duży chłopak wysunął głowę przez okno, żeby zobaczyć, kto przyszedł.

– Chciałbym kupić szpaka – powiedział Lucek, przestępując z nogi na nogę na ganku. – Dam za niego całą srebrną monetę. To chyba ten sam, który śpiewał w ogrodzie babci.

– Nie chcę się go pozbyć – odparł chłopak z grymasem na twarzy.

Lucek nie spodziewał się czegoś takiego i sposępniał. Podjął jednak śmiało:

– Może jednak go sprzedasz? Bardzo proszę. Wiem, że on chce się uwolnić. Nikt nie chciałby trafić do klatki, gdyby mieszkał w ogrodzie mojej babci.

– Nie jest na sprzedaż – powtórzył chłopak, jeszcze bardziej rozgniewany.

– Ale Bóg nie stworzył szpaków po to, by siedziały w zamknięciu – zawołał Lucek, jąkając się trochę. – Ten ptak nie należy tak naprawdę do ciebie.

– Ciekawe dlaczego – odparł chłopak. – Lepiej idź już stąd i wracaj do swojej babki, bo nie zamierzam niczego sprzedawać.

Wycofał się z okna i zostawił Lucka na schodach.

Biedny malec! Nie był pewien, czy to ten sam ptak, którego szukał, ale wiedział, że szpaki nie żyły na świecie po to, by siedzieć w klatkach. Schował srebrną monetę do kieszeni i wyciągnął chusteczkę, aby otrzeć łzy.

Przez całą drogę do domu myślał o ptaku, którego znalazł, i pochlipywał cicho. Wszedł przez furtkę do ogrodu i wpadł w ramiona babci, której wcześniej nie zauważył. Rozmawiając z nią, wybuchł głośnym płaczem.

– Biedactwo! – zawołała babcia, usłyszawszy o wszystkim. – Szkoda mi też tamtego chłopaka, który nie potrafi być dobry. Może szpak go tego nauczy. Tak w końcu byłoby najlepiej.

Nagle oboje drgnęli na odgłos otwieranej furtki i spojrzeli na siebie nawzajem. Babcia omal sama się nie rozpłakała, gdy ujrzała chłopaka w zniszczonym słomkowym kapeluszu, niosącego drewniane pudełko, na widok którego Lucek krzyknął z radości, ponieważ w środku znajdował się szpak.

– To pewnie ten twój – rzekł przybysz, trzymając pudełko przed sobą – bo złapałem go przy drodze niedaleko stąd. Nie wiedziałem, że szpaki mogą być dla kogoś tak ważne. Poza tym nie chciałem, żeby mu było smutno.

– On jest taki sam jak pani osa, prawda, babciu? – zawołał Lucek i rzekł do chłopca: – To dla ciebie. – Poderwał się, aby wyjąć z kieszeni srebrną monetę. Chłopak jednak już się oddalił i wyszedł przez furtkę, na nic nie czekając, choć Lucek próbował go dogonić.

Babcia i jej wnuczek tak się cieszyli, że nie wiedzieli, co robić. Wyjrzeli za chłopcem na drogę, potem popatrzyli na siebie, a następnie na ptaka.

Lucek pobiegł po nożyk, ale był tak podekscytowany z radości, że nie potrafił się nim posłużyć, babcia więc musiała podważać paliki w ścianie pudełka, jeden po drugim. Za każdym razem, kiedy odginała jeden z nich, Lucek skakał i klaskał dłonie, wołając:

– Och, babciu!

I wreszcie odpadła ostatnia sztachetka. Szpak wyfrunął i usiadł na klonie, a Lucek i babcia ucałowali się ze szczęścia. Cieszyli się wszyscy mieszkańcy ogrodu. Wiatr płatał psikusy i strząsał płatki bzu na ziemię, a ptaki dały koncert w koronach drzew. Wilgi, kosy, drozdy, sójki, szare wróble i dzięcioły w czerwonych czapeczkach śpiewały dla babci i Lucka. Najładniejszy głos miał jednak szpak, który naśladował melodie innych ptaków. Śpiewał też własną pieśń, najwspanialszą ze wszystkich.

– Na pewno się cieszy – powiedział Lucek do babci – bo miło jest mieszkać w twoim ogrodzie!

Maud Lindsay

Powyższy tekst jest fragmentem książki Maud Lindsay Opowieści mojej mamy.