Rozdział dziewiąty. Uwagi o dzisiejszych perspektywach

Czytając ponownie te notatki, odnoszę wrażenie, że są zbyt osobiste; nie wiem jednak, czy może być inaczej, gdy pisze się o konwersji. Nie twierdzę, że posiadam jakąś szczególną wiedzę na temat obecnej sytuacji ruchu katolickiego i jego widoków na przyszłość. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek inny posiadał takową wiedzę. Statystyki są na ogół mylące, a przewidywania prawie zawsze zawodzą. Zawsze jednak pozostaje pewna nikła tradycja zwana zdrowym rozsądkiem; dopóki tli się ostatnia jej iskierka, ani dziennikarstwo, ani państwowe szkolnictwo nie pozbawi nas dostępu do tego, co nazywamy rzeczywistością. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy dziś, że konwersje są rzeczywistością. Każdy wie, że pięćdziesiąt lat temu jego własne grono znajomych było niezłomną ostoją protestantyzmu, być może ciążącego w kierunku racjonalizmu albo obojętności, ale nawet jeśli, to powoli i bez wielkich wstrząsów. Ostatnio jednak protestantyzm przejawia dziwną tendencję do nagłego i niespodziewanego załamywania się, raz w jednym raz w innym miejscu; w tej twardej powłoce powstają wielkie dziury, przez które wydobywają się płomienie wygasłego, jak sądzono, wulkanu. Może to kogoś zasmucać, cieszyć, złościć czy też nie obchodzić, ale wiadomo, że te nawrócenia pojawiają się same z siebie w najdziwniejszych i najwyraźniej przypadkowych miejscach; żona Toma, brat Harry’ego, zabawna bratowa Fanny, która występuje w teatrze, ekscentryczny wujek Sama, który studiował strategię militarną – o każdej z tych samotnych dusz dowiadujemy się nagle, że nie są już samotne. Stanowią jedno z duszami wojującymi i triumfującymi.

Takie są fakty, a nie jedynie statystyki. Trzeba jednak wspomnieć o czymś jeszcze. Chodzi o tak zwane ubytki − wzmianką o nich zakończę te strony. Ksiądz Ronald Knox (1) zauważył bardzo trafnie, że Kościół katolicki rzeczywiście nie przebiera w środkach, to znaczy posługuje się haczykiem rybaka i laską pasterza. Haczyk ma złapać konwertytę, a zakrzywiony kij go zatrzymać. Powiedział też, że konwersje na katolicyzm są obecnie tak liczne, że ich ilość byłaby oczywista i przytłaczająca jak lawina, gdyby nie to, że wymowę tych liczb neutralizuje, a raczej osłabia, pewna ilość tych, którzy odchodzą w różne strony. Otóż po pierwsze należy sobie uświadomić, że chodzi o zupełnie różne strony. Niektórzy, zwłaszcza młodzi, porzucają praktyki katolickie. Nikt jednak nie porzuca ich dla protestantyzmu. Praktycznie wszyscy z nich porzucają je dla pogaństwa. Większość z nich porzuca je dla czegoś, co jest naprawdę zbyt proste, by można to było nazwać jakimś „-izmem”. Porzucają je dla rzeczy, nie dla teorii, a kiedy już mają jakieś teorie, są to czasem teorie bolszewickie albo futurystyczne, ale prawie nigdy protestanckie teorie teologiczne. Nie powiedziałbym, że porzucają katolicyzm dla piwa i kręgli, bo katolicyzm, w przeciwieństwie do protestantyzmu, nigdy nie potępiał tych chrześcijańskich tradycji. Porzucają go, żeby dobrze się bawić, a biorąc pod uwagę mętlik, jaki narobiliśmy we współczesnej moralności, trudno ich za to winić. Ale ta reakcja, która dotyczy tylko niektórych, jest ze swej istoty reakcją młodych i nie sądzę, że jako taka by przetrwała. Wiem, że starzy racjonaliści powtarzają komunał o tym, iż rozum nie pozwala im wrócić do wiary, ale to nieprawda: to już nie rozum, ale raczej namiętność.

Może to stwierdzenie zabrzmi radykalnie, ale gdy przyjrzeć mu się bliżej, okaże się, że nie jest niesprawiedliwe, a z pewnością nie wrogie. Najbardziej charakterystyczną cechą młodego pokolenia jest to, że nie kieruje się żadną precyzyjną i określoną filozofią, podobną do tych, które w przeszłości wywoływały rewolucje. Jeśli nawet młodzi są anarchistyczni, to nie są anarchistami. Dogmatyczny anarchizm z połowy dziewiętnastego wieku nie jest ani ich wiarą, ani nawet wymówką. Mocno buntują się przeciwko religii; jest to ich negatywny bunt przeciw negatywnej moralności. Mają odczucie, które nie jest nieuzasadnione, że przyjęcie obywatelstwa katolickiego wiąże się z podjęciem obowiązków będących ciągłymi ograniczeniami. Nie posiadają jednak żadnego przeciwnego systemu duchowego obywatelstwa lub moralnej odpowiedzialności. Na przykład to zupełnie naturalne, że chcą postępować naturalnie. Ale nie chcą postępować naturalnie według jakiejś intelektualnej teorii na temat niezawodności natury. Przeciwnie, ich młodzi i błyskotliwi reprezentanci literaccy bardzo chętnie podkreślają prymitywność i okrucieństwo natury. Taki jest morał pana Aldousa Huxleya i wielu, wielu innych. Gdyby przedstawić im jakąś spójną teorię na temat niepodważalnej władzy natury nad ludźmi, na przykład panteistyczną ideę Boga we wszystkich rzeczach naturalnych, albo Nietzscheańską teorię, że w drodze naturalnej ewolucji powstaje coś, co nas przerasta, albo jakąkolwiek inną, dającą się określić obronę procesów naturalnych, to prawie na pewno odrzucą ją jako coś nieudowodnionego lub obalonego. Nie chcą dokładnie naśladować praw fizycznego wszechświata; chcą postępować po swojemu, co jest o wiele bardziej zrozumiałe. W rezultacie są jednak mimo wszystko w niekorzystnej sytuacji względem tych młodych ludzi, którzy zadowolili swój rozum koncepcją rozumnego wszechświata.

Wyjaśnienie jest bardzo proste. Jeżeli rzeczywiście ma miejsce odchodzenie młodych, to jest ono jedynie częścią tego samego procesu co konwersje młodych opisane w pierwszym rozdziale. Młode pokolenie dostrzega, o co naprawdę chodzi; ci, którzy są gotowi, jednoczą się, a ci, którzy nie są gotowi, rozpraszają się. Jednak w wojnie między zwartą a rozproszoną armią wynik może być tylko jeden. Nie jest to spór między dwiema filozofiami, jak było kiedyś z katolicyzmem i kalwinizmem albo z katolicyzmem i materializmem. Jest to spór filozofów z bałamutami. Nie mówię tego z pogardą; mam więcej sympatii dla człowieka, który opuszcza Kościół dla romansu, niż dla tego, który opuszcza go dla nużącej niemieckiej teorii, według której Bóg jest zły albo dzieci to upiorne małpy. Jednak prawa życia nie sprzyjają trwaniu rewolty opierającej się na samej tylko namiętności. Wraz z nadejściem doświadczenia zmienią się jej proporcje; w najgorszym przypadku będzie to bitwa między złymi i dobrymi katolikami toczona pod wielkim sklepieniem Kościoła.

Gilbert Keith Chesterton

(1) Ronald Knox (1888–1957) – ksiądz katolicki (nawrócony z anglikanizmu), teolog i pisarz.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Nawrócenie i magia.