Rozdział dziewiąty. Trzej rozbójnicy

Brat Franciszek wiele razy wędrował po górzystych okolicach Gubbio, aż wkrótce wszyscy ludzie, bogaci i biedni, znali już jego szarą, zgarbioną postać oraz twarz, na której zawsze jaśniała radość i dobroć, choć tak często była chuda i blada.

Jednym z miast, które często odwiedzał, było Borgo San Sepolcro. Leży ono u stóp góry, zaś jego mury okalała wówczas głęboka fosa z mostem zwodzonym przy każdej bramie – miasto leżące na równinie wymaga bowiem większej ochrony na wypadek bitwy niż miasto na wzgórzu. Dziś fosa jest już sucha i obsadzona winoroślami, ale stare mury wciąż stoją, choć tak porośnięte winnymi pędami, że pokonałaby je armia małych chłopców.

Z Borgo San Sepolcro brat Franciszek wyprawiał się do okolicznych wiosek, które leżały u bram wielkiego zamku niczym pies u stóp swego pana. Właścicielem wiosek i ich mieszkańców był bowiem pan na zamku i nawet jeśli był dla nich zły i okrutny, podczas wojny nie mieli oni innego schronienia niż zamkowy dwór – wystarczająco wielki, by ich wszystkich pomieścić.

Pewnego razu w miejscu nazywanym Monte Casale, leżącym około dwóch godzin marszu od Borgo San Sepolcro, brat Franciszek spotkał młodzieńca z pobliskiego zamku. Pochodził z wielkiego, bogatego rodu i wśród zwykłych ludzi budził ogromny respekt. Młody szlachcic ukląkł pokornie przed Franciszkiem i rzekł:

– Ojcze, chciałbym być jednym z twoich biednych braci.

Franciszek spojrzał życzliwie na jego młodą, gorliwą twarz i odparł:

– Synu mój, przywykłeś do pięknego domu, do kosztownych ubrań i wykwintnego jadła; jak zniesiesz biedę i trudy, które dla nas są chlebem codziennym?

Lecz chłopiec odpowiedział:

– Czyż z Bożą pomocą nie mogę im podołać, tak jak wy je znosicie?

Taka odpowiedź bardzo się Franciszkowi spodobała. Z radością przyjął młodzika do kompanii Biedaczyn i nadał mu imię Anioł; tak mocno wierzył zaś w nowego brata, że niedługo potem mianował go strażnikiem pobliskiego domku, w którym mieszkała część bractwa.

Dom stał w dzikim, górskim terenie porośniętym lasem, a w owym czasie ukrywali się w pobliskiej puszczy trzej osławieni i straszni rozbójnicy.

Pewnego dnia, pod nieobecność Franciszka, zbójcy przyszli do domu braci i zażądali jedzenia. Brat Anioł odpowiedział im ostro:

– Okrutni złodzieje i mordercy! Nie wstyd wam kraść tego, co inni zdobywają ciężką pracą? Macie czelność żądać nawet tego, co miłosiernie ofiarowano Bożym biedakom! Nie nadajcie się do życia, bo nie macie szacunku dla ludzi ani dla Boga, waszego stwórcy. Idźcie precz! I nie pokazujcie mi się więcej na oczy!

Zbójcy wyszli nachmurzeni, klnąc pod nosem, a brat Anioł był z siebie wielce zadowolony, może nawet trochę dumny, że okazał się tak dobrym strażnikiem.

Godzinę później wrócił do domu brat Franciszek, wyczerpany długą wędrówką po wyboistych górskich ścieżkach. Na ramieniu dźwigał torbę z jedzeniem, które zebrał dla braci i ich biednych podopiecznych.

Brat Anioł przywitał go opowieścią o trzech rozbójnikach. Na pewno oczekiwał pochwały za to, że pozbył się z domu tak niebezpiecznych złoczyńców; ku jego zdziwieniu, Franciszek spojrzał jednak na niego smutno i surowo:

– Mój synu, nie mogłeś już okrutniej się zachować. Grzeszników powinno się przyjmować łagodnie, a nie hardo, tak jak Jezus Chrystus, który mówił: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Co więcej, sam Jezus często jadał z najnikczemniejszymi grzesznikami, a ty, mój synu, zupełnie zapomniałeś o dobroci i naukach Chrystusa. Szybko, weź to jedzenie i biegnij śladem zbójców, dopóki ich nie dogonisz. Kiedy ich znajdziesz, przekaż im ode mnie ten chleb; potem uklęknij przed nimi, wyznaj swą winę i w moim imieniu błagaj ich, aby nie czynili więcej zła. Powiedz im, że jeśli zechcą zejść ze złej drogi, zawsze będę ich karmił i niczego im już nie braknie.

Była to trudna chwila dla brata Anioła. Szukał pochwały, a zamiast niej otrzymał naganę – z ust, z których do tej pory słyszał tylko miłe słowa. Na pewno to polecenie wydało mu się dziwne i niezrozumiałe! Jak mógł biec za ludźmi, których dopiero wypędził? Jak mógł błagać takich łajdaków o przebaczenie? Kiedy jednak spojrzał na twarz brata Franciszka – surową, a zarazem pełną żalu – jego serce poruszyła myśl do tej pory mu nieznana: że można kochać nie tylko tych, którzy są dobrzy i łagodni, ale również podłych i niegodziwych. Albowiem widać było, że Franciszek z miłością i litością myśli o grasujących w okolicy zbójcach – głodnych i złych niczym dzikie zwierzęta. Kiedy ta nowa myśl olśniła Anioła, cały jego gniew zniknął i gotów był z radością wypełnić polecenie brata Franciszka.

Zarzucił torbę na ramię i najszybciej jak umiał, pobiegł przed siebie wąską ścieżką, którą oddalili się zbójcy. Droga była stroma i kamienista, ale nawet tego nie zauważał. Niedawno przeszła burza z piorunami, lecz wyszło już słońce, niebo było błękitne, a wiatr piętrzył białe obłoki nad szczytami gór. Słońce było dla Anioła jak twarz brata Franciszka, promieniejąca nad nim i odpędzająca wszystkie harde i okrutne myśli. Kiedy przypominał sobie ostre słowa, jakich użył wobec zbójców, robiło mu się coraz bardziej przykro. Biegnąc przed siebie, to przez las, to przez kamieniste pastwiska, na których pasły się owce, nie widząc nikogo po drodze zaczął myśleć: „A jeżeli nie będę mógł ich znaleźć? A jeśli poszli inną drogą i wloką się przez las, głodni i nieszczęśliwi?”. Ta myśl sprawiła, że poprawił sobie torbę na ramieniu i biegł coraz szybciej i szybciej.

Kiedy ścieżka znów ostro skręciła w las, Anioł wreszcie ich zobaczył. Trzej wynędzniali mężczyźni siedzieli pod kasztanowcem i grzebali wśród łusek w poszukiwaniu kasztanów. Daremny trud – była późna jesień i wszystkie kasztany dawno już były zebrane lub zgniły.

Kiedy Anioł podbiegł bliżej, trzej zbójcy spojrzeli na niego ponuro, a gdy rozpoznali w nim wyniosłego młodzieńca, który tak ostro odprawił ich spod drzwi, gotowi byli rzucić się na niego z pięściami. Chwilę później usiedli, oniemiali ze zdumienia, bowiem chłopiec rzucił im się do stóp razem ze swą torbą, krzycząc:

– Oto jedzenie, moi bracia – weźcie je i wybaczcie mi moje okrucieństwo. Brat Franciszek przysłał mnie do was i błaga, byście przyjęli tę żywność; kazał mi też powiedzieć, że jeśli zerwiecie z występnym życiem, będzie się wami opiekował i nie zaznacie już głodu.

Nigdy chyba nie było bardziej zdumionych ludzi niż trzej zbójcy z Monte Casale. Chciwie rzucili się na jedzenie, bo umierali z głodu; jedząc zaczęli jednak mówić między sobą:

– Co za nędznicy z nas, skoro żyjemy ze złodziejstwa i rozboju, nie lękając się ani ludzi, ani Boga! A oto młodzieniec, który powiedział nam to, na co zasłużyliśmy, teraz błaga nas o wybaczenie, przynosi nam jedzenie i obiecuje, że święty brat Franciszek nam wybaczy i otoczy nas troską!

Im więcej swoich łajdackich postępków przypominali sobie trzej zbójcy, tym bardziej było im przykro. W końcu jeden z nich powiedział:

– Pójdźmy do brata Franciszka i zapytajmy go, czy Bóg może nam jeszcze wybaczyć. Może dobry brat pomoże nam zacząć nowe, uczciwe życie.

I stało się, że trzej niesławni zbójcy z Monte Casale dołączyli do kompanii Biedaczyn i spędzili resztę życia dobrze czyniąc swoim współbraciom.

cdn.

Sophie Jewett

Powyższy tekst jest fragmentem książki Sophie Jewett Święty Franciszek. Opowieść o Trubadurze Pana Boga.