Rozdział dziewiąty. Święty Mikołaj

Czy którykolwiek ze Świętych może się równać w oczach dzieci ze świętym Mikołajem? Przecież nawet dźwięk jego imienia ma w sobie niezwykłą magię i wywołuje w myślach obraz choinki, pod którą piętrzą się prezenty (oczywiście te największe i najbardziej upragnione są zwykle zbyt duże, by zmieścić się pod drzewkiem, więc grzecznie stoją z boku i czekają, aż je zauważycie). W samej osobie świętego Mikołaja jest coś przyjemnie tajemniczego i podniecającego, ponieważ nikt go nigdy nie wiedział: my tylko wyobrażamy go sobie jako starca z siwą brodą zakradającego się do domu przez komin i przynoszącego grzecznym dzieciom prezenty, a niegrzecznym rózgi.

Jednak ten Święty, w którego imieniu co roku dostajemy na Boże Narodzenie prezenty, to prawdziwa osoba. Mikołaj żył naprawdę, wiele lat temu, daleko na Wschodzie, a my możemy się wiele dowiedzieć o jego losach.

Rodzice Mikołaja byli bardzo bogaci i szanowani, ale nade wszystko w świecie pragnęli mieć syna. Ponieważ byli chrześcijanami, przez wiele lat modlili się do Boga, aby im go zesłał, a kiedy wreszcie urodził się Mikołaj, ich radości nie było końca.

Oboje uważali, że ich synek jest niezwykły. Rzeczywiście, Mikołaj był mądrzejszy i lepszy niż inne dzieci i nigdy nie sprawiał kłopotów mamie, ale kiedy był jeszcze bardzo mały, kraj nawiedziła straszliwa zaraza, która zabrała oboje jego rodziców. Odtąd Mikołaj został na świecie całkiem sam.

Odziedziczył oczywiście wszystkie bogactwa swego ojca, a wśród nich trzy sztabki złota. Właśnie te sztabki uważał za największy skarb i cenił dużo bardziej, niż całą resztę.

W tym samym mieście, mieszkał pewien szlachetny człowiek, który miał trzy córki. Niegdyś był bardzo bogaty, ale wielkie nieszczęścia odebrały mu majątek – teraz jego rodzina była tak biedna, że niemal nie miała z czego żyć.

Nadszedł w końcu taki dzień, kiedy zabrakło im nawet chleba. Wówczas córki zwróciły się do ojca z prośbą:

– Pozwól nam wyjść na ulicę i żebrać, albo w inny sposób zarabiać pieniądze, bo inaczej umrzemy z głodu.

Ale ojciec odparł:

– Nie dzisiaj, moje kochane. Nie mogę jeszcze pogodzić się z tą myślą. Poczekajcie przynajmniej do jutra, może zdarzy się coś, co ocali moje córki od tak wielkiej hańby.

Okno w komnacie było szeroko otwarte i ich rozmowę usłyszał Mikołaj, który przechodził właśnie obok. Okropna wydała mu się myśl, że tak szlachetna rodzina znajduje się w tak wielkiej biedzie, nie mając nawet chleba, dlatego zaczął się zastanawiać, jakby im pomóc. Wiedział, że są zbyt dumni, by przyjąć od niego pieniądze, głowił się więc nad innym sposobem. Wtedy przypomniał sobie o złotych sztabkach. Jeszcze tej samej nocy wziął jedną z nich i po kryjomu udał się do domu biedaków – chciał tak podrzucić sztabkę, by nikt się nie zorientował, kto ją przyniósł.

Ku radości Mikołaja okazało się, że otwarte jest małe okienko, na tyle nisko, by mógł do niego sięgnąć stanąwszy na palcach. Wrzucił szybko do środka złotą sztabkę i natychmiast uciekł, nim ktoś go zobaczył. (Czy rozumiecie teraz, dlaczego święty Mikołaj zjawia się w takiej tajemnicy?)

A w obdarowanym domu nieszczęsny ojciec czuwał nad snem swych biednych córek. Rozważał, czy została im jeszcze jakaś nadzieja i modlił się żarliwie do Boga o pomoc. Nagle coś spadło mu pod stopy – ku swej ogromnej radości i zdumieniu stwierdził, że jest to sztabka czystego złota.

– Moje dziecko – zawołał pokazując sztabkę najstarszej z córek. – Spójrz, Bóg wysłuchał mych modłów i zesłał nam to z Nieba. Ta sztabka wystarczy aż nadto na nasze potrzeby. Zawołaj siostry, by i one doznały pociechy, a ja pójdę zaraz wymienić ten skarb na pieniądze.

Cenna złota sztabka została sprzedana w kantorze, a rodzina dostała za nią tyle pieniędzy, że nie tylko starczyło im na wygodnie życie i wszystkie potrzeby, ale zostało dość, by ojciec mógł dać najstarszej córce posag. Już wkrótce wyszła ona szczęśliwie za mąż.

Kiedy święty Mikołaj zobaczył ile szczęścia przyniosła jego złota sztabka tej biednej rodzinie, postanowił, że i druga córka otrzyma posag. Zakradł się więc w nocy, tak jak poprzednio, i znów wrzucił sztabkę przez małe okienko. Tym razem ojciec rodziny spał spokojnie i znalazł nowy skarb dopiero rano, gdy się obudził. Wkrótce i druga córka wyszła dobrze za mąż.

Ale ojciec zaczął teraz podejrzewać, że sztabki wrzuca do jego pokoju nie Boska, a jakaś ludzka ręka, ponieważ złoto nie spada zwykle samo z nieba. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym dziwniejsze wydawało mu się całe zdarzenie, aż wreszcie postanowił czuwać co noc na wypadek, gdyby pojawiła się kolejna sztabka, na posag dla najmłodszej córki.

Dlatego, gdy Mikołaj po raz trzeci zakradł się pod dom i wrzucił przez okno swój dar, ojciec wybiegł szybko na dwór i złapał przybysza za płaszcz, nim ten zdołał się ukryć.

– Mikołaju! – zawołał. – Czy to ty pomagałeś nam w nieszczęściu? Czemu się ukrywasz? – A potem padł na kolana i zaczął całować ręce, które uczyniły dla niego tyle dobra.

Mikołaj natychmiast nakazał mu powstać i dziękować raczej Bogu, nie jemu, prosił również, by nikomu nie wyjawił historii trzech sztabek złota. A ponieważ uwielbiał właśnie w ten sposób czynić dobre uczynki, nic dziwnego, że kochali go wszyscy, którzy go znali.

Wkrótce potem przyszły Święty postanowił wstąpić na służbę Pana i zostać mnichem, ponieważ zapragnął porzucić świat i żyć jak pustelnik. Wówczas otrzymał wizję, w której Bóg nakazał mu pozostać w miastach i pracować wśród ludzi, ale Mikołaj tak bardzo pragnął zobaczyć pustynię i mieszkających na niej pustelników, że wyruszył w podróż do Egiptu i Ziemi Świętej. Nie zapomniał jednak o Boskim nakazie i zamiast zostać wśród nich, wrócił do rodzinnego miasta.

W drodze powrotnej statek złapała okropna burza, tak straszna, że wszyscy stracili nadzieję na ratunek. Marynarze byli bezradni, a wielkie fale przelewały się co i raz przez pokład, coraz bardziej napełniając statek wodą. Ale gdy wszyscy wokół tylko rozpaczali, Mikołaj ukląkł i zaczął się modlić o ocalenie do Boga. Natychmiast wzburzone morze uspokoiło się, wiatr ucichł, a fale przestały bezlitośnie chłostać boki statku. Okręt unosił się teraz spokojnie na powierzchni morza, a wszelkie niebezpieczeństwo minęło.

Święty powrócił więc szczęśliwie z podróży i zamieszkał w mieście Myra. Prowadził tu tak ciche i spokojne życie, że nikt go prawie nie znał, aż do czasu, gdy zmarł arcybiskup Myry, a tamtejsi duchowni zebrali się, by wybrać następcę. Rychło otrzymali znak z Nieba, że pierwszy człowiek, który następnego ranka wejdzie do kościoła jest tym, kogo sam Bóg wybrał sobie na biskupa.

Mikołaj zwykł był spędzać większość nocy na modlitwie, a wcześnie rano przychodzić do kościoła na pierwszą Mszę świętą. Dlatego następnego ranka, gdy tylko słońce wzeszło, a dzwony zaczęły wzywać wiernych, on już dochodził do drzwi kościoła i wszedł do środka jako pierwszy, po czym jak zwykle ukląkł spokojnie na podłodze i zaczął się modlić. Jak wielkie musiało być jego zaskoczenie, gdy nagle otoczyła go duża grupa duchownych, którzy pozdrowili go jako nowego arcybiskupa, wybranego przez samego Boga na ich przywódcę i przewodnika. W ten sposób święty Mikołaj został arcybiskupem Myry, ku radości tych wszystkich, którzy go znali i kochali.

Niedługo potem miasto dotknęło wielkie nieszczęście, gdyż zbiory zawiodły i w całym kraju zapanował straszliwy głód. Mikołaj, jak każdy dobry biskup, odczuwał cierpienia swych owieczek jak swoje własne i robił co mógł, by im pomóc.

Wiedział, że musi zdobyć żywność, bo inaczej wszyscy umrą, udał się więc do portu, gdzie stały dwa statki napełnione zbożem i poprosił kapitanów, by sprzedali mu swój ładunek. Ale oni odparli, że choć chętnie by to uczynili, ładunek został już sprzedany kupcom z innego kraju i nie wolno im go oddać komu innemu.

– Nie trapcie się tym, tylko sprzedajcie mi nieco zboża dla głodujących, a ja obiecuję, że w ładunku nic nie będzie brakować, gdy dotrzecie do celu podróży – odparł na to Mikołaj.

Kapitanowie chętnie uwierzyli w słowa biskupa i dali mu tyle zboża, ile zechciał. A kiedy dostarczyli ładunek do miejsca przeznaczenia, okazało się, że nie brakuje ani jednego worka.

Krąży również legenda, że w czasie wielkiego głodu, mieszkał w Myrze pewien okrutny szynkarz, który uprowadzał małe dzieci i peklował je w wielkiej wannie, sprzedając potem ich mięso jako wieprzowinę. Pewnego dnia Mikołaj, przechodząc koło szynku, usłyszał żałosne głosy dzieci wołające o pomoc. Szybko wszedł do środka i ruszył do piwnicy, skąd dobiegały wołania. Tam odnalazł biedne dzieci i nie tylko uratował te, które jeszcze żyły, ale za pomocą modlitw ożywił również te, które już zostały zabite i peklowały się w wannie.

Innym razem w Myrze niesprawiedliwie skazano na śmierć dwóch ludzi, a biskupowi doniesiono, że skazańcy bardzo potrzebują jego pomocy. Nikt nigdy nie prosił Mikołaja o pomoc na próżno, dlatego i tym razem wyruszył bez zwłoki na miejsce egzekucji. Kat właśnie unosił miecz, gdy Mikołaj złapał go za rękę i odrzucił daleko straszne narzędzie, po czym uwolnił biednych więźniów, a sędziemu zapowiedział, że jeśli ponownie osądzi kogoś niesprawiedliwe, spadnie na niego gniew Niebios i biskupa Myry.

Znamy wiele innych opowieści o dobrym biskupie który, jak jego Pan, nigdy nie przestawał czynić dobra. Gdy umarł, opowiadano o nim liczne legendy, ponieważ ludzie chcieli wierzyć, że nawet po śmierci dobry biskup dba o nich i zawsze przyjdzie im z pomocą. Nie wiadomo, czy w tych opowieściach tkwi choć ziarno prawdy, ale pokazują nam one, jak bardzo kochano i szanowano świętego Mikołaja i jak głęboko wierzono w jego moc pomagania ludziom.

Oto jedna z opowiadanych o nim historii, a powinna zaciekawić wszystkie te dzieci, które kochają świętego Mikołaja.

Pewnego razu żył sobie pewien bogaty człowiek, który nie miał dzieci, ale ponad wszystko na świecie pragnął mieć syna. Całymi dniami i nocami modlił się o to do świętego Mikołaja, aż wreszcie urodził mu się wymarzony chłopiec. Było to piękne dziecko, a szczęśliwy ojciec tak bardzo uradował się z jego narodzin i tak bardzo był wdzięczny Świętemu za wysłuchanie jego modłów, że co roku w dzień urodzin chłopca wydawał wielką ucztę na cześć świętego Mikołaja, a w kościele zamawiał za niego uroczystą Mszę świętą.

Co roku, na widok tych uroczystości, szatan wpadał w wielką złość, ponieważ wielu ludzi szło wówczas do kościoła i oddawało cześć Świętemu, a takie postępowanie nigdy nie cieszy Złego. Co roku też szatan rozważał co zrobić, by położyć temu kres, aż wreszcie doszedł do wniosku, że jeśli skrzywdzi chłopca, rodzice obciążą winą świętego Mikołaja i uroczystości wreszcie się skończą.

Nadeszły właśnie szóste urodziny chłopca, a wydana w tym roku uczta była jeszcze wspanialsza niż zwykle. W domu świętowali wszyscy, nawet ogrodnik, stróż i inni słudzy, nikt więc nie zwrócił uwagi na dziwnie wyglądającego pielgrzyma, który późnym popołudniem usiadł obok wielkiej bramy prowadzącej na dziedziniec. Miał on na sobie zwykłą suknię ubogiego wędrowca, ale tak mocno naciągnął na twarz kaptur, że wewnątrz widać było tylko ciemny cień. I dobrze, ponieważ był to przebrany za pielgrzyma diabeł, którego wstrętna, czarna twarz przeraziłaby każdego człowieka na śmierć. Zły nie mógł sam wejść na dziedziniec, ponieważ bramę zawsze starannie zamykano, a jak już wiecie, stróż miał wolne i świętował wraz z innymi sługami.

Wkrótce jednak chłopca znużyła długa uczta i liczne prezenty, poprosił więc, by pozwolono mu pobawić się w ogrodzie. Rodzice wyrazili zgodę, ponieważ tam zawsze opiekował się nim ogrodnik, a zupełnie zapomnieli, że on też ma dziś wolne.

Przez jakiś czas chłopiec bawił się radośnie wśród kwiatów, ale potem zawędrował na dziedziniec i za bramą zobaczył przycupniętego pielgrzyma.

– Co tutaj robisz? – spytał. – I dlaczego siedzisz tak nieruchomo?

– Jestem biednym pielgrzymem i przyszedłem tu aż z Rzymu – odparł diabeł starając się, by jego schrypnięty głos zabrzmiał łagodnie. – Odpoczywam teraz, ponieważ jestem bardzo zmęczony, mam otarte stopy i przez cały dzień nic nie jadłem.

– Wpuszczę cię do środka i zaprowadzę do mego ojca – zaproponował chłopiec. – Dziś są moje urodziny i nikt nie może siedzieć głodny.

Ale diabeł udał, że jest zbyt słaby, by chodzić i poprosił, by przyniósł mu raczej coś do jedzenia tutaj. Chłopiec pobiegł więc z powrotem na ucztę i zwrócił się do ojca:

– Ojcze, przed bramą siedzi biedny pielgrzym z Rzymu, który jest bardzo głodny. Czy mogę mu zanieść trochę jedzenia z uczty?

Ojciec ucieszył się, że synek tak dba o biednych, więc pozwolił mu zanieść jedzenie, a sługom nakazał, by dali dziecku wszystko, o co poprosi.

Kiedy diabeł zajadał przyniesione smakołyki, wziął chłopca na spytki, ponieważ chciał się o nim jak najwięcej dowiedzieć.

– Czy często bawisz się w ogrodzie? – zapytał.

– O tak – odparł chłopiec. – Zawsze się tam bawię, bo na środku trawnika jest piękna fontanna a ogrodnik robi mi łódki, które mogę w niej puszczać.

– Dzisiaj też zrobi ci taką łódkę? – spytał szybko diabeł.

– Dzisiaj go nie ma – wyjaśnił chłopiec. – Wszyscy mają wolne i jestem tu całkiem sam.

Wówczas diabeł powoli wstał i powiedział, że po posiłku czuje się dużo lepiej i że może się trochę przejść, a wielką przyjemność sprawiłoby mu, gdyby chłopiec wpuścił go do ogrodu i pokazał fontannę, o której tyle opowiadał.

Wówczas chłopiec wspiął się na palce i z trudem odciągnął wielką sztabę zamykającą bramę. Wkrótce wejście stanęło otworem i diabeł wkroczył na dziedziniec.

Kiedy ruszyli razem w stronę fontanny, chłopiec chciał wziąć pielgrzyma za rękę, ale diabeł wzdragał się dotknąć czegoś tak czystego i niewinnego, i schował dłonie pod suknię, dziecko schwyciło więc jedynie skraj jego szaty.

– Jakie ty masz dziwne stopy – stwierdził chłopiec, gdy tak szli. – Zupełnie jak szpony zwierząt.

– Istotnie, są dziwne – odparł diabeł – ale takie mi się w życiu dostały.

Wówczas chłopiec zauważył, że dłonie pielgrzyma są jeszcze dziwniejsze niż jego stopy, i przypominają łapy niedźwiedzia. Ale był zbyt dobrze wychowany, by poruszyć ten temat, skoro już wspomniał o stopach.

Kiedy doszli do fontanny, diabeł nagłym ruchem zerwał z głowy kaptur i pokazał chłopcu swą straszną twarz. I nim dziecko zdołało chociaż krzyknąć, porwały je te wielkie włochate łapy i wrzuciły do fontanny.

Ale właśnie w tym momencie do pracy wrócił ogrodnik i z oddali zobaczył co się dzieje. Rzucił się biegiem na ratunek, ale dotarł do fontanny, gdy diabeł już zniknął, a ciałko chłopca unosiło się nieruchomo na wodzie. Szybko wyciągnął je z wody i zaniósł, ociekające wodą, do pałacu, gdzie na wszelkie sposoby próbowano przywrócić dziecku życie. Ale na próżno – chłopiec nie ruszał się ani nie oddychał – i dzień, który rozpoczął się taką radością, zakończył się w najgłębszej rozpaczy. Biedni rodzice byli zupełnie załamani, ale nie stracili do końca nadziei i modlili się żarliwie do świętego Mikołaja, który dał im to dziecko, aby jeszcze raz przywrócił im synka.

A gdy się tak modlili przy łóżeczku, na którym spoczywało ciałko dziecka, nagle wydało im się, że dostrzegają jakoś ruch. Ku ich ogromnej radości i zaskoczeniu chłopiec otworzył nagle oczy i usiadł, a w krótkim czasie przyszedł zupełnie do siebie.

Wypytali go wówczas, co się stało, a on opowiedział im o pielgrzymie o dziwnych stopach i dłoniach, który poszedł z nim do fontanny, po czym odrzucił kaptur i ukazał okropną twarz. Co się zdarzyło potem nie pamiętał, ale znalazł się nagle w pięknym ogrodzie, gdzie rosły przecudowne kwiaty – lilie, jak białe gwiazdy i róże o wiele piękniejsze niż te, które rosły wokół fontanny – zaś liście na drzewach połyskiwały srebrem i złotem. Było tam tak pięknie, że na chwilę zupełnie zapomniał o domu, a kiedy sobie o nim przypomniał i spróbował odszukać drogę powrotną, przeraził się bardzo, ponieważ zupełnie nie wiedział, w którą stronę powinien ruszyć. Kiedy rozglądał się bezradnie wkoło, przyszedł do niego jakiś starzec i uśmiechnął się tak serdecznie, że chłopiec od razu mu zaufał. Ten starzec ubrany był w szaty biskupa, miał długą, białą brodę i słodką pomarszczoną twarz.

– Czyżbyś szukał drogi do domu? – zapytał. – Czyżbyś pragnął opuścić ten piękny ogród i wrócić do rodziców?

– Chcę iść do domu, ale nie mogę znaleźć drogi – odarł chłopiec szlochając. – Jestem już taki zmęczony szukaniem.

Wówczas starzec pochylił się i wziął go na ręce, a chłopiec skłonił główkę na jego ramię i, bardzo zmęczony wędrówką, szybko zasnął. Nie pamiętał już nic więcej prócz tego, że nagle obudził się we własnym łóżeczku.

Rodzice zrozumieli wówczas, że święty Mikołaj wysłuchał ich modlitwy i zabrał dziecko z rajskiego ogrodu, by im je przywrócić. Odtąd ich wdzięczność dla starego Świętego stała się jeszcze większa i kochali go i czcili jeszcze bardziej. Tylko taką nagrodę dostał diabeł za swe złe uczynki.

Po śmierci świętego Mikołaja opowiadano wiele innych historii, a ludzi zawsze pocieszała myśl, że choć już go nie mogą zobaczyć, dobry biskup nadal ich kocha i strzeże.

Ubogie młode panny pamiętając historię o trzech złotych sztabkach, były pewne, że i im Święty po może w zamążpójściu, marynarze walczący z burzą myśleli z nadzieją o sztormie, który ucichł na modlitwę Mikołaja, a biedni więźniowie, opuszczeni przez wszystkich, pocieszali się myślą o skazańcach, których ocalił. Ale to małe dzieci wspominają go najczęściej, bo kiedy nadchodzi Boże Narodzenie, ich myśli wypełnia wyłącznie święty Mikołaj. Zapewne traktują go trochę jak dobrego czarodzieja, który układa pod choinką stosy prezentów, jednak nigdy nie powinny zapominać, że tak naprawdę był to dobry biskup, który, dawno dawno temu, kochał uszczęśliwiać najmłodszych. Niektórzy sądzą, że nawet dziś czuwa on nad małymi dziećmi i je chroni. Właśnie z tych powodów nazywa się go patronem dzieci.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman W Ogrodzie Boga. Fascynujące opowieści o świętych.