Rozdział dziewiąty. Święty Edward Wyznawca

Edward, ostatni z saksońskich królów Anglii, siedział w swej komnacie zagłębiony w myślach i bardzo, bardzo zatroskany. Jeszcze niedawno przebywał na wygnaniu na normańskim dworze, nie mając nadziei na powrót do ojczyzny. Jednak los nie tylko sprowadził go z powrotem do domu, ale również osadził na tronie jako króla. Można by pomyśleć, że Edward otrzymał więcej niż pragnął i że powinien czuć się zadowolony, a jednak zmartwienie wyrysowało na czole króla liczne zmarszczki, kiedy tak siedział wspominając dni swego wygnania.

Na wesołym normańskim dworze wygnany książę zdawał się żyć w zupełnie innym świecie niż kochający zabawy dworzanie, z którymi nic go nie łączyło. Był dziwnym, rozmarzonym młodzieńcem, i nawet sam jego wygląd miał w sobie coś nie z tego świata. Jego miękkie błyszczące włosy były białe, niemal jak mleko, a rumieńce na jego policzkach jeszcze podkreślały tę biel. Jego delikatne dłonie kończyły się długimi, szczupłymi i niemal przezroczystymi palcami, a szeptano, że dotyk tych rąk ma w sobie magię, potrafi odjąć wszelki ból i odpędzić chorobę. Kiedy na dworze rozprawiano o walecznych czynach, a rycerze przechwalali się swymi niebezpiecznymi przygodami, on śnił na jawie o starych świętych i słusznej walce jaką toczyli. Najbardziej ze wszystkich świętych ukochał odważnego i upartego świętego Piotra, który początkowo był taki słaby, a później stał się tak stanowczy i oddany, zaś jego drugim ulubieńcem był święty Jan o kochającym sercu. Ci dwaj święci zdawali się Edwardowi dużo bardziej realni niż weseli kompani, wśród których pędził życie, nic więc dziwnego, że mając takich przyjaciół zachował czystość i niewinność, i że zaskarbił sobie miano „Wyznawcy”.

Jedyną rzeczą poza marzeniami jaką Edward lubił były łowy. Po długich godzinach spędzonych w kościele całymi dniami galopował po puszczy, polując z sokołem. Nie był to wtedy rozmarzony i wpatrzony w ziemię młodzieniec, ale zapalony i odważny sportowiec, którego oczy błyszczały śmiałością i podnieceniem.

I to właśnie podczas łowów koń księcia potknął się nagle na skraju niebezpiecznego urwiska, a wówczas jeździec zwrócił się o pomoc do swego niewidzialnego przyjaciela, świętego Piotra.

– Święty Piotrze – zawołał. – Ratuj mnie, a przysięgam, że na znak mej wdzięczności odbędę pielgrzymkę do twej świątyni w Rzymie.

Koń odzyskał równowagę a Edward bezpiecznie wrócił do domu. Natychmiast udał się do kościoła, by na klęczkach podziękować za ocalenie, a gdy tak klęczał, z Anglii przybył posłaniec wzywając go, by powrócił do ojczyzny i rządził swoim ludem jako prawowity król.

Taki obrót losu sprawił, że książę zapragnął natychmiast wypełnić ślub, który tego dnia uczynił. Przecież święty Piotr był jego przyjacielem i pomagał mu w czasach wygnania, więc teraz, kiedy szczęście się do niego uśmiechnęło, zapragnął tym bardziej okazać swą wdzięczność.

Jednak już wkrótce książę miał się przekonać, że król należy do swego ludu, a nie do samego siebie.

Kiedy tylko stało się powszechnie wiadome, że nowy król pragnie odbyć pielgrzymkę do Rzymu, poddani okazali zdumienie i przerażenie.

– Nie możemy na to pozwolić – wołali. – Król może opuścić swój kraj jedynie za zgodą Gmin, a tej zgody nigdy nie damy!

Mądrzy doradcy również kręcili głowami nad tą decyzją.

– Ryzyko jest zbyt wielkie – twierdzili. – Wszędzie czyhają niebezpieczeństwa, zbójcy i nieprzyjaciele, na drogach i na morzu, na przełęczach i na rzekach. Któż odważy się wejść między tych Rzymian, którzy są wielkimi łajdakami i nie obchodzi ich nic prócz żółtego złota i białego srebra?

I właśnie z tego powodu król był taki zmartwiony. Wysłał posłańców do Rzymu błagając o zwolnienie ze ślubu, a teraz czekał na ich powrót zastanawiając się, jaką odpowiedź prześle mu papież.

Nadeszła wkrótce, a decyzja papieża pocieszyła serce Edwarda. Król został zwolniony z obowiązku odbycia pielgrzymki do Rzymu. Zamiast tego miał okazać wdzięczność świętemu Piotrowi budując lub odnawiając jakiś należący do niego klasztor, który miał się odtąd już zawsze znajdować pod opieką króla Anglii.

Było to dobre rozwiązanie i król natychmiast zaczął się zastanawiać, gdzie zbuduje opactwo. Pewnego dnia, kiedy siedział z brodą wspartą na ręce i dumał nad tym głęboko, a przed jego rozmarzonymi oczami roztaczała się wizja wspaniałej katedry celującej w niebo strzelistymi iglicami, do komnaty wszedł sługa i powiedział, że pewien święty człowiek, pustelnik, prosi o posłuchanie u króla.

– Przyprowadźcie go tutaj natychmiast – nakazał Edward. – Nie godzi się by święty człowiek musiał czekać.

Ciężko było królowi porzucić w samym środku tak ważne myśli i plany, niemniej odłożył je na bok i przywitał grzecznie starca, który, jak przypuszczał, przybył prosić o jakieś królewskie dobrodziejstwo. Nawet nie podejrzewał, że ta wizyta pomoże mu znaleźć to, czego tak gorliwie szukał.

Powoli, niepewnym krokiem, stary pustelnik podszedł do króla. Królewski pałac musiał się wydawać bardzo dziwnym miejscem komuś, kto na co dzień mieszkał w jaskini. Ten starzec nie znał innego dachu jak zielone gałęzie drzew, innego kobierca niż trawa pełna stokrotek, a za towarzyszy miał jedynie ptaki i wiewiórki, z którymi dzielił zawsze posiłek złożony z owoców i korzonków. Ale Bóg postanowił posłać swego sługę z wieścią dla króla, choć nie miał on nic wspólnego z tym dziwnym miastem, straszliwym gwarem i cudownym królewskim pałacem. Jedynym pragnieniem starca było opowiedzieć jak najszybciej swą historię, a król wysłuchał jej z wielką uwagą, gdyż niosła ze sobą zdumiewające przesłanie.

– Trzy noce temu – opowiadał pustelnik – kiedy klęczałem zatopiony w modłach, ujrzałem wizję starego człowieka, jasnego i pięknego, o którym wiedziałem, że jest to święty Piotr. Nakazał mi, bym ci doniósł, że zostałeś zwolniony ze swego ślubu i że masz w zamian za to zbudować opactwo. Powiedział, że powinno powstać na Wyspie Cierniowej, dwie ligi od miasta, gdzie stoi teraz mała kapliczka świętego Piotra i że to wielkie opactwo stanie się prawdziwą Bramą do Nieba i Drabiną Modlitwy. Kiedy tylko wizja znikła zapisałem wszystkie słowa Świętego na pergaminie, zapieczętowałem woskiem i teraz przynoszę waszej wysokości.

W ten właśnie sposób wybrano miejsce pod wspaniałe opactwo, a król Edward poświęcił tej wielkiej budowie całe swe serce i uwagę.

Wyspa Cierniowa na rzece Tamizie, o której mówił pustelnik wzięła swą nazwę od puszczy pełnej ciernistych krzewów, które ją porastały. W dawnych czasach, kiedy chroniono się na niej przed dzikimi zwierzętami, które schodziły z okolicznych wzgórz nazywano ją również „Okropnym Miejscem”. Powiadano, że stała tam kiedyś pogańska świątynia, która za króla Seberta została zmieniona w chrześcijańską kaplicę i poświęcona świętemu Piotrowi.

O poświęceniu tej kaplicy, ukrytej wśród ciernistych krzewów, krążyła dziwna stara legenda i być może to ona pomogła królowi podjąć decyzję, by zbudować tu opactwo.

Według tej starej opowieści kiedy ukończono budowę kaplicy, wyznaczono dzień, w którym Mellitus, biskup Londynu, miał ją poświęcić. W noc przed ustalonym terminem, kiedy rybak o imieniu Edric zarzucał z Wyspy Cierniowej sieci, nagle ujrzał na przeciwległym brzegu rzeki starca, który zawołał do niego i poprosił, żeby go przewiózł na wyspę. Starzec odziany był w dziwne zagraniczne szaty i wyglądał na cudzoziemca, ale miał piękną i dobrą twarz, więc Edric chętnie spełnił jego życzenie. Powiosłowali przez ciemne wody rzeki, a kiedy starzec wysiadł na wyspie, Edric postanowił popatrzeć, gdzie się skieruje.

Nieznajomy podszedł prosto do drzwi kaplicy, a kiedy do niej wszedł, nagle cała budowla została skąpana w blasku światła, tak jasnym, że wokoło nie pozostały nawet cienie. A wówczas wielka gromada aniołów, z których każdy wymachiwał złotą kadzielnicą, zaczęła zstępować z Nieba, a potem wstępować tam na powrót, jakby wiążąc ziemię z niebiosami cudowną nicią, zaś słodkie, błękitne tchnienie kadzidła unosiło się niczym przezroczyste chmurki wokół niebiańskich pochodni. I tak, powoli i z powagą poświęcono kaplicę, a oszołomiony rybak, zapomniawszy o swych sieciach i rybach, trwał wpatrzony w tę przepiękną wizję.

W końcu światła zgasły, aniołowie zniknęli a mała kapliczka skryła się jak wcześniej w ciemnościach. Wówczas wyszedł z niej tajemniczy starzec i zwrócił się do zdumionego rybaka.

– Ile ryb złapałeś? – zapytał.

Edric wyjąkał, że nic dziś nie złapał, a starzec uśmiechnął się dobrotliwie, widząc jego zmieszanie.

– Jutro powiesz biskupowi Mellitusowi co widziałeś – powiedział. – Jestem Piotr, Klucznik Bram Niebieskich i właśnie poświęciłem Westminster, kościół pod moim wezwaniem. Idź teraz łowić ryby, a zobaczysz, że złapiesz ich wielką ilość. Obiecuję ci to pod dwoma warunkami. Po pierwsze masz już nigdy więcej nie łowić ryb w niedzielę. A po drugie będziesz co roku oddawał opactwu westminsterskiemu dziesięcinę w postaci łososia.

Następnego dnia wczesnym rankiem na Wyspę Cierniową przybył biskup Mellitus, by zgodnie z umową poświęcić kaplicę. Jednak pierwszą osobą jaką spotkał był rybak Edric, który czekał tam na niego z rybą w ręku. Opowiedział biskupowi co mu się przydarzyło w nocy i ofiarował mu w darze od świętego Piotra tłustego łososia, a potem pokazał skąd trysnęła święcona woda, a także wszelkie inne znaki niebiańskiej konsekracji.

Biskup skłonił z szacunkiem głowę słuchając tej opowieści, po czym zaczął się szykować do powrotu.

– Moja obecność nie jest tu potrzebna – wyjaśnił. – Kaplica rzeczywiście została poświęcona i to sto razy lepiej niż ja mógłbym tego dokonać.

W czasach króla Edwarda Wyspa Cierniowa dawno przestała być Okropnym Miejscem. Puszczę wycięto, a kaplica świętego Piotra stała teraz na środku ukwieconej łąki. Ale rybacy nadal zarzucali w rzece swe sieci i łapali wiele srebrnych łososi, a raz w roku zanosili do klasztoru rybę świętego Piotra, czyli dziesięcinę, którą obiecał płacić Edric.

O tej kaplicy krążą jeszcze dwie inne legendy, które wskazują wyraźnie, że Edward pokochał to miejsce wyjątkowym uczuciem.

Jedna mówi o ubogim, kalekim Irlandczyku o imieniu Michał, który usiadł pewnego dnia przy ścieżce prowadzącej do kaplicy, czekając aż będzie tędy przejeżdżał monarcha. Dobry król natychmiast zauważył kulawego człowieka i zatrzymał się, by z nim porozmawiać. Z budzącą podziw śmiałością Michał opowiedział mu swą historię i błagał o pomoc. Na jego kalectwo nie było ratunku, choć odbył aż sześć pielgrzymek do Rzymu, jednak święty Piotr obiecał mu w końcu, że zostanie uleczony, jeśli sam król zaniesie go do kaplicy na własnych ramionach.

Dworzanie wyśmiali biedaka i odwrócili się do niego plecami, ale pełen współczucia Edward pochylił się, uniósł chorego i zaniósł go na ramionach do kaplicy, a tam położył go u stóp ołtarza. Natychmiast w kalekie członki powróciła siła. Michał stanął prosto, a potem ukląkł by podziękować Bogu i swemu królowi. Błogosławił też małą kapliczkę świętego Piotra, która przyniosła mu uzdrowienie.

Druga legenda opowiada o cudownej wizji, którą otrzymał Wyznawca, gdy klęczał tu przed ołtarzem. Być może to dzięki swemu czystemu i niewinnemu sercu oraz sile swej wiary król dostąpił zaszczytu ujrzenia na własne oczy samego Dzieciątka-Chrystusa, stojącego w chwale, „czystego i jasnego jak duch”.

Nic zatem dziwnego, że król z radością wybrał to miejsce na opactwo, które miał zbudować na chwałę Pana Boga i świętego Piotra. Prace rozpoczęto natychmiast, a monarcha zamieszkał w pałacu w Westminsterze żeby zawsze być w pobliżu i obserwować pilnie postępy budowy. Na wzniesienie opactwa przeznaczano dziesiątą część dochodów kraju, a jego budowa zajęła aż piętnaście lat. Ale król nie żałował ani czasu ani pieniędzy na realizację swego wielkiego marzenia. Zresztą niewiele wiedział o wartości pieniądza, co czasami przysparzało wielu zmartwień jego zarządcy, Hugolinowi, w którego pieczy znajdowały się kufry z królewskim złotem. Czasami Hugolin całkiem tracił cierpliwość do swego królewskiego przełożonego i tylko kręcił głową nad jego marzeniami.

Bo widzicie, przyszedł nawet taki dzień, kiedy Edward sam zachęcił złodzieja, żeby ukradł jego złoto! Kiedy skrzynia z pieniędzmi stała otwarta w królewskiej sypialni, pewien pomywacz zakradł się tu z kuchni myśląc, że król śpi. Edward przyglądał się ciekawie jak złodziej wyciąga ze skrzyni trzy garście złota, a potem poradził mu spokojnie, by się pospieszył i uciekał nim nadejdzie Hugolin.

– On ci nie odda nawet grosza, więc uciekaj co sił w nogach – powiedział.

Te słowa i widok białowłosego króla, który przyglądał mu się uważnie z łoża śmiertelnie przeraziły pomywacza, który natychmiast skorzystał z rady i uciekł przed przybyciem zarządcy.

– Wasza wysokość pozwolił by go okradli – stwierdził Hugolin z naganą, kiedy zobaczył pustą skrzynię i wysłuchał królewskiej opowieści.

– Ten złodziej potrzebował złota dużo bardziej niż my – odparł król. – Ja mam dość skarbów.

Tak więc król hojną ręką łożył na budowę wielkiego opactwa, które już wkrótce zaczęło się wznosić nad fundamenty niczym kwiat, z roku na rok nabierając piękności i dostojeństwa. Rozmarzony król przypatrywał się z zadowoleniem jego budowie i nakazywał wykonanie wszelkich ozdób, jakie mu tylko wpadły do głowy. Surowy szary kamień cięto i żłobiono w niezwykłe kształty i wzory; światło dzienne, przesączające się przez witraże jakby cudem zmieniało się w snopy najczystszych barw – purpury, szkarłatu i błękitu. W końcu piękne jak marzenie opactwo zostało ukończone, a choć zaplanował je mieszkaniec krainy marzeń, trwało na fundamentach solidne i twarde jak skała. Równie mocno miało się zakorzenić w sercach Anglików, którzy właśnie wokół niego skupiali swe marzenia o wszystkim co dobre i wielkie – o honorze i chwale Anglii.

Życie króla dobiegało już kresu, kiedy wielkie opactwo zostało wreszcie ukończone, a Edward zdawał sobie z tego sprawę. Zawsze w wielkim stopniu polegał na znakach i wizjach, a o przepowiedni zwiastującej jego śmierć krążą przedziwne opowieści.

Powiadają, że kiedy król jechał na uroczystość poświęcenia kaplicy świętego Jana, spotkał żebraka, który poprosił go o jałmużnę.

– Proszę cię o pomoc, w imię świętego Jana – zawołał żebrak.

Król nie mógł odmówić prośbie, gdyż bardzo kochał tego Świętego. Dlatego, ponieważ nie miał przy sobie pieniędzy, a Hugolina nie było pod ręką, zdjął z palca duży i bardzo piękny pierścień, po czym darował go z miłym uśmiechem żebrakowi.

Niedługo potem, jak opowiada legenda, daleko w Syrii dwóch angielskich pielgrzymów zgubiło drogę i krążyło bezradnie w ciemnościach wśród licznych niebezpieczeństw, nie wiedząc, która ścieżka wiedzie ku schronieniu. Popadli już niemal w rozpacz, kiedy nagle na ich ścieżce zapłonęło światło, a w tym świetle ujrzeli starca o siwych włosach i cudownie pięknej twarzy.

– Skąd przybywacie? – zapytał starzec. – Jak się nazywa wasz kraj i wasz król?

– Jesteśmy pielgrzymami z Anglii, a naszym królem jest święty Edward, którego lud zwie Wyznawcą – odparli wędrowcy.

Wówczas starzec uśmiechnął się radośnie i pokazał im drogę do gospody.

– Wiecie kim jestem? – zapytał na koniec. – Jestem świętym Janem, przyjacielem waszego króla Edwarda. Zanieście mu z powrotem ten pierścień, który oddał w imię miłości do mnie i przekażcie mu, że za sześć miesięcy spotkamy się razem w Raju.

Pielgrzymi wzięli pierścień i przewieźli go bezpiecznie przez lądy i morza, aż wreszcie dotarli do królewskiego pałacu, gdzie oddali go w ręce króla przekazując też wiadomość od świętego Jana.

Opactwo zostało ukończone w zimie i stało gotowe do konsekracji. Opodal płynęła czarna i cicha rzeka, taka sama, jak owej dawno minionej nocy, kiedy rybak Edric przewiózł do małej kapliczki świętego Piotra, a aniołowie zstąpili z niebios, by śpiewać przy jej poświęceniu. Wykonano już wszystko, czego mogły dokonać ręce śmiertelników, a najwięksi ludzie królestwa zebrali się na uroczystość konsekracji. Zabrakło wśród nich jedynie króla, gdyż ten, który wymarzył to przepiękne marzenie i wyrył je w twardym kamieniu, leżał chory i bliski śmierci, gdy kładziono ostatnią pieczęć na dokonaniu jego życia.

Żył jeszcze kilka dni po ceremonii, a potem prosto z krainy marzeń przeszedł do wielkiej krainy wieczności. Stare kroniki dodają takie niosące pociechę słowa: „Święty Piotr, jego przyjaciel, otworzył przed nim bramy Raju, a święty Jan, jego ukochany, poprowadził go przed Oblicze Pana”.

Na wieczny spoczynek pochowano króla w wielkim opactwie i od tamtej pory największy zaszczyt, jakim Anglia może obdarzyć swych narodowych bohaterów, to pogrzeb w miejscu spoczynku świętego króla.

Wszyscy wielkim szacunkiem otaczają tych, którzy mieczem lub piórem, odwagą lub wiedzą, zdobyli sobie miejsce w opactwie świętego Piotra w Westmisterze. Ale prości ludzie wolą pamiętać, że ten, który został tam pochowany jako pierwszy, zapracował sobie na to miejsce nie wielkimi czynami odwagi, czy uczonością, ale prostą wiarą, współczuciem dla biednych i potrzebujących pomocy oraz miłością i dobrocią, którą może naśladować nawet dziecko. Choć oczywiście nie otrzyma grobu w królewskim opactwie.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Święta Brygida i wilk króla. Fascynujące opowieści o świętych.