Rozdział dziewiąty. Płaszcz chłopca stajennego

Józek i Rebeka byli przyjaciółmi pomimo tego, że Józek był chłopcem, a Rebeka oślicą. Józek był też chłopcem stajennym i do jego obowiązków należało dbanie o oślicę Rebekę. Każdego dnia oporządzał ją, szczotkował, rozczesywał ogon i czyścił racice. Rano i wieczorem karmił ją: najpierw, mieszając dokładnie, przygotowywał papkę, a potem, pyszną i ciepłą, zanosił Rebece; ze studni wyciągał wiadro zimnej, czystej wody, by mogła się napić. Chociaż Józek był biedniejszy niż oślica, (która należała do bogatego pana), często przynosił jej coś z własnego obiadu, marchewkę lub kostkę cukru.

Rebeka kochała Józka. Aby to wyrazić, pocierała miękkim noskiem jego policzek i pozwalała mu głaskać swoje śliczne źrebię już od momentu jego narodzin. Była bardzo dumna ze swojego źrebięcia. Józka zdumiewało, jakim wzrokiem patrzyła na niego. Rebeka i jej źrebię miały własne pledy z ciepłej, barwionej wełny w czerwono- purpurowo-pomarańczowe paski. Józek natomiast miał tylko śmieszny płaszcz po swoich trzech starszych braciach, z którego inni chłopcy się śmiali. Był połatany i wytarty, i ciągle trochę za duży na Józka. Sprał się też jego piękny wzorek.

Józek żył w Palestynie w tym samy czasie co nasz Błogosławiony Pan. Trzej starsi bracia chłopca ciągle mówili o proroku Jezusie z Nazaretu i o tym, co dla nich zrobi. Widzieli wcześniej Jezusa i raz nawet albo dwa razy słyszeli, jak nauczał lud. Ich rozmowy o „proroku Jezusie”, chociaż tak naprawdę nie rozumieli, ani kim On jest, ani co uczyni dla ludzi, przebiegały w następujący sposób:

– On oswobodzi Izrael – mówił jeden z nich.

– My Żydzi będziemy wkrótce panowali nad Rzymianami – dorzucał drugi. – Będę jednym z Jego najlepszych żołnierzy, mianuje mnie kapitanem swojej armii.

– A ja będę Jego premierem.

– Będziemy mieli wszyscy władzę i bogactwo. Będziemy posiadać pola i winnice.

– A ty, mały – zwracali się do Józka – o co zamierzasz Go poprosić, kiedy przybędzie do swojego królestwa?

– O nic – odpowiadał Józek.

– O nic! – kwitowali to wybuchem śmiechu i dodawali. – Słyszeliście, co powiedział nasz szalony braciszek!

– Widziałem Go raz – mówił Józek. – Od tego czasu chcę zrobić coś dla Niego; ale nie dlatego, żebym dzięki temu był wielki. Jest jednak jedna rzecz…

– No dalej, powiedz, co to za rzecz! – wołali jego bracia.

– Chciałbym – mówił wolno Józek – żeby zrobił coś miłego dla źrebięcia Rebeki. Byłaby taka szczęśliwa.

Wywoływało to kolejny wybuch śmiechu, po czym Józek, raczej zawstydzony, poszedł do stajni. Gdy był już blisko, stwierdził ze zdziwieniem, że drzwi są szeroko otwarte, a w środku dwóch mężczyzn odwiązywało źrebię.

– Dlaczego odwiązujecie źrebię? – zapytał Józek.

Zwrócili ku niemu swoje łagodne, dobre twarze, które sprawiły, że Józek od razu ich polubił.

– Pan go potrzebuje – powiedzieli.

Pan!

Józek wiedział, kogo mieli na myśli: Jezusa z Nazaretu. Gdy patrzył, jak odprowadzają Rebekę i jej źrebię, pomyślał sobie: „Ja również powinienem iść”. Ale wtedy przypomniał sobie o swoim wytartym płaszczu, z którego zniknął cały wzorek, i poczuł, że nie wypada mu iść w nim obok Pana. Jednak zwierzęta pozostawały pod jego opieką, więc powinien iść z nimi. Powtarzał sobie na przemian: „Tak, pójdę” – a za chwilę: „Nie, nie pójdę” – potem znowu: „Tak” – skończyło się na tym, że pobiegł za mężczyznami, Rebeką i osiołkiem.

Biegł drogą, którą szli wcześniej. Gdy zniknęli za zakrętem i po chwili znowu się ukazali, Ktoś do nich dołączył. Józek przystanął nagle, wstrzymał oddech, serce biło mu szybko. Odgadł, że był to Pan. Dwóch mężczyzn kładło swoje płaszcze na grzbiecie małego osiołka. Nikt nie jechał wcześniej na osiołku, jednak teraz zwierzę miało nieść Pana, jak domyślał się Józek. Tak, miał rację. Zobaczył Go, jak wsiada na grzbiet osiołka i rusza powoli, a za Nim podążają Jego towarzysze.

Nagle, z całej wioski, jak gdyby za sprawą tajemniczej wiadomości (tak jak ptaki nie wiadomo skąd otrzymują sygnał, aby zebrać się w stada i polecieć do słonecznych krajów) zaczęły tłumnie schodzić się dzieci. Biegły w kierunku bram miasta Jerozolimy. Na początku pojawiały się tylko małe grupki, które, zasilane przez kolejne osoby, stawały się coraz większe, aż w końcu powstał duży tłum. Biegnąc, dzieci podskakiwały i wymachiwały zielonymi gałązkami zerwanymi z drzew.

Józek przyłączył się do nich. Razem wyglądały jak mały, biegnący las! Wszyscy nieśli długie, zielone palmy i wołali: „Hosanna!”. Cały ten pochód zatrzymał się u bram miasta. Wtedy na osiołku nadjechał Pan. Józek zapomniał o swoim ubogim płaszczu, wytartym i idiotycznym, a kiedy zobaczył, jak dzieci rzucają swoje odzienie pod nogi osiołka, on również rzucił swój połatany płaszcz. Gdy Pan wjechał do miasta, Józek podniósł swój płaszcz i założył go na siebie, nie zwracając na niego szczególnej uwagi. Szedł jak gdyby we śnie. Serce mu rosło, gdy przeciskał się przez bramę, podążając za ogromnym tłumem. Wzrok miał utkwiony w jadącej przed nim postaci.

Gdy Pan zsiadł już z osiołka, Józek wziął swoje zwierzęta i odprowadził do domu. Nie wiedział, gdzie udał się Pan, po tym jak zsiadł z osiołka, pamiętał tylko, jak dwaj jego towarzysze chwycili Rebekę i jej osiołka za uzdę i przyprowadzili do niego. Prowadził je z powrotem, nie pytając o nic, rozradowany, że wydarzyła się tak wspaniała rzecz.

Wprowadził Rebekę i małego osiołka do stajni, wytarł je i przyniósł dla nich papkę i wodę. Potem uklęknął i ucałował ich racice, ponieważ wniosły Pana do Jerozolimy. Okrył je pledem i wrócił do domu.

W domu jego bracia rozmawiali podekscytowani.

– Krążą niezwykłe wieści – powiedzieli. – Podobno po swym wspaniałym wjeździe do miasta prorok zapłakał i mówił dziwne i straszne rzeczy o Jerozolimie.

– Niektórzy mówią, że zostanie aresztowany i wydany na śmierć.

– Józek przyszedł. Chodź chłopcze i opowiedz nam… – nie dokończył, bo słowa zamarły na jego ustach. Wszyscy trzej bracia stanęli z otwartymi ustami i wpatrywali się w Józka. Po chwili najstarszy z nich zapytał:

– Skąd wziąłeś ten płaszcz?

Józek spojrzał po sobie. Podniósł rękę i przyjrzał się rękawowi. Czy to naprawdę jego płaszcz, czy przez pomyłkę zabrał jakiemuś innemu chłopcu? Jednak na rąbku wciąż znajdowała się łata, którą matka wstawiła mu w zeszłym tygodniu, a na łokciu zacerowana równo dziura. Jednak był to zupełnie inny płaszcz, cały wyszywany lub tłoczony jakimś dziwnym i pięknym, błyszczącym wzorkiem w kolorze niebieskim i szkarłatnym ze złotą nitką. Gdy przyjrzał mu się bliżej, zobaczył, że wzór tworzyły kształty racic osiołka oraz liści i malutkich gałązek, które ludzie rzucali przed Panem. Jednak w każdym półksiężycu racic były winogrona, kłosy pszenicy, szkarłatne ciernie i coś, co przypominało gwoździe.

– To mój stary płaszcz – odpowiedział Józek szeptem. – Położyłem go na ziemi, aby Pan mógł po nim przejechać.

Starsi bracia milczeli przez dłuższą chwilę, wpatrując się w płaszcz. W końcu jeden z nich powiedział łagodnie:

– On jest Mesjaszem, Synem Boga!

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Groźny pan Oates oraz inne fascynujące opowieści.