Rozdział dziewiąty. Kardynał Newman. Wiara

Czym jest prawdziwa wiara?

Prawdziwą wiarę możemy określić jako przezroczystą, niby powietrze lub woda; jest niby przejrzysty przekaz, który pozwala duszy oglądać Chrystusa; w tym dusza znajduje największe odpocznienie, w tym się zagłębia, niby wzrok, który tonie w przestworzach. Gdy jednak ludzie zdecydują się (jak bywa) pochwycić ją rękoma, badając z ciekawością, analizując, roztrząsając, spowodują, że wiara straci swą przejrzystość i zmętnieje, a wszystko tylko po to, by dało się ją zobaczyć i zbadać dotykiem. Z tego też powodu zastępują wiarę tym lub owym, uczuciem, pojęciem, wrażeniem, przekonaniem, aktem rozumu, które mogą uchwycić i na nich się skupić. Skupiają się raczej na swych doświadczeniach (jak to nazywają), niż na Bogu, który jest poza nimi.

Wykłady o doktrynie usprawiedliwienia przez wiarę, s. 336.

Dlaczego wierzymy?

Czy dlatego dziecko ufa swym rodzicom, gdyż ma dowody, że są tego godni, pragną jego dobra i są w stanie mu je zapewnić, czy też z powodu instynktownego uczucia? Wierzymy, ponieważ kochamy. Oto pełnia prawdy! Jakąż mądrość osiągniecie ponad to, co zostało zapisane? Dlaczego wy, ludzie, niszczycie swoją krótkotrwałą, wydumaną filozofią prostotę, prawdziwość, chwalebną wolność natchnionego od Boga nauczania? Czy powoduje wami bezbożna zazdrość wobec Pisma Świętego? Czy wasze pożałowania godne ludzkie pomysły?

Oto nauka, zawarta w Piśmie: ci, którzy wierzą w Chrystusa, wierzą, bowiem uznali w Nim Dobrego Pasterza, poznają Go po głosie, ponieważ są Jego owcami; stąd nie pójdą za obcymi i za rabusiami, gdyż nie znają ich głosu: i więcej jeszcze, znają i podążają za Chrystusem, ze względu na Jego miłość do nich. „Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie… najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” (por. J 10, 10. 13). Umysł oświecony przez Boga widzi Chrystusa niby wszelki Kres, w którym wypełnia swe pragnienia miłości i pracy – Kres właściwy wszystkim swoim uczuciom. I w Nim pokłada zaufanie i wiarę, gdyż Jego miłuje.

„Miłość strażnikiem wiary przed zabobonem”, Kazania uniwersyteckie (1) (Oxford University Sermons), s. 235–236.

Jaka łaska wyróżniała Abrahama?

Lecz każde czasy i okoliczności, i sposób, w jaki ludzie używają sobie właściwych, otrzymanych darów, swoich zdolności i posiadanego charakteru, mają znaczny wpływ na to, jak one się przejawiają. Zdarza się i tak, że każdemu dobremu człowiekowi dana jest właściwa mu, wyróżniająca go łaska, różna od innych, mająca swą własną barwę, zapach i urodę, niby kwiat. Istnieje zatem na ziemi niezliczona liczba kwiatów, a wszystkie są kwiatami właśnie i niczym innym; i wszystkie wyrastają z tej samej ziemi, i żywią się tym samym powietrzem i rosą, a żaden nie jest pozbawiony piękna; a niektóre są jeszcze piękniejsze od innych; a od tych, które są „tylko” piękne różni je jakaś głębia koloru, nuta słodyczy, różnica kształtu. Stąd też, powtórzę, ich słodycz ma w sobie niemal doskonałą słodkość, lecz tak różną od innych kwiatów, że nie wiemy jak je wszystkie ze sobą porównać, a nawet nie umiemy powiedzieć, który pachnie bardziej słodko: tak też jest z duszami wypełnionymi i kształtowanymi przez tajemną Bożą łaskę. Na przykład Abraham, ojciec Jakuba, był wzorem wiary. Tak opisano go w Piśmie Świętym, nie jest konieczne w tym miejscu, by to udowadniać. Wystarczy, jeśli się powie, że na słowo Boga opuścił swój kraj; i na głos tego samego słowa wzniósł nóż, by uśmiercić własnego syna. Wydaje się, że Abraham miał w sobie coś szlachetnego i wspaniałomyślnego. Poszedł za Bogiem w ciemność tak bezzwłocznie, z taką pewnością, radością, tak pewnym krokiem, jakby stąpał w świetle dnia. Dlatego też święty Paweł nazwał Abrahama naszym ojcem, zarówno ojcem chrześcijan jak żydów. Gdyż i my jesteśmy szczególnie zobowiązani, by iść za głosem wiary, a nie ze światłem oczu; błogosławieni przez wiarę, usprawiedliwieni przez wiarę, jak pełen wiary Abraham.

„Łask Boga nie zapominajcie”, Kazania parafialne, s. 1000.

W jaki sposób możemy dojść stopniowo do prawdziwego zrozumienia prawd wiary?

Małe dzieci nie wiedzą, że są istotami odpowiedzialnymi; lecz dorastając nie tylko zaczynają to odczuwać, ale i zastanawiają się nad tą wielką prawdą i jej konsekwencjami. Niektórzy ludzie wspominając swe dzieciństwo jako czas, gdy zaczęli zadawać sobie pytania o to, kim są, skąd przybyli, ku czemu zmierzają, dlaczego żyją, czego się od nich wymaga. Te dociekania nurtowały ich także długo po tym, jak usłyszeli głos Boga i sami zaczęli mówić o Bogu; lecz w tamtej właśnie chwili wszystkie te myśli uderzyły ich najmocniej i zadumali się nad samymi sobą. To samo odnosi się do życia w świecie. Z czasem, gdy dojrzewamy umysłowo, pojmujemy stopniowo, jakie zajmujemy miejsce w ludzkiej społeczności. Zdobywamy pojęcia warstw i klas społecznych, narodów, państw. Zaczynamy dostrzegać, jakie jest nasze miejsce w społeczeństwie, w stosunku do innych ludzi. Tym dojrzały mężczyzna różni się od chłopca. Ma ogólny ogląd rzeczy; widzi swoje powiązania z innymi ludźmi; zdaje sobie sprawę ze swego własnego miejsca w społeczeństwie, wie, co właściwe, czego się od niego oczekuje, jakie są jego zobowiązania wobec wspólnoty i jakie ma prawa. Zdaje sobie sprawę ze swego miejsca w świecie, jednym słowem, jest w nim zadomowiony.

Niestety, choć jako ludzie dojrzali poznaliśmy to, co się tyczy spraw doczesnych, zmysłowych, nadal przypominamy małe dzieci w naszej niewiedzy, co do łask danych nam z woli Niebios. Święty Paweł mówi, że gdy Chrystus powstał z martwych, Bóg i nas „razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich – w Chrystusie Jezusie” (Ef 2, 6). Oto, czego wciąż mamy się uczyć, by poznać swoje miejsce, położenie i sytuację jako dzieci Boże, członki Ciała Chrystusa, dziedzice Królestwa Bożego. Zostaliśmy przywróceni do Życia, lecz tak, jakbyśmy o tym nie wiedzieli. Chwytamy za katechizm, by głosić swoje wywyższenie, lecz mnóstwo czasu zajmuje nam zrozumienie, co w ogóle głosimy. Jesteśmy jak budzący się ze snu ludzie, którzy nie są w stanie zebrać myśli, albo zrozumieć, gdzie właściwie są. Prawda dociera do nas bardzo powoli. Takimi jesteśmy w świecie doczesnym; synowie Światłości, stopniowo dorastający do poznania siebie. Dlatego też medytujmy, módlmy się, pracujmy – by stopniowo osiągnąć zrozumienie siebie samych. Tym sposobem, z biegiem czasu, najpierw zrozumiemy jedną prawdę, później następną. Krok po kroku rozproszymy cienie i odnajdziemy to, co istotne. Czekając na Boga, dzień po dniu, winniśmy dążyć do przodu i zbliżać się do prawdziwego i jasnego oglądu tego, co uczynił nam Bóg w Chrystusie.

Rok po roku winniśmy gromadzić te skarby i każdej Wielkanocy, która nadejdzie, będziemy zdolni do większej radości serca i zrozumienia tego wielkiego Zbawienia, którą osiągnęliśmy w Chrystusie. W ten oto sposób osiągniemy zrozumienie wspaniałego, opatrznościowego dobra, którego źródłem są obowiązki, jakie Bóg nam wyznaczył. Naszych powinności wobec Boga i człowieka nie spełniamy wyłącznie ze względu na Niego, lecz także dlatego, że są one światłem naszych oczu i czynią naszą wiarę pełną bojaźni Bożej. Każdy akt posłuszeństwa służy umacnianiu naszych więzi z Niebem. Każde poświęcenie czyni nas bardziej gorliwym; każde samoumartwienie czyni nas bardziej pobożnym. Odnosi się to również do przestrzegania obowiązków związanych z poszczególnymi okresami liturgicznymi. Uwalniają nas one od tego świata, roztaczają przed nami rzeczywistość świata niewidzialnego. Ufamy, że postępując w ten sposób, coraz głębiej pojmiemy kim jesteśmy. Pokornie ufamy, że jeśli oczyścimy samych siebie z tego świata, nasze oczy zostaną oświecone, zdolne do oglądania rzeczy, które dostrzec można tylko w sposób duchowy. Mamy nadzieję, że to w nas się wypełnią w należnej mierze słowa błogosławieństwa: „błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8). Dana jest nam nadzieja, która nie może nas zawieść, że jeśli oczekujemy Boga, jak zawsze czekali Go święci, wśród postów i modłów – jeśli wyczekujemy Go tak, jak wyczekiwała go Anna (por. Łk 2, 36–38), lub święty Piotr w Jafie (por. Dz 10), lub świątobliwy Daniel przed nimi, Chrystus się nam objawi; ten dzień nadejdzie i brzask rozświetli nasze serca. Winniśmy ujrzeć znak Syna Człowieczego na niebiosach; winniśmy spożywać ukrytą mannę i wejść w misterium Pana, któremu bliski jest ten, kto czuje bojaźń Bożą. I za świętym Pawłem winniśmy powtarzać: „wiem komu uwierzyłem i pewien jestem, że mocen jest ustrzec mój depozyt aż do owego dnia” (por. 2 Tm 1, 12).

„O trudności, jaką sprawia człowiekowi uświadomienie sobie Bożych darów”, Kazania parafialne, s. 1238–1240.

Boża miłość ku nam

Czy Bóg kocha grzeszników?

„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” (por. J 3, 16). Pokochał rodzaj ludzki z jego zepsuciem, pomimo obrzydzenia jakie budzi w Nim grzech. Pokochał ludzi ojcowską miłością, która nie odrzuca na wieki najnikczemniejszego z synów, lecz z czułością kieruje się ku niemu, gdy obrzydzi on sobie swe występki. Pokochał w ludziach to, co pozostało w nich z pierwotnej doskonałości, sprzed upadku w raju, a doskonałość ta była – przy zachowaniu właściwej miary – odbiciem Jego Natury. Pokochał ludzi, zanim ich odkupił. Odkupił, gdyż ich kochał. Oto ta miłość rodzaju ludzkiego lub „człowieczeństwa”, którą żywi Bóg, nasz Zbawiciel, a o której mówią natchnieni od Boga autorzy Pisma Świętego.

„Świętego Pawła dar współczucia”, Kazania okolicznościowe, s. 106–107.

Jak możemy poznać, że łaska Boga jest przy nas?

Nasze poznanie nie jest rzecz jasna tak doskonałe jak Boże; nie możemy być pewni czy zawsze miał dla nas tyle swej łaskawości, z pewnością jednak nasze usprawiedliwienie przed Bogiem nie mogłoby zależeć od nas. Mimo tego, jeśli wiemy choćby tyle, że nasze przywary niekoniecznie stanowią znak odrzucenia, że ten, kogo wybrał Bóg, ma swoje wady i że nasze własne grzechy są być może niczym więcej jak słabościami, to taka pewność, sama w sobie, jest pewnego rodzaju pocieszeniem. Trzeba też pomyśleć o tym, że w ostateczności Bóg nieustannie jest wśród nas w swym Kościele; że nie odjął nam swej łaski, która uświęca; że dał nam zrozumienie swych nakazów, wzory świętości, duchowe przewodnictwo, zbożne książki; że pozwala nam tak często przebywać w Jego domu i trwać w Jego obecności w modlitwie i Komunii świętej; że daje nam tak wiele sposobności do osobistej modlitwy; że dał nam możliwość troski o nasze dusze i bojaźń zabiegania o nasze zbawienie; dał nam pragnienie stanowczej pracy nad sobą i sumienności, większej prostoty wiary, większej miłości niźli mamy w sobie. Wszystkie te pragnienia koją i ośmielają nas, gdy poczucie słabości napawa nas lękiem. Ponadto, Bóg wydaje się czynić nas swoim narzędziem, zdatnym dla Jego celów, przeznaczonym do nauczania, ostrzegania, strzeżenia, pocieszania bliźnich, przeciwstawiania się błędom, głoszenia prawdy, budowania Kościoła. Wszystko to powinno dać nam wiarę (rzecz nie w tym, że z pewnością Bóg w nas sobie upodobał, gdyż wiedza o misteriach Boga i Kościoła nie jest równoznaczna z miłością), że nie porzucił nas zupełnie, mimo naszych grzechów, że wciąż o nas pamięta, zna nas po imieniu i pragnie naszego zbawienia. Idąc zatem dalej, jeśli pomimo wszystkich naszych słabości możemy wskazać na jakieś sytuacje, w których poświęciliśmy coś dla służby Bogu, lub na jakiś zakorzeniony w nas grzech lub przyrodzoną złą skłonność, które w mniejszym lub większym stopniu przemogliśmy, lub na jakiekolwiek regularnie praktykowane samoumartwienie, lub jakąkolwiek pracę którą wykonaliśmy ku czci i chwale Boga, to wszystkie te sposobności, wypełnione, mogą dać nam pokorną nadzieję, że Bóg działa w nas i dlatego też jest nam łaskawy. I, ostatecznie, jeśli przez Boże miłosierdzie mamy wewnętrzne wyczucie prostoty i prawości, jeśli czujemy, że możemy wołać do Boga wraz ze świętym Piotrem: „Ty wiesz, że Cię kocham” (por. J 21, 15–19), i że pragniemy podobać Mu się we wszystkim – to w takim stopniu, w jakim to czujemy, i w czasie, gdy to czujemy, nasze serca może przeniknąć pewność, że jesteśmy zanurzeni w Jego łaskawości i ćwiczymy się do życia w Jego wiecznym królestwie.

„Grzechy niegodziwości”, Kazania parafialne, s. 1089–1090.

Nasza miłość ku Bogu

Czy miłość jest mieszkaniem świętości?

Miłość zatem jest mieszkaniem świętości i wzrasta pośród wszelkich cnót (których nie mogą zbezcześcić nawet grzechy), czyniąc je tym, czym są. Chwast ma łodygę, liście i kwiecie; podobnie kwiat, roztaczający miłą woń. A choć ten drugi tak pięknie pachnie też ma łodygę, liście i kwiecie; lecz wszystko to jest piękne, gdyż wyrasta z kwiatu. W podobny sposób dusza, która spieszy za duchem miłości ma wiarę i nadzieję, i pewną liczbę zdolności i nawyków; niektóre z nich mogą wyrastać z miłości, a niektóre nie; lecz w duszy, w jakiś sposób, to, co pojedyncze i wszystko wspólnie istnieje w miłości, choć różni się od niej. Jak łodyga, liście i kwiecie są zarazem pojedyncze, stanowiąc całość w jakimkolwiek kwiecie, tak miłość różna jest w swych przymiotach, podobna jego naturze.

„Wiara i miłość”, Kazania parafialne, s. 924.

(1) Tłumacz użył przyjętego już w Polsce tytułu: J. H. Newman, Kazania uniwersyteckie, Kraków 2000.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Kardynał Newman. 101 pytań i odpowiedzi.