Rozdział dziewiąty. Janseniści

Podczas gdy Wincenty á Paulo z cierpliwością i miłosierdziem walczył o odnowienie świata w Chrystusie, również janseniści (1) nie próżnowali, rozpowszechniając swe niebezpieczne idee. Gdy opat Saint-Cyran (2), apostoł jansenizmu we Francji, przybył po raz pierwszy do Paryża, Wincenty był pod wrażeniem okazywanej przez niego pobożności i prostoty, w równym stopniu inni świątobliwi mężowie. Dopiero kiedy poznali się lepiej, a Saint-Cyran zaczął dzielić się swymi poglądami na rolę łaski i autorytet Kościoła, zrozumiał w jak niebezpiecznym towarzystwie się znajduje.

„Powiedział do mnie pewnego dnia – napisał Święty długo później do jednego ze swych Księży Misjonarzy – że Bożym zamiarem jest zniszczenie Kościoła, jaki istnieje obecnie, a ci, którzy pracują by go podźwignąć sprzeciwiają się woli Pana; kiedy zaś przypomniałem mu o podobnych poglądach wygłaszanych przez heretyków pokroju Kalwina, odparł, że Kalwin nie zbłądził całkiem – nie umiał się tylko dobrze bronić”.

Po takiej wypowiedzi nie było już mowy o przyjaźni między Wincentym a Saint-Cyranem, choć ten ostatni lękając się zerwania stosunków z osobą darzoną tak powszechnym szacunkiem, próbował przekonać go do swoich racji. Używał przy tym mętnej retoryki, bardziej typowej dla jansenistów niż bezpośrednia deklaracja, na jaką sobie wcześniej pozwolił.

Wincenty był jednak człowiekiem zbyt uczciwym i prostolinijnym, a także zbyt wiernym synem Kościoła, by dać się zwieść. Zrozumiawszy niebezpieczną naturę takich poglądów, szybko stał się jednym z najbardziej gorliwych przeciwników jansenizmu, którego wyznawcy zaczęli traktować jak największego wroga. Nienawidząc herezji całą siłą swej prostolinijnej duszy, z litością otwierał jednak serce przed tymi, których skaziła; o Saint-Cyranie i jego poplecznikach mówił raczej ze współczuciem niż oburzeniem. Aż do dnia, w którym zostali ostatecznie potępieni przez Kościół, nie zaprzestał wysiłków, by ocalić ich przed błędami – mimo że w większości wysiłki te przyjmowane były z mściwą goryczą.

Nauczanie jansenistów, podobnie jak większości innych heretyków, brzmiało z początku całkiem rozsądnie. Konieczność reformy kleru przemawiała do nich z wielką mocą, podobnie jak do samego Wincentego; ich życie było surowe i pełne umartwień. Księgę zatytułowaną Augustinus, zawierającą heretyckie doktryny Jansena, przeczytali jedynie nieliczni, głównie uczeni. To, że sakramenty należy traktować z szacunkiem i przyjmować tylko będąc do tego odpowiednio przygotowanym, wydawało się na pierwszy rzut oka zasadą bardzo odpowiednią. Wielu świątobliwych ludzi przyjęło to nauczanie z entuzjazmem – wśród nich również niektórzy Księża Misjonarze Wincentego. Kiedy Antoni Arnauld, najmłodszy syn sławnej rodziny, opublikował swą książkę o częstej Komunii, dla której odpowiedniejszym tytułem byłoby raczej o nieczęstej Komunii, przyjęto ją z zachwytem i czytano niezwykle chętnie. Jednak Wincenty wyraźnie dostrzegał zagrożenie – wskazuje na to wyraźnie jeden z jego listów do jansenisty, który skarżył się wcześniej na stanowisko zajmowane w tej sprawie przez lazarystów:

„Twój ostatni list mówi, że źle postąpiliśmy sprzeciwiając się powszechnej opinii na temat książki o częstej Komunii i naukach Jansena. Prawdą jest, że ten święty sakrament nadużywany jest przez nazbyt wielu ludzi. Ja sam jestem tu najbardziej winny, proszę cię więc o modlitwę, by Bóg mi to wybaczył… Uważasz również, że skoro Jansen przeczytał dziesięciokrotnie wszystkie dzieła św. Augustyna, a jego traktaty o łasce nawet trzydziestokrotnie, Księża Misjonarze nie mają prawa kwestionować jego poglądów. Odpowiadam na to, że ludzie pragnący wprowadzić nową doktrynę zawsze są uczeni i zawsze dokładnie zgłębiają dzieła autorów, które zdecydowali się wykorzystać. Nie chroni ich to jednak przed błędem, ani nie stanowi usprawiedliwienia dla nas, jeśli podzielamy ich poglądy, nie zważając na to, że stanowią część potępionej doktryny”.

Na list odpowiedziano kolejnym protestem w obronie książki Arnaulda, zaś Wincenty rozprawił się z nim równie energicznie.

„Być może jest tak jak mówisz – napisał – i pewni ludzie we Francji czy Włoszech wyciągnęli z tej książki korzyści; ale na każdą setkę, dla której okazała się użyteczna, ucząc większego szacunku wobec sakramentu, przypada dziesięć tysięcy tych, którzy zostali od niego odpędzeni. Jeżeli chodzi o mnie, to gdybym przykładał do książki pana Arnauld tę samą wagę co ty, to kierując się poczuciem pokory powinienem zrezygnować zarówno z uczestnictwa w Mszy świętej, jak i Komunii; żyłbym też w nieustannym lęku przed sakramentem, dostrzegając w nim zgodnie z duchem książki pułapkę szatana i truciznę dla dusz ludzi przystępujących do niego w zwykłych, aprobowanych przez Kościół warunkach. Co więcej, gdyby kierować się poglądami autora na temat doskonałej dyspozycji, bez której nikt nie powinien do Komunii przystępować, nie wiem czy znalazłby się na Ziemi ktokolwiek o wystarczająco wysokim mniemaniu na własny temat, by czuć się tego godnym. Jak dotąd, jedynie pan Arnauld wydaje się wyznawać podobne przekonanie – ustalił tak surowe warunki, że sam święty Paweł mógłby się ich obawiać, a mimo to nie waha się powtarzać, że odprawia Mszę codziennie”.

Jest oczywiste, że tak zimne i ograniczone nauczanie musiało wydać się odrażające człowiekowi o miłosierdziu i szerokich horyzontach właściwych Wincentemu. Potworna herezja zawarta w nauczaniu jansenistów, zgodnie z którą Chrystus nie umarł za wszystkich ludzi, ale za wybraną garstkę, napełniały Świętego palącym oburzeniem. Nie było nikogo, kto bardziej niż on ubolewałby nad niegodnym wykorzystaniem sakramentów; był jednak pewny prawdy, zgodnie z którą miłosierny Zbawca ustanowił je jako największe wsparcie dla człowieka: ochronę przed pokusami i grzechem. Wincenty nie zamierzał uwierzyć, że Ten, którego nazwano przyjacielem grzeszników, Ten, który jadł i pił w ich towarzystwie, będzie wymagał od ludzi chcących się do Niego zbliżyć doskonałości niemożliwej bez Jego pomocy.

W rzeczy samej, głównym zadaniem Księży Misjonarzy miało być zachęcanie ludzi do uczestnictwa w sakramentach, będących wielkim źródłem łaski; Wincentemu wydawało się zaś, że środki podjęte przez jansenistów, aby uniknąć pewnego określonego zła, były znacznie bardziej niebezpieczne niż ono samo. Uważał, że lepiej pojednać grzesznika z jego Bogiem zbyt łatwo, ryzykując nawet popełnieniem nadużycia, niż być zbyt surowym. Reguła Księży Misjonarzy stwierdza „jednym z najważniejszych celów naszej misji jest zachęcenie innych, by przystępowali do sakramentów Pokuty i Eucharystii często i w sposób godny”. Z kolei nauczanie jansenistów starało się wzbudzić w ludziach tak wielki respekt wobec sakramentów, by ani księża ani świeccy nie ośmielali się do nich zbliżać, z wyjątkiem niezwykle rzadkich okazji.

Zbawienie wielkich mas ludzi – biednych, prostych i cierpiących, dzieci Bożych, które Wincenty tak kochał, i wśród których spędził całe swoje życie – było zagrożone. To właśnie przed nimi janseniści zamykali drzwi. Czyż można się dziwić, że Wincenty á Paulo walczył z nimi tak, jak potrafią walczyć jedynie ludzie głęboko zdeterminowani; z sercem i duszą rozpalonymi żarem bitwy? Całe zło świata wydawało się przy tym błahe. Wincenty dążył wprawdzie do tego, by łagodzić cierpienia i koić żal – ale przede wszystkim chciał pomóc innym w zbawieniu duszy. Nie było tu miejsca na kapitulację ani na kompromisy.

Janseniści słusznie widzieli w nim najbardziej niebezpiecznego ze swych wrogów, nie było więc zaskoczeniem, że zarówno za jego życia, jak i po śmierci darzyli go nienawiścią i oskarżali o nadużycia. Nazywali go „nieszczerym, zdradliwym tchórzem”. Mówili o „wielkiej zdradzie”; robili z niego pośmiewisko nazywając bezrozumnym chłopem; jednak Wincenty cicho kontynuował swoją pracę. Nie istniało dla niego pytanie „Co ludzie powiedzą?”. Spełniał po prostu swój obowiązek w sposób, jaki wskazywał mu Bóg i własne sumienie. Trudno było walczyć z tak bezkompromisową uczciwością, niejednokrotnie okazywało się więc, że człowiek, którego ignorancja była przedmiotem żartów jansenistów, rozrywał ich wysublimowane argumenty na strzępy, korzystając z prostej, ale potężnej broni zdrowego rozsądku.

Mimo to, zagrożenia związane z jansenizmem były powodem stałego niepokoju Wincentego, dokładając się do innych, nie mniej dotkliwych zmartwień. Założono misje w Afryce i na Madagaskarze; ta druga kosztowała życie aż dwudziestu siedmiu księży misjonarzy. To prawda, niektórzy zginęli śmiercią męczenników, ale ich dzieło nie zostało ukończone. Przekazywanie wiadomości z odległych krajów nie było w owych czasach łatwe, między śmiercią jednego księdza a przybyciem kolejnego upływało więc tyle czasu, że pracę trzeba było zaczynać od nowa.

„Niczego na Ziemi nie pragnę tak bardzo, jak udać się z tobą zastępując pana Gondrée” – pisał Wincenty do jednego ze śmiałków, którzy przygotowywali się do niebezpiecznej misji, nie pomijając przy tym jej ciemniejszej strony: „będziesz potrzebował największej odwagi, będziesz potrzebował wiary Abrahama”.

Misja na Madagaskarze była, mówiąc w ludzkich kategoriach, porażką: tubylcy okazali się wrogo nastawieni, a misjonarze niewystarczająco liczni. W końcu okazało się, że trzeba zrezygnować.

Lazaryści działali również w Polsce, Irlandii i na Hebrydach. Wincenty miał dar wzbudzania w sercach innych ludzi zapału i miłosierdzia; nie brakowało więc ochotników do wyjazdu na najbardziej niebezpieczne placówki. Zdarzały się dni, w których był bliski załamania, słysząc o cierpieniach, jakie znoszą jego synowie w odległych rejonach świata. W takich chwilach pozorna klęska napełniała go żalem, zaś śmierć młodych księży misjonarzy, oddających życie za zbawienie bliźnich stawała się przyczyną żałoby niemal zbyt ciężkiej, by ją znieść. Wincenty wiedział jednak: „jak bardzo wspaniała porażka przerasta pośledni sukces” (3).

Mógł więc zdobyć się na to, by pozostawić własną i cudzą pracę w rękach Boga. Zrobił wszystko, co było w jego mocy, zaś Bóg nie wymaga od ludzi niczego więcej.

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) Nazywani tak od założyciela, Korneliusza Jansena, biskupa Utrechtu, który zmarł jednak zanim jego nauki potępiono jako herezję.

(2) Prawdziwe nazwisko przyjaciela Jansena, występującego w tekście jako Saint-Cyran ze względu na klasztor, którego był opatem brzmi Jan Duvergier de Hauranne.

(3) Sir Lewis Morris, Epic of Hades.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Wincenty a Paulo. Apostoł Miłosierdzia.